Wydawca: Albatros
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Liczba stron: 384
Przekład: Anna Dobrzańska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Apokalipsa
Myślę, że Alex Marwood
straciła czujność. Może w tej powieści, po raz drugi po „Najmroczniejszym
sekrecie”, gubi ją pewność siebie. Bo to, że brytyjska pisarka ma doskonale
opanowany warsztat pisania thrillerów, jest czymś niezaprzeczalnym. W „Zatrutym
ogrodzie” widać tę lekkość budowania świata przedstawionego pomiędzy
retrospekcją a oddziałującą na wyobraźnię i dynamiczną teraźniejszością. W
moich spotkaniach czytelniczych z Marwood rysuje się remis 2:2. Po doskonałych
„Dziewczynach, które zabiły Chloe” i intrygującym „Zabójcy z sąsiedztwa”
pojawia się kolejna – po wspomnianej w drugim zdaniu – po prostu słaba powieść
tej pisarki. To, co było wyznacznikiem jej niepowtarzalnego stylu, czyli
umiejętność mylenia tropów i ciągłego zaskakiwania czytelnika, wygasło już w
„Najmroczniejszym sekrecie”, a w najnowszej powieści – zręcznie oczywiście
napisanej i skonstruowanej – pojawia się już, niestety, zwyczajna nuda. Nie
wiem, czy to jest kwestia tego, jak autorce pisze się sprawniej: czy o
historiach zmyślonych, czy inspirowanych faktami. Tutaj prolog jest
oszałamiający, kiedy Marwood nawiązuje do śmierci stu pięćdziesięciu osób na
odludnej farmie, ale poza spektakularnym wstępem nie dzieje się nic, co – jak
za dawnych czasów – pozwalałoby krwi w żyłach przyspieszyć, a tętnu stać się
bardziej dynamicznym.
Fabuła osnuta na tragedii
członków walijskiej sekty będzie się koncentrować – a jakże! – na problemie
strachu przez samostanowieniem i rozpaczliwych próbach przynależności do
jakiejś wspólnoty. Mechanizm działania sekt jest praktycznie wszędzie taki
sam. A nawet jeśli nie, to Alex Marwood nie chce nam na to otworzyć oczu,
albowiem jej historia, ta koncentrująca się na wydarzeniach sprzed
spektakularnej tragedii, opiera się na truizmach i oczywistościach. W
obrazowaniu tego, wokół kogo tworzy się wspólnota, jaką ma strukturę, jak
funkcjonuje na co dzień, po portretowanie wewnątrzwspólnotowych konfliktów i
nakreślaniu w bardzo szkolny sposób tła walki o bycie liderem. Najbardziej
interesujące jest to, dlaczego wszyscy zmarli. Zwłaszcza że we wstępie
dostajemy intrygujący opis ciał denatów, po którym możemy wnioskować, że
czołgali się przed śmiercią, próbując z czymś walczyć. Wspólnota oczekująca na
Apokalipsę kończy swoje istnienie w sposób dramatyczny. Coś chyba poszło nie
tak, skoro jej mieszkańcy nie mają na twarzach wyrazu ukojenia i spełnienia po
właściwie zakończonym życiu w komunie.
Oczywiście dowiemy się, co
poszło nie tak, a nawet przyjrzymy temu, w jaki sposób świadomość wspólnoty
została zmanipulowana, ale wszystko toczy się dość przewidywalnym torem.
Początkowa zagadka – ocalenie ciężarnej kobiety i dwójki dzieci – bardzo szybko
blednie, a Marwood stara się przedstawić funkcjonowanie ocalałej trójki w
świecie, którego przecież nie znają. Tu oczywiście pisarka rozegra przed nami
opowieść o tym, czym jest manipulacja i według jakich zasadach budujemy rzeczywistość
na przekonaniach i fantazjach, a nie racjonalnej ocenie faktów. Będziemy się
przyglądać temu, jak odnajdują się w świecie rzekomej martwoty ci, którzy mają
w sobie wiele sił witalnych, by powalczyć o powrót do zrujnowanego przez śmierć
świata, gdzie można było oswajać się z rychłym końcem wedle ustalonych przez
innych zasad. Dziś ta opowieść o wyczekiwanej przez wspólnotę Apokalipsie
wybrzmiewa oczywiście bardziej sugestywnie. Zwłaszcza że Romy, główna
bohaterka, w nowym świecie poza swoją farmą obawia się między innymi wybuchu
pandemii. „Zatruty ogród” to jednak przede wszystkim powieść o tym, czym
jest iluzoryczność przekonań, ale także – na czym opiera się ich siła. Marwood
chciała pofantazjować na temat tego, jak na naszą świadomość działają sugestie
charyzmatycznych osób, jednak wszystko wyszło jej w dość przewidywalnym, a
nawet męcząco dydaktycznym stylu.
Myśl tę wiążę z koncertowym wręcz
zrujnowaniem potencjału jednej z bohaterek. To Sarah, siostra zmarłej na
farmie, kobieta decydująca się zaopiekować jej dziećmi. Małymi katastrofistami,
którzy nie przyglądają się normalnej rzeczywistości z zaciekawieniem. Są
przekonani, że znaleźli się w niej na chwilę. Że wrócą do świata, w którym
bezpieczna komuna pozwalała wyczekiwać niebezpiecznych czasów. Sarah stanie się
ofiarą manipulacji i gdyby jej postać była sugestywna oraz przede wszystkim
wiarygodna psychologicznie, można byłoby się „Zatrutego ogrodu” mocno
przestraszyć. Nic takiego jednak nie następuje, bo Sarah to postać papierowa.
Nie ma tu w zasadzie żadnego przykuwającego uwagę bohatera. Jest czujna i
gotowa do walki Romy pielęgnująca swój nóż, ale przyznam szczerze, że dużo
lepiej dziewczyna z nożem wypada choćby w „Życiu Sus” Bengtssona. Duńska bohaterka jest
inteligentna i nieprzewidywalna, jej brytyjska odpowiedniczka na początku tylko
trochę przeraża. Potem wtapia się w tło fabuły, choć dokonuje rzeczy, które
powinny tę fabułę zagęszczać.
A problemem tej powieści jest
właśnie to, że wszystko jest w niej rozmyte. Także sfera odniesień do
katastrofizmu, któremu jedni tak łatwo ulegają, a inni potrafią uznawać za
absurd spaczonego umysłu. Czytanie Marwood w czasach rzeczywistej pandemii
dodawałoby tej książce uroku, jednak jej oczekujący końca bohaterowie są mało
przekonujący, a sam nihilizm ich działań oraz przekonań zupełnie nie został
tutaj wyeksponowany. „Zatruty ogród” to jedna z tych powieści z
potencjałem, które w ostateczności chylą się ku jakiemuś mało interesującemu
wykładowi – tu dotyczącemu przede wszystkim tego, co dzieje się z umysłem
ludzkim poddanym inteligentnym manipulacjom.
To ostatecznie też książka o
przemocy, bardzo ciekawie tę przemoc sytuująca. Mogłaby być traktatem o tym,
czy sytuacje dające nam poczucie bezpieczeństwa nie są paradoksalnie zrodzone z
przemocy. Mogłaby opowiadać, w jakich warunkach przemoc daje sobie niezwykłą
siłę przetrwania i kiedy staje się gwarantem określonego ładu. Ogólnie ukazać
przemoc jako narzędzie kształtowania tożsamości zbiorowej. Tę kwestię Alex
Marwood też jakoś zaniedbała. Problemem tej powieści jest jej duża
przewidywalność. To trochę tak, jakby autorka zbyt pewnie poczuła się z tym, że
radzi sobie ze schematem thrillera i za każdym razem formalnie napisze go
nieźle. Tu zabrakło psychologizacji. Zabrakło pomysłu na to, jak przykuwać
dalej uwagę czytelnika do zdarzeń rozgrywających się po spektakularnym prologu.
Przykre są takie doświadczenia czytelnicze, kiedy obserwuje się coraz
mocniejszy spadek formy świetnej prozaiczki. Na tę książkę czekałem z dużymi
emocjami. Kolejnych raczej wyczekiwać nie będę. Mam przekonanie graniczące z
pewnością, że Alex Marwood napisała już swoje dwie najlepsze powieści.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń