Wydawca: Marginesy
Data wydania: 30 września 2020
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wobec zniknięcia
Niedawno furorę zrobił tryptyk Jacka Galińskiego, którego bohaterką jest wyjątkowo irytująca, ale i równie intrygująca staruszka rozwiązująca zagadki kryminalne. Zapoczątkowana przez „Kółko się pani urwało” seria książek zwróciła uwagę na to, że starsza kobieta może być bardzo interesującą postacią literacką. Anna Kańtoch – doświadczona autorka – zdaje się iść w tym samym kierunku co Jacek Galiński, jednak jej powieści nie będą rubasznie bawić i z tego, co proponuje „Wiosna zaginionych”, wynika, że nie zamierzają być powieściami rozrywkowymi. Wręcz przeciwnie. Zapowiada się tu seria soczystych kryminałów, a nakreślony w pierwszej powieści charakter siedemdziesięciotrzyletniej Krystyny Lesińskiej zwraca uwagę na to, że mamy do czynienia z czujną, inteligentną i nietuzinkową postacią. Taką, która z racji swojego wieku może więcej, ale przede wszystkim dlatego, że część społeczeństwa uzna ją za niewidzialną. Kańtoch brawurowo otwiera serię, w której emerytowana policjantka będzie się mierzyć nie tylko z kryminalnymi intrygami, których istotę będzie zgłębiać, ale przede wszystkim z własną traumą sprzed lat, wspomnieniami oraz niepewnością, jakie naznaczyły ją na zawsze.
Myślę, że świetnie obrazuje charakter tej powieści to, co przychodzi na myśl Lesińskiej i co zostaje przedstawione następującymi słowami: „Opowiedzenie historii raz nigdy nie wystarcza. Zawsze są jakieś pytania, szczegóły do wyjaśnienia”. „Wiosna zaginionych” cechuje się bardzo dużym dynamizmem – właśnie dzięki temu, że opowieść staje się coraz bardziej wielowątkowa. Anna Kańtoch mocno przykuwa uwagę czytelnika. Narracja wciąż na nowo stawia trudne pytania, prezentuje nakreśloną zagadkę z coraz to nowych stron. Pojawiają się zaskakujące konteksty, niezadane pytania, z jednej historii wydostają się wciąż nowe problemy, jakby autorka fabułą stworzyła matrioszkę, a w niej kolejne intrygujące tropy do rozważenia. Czyta się to znakomicie, kiedy wciąż na nowo kwestionowana jest pewność tego, co zostało uznane za oczywiste. „Wiosna zaginionych” zgrabnie łączy kilka perspektyw czasowych, ale przede wszystkim umiejętnie stopniuje wiedzę o tym, jakie wzajemne powiązania łączą bohaterów. Dlatego każda kolejna strona przynosi jakiś zwrot akcji, choć ma się od początku wrażenie kroczenia po utartym szlaku.
Największą wątpliwość budzi odległa przeszłość rysowana tu prawie jak literackie opowieści o dramacie na przełęczy Diatłowa. Krystyna wpatruje się w zrobione w 1963 roku zdjęcie piątki młodych, które sama zrobiła, i to zdjęcie jest dowodem na to, że niewyjaśniona przeszłość nigdy nie da jej spokoju. Nie wyruszyła na tatrzańską wyprawę z tą piątką, ale dzięki temu dane jej było przeżyć swoje życie. Bo wtedy, przed laty, z Tatr powrócił tylko jeden człowiek. Mężczyzna, który zdołał znaleźć drogę ze szlaku ku bezpiecznemu schronieniu, lecz dopiero po dwóch dobach zawiadomił służby, że jego znajomi nie są bezpieczni. Trzy osoby zginęły, jedna zaginęła. To brat Krystyny, którego nigdy tak naprawdę nie opłakała. Człowiek zabierający tajemnicę wyprawy ze sobą. Natomiast po latach na jej drodze staje ten, który ocalał. W jej przekonaniu morderca. Jacek nie rozpoznaje Krystyny, ale ona doskonale wie, kim on jest. Zaczyna obserwować jego dom. Planować krwawą zemstę. Chce uzyskać odpowiedzi na zadawane od lat pytania, a jeśli to się nie uda – to zwyczajnie śmierci tego, który uszedł wówczas z życiem. I doczekuje się, bo ktoś ją uprzedzi. Jacek zostaje znaleziony w swoim domu martwy.
Do śledztwa dopuszcza bohaterkę jej wieloletni przyjaciel Wojciech Chodura. Oboje są dzisiaj archaiczni, gdy komunikują się przez Gadu-Gadu, a w komunikacji werbalnej łapią wspólne fale, bo mają podobną wrażliwość i oboje są wyjątkowo czuli na niuanse. Trochę gorzej, jeśli chodzi o spryt i czujność, wypada młodszy policjant Gryga, ale Anna Kańtoch dba również o jego wiarygodność psychologiczną. Ta trójka stanie przed nie lada wyzwaniem. Każde z nich będzie miało inny udział w rozwikłaniu kryminalnej zagadki. Tym bardziej że autorka nie poprzestanie na jednym trupie. A swoją emerytowaną policjantkę uczyni ciekawym detektywem, który na własną rękę próbuje odkryć i nazwać to, co trudne do odkrycia i nazwania przez policję.
Anna Kańtoch – portretując nietuzinkową postać Jacka, który wciąż wymyka się jasnym interpretacjom – zwraca uwagę na problem ludzi zaginionych i wyrw, jakie pozostawiają w świadomości i emocjach swoich bliskich. Pokazuje, jak trwałym śladem na psychice może odcisnąć się zniknięcie. Jak trudno się z nim pogodzić tym, którzy pozostali, a jednocześnie żyć od nowa temu, który został odnaleziony. Nie jest to może aż tak wieloaspektowy i poruszający wyobraźnię obraz problemu, jaki zarysowała choćby Małgorzata Warda w swojej powieści „Jak oddech”, ale niewątpliwie kwestia znikania jest tu bardzo istotna, by zrozumieć całość powieści Kańtoch. Denat latami uciekał przed czymś, co nie pozwalało mu na normalne funkcjonowanie. Jacek egzemplifikuje ludzki strach połączony z wiecznym osaczeniem. Analiza tego połączenia wraz z sugerowaniem, jak emocje bronią się przez wieczną jego presją, buduje bardzo wiarygodną powieść psychologiczną, bo „Wiosna zaginionych” to przede wszystkim historia o tym, jak determinują nas zdarzenia z przeszłości i przed jakimi demonami rozpaczliwie uciekamy przez całe życie. Krystyna, główna bohaterka tej powieści, uciekła przed żalem i tęsknotą, przed ukrytą gdzieś wewnątrz potrzebą pożegnania się z bratem. Czy Jacek, którego uznaje za mordercę, ma powody, by być czujnym i bać się powrotu przeszłości? Do czego jest zdolny, aby uciec przed tym, co tak intensywnie próbuje sobie wciąż na nowo przypomnieć Krystyna?
Kańtoch ciekawie portretuje Śląsk, wprowadzając do powieści również elementy gwary. Interesująco obrazuje to, jak te same rzeczy albo tych samych ludzi możemy postrzegać na wiele sposobów – w zależności od tego, co naprawdę chcemy zobaczyć. Zręczne i częste mylenie tropów czyni z „Wiosny zaginionych” książkę naprawdę frapującą. Zwłaszcza że mamy tutaj dwie płaszczyzny egzystencjalne – w jednej starsza pani usiłuje wskrzesić przeszłość i wymierzyć za nią sprawiedliwość, w drugiej tkwi mężczyzna szarpany przez okrutne wspomnienia i zapewne też wyrzuty sumienia. Jedno z nich stanie się tropicielem, drugie zacznie uciekać. A całość udowadnia, że Anna Kańtoch ma niebanalne pomysły, pokazując, że perspektywa widzenia i oceny jest kluczowa, jeśli chcemy poznać prawdę albo przynajmniej się do niej zbliżyć. Intrygująco zbudowane zakończenie każe czekać na następną część cyklu. Jednocześnie można dostrzec, jak barwna i fascynująca może być bohaterka w jesieni życia. Kańtoch wie, jak się wyróżnić. Poza tym pisze naprawdę sprawnie i rozumie, czym jest tajemnica, a czym zaskoczenie świadomością, jak bardzo może być skomplikowana.
Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, ale jednak zakończenie mnie rozczarowało. Jakoś odnoszę wrażenie, że ostatnio coraz częściej pisarze sięgają po formę trylogii czy od razu większego cyklu książek i kończąc pierwszy tom dają czytelnikowi możliwie jak najmniej odpowiedzi, by koniecznie sięgnął po kolejny. Takie trochę marketingowe zagranie. W "Wiośnie zaginionych" gdyby nie to dopowiedzenie autorki w epilogu, nie czułabym, że powieść jest pełna, bo w treści zasadniczej brakowało mi tego haczyka dającego nadzieję rozwiązania zagadki zaginięcia brata Lesińskiej. A może po prostu muszę sobie zrobić przerwę od kryminałów :)
OdpowiedzUsuń