Wydawca: REBIS
Data wydania: 4 maja 2021
Liczba stron: 360
Przekład: Radosław Kot
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Mrok Leningradu
To interesująca rzecz, jeśli chce się złapać oddech od współczesnych kryminalnych historii. Nad tą powieścią duch Fiodora Dostojewskiego unosi się przez cały czas. Widać to zarówno w strukturze formalnej, sposobie portretowania różnych środowisk i niuansowania emocji głównych bohaterów, jak i w tym od początku wyczuwalnym fatalizmie opisującym rosyjską duszę. Ben Creed portretuje system, który jest w stanie pokonać każdego. Nawet największego psychopatę. A dodatkowo znakomicie oddane realia 1951 roku rezonują dzięki sugestywnym opisom różnych miejsc. Znajdziemy się na milicyjnym posterunku, w daczy bogacza, w zaciszu monasteru i w siedzibie największego leningradzkiego gangstera. Trafimy również do gabinetu Berii. Wszystko zaś skute dosłownym i symbolicznym lodem, dzięki czemu intensywniej ujawniają się tutaj przeżycia bohaterów. A także dylematy moralne przypominające te nakreślane już w antycznych tragediach. Tu Creed do drobiazgowych opisów realiów stalinowskiej Rosji dołoży jeszcze ponurą opowieść o życiu w strachu. „Miasto duchów” znakomicie się prezentuje jako powieść obrazująca osoby tkwiące w matni lęku, niepewne swojego losu. A także ludzi uwikłanych w polityczne gry. Egzystencjalnie samotnych i pozornie pozbawionych sił, by mierzyć się z totalitarnym systemem tak łatwo eliminującym wskazywanych wszędzie wrogów.
Poza świetnym tłem społecznym i ciekawymi wizerunkami postaci historycznych Ben Creed proponuje również mroczną podróż w głąb umysłu szaleńca. Kogoś, kto pewnej mroźnej nocy podrzuca na tory kolejowe pięć bestialsko okaleczonych ofiar, układając je w specyficzny sposób. To wyreżyserowany spektakl skierowany do jednego odbiorcy. Nieprędko dowiemy się, kim on jest. Skala zbrodni wymyka się nawet kategoriom okrucieństwa wyznaczonym przez system tortur i psychicznej opresji. Te pięć śmierci to coś więcej niż codzienny socjalistyczny terror powodujący, że tkwiący w nim zaczynają przypominać duchy. Ludzie odnalezieni nad ranem w gęstym śniegu i okrutnym mrozie przez leningradzkich milicjantów, doświadczyli przed śmiercią mąk piekielnych. I cały świat, w którym odsłaniać się będzie zagadka tego rytualnego zabójstwa, okaże się kolejnymi kręgami piekła. Rzeczywistością Rosji, która po zakończeniu faktycznej wojny rozpoczęła wojnę z własnymi obywatelami. I ten system opresji jest równie precyzyjny jak umysł psychopaty, który ułożył na torach pięć okaleczonych ciał. Trudno złapać oddech, kiedy z jednej strony jest się przerażonym zagadką umarłych, z drugiej zaś – podąża po coraz mroczniejszych ścieżkach żywych starających się odkryć, co stoi za tym morderczym spektaklem.
Porucznik Rewol Rossel to postać przedstawiona z dużą wrażliwością wobec każdego aspektu jego osobowości. Nic nie jest tu zaniedbane. Może tylko enigmatyczne relacje z zaginioną siostrą domagałyby się rozwinięcia. Ale Rossel jest nakreślony bardzo wyraźną kreską. To człowiek, który niesie w sobie historię na miarę wspomnianego już Dostojewskiego. Leningradzki milicjant, który nie będzie mieć żadnej autonomii. Jego życie zawodowe to umiejętność rozgrywania taktycznych ruchów. Tkwi między rozkazami przełożonych, które często są sprzeczne. Sam może stać się ofiarą opresji i równie szybko przypominać jednego z trupów ułożonych na torach. Rossel stał się milicjantem nieprzypadkowo, ale to nie był wynik jego postanowienia. W portretowanym świecie nic nie wynika ze świadomej decyzji. W tym kraju nie ma czegoś takiego jak wolność wyboru. Główny bohater Creeda jest jedynie tym, co zostało mentalnie z dramatycznych zderzeń w równie dramatycznych zbiegach okoliczności. Miał być skrzypkiem, kochał muzykę, miał talent i mógł mieć perspektywy. Pozostały okaleczone dłonie skrywane pod rękawiczkami oraz znamię pod uchem. A także świadomość tego, że kiedyś ktoś pokładał w nim nadzieję na to, że w stalinowskiej Rosji można być tym, kim się chce.
Rewol Rossel, straumatyzowany mężczyzna usiłujący wciąż na nowo stawiać czoła niegodziwemu światu, myśli o otaczającej go rzeczywistości w następujący sposób: „Umarli są godniejsi zaufania niż żywi”. W Leningradzie 1951 roku nikomu i nigdy nie można ufać. Ale czy na pewno umarli są pewniejsi niż otaczający go skrywający się pod maskami i pośród dwuznaczności żywi? Kryminalna zagadka obszerniej odsłoni nam skomplikowaną osobowość Rossela, niż udzieli odpowiedzi na pytanie, kto i dlaczego zabija. Oczywiście dowiemy się tego, jednak w moim odczuciu dużo ciekawiej „Miasto duchów” prezentuje się jako powieść o ludziach umierających za życia. Niegotowych do tego, by tkwić w marazmie, hipokryzji i wiecznym lęku. Z drugiej strony – to panoramiczna opowieść o mieście, które symbolicznie wciąż jest oblężone i zniewolone.
Powracający tu temat wojennego oblężenia Leningradu będzie istotny nie tylko z punktu widzenia intrygi kryminalnej, ale również socjologicznego tła tej powieści. U Creeda jest bezkompromisowo. I duszno mimo mrozu, który jest wszechobecny i dodaje niezwykłości portretowanej przestrzeni. Razem z głównym bohaterem odwiedzamy miejsca i poznajemy ludzi opowiadających miasto w naprawdę sugestywny sposób. Leningrad jest pełen różnorodności, jednak przy tym podporządkowany terrorowi systemu, w którym każdy może być podejrzany i nikt nie przygląda się uważnie dowodom winy. Mroźny Leningrad to również miejsce, w którym ożywają wspomnienia. Retrospekcje z życia Rossela dynamizują fabułę, pokazując konsekwencję i skuteczność autora w budowaniu powieści dojrzałego realizmu połączonej z wyjątkowo mrocznym kryminałem. Traumatyczna przeszłość miasta nie odeszła. To ona określa jego obecną tożsamość. Podobnie zresztą dzieje się z Rewolem Rosselem. Prawdopodobnie wszystko, co miało go uczynić takim, jaki jest obecnie, już się wydarzyło. Z tłem głodu i upokorzenia miasta połączy się motyw wyobcowania i duchowego ograbienia z czegoś cennego. Dlatego Rossel to wyjątkowo pełnokrwisty bohater literacki.
Podoba mi się również, że Ben
Creed nie eksperymentuje z materiałem historycznym. Nie próbuje udziwnić
historii i spowodować, że znawcy realiów wojennego i powojennego Leningradu
będą się przyglądać fabule jako ekscentrycznemu nowatorstwu. Wszystko jest tu
takie, jakie było w historii, ale najmocniejszym punktem jest ukazywanie mroku
kryjącego się w elementach otoczenia. A także w duszach bohaterów. Można tu walczyć
o przyzwoitość, ale ze świadomością, że jest się samotnym wilkiem. „Miasto
duchów” to powieść o niemocy i jednoczesnej sile determinacji do działania. To
również fantazja o tym, co znaczy być wyjątkowym w państwie nieznoszącym żadnej
wyjątkowości. A także przejmująca rzecz o niezrealizowanych ambicjach oraz
patologii tego niezrealizowania. Przykuwa uwagę niczym więżący myśli i emocje
leningradzki mróz.
Bardzo dobra pozycja. Połączenie Krajewskiego z mocną faktografią i psychologią szaleństwa, ale bez przesady. Sporo o rosyjskiej i radzieckiej muzyce klasycznej - mocna strona. W filmie powinni wykorzystać tylko takie utwory. Wciąga, do późna w nocy czytałem aż dobrnąłem do końca.
OdpowiedzUsuń