Pages

2022-01-07

„Testament” Nina Wähä

 

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 12 stycznia 2022

Liczba stron: 512

Przekład: Justyna Czechowska

Oprawa: twarda

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Zło w rodzinie

Intryguje mnie pogranicze szwedzko-fińskie. Przestrzeń bez zasadniczo wyznaczonej granicy geopolitycznej, przy tym jednak miejsce, gdzie zderzają się języki z zupełnie różnych grup i odbiegające od siebie ludzkie temperamenty, jeśli mierzyć poziom introwertyzmu Szwedów i Finów. Dostajemy ostatnio do rąk przekłady dzieł twórców, którzy umieszczają akcje swoich powieści właśnie między Szwecją a Finlandią. To znaczy dość dokładnie lokują je na mapie, ale opowiadają o tym rodzaju granicy, za którą kryją się kolejne podziały, a może bohaterowie sami z trudnością określają miejsce i istotę granic w swoim życiu. Zatem pogranicze oraz historie wręcz o doświadczeniach granicznych. Warta wspomnienia jest tu Johanna Holmström i  „Wyspa dusz”, historycznie sięgająca najdalej znakomita powieść obyczajowa o zniewolonych przez schematy kobietach. Następnie Kjell Westö i kolejna istotna narracja – także z serii, w której ukazuje się „Testament”  – „Niebo w kolorze siarki” – panoramiczna opowieść o doświadczeniach dwóch pokoleń. W końcu zaś moim zdaniem najlepsza pośród nich Nina Wähä, tym razem szwedzka autorka opowiadająca o Finlandii. Jej wielowątkowa i bardzo ambitna powieść będzie poruszała problemy sygnalizowane przez Holmström i Westö, ale przede wszystkim udowadniała, że ze Szwecji mogą po przekładach Majgull Axelsson nadal do nas docierać tak znakomite i wielowymiarowe powieści obyczajowe, w których widzimy autorską lojalność wobec wszystkich, najbardziej nawet demonicznych bohaterów.

„Testament” to też formalnie doskonale napisana powieść – z figurą tajemniczego narratora, który trochę nonszalancko umieszcza swoje antycypacje w rejestrze opisywanych zdarzeń. Kogoś, kto będzie tu równie ważny jak cała fikcja literacka. Wähä jednak nie eksperymentuje. Można by rzec, że nawet mocno trzyma się klasycznego schematu szwedzkiej powieści choćby spod znaku wspomnianej Axelsson. Wybierając bardzo ambitny temat, jest w stanie tę ambicję utrzymać narracyjnie. Tę historię o roli naszej pamięci, o braniu odpowiedzialności za siebie i innych oraz o tym, że rodzice mogą nie kochać swoich dzieci, tak jak dzieci mają prawo nie kochać rodziców, czyta się ze świadomością, że napisana została przez dojrzałą autorkę, która dobrze wie, jak ujawniać swoją opowieść i jak rozłożyć w niej dramatyczne akcenty. Wzbudza ciekawość, współczucie, czułość i trwogę. Rzecz o rodzinie, w której każdy będzie nosił jakieś piętno, choć wszyscy są dziećmi tych samych rodziców – czasem nieświadomi tego, z jakiej traumy się urodzili i co tak naprawdę w relacjach rodzicielskich wpłynęło na nich najbardziej.

Wszystko zaczęło się w Karelii podczas drugiej wojny światowej. To wówczas los skrzyżował drogi Siri i Penttiego. Każde z nich na tyle zagubione, by kompulsywnie uwierzyć w to, że bliskość z tym drugim będzie lekiem na całe zło świata, także tego naznaczonego wojną, zmuszającego do zmiany miejsca zamieszkania, porzucania swoich ziem. Tak oto piętnastolatka wychodzi za mąż. Ma być taką żoną, jak rozumieją to zwyczaj i stereotyp. Siri rusza w podróż z Penttim, tracąc jednocześnie kontakt ze swoją rodziną. Musi więc założyć nową. Całkowicie swoją, za którą będzie odpowiedzialna. W której być może narodzi się miłość. Gdzieś w idyllicznie opisywanej przez wybranka dolinie, gdzie będzie można się do siebie przywiązać i wzajemnie się szanować. Niewiele z tego wychodzi. Poza liczną rodziną. Bo jest to opowieść o dwanaściorgu ludzi, którzy w różnym stopniu wezmą na siebie ciężar okrutnego związku swoich rodziców, całej tej przerażającej relacji bez miłości i przywiązania. Ale jest to też historia dwójki dzieci, od której miało zacząć się szczęście, a rozpoczęło piekło. Śmierć rozpoczyna opowieść o rodzinie Toimich i śmierć ją zakończy. Czy aby na pewno?

Najważniejsza wydaje się Annie – córka, która dwukrotnie w tej powieści wraca w rodzinne strony. Za każdym razem bierze na siebie rolę odpowiedzialnej za porozumienie z resztą rodzeństwa. Jest tą, która ma jednoczyć, ale w takim samym stopniu jest obca. Uciekła do Sztokholmu, skąd przywozi ze sobą masę wspomnień – w dużej mierze to właśnie one każą jej dwukrotnie przemierzać wielką przestrzeń. Przede wszystkim po to, by przypomnieć Annie, że zawsze ruszamy w świat z tym samym, najważniejszym dla nas bagażem rodzinnych doświadczeń.

Nina Wähä sportretuje ludzi różnych temperamentów, których łączą bardzo silne relacje z rodzicami. Nienawiść również buduje mocną więź – niektórzy z nich chcieliby udowodnić, że są w stanie uciec, co w sensie geograficznym na pewno im się udaje, jednak mentalnie zawsze pozostają w mrocznej Dolinie Tornio. Dwanaścioro ludzi w różnym wieku, którzy są świadomi, co ich łączy, ale równie dobrze wiedzą, jak wiele zaczyna dzielić. Dojrzali mężczyźni ugruntowani w swoich życiowych wyborach. Kobiety pewne swych ścieżek, choć wciąż na nowo stąpają po śladach rodziców. Młodsze rodzeństwo Toimich – im autorka poświęca nieco mniej uwagi – które dopiero się kształtuje, ale już widać, że na zawsze weźmie ze sobą w życiową podróż ponury cień swojej rodziny. W tych relacjach szwedzka pisarka opowiada o całym uniwersalnym wymiarze człowieczeństwa. Posługując się odmiennymi biografiami, maluje jednocześnie spójny obraz tego, kim jesteśmy jako mikrospołeczeństwo. Tu tworzą je ojciec i matka oraz dzieci. Dzieci będące świadkami przełomu. A właściwie uczestnikami tego przełomu. Krzywdzona przez męża Siri znajduje w sobie siłę i pewność siebie, aby zmienić własne życie. Jej dzieci w mniejszym czy większym stopniu są częścią tej zmiany. Ale najbardziej ciekawą postacią jest tu jednak Annie. Córka jakby zastępcza, gdy ojciec ofiarował miłość tej, która odeszła. Postać, wokół której koncentrują się losy wszystkich innych bohaterów. Choć przecież mnogość tych biografii jest tak spektakularna, że od razu widzimy, iż tę rodzinę trzeba portretować kalejdoskopowo, bardzo trudno dać jej wspólny mianownik. Czy będą to zło i moc zniszczenia, które w mniejszym lub większym stopniu dzieci dziedziczą po ojcu? Nina Wähä dokłada wszelkich starań, by obraz tej licznej rodziny fińskich rolników zawierał bardzo dużo niejednoznaczności, a zarazem był spójny – bo wszyscy jednak mają te cechy wspólne, które chcieliby wyprzeć. Oddalić je od siebie tak, jak z czasem oddala się Siri od Penttiego.

„Nie da się pomóc innym, tylko sobie”. Tak, to Annie wypowiada te znamienne słowa. Ich wagę dostrzeżemy, gdy zaczniemy przyglądać się „Testamentowi” jako opowieści o tym, że czujemy się zobligowani do dbania o dobro drugiej osoby tylko dlatego, iż łączą nas z nią więzy krwi. One są tu bardzo silne i wielokrotnie akcentowane, ale to również, a może przede wszystkim opowieść o samostanowieniu wbrew więziom. Z tak odczytywanej książki można wysnuć myśl o tym, że niewielu z nas stać na miłosierdzie. Mając niewielkie możliwości, skupiamy się na sobie. Bezradni, że ktoś bliski nie rozumie, nie jest w stanie przyjąć dobra. Wähä celowo zdemonizuje tu jedną z postaci, aby dać więcej możliwości interpretacyjnych czytelnikom chcącym odebrać „Testament” jako rzecz o tym, jak bardzo naznacza nas zło – i to dziedziczne, i nabyte. Jednak jak wcześniej zauważyłem, jest to przede wszystkim powieść o roli oraz przekleństwie pamiętania. A może o tym, że żadna więź rodzinna nie będzie silniejsza od bolesnego wspomnienia.

Warto zatem zwrócić uwagę, iż będzie to także przejmująca opowieść o pamięci ojca, tego złego. Pentti zdaje się odporny na upływ czasu. Wciąż fizycznie przypomina siebie sprzed lat. Wciąż zachowuje się tak, jak się zachowywał – jest surowy, obcesowy i nieobecny. Ale okaże się, że być może to on zapamięta najwięcej. Jego samotność i jego zgorzknienie będą pochodną procesu zapamiętywania. A jego bezkompromisowość oraz bezczelność w osądach będą próbowali zrozumieć tylko ci, którzy byli mu najbliżsi. Co ciekawe, to jedyna postać, wobec której narrator staje się bezradny. Po tym, jak zbliżamy się do każdego z bohaterów – do niektórych naprawdę intymnie – oczekujemy także opowieści o tym, kim był i stał się Pentti. Nie doczekamy się jej, ale i tak wszystko stanie się jasne. A może zacznie komplikować się dopiero wtedy, kiedy Pentti uzyska tu głos.

Od poczciwości po okrucieństwo. Od umiejętności współczucia po przekonanie o tym, że samemu nie jest się w stanie niczego czuć. Opowiadając losy czternaściorga żywych i dwojga martwych bohaterów, Nina Wähä konstruuje poruszający obraz rodziny silnej mocą przywiązania, ale także energią uprzedzeń i rodzącego się w niej zła. A jednocześnie w tej dość mrocznej opowieści kryje się coś bardzo optymistycznego. „Testament” to na pewno powieść pogranicza i powieść o granicach. Wzbudzi ciekawość wielbicieli dojrzałych fabuł obyczajowych.

1 komentarz:

  1. Choć recenzja znakomita, to bardzo drobny druk utrudnia czytanie. Proszę o większą czcionkę. :)

    OdpowiedzUsuń