Pages

2022-02-11

„Podłość” Olga Mildyn

 

Wydawca: W. A. B.

Data wydania: 23 lutego 2022

Liczba stron: 480

Oprawa: miękka

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: W podłym kraju

Dawno nie czytałem jakiejś ciekawej wielogłosowej książki o Polsce. O tym, jak bardzo zanurzeni jesteśmy na co dzień w ponurej krainie absurdu. I o tym, że ten absurd już od dawna nie jest komiczny, lecz tragiczny. Dostałem właśnie taką powieść. Inną chociażby od „Ale z naszymi umarłymi” Jacka Dehnela, który mocno hiperbolizuje, buduje napięcie w zderzeniach z licznymi symbolami. W „Podłości” nasz kraj jest tragikomiczny w bardziej dosłownym znaczeniu. Bardziej bezkompromisowym i pozbawionym momentami złudzeń, ale opisanym konsekwentnie, bez stylistycznych ucieczek – choć autorka mogłaby je robić, bo świetnie panuje nad frazą i dobrze wie, co ma tu wybrzmieć wyjątkowo dosadnie. Ta debiutantka doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jaki sposób opowiedzieć nasz kraj i nas samych, by jednocześnie bolało i wywoływało czułość – wobec niektórych bohaterów i kilku nakreślonych tutaj sytuacji. Co mnie ujęło? Dyscyplina panowania nad obszernym tekstem. Rozbudowanym przede wszystkim dlatego, że Olga Mildyn chce pokazać, jaki ma narracyjny zmysł obserwacji. Czasem zapomina się, że ta wielowątkowa powieść ma do powiedzenia więcej niż dosadnie sportretowana scena, wyraziście nakreślony pejzaż emocjonalny bohatera w danej chwili. Można zatem czytać „Podłość” na kilka sposobów. Powieść łączy w sobie również parę gatunków. Wskazuje polskie bolączki w taki sposób, że zwrócimy na nie uwagę naprawdę. Tak jak na przedstawionych w tej narracji ludzi z rodzaju tych, którzy są dla nas na co dzień przezroczyści.

Na drodze dochodzi do tragicznego wypadku. Rozpędzone auto osobowe, które nagle zmienia pas, uderza z impetem w ciężarówkę. Nie ma szans, by w tym samochodzie ktokolwiek przeżył. A ginie ojciec wraz z trójką dzieci. To jednak nie koniec rodzinnej tragedii. Matka również zostaje znaleziona martwa. Co tu się wydarzyło? Co dotknęło tę rodzinę? Trudno uwierzyć, że tak tragiczny zbieg okoliczności jest rzeczywiście dziełem przypadku. Mildyn skoncentruje się na enigmatycznej tragedii, by opowiedzieć o fascynujących związkach zmarłych z żywymi. O tym, że – jak to jest ironicznie wspomniane na jednej ze stron powieści – „(…) nie żyć będziemy zdecydowanie dłużej niż żyć”. Bo ta zagadka pozostaje w pamięci i nie jest tylko chwilowym sensacyjnym newsem, nad którym westchniemy ze smutkiem przed ekranem telewizora, zmieniając zaraz kanał i zapominając o tym, że kogoś spotkał koniec ostateczny.

Upadek domu Złotowskich przedstawiony został w enigmatycznej konwencji. Tak, ten debiut ma bardzo mocny fundament, a uświadomimy sobie jego wagę dopiero wówczas, gdy doczytamy powieść do końca. Olga Mildyn skroiła ją najlepiej, jak potrafiła, i szczególnie doceniam intrygującą kompozycję klamrową. Co poza tym? Wraz z ludźmi odpowiedzialnymi za wyjaśnienie wskazanych śmierci będziemy śledzić zarówno ich poczynania, jak i codzienność ich życia – z tymi ważnymi i często gorzkimi przemyśleniami, które definiują ich właśnie w tym kraju. W Polsce, w której rodzinna tragedia może mieć skomplikowane podłoże. A jednocześnie tak oczywiste, bo przecież tutaj nie może wydarzyć się nic dobrego. Tu ludzie są wykorzystywani przez innych ludzi, zdani tylko na siebie, nieufni wobec jakiejkolwiek instytucji, udręczeni już samym byciem Polakami. Debiutantka bardzo sprawnie łączy intrygę kryminalną z socjologicznym obrazem tego, w jaki sposób państwo staje się zagrożeniem, a ludzka jednostkowa walka z systemem – skazaną na porażkę drogą prowadzącą bardzo często do dramatu.

Tymczasem jesteśmy wśród żywych. Poznajemy młodego doktora socjologii, hipochondryka i człowieka natury wsobnej. Nieznoszącego zarówno swojego otoczenia, jak i siebie samego. Czujnie przyglądającego się i oceniającego wszystko to, co większość ludzi przyjmuje bez cienia krytyki. Bruno jest szczególnie uwrażliwiony na manipulacje medialne. Wspomniana wyżej sprawa przykuwa jego uwagę. Ale także uwagę pewnej dziennikarki starającej się stworzyć materiał prasowy ujawniający prawdziwy wizerunek Polaka. Dotychczas skupiała się na aferze ze sprzedażą wózków inwalidzkich. Tu przecież nawet niepełnosprawnych ktoś może oszukać i zniszczyć. Bohaterka nie spodziewa się tego, z czym się zetknie i do jakich faktów dotrze. Obok niej wokół mrocznej sprawy pracują oczywiście policjanci i prokuratorzy. Znakomite jest to, w jaki sposób Mildyn przyciera trochę nosa wszystkim silącym się na sporą dramaturgię postaci pisarzom kryminałów i sensacji. Jej policjanci są bohaterami z krwi i kości, bez wyraźnych cech dystynktywnych, bez zarysu charakterologicznego typowego dla kryminału. To są ludzie, którzy najchętniej usiedliby w domowych pieleszach i odpoczęli. Zmęczeni i sfrustrowani. Choć zaintrygowani oraz chętni do rozwiązania zagadki śmierci rodziny Złotowskich, są przede wszystkim szarymi obywatelami kraju rzucającego im kłody pod nogi tak samo jak wszystkim pozostałym Polakom.

Chociaż „Podłość” jest bezkompromisowa, chwilami nawet obcesowo, to jednak książka o ludzkich czułościach, które ukryliśmy gdzieś głęboko i nie chcemy ich już ujawniać światu. Widać, jak w tym kostycznym i mrocznym świecie naznaczonym przez tragedię rodzinną autorka otwiera na chwilę drzwi do nieco innego świata, innej sfery przeżyć. Jest dosadnie i brutalnie, ale jest też miejsce na przytulenie się czy wyjście ze strefy swojego komfortu, aby ujrzeć, że tuż obok pojawia się drugi człowiek i wcale nie jesteśmy na tym świecie ważni tylko sami dla siebie. To też książka o tym, co się z nami dzieje, kiedy życie nie jest dla nas czułe. Jaki pancerz musimy na siebie założyć i jak konsekwentnie trzymać gardę. Nie da się inaczej w kraju tak wielkich nierówności społecznych, tak potężnej zawiści i zazdrości. Ale również tak pełnej desperacji walki o to, by zdobyć pieniądze. Bo o nich także będzie ta powieść. O niedoborze i o tym, co się dzieje, kiedy udaje się zdobyć środki materialne – nierzadko największym kosztem. Jednak i tak widzimy, że Olga Mildyn dla najbardziej nawet odstręczających bohaterów zachowuje to, czego oni nie potrafią znaleźć w samych sobie – empatię i dystans w ukazywaniu ich krajobrazu emocjonalnego.

„Każdy z nas jest zły w czyjejś opowieści”. Kiedy czytający zaczynają stygmatyzować poszczególne postacie, po pewnym czasie orientują się, że widzą tylko ich fragmentaryczny wizerunek. Mildyn stara się skupić na tym, że bardzo często dostrzegamy w drugim człowieku przede wszystkim to, co nas ogólnie uwiera, a podobieństwa skłaniają do tego, że mniej oceniamy. Będzie tu dużo wizerunków ludzi, którym nie chciałoby się współczuć, a jednak to współczucie gdzieś się rodzi, bo w gruncie rzeczy – co „Podłość” podkreśla na kilka sposobów – jesteśmy równie zagubieni i bezradni wobec siebie bez względu na to, co osiągnęliśmy w Polsce i jak identyfikujemy się z tak zwanymi normami społecznymi. To powieść, która zaczyna się od zła w wymiarze dość oczywistym, a potem stara się je niuansować. Zwłaszcza że znajdujemy się w przestrzeni, w której pojawia się coraz więcej nieufności. Co doprowadziło do śmierci całą rodzinę w kraju, w którym podobne tragedie dzieją się codziennie, ale nikt o nich dobrze nie opowie, bo nie są enigmatyczne? Powieść Olgi Mildyn zadaje także pytania o to, na ile mamy prawo ocenić czyjekolwiek postępowanie i moralność, kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że okoliczności domagają się przedefiniowania jednego i drugiego. Poza wszystkim jest to bardzo inteligentna książka o tym, w jaki sposób drugi człowiek zaczyna funkcjonować w naszej świadomości. Cieszę się, że natknąłem się na powieść, która umie w mimo wszystko oryginalny sposób opowiedzieć o tym, jak boli bycie dzisiaj Polakiem. A także o specyficznych związkach życia ze śmiercią. Czytający będzie się czasem uśmiechał, jednak całość jest wyjątkowo ponura diagnostycznie. Cieszę się, że polska literatura wciąż twórczo sięga po wzorce i motywy, które wydają się już mało atrakcyjne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz