Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 19 czerwca 2019
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Trupi pochód
Nie od dziś wiadomo, że
pożerają nas zmarli i upiory. Także mity, jakie za nimi stoją. W naszym kraju
wszystko może stać się przyczynkiem do zmiany myślenia, jeśli tylko ta zmiana
usankcjonuje wielkość naszego narodu. Stąd symbole w funkcji gadżetów i bezrefleksyjne
myślenie o wpływie przeszłości na to, jak wygląda polska codzienność. Jacek
Dehnel napisał książkę prześmiewczą, mroczną i bardzo przygnębiającą. Mogliby
się przejrzeć w niej ci, którzy z różnych powodów jej nie przeczytają. „Ale z
naszymi umarłymi” to iskrząca dynamizmem opowieść o tym, jak wydobywają się
spod ziemi polskie przywary, idiosynkrazje, kompleksy i stojące za tym
wszystkim marzenia o wielkości. Głównym bohaterem tej książki jest język.
Już od pierwszych zdań będziemy widzieli, że Dehnel chce przede wszystkim
ironizować, jednak w języku tkwi jeszcze coś innego – to różne kalki słów oraz
fraz kształtujących dzisiaj opinię publiczną. Nie wiem, czy groźniejsze będą
zmartwychwstałe trupy, które rozpanoszą się tu wszędzie, czy raczej
ostrzegająca – chwilami nieco kokieteryjnie, bo autor mimo wszystko bawi się
językiem – fraza, za którą kryje się wszystko to, co w polskiej mentalności
mroczne i groźne.
Interesująca jest metafora
polskości zbudowana już na wstępie, gdy przyglądamy się pewnej kamienicy przy
Rynku Podgórskim w Krakowie. Kamienica ta ma nowoczesną nadbudowę dla
nowoczesnych i światowych, ale także mroczną suterenę, w której sączą się
medialne doniesienia o emeryckiej biedzie serwowane samotnemu kalece. Pomiędzy
górą a dołem mieszkańcy ogniskujący w sobie to, co polskie, a jednocześnie
zantagonizowane na swój sposób w mikrospołecznościach, które wskazują, jak
niejednoznaczne może być pojęcie rodziny. Na pierwszy plan wysuwa się para
gejów. Ich dziesięcioletni związek jest już… letni, ale panowie dają radę,
wspierając się wzajemnie i tworząc symbiozę, w której jest miejsce i na
sankcjonowanie zdrady, i na podział obowiązków związanych z codziennym życiem.
Trudno orzec, dlaczego akurat ta para będzie spiritus movens powieści.
Zwłaszcza gdy pojawiają się zombie, a wygląda to na początku dość groteskowo i
ciekawsze zdaje się śledzenie dylematów pary kochanków niż obserwowanie, co za
chwilę stanie się z postaciami, za którymi idzie dalszy rozwój fabuły.
Fabuła – jak wspomniałem –
jest bardzo dynamiczna. To, co w niej może uwierać, to zbyt częste
hiperbolizacje oraz irytujące nieco antycypacje, które mogą zepsuć przyjemność
wgłębiania się w ten szalony świat. Szalony, mroczny i mimo trupów na ulicach
bardzo prawdopodobny. Jeśli wziąć pod uwagę moc figury ożywionych zmarłych
oraz ich kilka symbolicznych znaczeń, możemy mieć do czynienia z powieścią z
przerażającym realizmem odwzorowującą polską rzeczywistość XXI wieku. Jacek
Dehnel celowo udziwnia świat przedstawiony, ale robi to w taki sposób, że choć
absurdalne są okoliczności działań głównych bohaterów, kibicuje się im tak,
jakby działali w realistycznie przedstawionej rzeczywistości. Pęd ku
wspomnianym hiperbolizacjom trochę rujnuje zakończenie, które staje się
komiksowe i niekoniecznie współgra z całością, ale powieść ta mimo wszystko
doskonale balansuje między mitotwórczą siłą myślenia romantycznego a absurdami
życia codziennego, które wydobyło się nie tyle ze źle interpretowanych mitów,
ile z myślenia o historii nakazującego wciąż na nowo widzieć nasz naród w
rolach, o których już wielokrotnie rozprawiano.
Dehnel okazuje się uważnym
obserwatorem rzeczywistości, socjomistrzem i spryciarzem w formułowaniu
własnych spostrzeżeń tak, by pozornie nie były one jego. Docenić należy
umiejętność portretowania polskich nawyków społecznych, utartych ścieżek
działań, skłonności do ulegania stereotypom, a nade wszystko tendencji
myślowych. Wszystko, co autor na co dzień widzi i co go w znacznym
stopniu niepokoi, znajdzie się tu albo w wypowiedziach, albo we fragmentach
narracji. Jednakże najważniejszy problem sygnalizowany jest zarówno przez
powieść, jak i kilka słów Dehnela umieszczone po niej. Nacjonalizm ma się
bardzo dobrze, wspierany przez szereg innych teorii i w praktyce osadzony
jedynie na instynkcie i złości, a nie myśli społeczno-historycznej, która
tworzy mity. Tu także stworzyła zombie. Widzimy, w jaki sposób to niecodzienne
widowisko wgryza się w świadomość Polaków. Jak najpierw oswajają zagrożenie, a
potem chełpią się tym, co z ich ziemi się wydobyło. Sięganie ku półżyciu
wydobytemu z mroku także ma się tutaj doskonale w sferze symbolicznej. To nie
tylko polskie zakwestionowanie nieodwracalności śmierci. To przede wszystkim
bogata polska wyobraźnia wsparta na fundamencie każdego rodzaju uprzedzeń – z
tego rodzi się natychmiast szereg teorii, najpierw spiskowych, potem
sankcjonujących wielkość narodu, który wciąż na nowo musi się utwierdzać we
własnej wielkości.
Okazuje się, że zmarli, którzy
postanawiają narzucić swoje prawa żywym, to wiecznie aktualna smutna myśl o
wielkości, która to wielkość przeradza się w tej powieści w inwazję. Polska
okazuje się mieć miejsce wszędzie. Tymczasem od tej okaleczonej żywymi trupami
polskości ktoś jednak chce uciekać. Ktoś kompulsywnie działa pod wpływem
strachu oraz ratowanego w umyśle zdrowego rozsądku, aby odrzucić spiralę
absurdu. Odejść i odciąć się. „Ale z naszymi umarłymi” to inteligentna
przypowieść o tym, że wciąż na nowo schodzimy gdzieś pod ziemię, aby wydobywać
się z niej niczym powieściowe zombie. Bo życie może być wegetacją żywego trupa,
jeśli okadzone zostaje narracjami zwracającymi się ku nieistnieniu. Dehnel
nie stara się punktować absurdów polskiej mitomanii. Skupia się na czymś o
wiele groźniejszym. Bo to przecież bardzo poruszająca powieść o tym, jak
niebezpieczny jest nacjonalizm i jak łatwo zarazić się jego bakcylem. Hołubione
przez media żywe trupy stają się po pewnym czasie niebezpieczne. Ciekaw jestem,
ile trupów myśli i idei ukryło się tutaj tak naprawdę. Co ma nas rozbawić, a co
śmiertelnie przerazić. Znamienne jest także pokazanie, że ziemia, ta ziemia, ma
nam do zaoferowania tylko zwłoki, wokół których możemy stworzyć jakąś ideologię
dla żywych. To gorzki i jednocześnie przejmujący obraz Polski, która woli
własne cienie niż ujrzenie siebie w jasnym świetle taką, jaka jest naprawdę.
Można się przy tej powieści
śmiać, ale wydaje mi się, że jej struktura wywołuje przede wszystkim lęk. Jacek
Dehnel sprytnie podważa, kwestionuje i ośmiesza to, co w polskiej narracji o
współczesnym stanie państwa jest dzisiaj tak bardzo przerażające, choć wielu
nie widzi w tym żadnej grozy. Tak jak Polacy przyjmujący zombie jako kolejne
dobro narodowe. Ironiczna fantazja o świecie, w którym od zawsze
funkcjonujemy. Warto się rozejrzeć, czy nie ma obok nas żywego trupa. Albo
trupem zalatuje to, co się mówi i słyszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz