2019-07-24

„Ale z naszymi umarłymi” Jacek Dehnel


Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 19 czerwca 2019

Liczba stron: 304

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Trupi pochód

Nie od dziś wiadomo, że pożerają nas zmarli i upiory. Także mity, jakie za nimi stoją. W naszym kraju wszystko może stać się przyczynkiem do zmiany myślenia, jeśli tylko ta zmiana usankcjonuje wielkość naszego narodu. Stąd symbole w funkcji gadżetów i bezrefleksyjne myślenie o wpływie przeszłości na to, jak wygląda polska codzienność. Jacek Dehnel napisał książkę prześmiewczą, mroczną i bardzo przygnębiającą. Mogliby się przejrzeć w niej ci, którzy z różnych powodów jej nie przeczytają. „Ale z naszymi umarłymi” to iskrząca dynamizmem opowieść o tym, jak wydobywają się spod ziemi polskie przywary, idiosynkrazje, kompleksy i stojące za tym wszystkim marzenia o wielkości. Głównym bohaterem tej książki jest język. Już od pierwszych zdań będziemy widzieli, że Dehnel chce przede wszystkim ironizować, jednak w języku tkwi jeszcze coś innego – to różne kalki słów oraz fraz kształtujących dzisiaj opinię publiczną. Nie wiem, czy groźniejsze będą zmartwychwstałe trupy, które rozpanoszą się tu wszędzie, czy raczej ostrzegająca – chwilami nieco kokieteryjnie, bo autor mimo wszystko bawi się językiem – fraza, za którą kryje się wszystko to, co w polskiej mentalności mroczne i groźne.

Interesująca jest metafora polskości zbudowana już na wstępie, gdy przyglądamy się pewnej kamienicy przy Rynku Podgórskim w Krakowie. Kamienica ta ma nowoczesną nadbudowę dla nowoczesnych i światowych, ale także mroczną suterenę, w której sączą się medialne doniesienia o emeryckiej biedzie serwowane samotnemu kalece. Pomiędzy górą a dołem mieszkańcy ogniskujący w sobie to, co polskie, a jednocześnie zantagonizowane na swój sposób w mikrospołecznościach, które wskazują, jak niejednoznaczne może być pojęcie rodziny. Na pierwszy plan wysuwa się para gejów. Ich dziesięcioletni związek jest już… letni, ale panowie dają radę, wspierając się wzajemnie i tworząc symbiozę, w której jest miejsce i na sankcjonowanie zdrady, i na podział obowiązków związanych z codziennym życiem. Trudno orzec, dlaczego akurat ta para będzie spiritus movens powieści. Zwłaszcza gdy pojawiają się zombie, a wygląda to na początku dość groteskowo i ciekawsze zdaje się śledzenie dylematów pary kochanków niż obserwowanie, co za chwilę stanie się z postaciami, za którymi idzie dalszy rozwój fabuły.

Fabuła – jak wspomniałem – jest bardzo dynamiczna. To, co w niej może uwierać, to zbyt częste hiperbolizacje oraz irytujące nieco antycypacje, które mogą zepsuć przyjemność wgłębiania się w ten szalony świat. Szalony, mroczny i mimo trupów na ulicach bardzo prawdopodobny. Jeśli wziąć pod uwagę moc figury ożywionych zmarłych oraz ich kilka symbolicznych znaczeń, możemy mieć do czynienia z powieścią z przerażającym realizmem odwzorowującą polską rzeczywistość XXI wieku. Jacek Dehnel celowo udziwnia świat przedstawiony, ale robi to w taki sposób, że choć absurdalne są okoliczności działań głównych bohaterów, kibicuje się im tak, jakby działali w realistycznie przedstawionej rzeczywistości. Pęd ku wspomnianym hiperbolizacjom trochę rujnuje zakończenie, które staje się komiksowe i niekoniecznie współgra z całością, ale powieść ta mimo wszystko doskonale balansuje między mitotwórczą siłą myślenia romantycznego a absurdami życia codziennego, które wydobyło się nie tyle ze źle interpretowanych mitów, ile z myślenia o historii nakazującego wciąż na nowo widzieć nasz naród w rolach, o których już wielokrotnie rozprawiano.

Dehnel okazuje się uważnym obserwatorem rzeczywistości, socjomistrzem i spryciarzem w formułowaniu własnych spostrzeżeń tak, by pozornie nie były one jego. Docenić należy umiejętność portretowania polskich nawyków społecznych, utartych ścieżek działań, skłonności do ulegania stereotypom, a nade wszystko tendencji myślowych. Wszystko, co autor na co dzień widzi i co go w znacznym stopniu niepokoi, znajdzie się tu albo w wypowiedziach, albo we fragmentach narracji. Jednakże najważniejszy problem sygnalizowany jest zarówno przez powieść, jak i kilka słów Dehnela umieszczone po niej. Nacjonalizm ma się bardzo dobrze, wspierany przez szereg innych teorii i w praktyce osadzony jedynie na instynkcie i złości, a nie myśli społeczno-historycznej, która tworzy mity. Tu także stworzyła zombie. Widzimy, w jaki sposób to niecodzienne widowisko wgryza się w świadomość Polaków. Jak najpierw oswajają zagrożenie, a potem chełpią się tym, co z ich ziemi się wydobyło. Sięganie ku półżyciu wydobytemu z mroku także ma się tutaj doskonale w sferze symbolicznej. To nie tylko polskie zakwestionowanie nieodwracalności śmierci. To przede wszystkim bogata polska wyobraźnia wsparta na fundamencie każdego rodzaju uprzedzeń – z tego rodzi się natychmiast szereg teorii, najpierw spiskowych, potem sankcjonujących wielkość narodu, który wciąż na nowo musi się utwierdzać we własnej wielkości.

Okazuje się, że zmarli, którzy postanawiają narzucić swoje prawa żywym, to wiecznie aktualna smutna myśl o wielkości, która to wielkość przeradza się w tej powieści w inwazję. Polska okazuje się mieć miejsce wszędzie. Tymczasem od tej okaleczonej żywymi trupami polskości ktoś jednak chce uciekać. Ktoś kompulsywnie działa pod wpływem strachu oraz ratowanego w umyśle zdrowego rozsądku, aby odrzucić spiralę absurdu. Odejść i odciąć się. „Ale z naszymi umarłymi” to inteligentna przypowieść o tym, że wciąż na nowo schodzimy gdzieś pod ziemię, aby wydobywać się z niej niczym powieściowe zombie. Bo życie może być wegetacją żywego trupa, jeśli okadzone zostaje narracjami zwracającymi się ku nieistnieniu. Dehnel nie stara się punktować absurdów polskiej mitomanii. Skupia się na czymś o wiele groźniejszym. Bo to przecież bardzo poruszająca powieść o tym, jak niebezpieczny jest nacjonalizm i jak łatwo zarazić się jego bakcylem. Hołubione przez media żywe trupy stają się po pewnym czasie niebezpieczne. Ciekaw jestem, ile trupów myśli i idei ukryło się tutaj tak naprawdę. Co ma nas rozbawić, a co śmiertelnie przerazić. Znamienne jest także pokazanie, że ziemia, ta ziemia, ma nam do zaoferowania tylko zwłoki, wokół których możemy stworzyć jakąś ideologię dla żywych. To gorzki i jednocześnie przejmujący obraz Polski, która woli własne cienie niż ujrzenie siebie w jasnym świetle taką, jaka jest naprawdę.

Można się przy tej powieści śmiać, ale wydaje mi się, że jej struktura wywołuje przede wszystkim lęk. Jacek Dehnel sprytnie podważa, kwestionuje i ośmiesza to, co w polskiej narracji o współczesnym stanie państwa jest dzisiaj tak bardzo przerażające, choć wielu nie widzi w tym żadnej grozy. Tak jak Polacy przyjmujący zombie jako kolejne dobro narodowe. Ironiczna fantazja o świecie, w którym od zawsze funkcjonujemy. Warto się rozejrzeć, czy nie ma obok nas żywego trupa. Albo trupem zalatuje to, co się mówi i słyszy.

Brak komentarzy: