Pages

2022-09-16

„Gogolowe disco” Paavo Matsin

 

Wydawca: Wydawnictwo Marpress

Data wydania: 18 sierpnia 2022

Liczba stron: 180

Przekład: Anna Michalczuk-Podlecki

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 41 zł

Tytuł recenzji: Przyszłość, którą znamy

To bardzo oryginalna propozycja czytelnicza z serii Bałtyk wytrącająca nas niejako z nurtu klasycznych narracji proponowanych tam do niedawna. Paavo Matsin jest estońskim demiurgiem literatury, lecz jednocześnie jej znakomitym koneserem doskonale rozpoznającym granicę między tym, co kontestatorskie, a tym, co domaga się poważnej i pogłębionej dyskusji. „Gogolowe disco” jest jak pudełko czekoladek – naprawdę trudno przewidzieć, na co się tam trafi, czy będzie smakowało i czy pozostawi po sobie ślad. Matsin umiejętnie dekonstruuje i jednocześnie uzupełnia o odważne interpretacje mity kulturowe, religijne, polityczne i szereg społecznych stereotypów. Postanawia z rzeczywistych miejsc i postaci stworzyć fantazję literacką, w której doświadczymy konsternacji, ekspiacji poprzez czarny humor, ale przede wszystkim zrozumiemy, na jak wielu polach oraz w ilu znaczeniach może dziś funkcjonować groteskowość literacka. Gawędziarski i bardzo sugestywny styl tej opowieści wprowadzi nas w świat portretowany – wedle starej rosyjskiej szkoły powieści – z wszystkimi detalami, do których dołącza przyjemność, lecz i trudność rozszyfrowania ich. Bo w tej skondensowanej, ale bardzo ekspresyjnej powieści odnajdziemy tropy oczywiste, niebanalne, jednak również możemy uznać, że w niektórych miejscach Matsin tylko się bawi i w „Gogolowym disco” nie będzie do końca chodzić o to, by każdą scenę i każdego bohatera deszyfrować i rozpoznawać.

Wydana w Estonii w 2015 roku książka mogła dostarczać swojego rodzaju rozrywki. Odczytywana dzisiaj jawi się już niekoniecznie zabawnie. Oto futurystyczny świat, który wygląda wyjątkowo archaicznie. Niby jesteśmy w przyszłości, lecz tak naprawdę co krok potykamy się o element świadczący o tym, że Matsin jakby hibernował całą niezwykłą galerię postaci, które tworzą tutaj mity i legendy – samych siebie, ale również opowiadania o sobie w kontekście zdarzeń minionych. Zatem Rosja znowu jest carska, pokonała NATO, a wszystkie kraje bałtyckie znalazły się w jej groźnej orbicie wpływów. Mamy przejmującą przyszłość, a tak naprawdę tkwimy w tym, co minione. Przede wszystkim tam, gdzie rodziły się opowieści – sankcjonujące wiarę, ustroje polityczne, systemy władzy, społeczne posłuszeństwo lub społeczne podziały. Utkwiliśmy zatem z bohaterami Matsina w świecie, który z jednej strony dopiero się stwarza, z drugiej jednak – jest już stworzony, nazwany, określony przez kulturę i doświadczenia pokoleń. Jest zatem trochę jak z religijnej opowieści o stwarzaniu i destrukcji. Prowincjonalne Viljandi, po którego ulicach możemy spacerować także w realnym świecie, stało się pewnym archaicznym konstruktem, w którym kryją się zaufanie i nieufność wobec totalitaryzmu, a jednocześnie pewne społeczne przyzwolenie na to, by dać się ponownie zniewolić. Matuszka Rosja dała sennemu Viljandi wszystko, co najlepsze. Na przykład tramwaj. To nic, że sprowadzony z Polski. Albo likwidację zadłużeń kredytowych. Żyć trzeba teraz tak, jak określa to nowa, a właściwie stara władza. Estończycy zostali wywiezieni. Na ulicach znowu pojawiają się pracownicy bezpieki. Estońską literaturę, wypartą i stygmatyzowaną, można znaleźć już tylko w ustępach (tam zresztą zamknięty zostanie Gogol albo to, co symbolizuje jego postać).

Główna ulica Vijandi jest zaniedbana, wczorajsza, pełna swoistego smutnego zobojętnienia, wobec którego stoją w kontrze bohaterowie tej książki. Aktywni, dynamiczni, wciąż wierzący w słowa, moc przemiany, wciąż na nowo kontestujący społeczny marazm, w którym totalitarna władza urządziła się doskonale, podporządkowując sobie estońskie miasteczko i stygmatyzując estońskość. Ale to wszystko tylko w takim ogólnym zarysie. Matsin chce być szczegółowy. Bardzo precyzyjnie porusza się w tym wykreowanym chaosie fabularnym – i ma rację tłumaczka tej powieści, twierdząc, że to warta uwagi lektura wielokrotna. Tu za każdym razem możemy ujrzeć coś innego. Mamy bohaterów pozornie pogodzonych z tym, co zaistniało – jak właściciel antykwariatu, miejsca, które połączy wszystkie niezwykłe postacie z tej książki. Mamy też ludzi doskonale odnajdujących się w tym, co przyszło ze strony carskiej Rosji – jak charyzmatyczny dyrygent o mówiącym nazwisku Mammutow. Mamy również różnej maści kontestatorów albo ludzi, którym zmiany przyniosły pogorszenie sytuacji bytowej, na przykład inteligentny złodziej kieszonkowy, miejscowy muzyk tworzący swoją legendę już za życia czy poszkodowany przez to życie artysta rzeźbiarz lub gitarzysta czujący wyobcowanie – w swoim mieście i w związku, w którym żona zamyka go w klatce rosyjskiego sznytu mieszkaniowego z kryształami i portretami niedźwiedzi. Oni wszyscy doświadczą zdarzenia o charakterze metafizycznym i symbolicznym. W ich życie wedrze się Mikołaj Gogol. Zmartwychwstały? Tu rozpocznie się szalony wir zdarzeń, w którym niekoniecznie będzie ważne to, co się naprawdę dzieje, lecz przede wszystkim to, jak się potem o tym opowiada.

Oczywiste odniesienia do Biblii w wizerunku Gogola pozwolą antycypować pewne rozwiązania fabularne i dla mnie nie było zaskoczeniem to, co Paavo Matsin proponuje w zakończeniu. Dużo ciekawsze było śledzenie tego, w jaki sposób w rzeczywistości tej groteskowej antyutopii, która wcale nie tak czytelnie może być zaliczona do political fiction, bohaterowie konfrontują się z kwestią kulturowych wzorców, które kształtują świadomość, ale są również destrukcyjne dla ludzkości. Jeden z bohaterów ma gdzieś z tyłu głowy stwierdzenie: „Cała kultura to jedynie cienka warstewka na okropnościach życia”. „Gogolowe disco” w swojej dynamicznej konwencji jest opowieścią, w której kultura funkcjonuje jednocześnie twórczo i opresyjnie. Pokazany jest tu kulturotwórczy wymiar mówienia o społeczeństwie jako narodzie w zderzeniu z doskonale już sportretowanym przez klasyków literatury obrazem rosyjskiego totalitaryzmu. Można nawet odnieść wrażenie, że Matsin idzie trochę na literacką łatwiznę z tymi swoimi szpitalami dla obłąkanych, scenami doświadczeń metafizycznych bohaterów, jak również portretowaniem najbardziej mrocznego zła – bandyckiej siły kryjącej się gdzieś na peryferiach, a w ostateczności rozdającej karty. Ale to nic, bo powieść Matsina jest absolutnie żywa w każdym swoim akapicie. To nie tylko kwestia obcowania z językiem, który wyróżnia tę narrację, nadając jej wyjątkowo niejednoznaczny kształt. Chodzi chyba bardziej o brawurową wizyjność. Dowód na to, że wciąż może mieć miejsce i nie jest ani grafomanią, ani odklejonym od wszelkich norm oraz tradycji surrealizmem, którego siłą ma być tylko siła absurdu.

Zauważyć i docenić trzeba także to, w jaki sposób estoński prozaik opowiada w tej książce kobiety i nadaje im niezwykłość. Pozornie jest to przesiąknięta testosteronem opowieść o granicach męskiego egocentryzmu i jednocześnie upodlenia, jednak kobiece postacie ujawniają się tu w szczególnie wyraźny sposób. Ale i tak najcenniejsze jest zatrzymywanie się na szczegółach. Na tym, w jaki sposób Matsin opowiada historię o miłości oraz wolności – sprawach, o których napisano wiele oczywistych lub dydaktycznych powieści. „Gogolowe disco” to literacki żywioł, z pewnością lektura będąca wyzwaniem. Niekoniecznie dla każdego, ale koniecznie dla tych, którzy chcieliby w tych szalonych zwrotach akcji ukazujących się nam jak kolejne elementy matrioszki poszukać sensów i znaczeń tylko dla siebie. I zadać pytanie o to, czy ta książka to opowieść o tym, w co wierzymy, czy bardziej o naszym wyobrażeniu tej wiary. A także o tym, że każda tradycja może być zbawieniem, wyzwaniem i stygmatem. Jedna z oryginalniejszych zagranicznych narracji, z którymi się spotkałem w tym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz