Wydawca: Marginesy
Data wydania: 21 września 2022
Liczba stron: 340
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: To, co przyjdzie
Kiedy przed trzema laty czytałem znakomitą „Skórę”, nie byłem świadom, że ominął mnie jeszcze jeden reportaż o rodzimych sprawach, bo przecież przygodę z pisaniem Izy Klementowskiej zacząłem od narracji o dalekim Mozambiku. Nie jestem jednak pewien, czy „Minuty”, które właśnie zostały wznowione między innymi z uzupełnieniem o pandemiczny obraz starości, to rzeczywiście reportaż o kwestiach typowo polskich. Owszem, jawi się w nim obraz, którego wszyscy się boimy, bo starzeć się nie jest przyjemnie, a starzeć się w Polsce bywa koszmarnie, jednakże najcenniejszy jest ten ogólnoludzki wymiar książki. Opowieści, która kończy się pytaniem z wywiadu – o to, czy starość ma swój stereotyp. A wszystko, o czym opowiedzą nam bohaterowie tej narracji wcześniej, będzie zaprzeczeniem: tu nic nie będzie oczywiste, zdefiniowane i przedstawione z jakimś dydaktycznym przesłaniem. Jakkolwiek przerażająca jest starość tak doskonale usuwana z naszej świadomości, jakby współczesna kultura miała się opierać na człowieku oraz jego doświadczeniach tylko do określonego wieku, w opowieściach Klementowskiej to czas zarówno nowych wyzwań, jak i nowych możliwości. Autorka poprowadzi nas przez temat panoramicznie oraz wieloaspektowo. Od momentów, w których dzieci postanawiają zaopiekować się starszym rodzicem, po czas, kiedy śmierć może być już tylko wybawieniem od bólu (bardzo sugestywny i jednocześnie bezstronny tekst o eutanazji). Od czasu, kiedy posiadanie wnuków każe spojrzeć na swoje życie inaczej, po moment całkowitej zależności od innych, kiedy nie kontroluje się nie tylko fizjologii, ale i w dużej mierze także swojego umysłu.
Bardzo jestem wdzięczny za to wznowienie, bo mam świadomość, że ominęło mnie przed laty coś ważnego. A to przecież książka, którą powinien przeczytać każdy z nas, bo jeśli los pozwoli, starość będzie doświadczeniem, z którym wcześniej czy później się zmierzymy. Iza Klementowska mierzy się tu zarówno z goryczą i smutkiem swoich bohaterów, jak i z ich euforią oraz stanami eksploracji samego siebie, podążania ku nowym doświadczeniom i wyzwaniom. Jest tu także miejsce na porównania. W technice kontrastu ta książka oczywiście zyskuje, bo „Minuty” dosadniej pokazują, jak poniżające mogą być warunki bytowe i kondycja egzystencjalna polskich emerytów w porównaniu z ich zachodnimi rówieśnikami. Można oczywiście zauważyć, że zawsze znajdzie się historia odmienna od pokazanego kontekstu, że mogą być też udręczeni emeryci w tak zwanych krajach rozwiniętych oraz szczęśliwi i spełnieni seniorzy w Polsce. Tak, może dałoby się tę książkę napisać zupełnie inaczej, jeśli chodzi o tę kwestię. Jednakże oczywiste jest, że z wielu powodów doświadczanie oraz przeżywanie starości zwłaszcza w Polsce jest szczególnie przygnębiające. Że tutaj starość często ma smutek w oczach.
Od tego smutku ta książka się zaczyna. Starsza kobieta przeniesiona z rodzinnego domu do mieszkania swojej córki zastanawia się nad tym, czy doświadcza z jej strony rzeczywistej troski, czy też za tym wszystkim, co jej oferuje córka, stoi przede wszystkim poczucie odpowiedzialności. Bo przecież w wielu krajach, tak jak u nas, opieka nad starzejącym się rodzicem to niepisana konieczność, która wiele rodzin rujnuje, a młodszym ich członkom często każe żyć w sytuacjach emocjonalnego szantażu. Są tu też opowieści o tym, że starość to wyjście naprzeciw sobie bez obciążania tą nową drogą kogokolwiek innego. Ale Klementowska – jak wspomniałem – rozpoczyna od melancholijnej strony starzenia się. Od tego momentu, w którym niezależna jednostka staje się częścią losu najbliższych. Zachodzi symbioza albo pojawiają się spięcia. Bywa też tak, że najbliżsi dużo wcześniej ucinają kontakt, by nie poddać się temu – wskazanemu wcześniej – poczuciu odpowiedzialności. Można się zastanowić nad tym, po co rozważać ten aspekt wchodzenia w starość, skoro „Minuty” mają ją przede wszystkim portretować, nie osadzać w kontekstach. Nic bardziej mylnego. Klementowska wie, że doświadczenie starości jest absolutnie prywatne i za każdym razem powiązane z konfrontacją z pewnego rodzaju samotnością, ale starość to również różnego rodzaju relacje. Na przykład relacja w związku, w którym kobieta jest młodsza o trzy dekady od męża tracącego kontakt ze swoim ciałem oraz zmysłami, ale tak samo mocno i wciąż bezwarunkowo kochającego tę, która gotowa była w chorobie obmywać go z kału i moczu.
Bardzo ciekawie pokazane jest tu oblicze starości, która wyzwala swoiste poczucie przedsiębiorczości. Będą tu snuć swoje opowieści ludzie, którzy w jesieni życia postanowili poświęcić jego fragment albo starszym od siebie, albo bardziej potrzebującym. Ciekawe są również opowieści o tym, co innowacyjnego i cennego można odnaleźć w życiu na starość. Niektórzy rozmówcy Klementowskiej wychodzą „z kokonu zahamowań” i rozpoczynają nową życiową drogę. Pełni nadziei na to, co przed nimi, optymizmu oraz przekonania, że to, co robią, jest słuszne i da im satysfakcję. „Nigdy nie jest za późno na zmiany” – podkreśla jeden z mężczyzn w tym reportażu. Iza Klementowska przygląda się temu, w jaki sposób ludzie znajdują w sobie potrzebę zintensyfikowania swojego życia i swoich działań. Nie tylko dlatego, że mają już mało czasu na osiągnięcie tego, czego jeszcze nie zdobyli. Przede wszystkim dlatego, że odkrywają swoje własne potrzeby, o jakich nie mieli dotychczas pojęcia. W tym znaczeniu starość staje się twórczym stanem i przeczytamy o tych, którzy doskonale się w niej odnaleźli.
Ale jest tu bardzo wyraźnie prezentowana także gorzka strona tego, co znaczy być starym. Jedna z bohaterek książki żartuje, że starzy ludzie są już niewidoczni dla wszystkich z wyjątkiem bandytów, którzy na nich lubią napadać. Całkiem serio i z dużą empatią Klementowska przygląda się temu, w jaki sposób można wrosnąć w poczucie zbędności i jak starzejąc się, rzeczywiście stać się zbędnym. Nie ma tu żadnej prowadzącej tezy i bardzo podoba mi się wieloaspektowość „Minut”. Najbardziej przykre doświadczenia zestawione są tu z tymi, które można uznać za przełomowe, bo starość bywa niekiedy początkiem po prostu lepszego życia. Jednakże autorka doskonale wie, w jakim kraju pisze o starości. Starość po polsku jest często podła i wyjątkowo upokarzająca. „Minuty” opowiedzą o tym najdelikatniej, jak się da, a jednocześnie będzie to książka w pewien sposób motywująca, bo sugestywnie opowiada o tym, jak niezwykłe może nas czekać spotkanie z samym sobą wtedy, gdy uznamy, że tak naprawdę nie czeka na nas nic nowego.
Ten reportaż to również piękny
dowód na to, że czym innym jest słuchanie starszych ludzi, a czym innym ich
usłyszenie. Iza Klementowska pochyla się nad każdą bezradnością, ale i każdym
heroizmem. Wie, że jej rozmówcy czasem potrzebują innego rodzaju otwarcia, że
konieczna jest duża cierpliwość oraz uwaga. Autorka jednocześnie bywa w
miejscach, które być może każdy z nas powinien odwiedzić, zanim w jakiś sposób
zacznie kontestować fakt, że jego również dotyczy starość. „Minuty”
najlepiej wybrzmiewają jednak jako książka o nadziei – tej, którą możemy czerpać,
bo otoczenie daje nam taką możliwość, ale również tej, która rodzi się czasem
pośród bezradności i marazmu. Klementowska opowiada starość przez pryzmat
wszystkich nieoczywistych jej znaczeń oraz wizerunków. Proponuje mądrą książkę
o pokorze i o tym, że nigdy nie jesteśmy gotowi na najbardziej graniczne
doświadczenie, jakim jest uświadomienie sobie, że tak, wreszcie staliśmy się
starzy. Różnorodna jest tu też forma reporterskiej opowieści (wyróżniają się
listy osamotnionej matki do córki, która żyje z dala od niej). Całość to
kompozycja różnorodności. Bo taka właśnie jest starość. Jakkolwiek
bezkompromisowa, być może dzięki lekturze „Minut” nie będziemy się jej aż tak
bardzo bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz