2024-05-13

„Wszyscy mieli w dupie, co się stało z Carlottą” James Hannaham

 

Wydawca: Wydawnictwo Cyranka

Data wydania: 28 marca 2024

Liczba stron: 376

Przekład: Maciej Świerkocki

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Powrót

James Hannaham udowadnia dwie rzeczy. Po pierwsze: jest mistrzem przykuwania uwagi samym tytułem książki. Czegoś tak dobrego jeszcze nie widziałem, choć przeczytałem naprawdę sporo książek, które przyciągnęły mnie właśnie tytułami. Po drugie: amerykański prozaik doskonale wie, że za tym, co chwytliwe, powinna stać jakość, bo czytelnika sporego segmentu współczesnej literatury z USA można bardzo łatwo wyprowadzić w pole tytułem. Tymczasem ta książka nie zawodzi także jako przemyślana, brawurowo skonstruowana i przede wszystkim bardzo dobra literacko struktura. Od czasu lektury „Tortilla Flat” Johna Steinbecka nie śmiałem się tak gromko i aż do łez, a jednocześnie mam świadomość, że przeczytałem jedną z najsmutniejszych książek w swoim życiu. Hannaham proponuje przede wszystkim pełną dynamiki, wzruszeń i dramatów opowieść o ludzkiej tożsamości. Ale pokazanej w taki sposób, że czyta się tę historię z niezmiennym przekonaniem, iż o człowieku wciąż można jeszcze napisać coś, co będzie nowe, odkrywcze, nieznane i przede wszystkim zmuszające do głębszej refleksji.

„Jestem po prostu Carlottą. To wszystko, co mam”. Te dwa zdania definiują nie tylko główną bohaterkę, niezwykle łączącą w sobie szorstkość, gniew, wrażliwość i melancholię. To ogólna wykładnia powieści: mamy tylko swoją tożsamość, której zgłębiania w zasadzie nikt nie jest ciekaw, a która domaga się dostrzeżenia, bo przecież świadome ludzkie istnienie to także współistnienie z otaczającym je światem. Zatem Carlotta jest sobą, lecz także tym, kim widzi ją otoczenie i w jaki sposób na nią reaguje. Ten świat wokół jest barwny, pełen dźwięków, zapachów, przesycony różnorodnością, autor zaś potrafi ją podkreślić dzięki perspektywie opowieści. Oto bowiem główna bohaterka po dwóch dekadach wraca do rodzinnego Nowego Jorku, a konkretnie do Brooklinu, otrzymując od losu szansę ujrzenia świata ponownie, a być może po raz pierwszy naprawdę bardzo wyraźnie. Bo Carlotta jest przecież przestępczynią. Złą osobą, którą państwo skazało na lata więzienia, stygmatyzując już na zawsze. Człowiekiem, którego amerykański system karny wciąż deprecjonował, nie myśląc o jakiejkolwiek formie wsparcia. I kiedy Carlotta wychodzi na wolność, musi zapewnić to wsparcie sobie sama. Straumatyzowana w więzieniu niesie w sobie niejedną mroczną tajemnicę. Ale tajemnicą jest przede wszystkim to, kim Carlotta jest naprawdę. Albo kim się stała, bo odbywanie kary w więzieniu paradoksalnie dało jej wolność.

Tu pojawia się zasadniczy problem: jak o tej książce dalej pisać, by nie zepsuć czytelnikowi przyjemności, którą rujnuje opis wydawniczy. Na szczęście przeczytałem go dopiero po lekturze i innych zachęcam do tego samego. James Hannaham pokazuje, jak wyjątkowym jest pisarzem, łącząc opowieść o wyobcowaniu jednostki izolowanej społecznie oraz przesyt, ekshibicjonizm (symboliczny na wielu poziomach) oraz ekspresję amerykańskiego społeczeństwa, które nieprzypadkowo świętuje właśnie rocznicę dnia, gdy ich kraj ogłosił niepodległość. To powieść z mocno zarysowanymi diagnozami społecznymi, a także kameralna historia o tym, jak absurdalnie i boleśnie niewidocznym można być w tak zwanym wolnym świecie. Gdzie jeden ma szansę, by stać się gwiazdą, a drugi pozostanie nikim. I co zrobić, kiedy z różnych powodów jest się właśnie tym „nikim”. A to przecież opowieść o tym, że się jest. Być zatem nikim? Niemożliwe.

„Jestem tutaj! Zauważcie mnie” – myśli sobie Carlotta, odwiedzając sklep, ale wyrażona tymi dwoma zdaniami myśl pobrzmiewa w każdym rozdziale, a w zasadzie w każdej części, bo tak nazwał składowe swojej powieści Hannaham. Bohaterka po latach konfrontuje się z najbliższymi, którzy w rzeczywistości nigdy nimi nie byli. Z przyjaciółką, wobec której trudno być szczerą, skoro przez lata było się nauczaną nieufności. Zderza się jednak przede wszystkim z tym nowym, nieznanym jej światem. Z miejscami, które kiedyś były oswojone i jej własne, a teraz przerażają obcością. W tym wszystkim znakomicie poprowadzona narracja, językowo oddająca to, z jak wieloma emocjami konfrontuje się bohaterka powieści. To również historia ze znakomitymi postaciami drugiego planu. Najbardziej iskrzy w niebanalnej relacji pomiędzy skazaną przebywającą na zwolnieniu warunkowym a jej kuratorką, która ma zdecydować, co dalej z niepokorną podopieczną. Jej opisy tworzą dwie świetne sceny tej powieści. Bo Carlotta nauczyła się w więzieniu pokory, ale jest również niepokorną czarną owcą, której nikt nigdy nie okazał pełnej akceptacji. Czerń symbolicznie wyeksponowana jest tutaj zresztą z całą swoją mocą: chodzi o kolor skóry, o czarny humor, o ten egzystencjalny mrok, z którego Hannaham próbuje wydobyć swoją bohaterkę. A właściwie opowiedzieć jej człowieczeństwo jako bycie cieniem. Stąd też moja refleksja, że ta książka ma nie tylko znakomicie dobrany tytuł, ale również okładkę.

„Wszyscy mieli w dupie, co się stało z Carlottą” to powieść stworzona – co już zasygnalizowałem – ze scen. Część z nich przypomina skecze. Wszystkie są bardzo filmowe. Plastyczne i niesamowicie działające na wyobraźnię. Na zawsze zostaną ze mną tańce bohaterki, która uświadamia sobie, że wreszcie może pląsać w wolnym świecie, mimo że nikt jej w tym świecie w zasadzie nie zauważa. Przeszkolona, by po wyjściu z więzienia hamować wszystkie negatywne emocje i nie dawać im żadnego ujścia; wie od dziecka, co to znaczy pacyfikacja jej potrzeb, gdyż w tym latami znakomita była choćby jej matka, która teraz z powodu choroby nie poznaje Carlotty. Bo przecież nikt nie pamięta jej takiej, jaka wraca do świata, do którego jedynie otworzono jej drzwi i nie wskazano, którędy podążać dalej. Hannaham opowiada jednocześnie o osamotnieniu, ale i wielkiej wewnętrznej sile stanowienia. O tym, jak trudno jest być po prostu człowiekiem z silną osobowością. A także o tym, jak trudno takiej osobowości odnaleźć się w świecie. Świecie proponującym właściwie wszelką różnorodność, a jednak sprawiającym, że odmienność Carlotty bywa dla niej opresyjna. Stąd ten mocno i znakomicie ironiczny obraz tętniącego różnorodnym życiem miasta, które staje się jednocześnie bardzo skomplikowanym labiryntem. I nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co czeka w nim bohaterkę, czyli po części stajemy się nią samą. A w związku z tym nie dołączamy do „wszystkich” z tytułu. I najpiękniejsze jest to, że Hannaham na kartach swojej prozy daje nam znakomitą lekcję empatii. Dlatego „Wszyscy mieli w dupie, co się stało z Carlottą” to powieść wzruszająca na kilka sposobów. I myślę, że jedna z ciekawszych książek tego roku – wcale nie ze względu na swój tytuł.

Brak komentarzy: