Myślę, że to, czego dokonał Eustachy Rylski, powinien zrobić każdy świadomy odbiorca literatury. Takie podsumowania na pewno są potrzebne. „Po śniadaniu” to zbiór siedmiu esejów o twórcach, którzy wywarli na autora wpływ, z którymi przeżył Rylski swego rodzaju intelektualny romans, którzy są mu z różnych powodów bliscy i z którymi obcowanie wpłynęło na jego sposób postrzegania świata i kierunek rozwoju własnego pisarstwa.
Mamy zatem siedem tekstów o charakterze konfesyjnym o siedmiu wielkich literatach, z jakimi autor „Warunku” wchodzi w specyficzny dialog i którym dziękuje za to, że we właściwym czasie uświadamiali mu właściwe sprawy. To dość specyficzna siódemka, dobrana ściśle według autorskiego klucza i interpretowana w konwencji egzystencjalno – ironicznej, albowiem twórczość każdego z opisywanych pisarzy jest dla Rylskiego punktem wyjścia do rozważań o świecie, naturze ludzkiej i specyfice samego procesu czytania.
Wielkość rosyjskiej literatury podkreśla wyróżnienie dwóch twórców z tego kraju. Choć Rylski skupia się przede wszystkim na Turgieniewie i Błoku, jego rozważania mają charakter dziennika z podróży po bezkresnej Rosji i uniwersalnych w swym przesłaniu dzieł autorów zza wschodniej granicy. Autor opisuje swoją mentalną współzależność z bohaterką „Zapisków myśliwego” i wspomina żar, jaki w nim roznieciła przed laty. Równie trwale zapada mu w pamięć Kat'ka Błoka, a w oparciu o „Dwunastu” oraz „Scytów” udowadnia Rylski, iż w przebogatej znaczeniowo rosyjskiej literaturze poeta znalazł swoje miejsce i wpisał się w historię literatury trwale i sugestywnie.
Najbardziej frapująco pisze o Hemingwayu. Opis ideowego dialogu, jaki podejmuje autor „Wyspy” z pisarzem, wzbogaca wspomnienie inżyniera Jana, który przez negację dokonań Hemingwaya bardziej Rylskiego do niego przybliżył. Uważam, że esej na temat autora „Komu bije dzwon” jest najlepszym przykładem na to, w jak silną zależność od przesłania prozy wejść może życie przejętego lekturami czytelnika i jak potem ta zależność weryfikowana jest przez zmianę punktu postrzegania rzeczywistości. Rylski ciepło pisze o Hemingwayu, a jednak coś w nim kwestionuje. Podobnie ambiwalentny stosunek ma do André Malraux, chociaż nadmierna dygresyjność odbiera jednak przyjemność czytania o jego drodze twórczej. Tu dochodzę do stwierdzenia, iż Rylski traktuje swoich twórców dość specyficznie i niejednoznacznie. Pisanie o nich jest niejako wtapianiem się w ich pisarstwo, komentarze zaś do dylematów życiowych swych ulubionych autorów są dla Rylskiego specyficzną formą komentowania samego siebie i własnych oczekiwań czytelniczych.
„Po śniadaniu” jest zbiorem tekstów pasjonujących, ale jednocześnie nierównych. Mało odkrywcza i rażąco patetyczna egzegeza „Dżumy” nie wnosi niczego nowego do tego, co o tej powieści już napisano i powiedziano. Jednocześnie przedstawia nam Rylski Camusa po raz drugi, jest w tym dość wtórny i opowieść o epidemii w Oranie nie porywa tak samo jak nie poruszają rozważania na temat Malraux. Bardzo przewrotnie i dowcipnie za to kończą się czytelnicze wyznania Rylskiego, bo ostatni esej jest zaiste wybornym postawieniem ostatniej kropki w tej książce. Truman Capote i jego „Śniadanie u Tiffany’ego” nabierają nowego blasku, będąc zarazem ironicznym podsumowaniem rozważań o literaturze.
Jeśli ktoś myśli, że Rylski nie „zapisuje na nowo” żadnego rodzimego twórcy, jest w błędzie. Na wyróżnienie zasłużył sobie Jarosław Iwaszkiewicz. Pisarz, który dla autora „Człowieka w cieniu” pokazuje swą wielkość i siłę w wiecznym wyobcowaniu. Dowiemy się, iż w Iwaszkiewiczu szuka Rylski potwierdzeń, nie odkryć. A jedność z nim wyrazi w następujących słowach: „Iwaszkiewicz nie mówi, że wszystko w porządku. On mówi, że przemijanie ludzi, zwierząt, drzew, nawet rzeczy jest cholernie nie w porządku i wprawdzie nie dostrzegam w jego twórczości buntu, bo to nie ta natura, to słyszę w niej pogańską niezgodę, z którą solidaryzuję się jak z mało czym”.
Choć Rylski igra sobie sprytnie zarówno z omawianymi twórcami, jak i z czytelnikami tych omówień, nie można odmówić mu gracji, rozsądku i sugestywnej siły przekazu. „Po śniadaniu” bowiem jest opowieścią nie tyle o rozumieniu literatury, co o dogłębnym jej odczuwaniu. Czy autor mówi tutaj jednak do końca prawdę o swoich czytelniczych doznaniach? Niejednoznaczność tej książki ukazuje jednak coś bardzo jednoznacznego – nie sposób żyć bez literatury, nie sposób z nią nie romansować. A Rylski udowadnia, że można to robić z klasą.
Wydawnictwo Świat Książki, 2009
Mamy zatem siedem tekstów o charakterze konfesyjnym o siedmiu wielkich literatach, z jakimi autor „Warunku” wchodzi w specyficzny dialog i którym dziękuje za to, że we właściwym czasie uświadamiali mu właściwe sprawy. To dość specyficzna siódemka, dobrana ściśle według autorskiego klucza i interpretowana w konwencji egzystencjalno – ironicznej, albowiem twórczość każdego z opisywanych pisarzy jest dla Rylskiego punktem wyjścia do rozważań o świecie, naturze ludzkiej i specyfice samego procesu czytania.
Wielkość rosyjskiej literatury podkreśla wyróżnienie dwóch twórców z tego kraju. Choć Rylski skupia się przede wszystkim na Turgieniewie i Błoku, jego rozważania mają charakter dziennika z podróży po bezkresnej Rosji i uniwersalnych w swym przesłaniu dzieł autorów zza wschodniej granicy. Autor opisuje swoją mentalną współzależność z bohaterką „Zapisków myśliwego” i wspomina żar, jaki w nim roznieciła przed laty. Równie trwale zapada mu w pamięć Kat'ka Błoka, a w oparciu o „Dwunastu” oraz „Scytów” udowadnia Rylski, iż w przebogatej znaczeniowo rosyjskiej literaturze poeta znalazł swoje miejsce i wpisał się w historię literatury trwale i sugestywnie.
Najbardziej frapująco pisze o Hemingwayu. Opis ideowego dialogu, jaki podejmuje autor „Wyspy” z pisarzem, wzbogaca wspomnienie inżyniera Jana, który przez negację dokonań Hemingwaya bardziej Rylskiego do niego przybliżył. Uważam, że esej na temat autora „Komu bije dzwon” jest najlepszym przykładem na to, w jak silną zależność od przesłania prozy wejść może życie przejętego lekturami czytelnika i jak potem ta zależność weryfikowana jest przez zmianę punktu postrzegania rzeczywistości. Rylski ciepło pisze o Hemingwayu, a jednak coś w nim kwestionuje. Podobnie ambiwalentny stosunek ma do André Malraux, chociaż nadmierna dygresyjność odbiera jednak przyjemność czytania o jego drodze twórczej. Tu dochodzę do stwierdzenia, iż Rylski traktuje swoich twórców dość specyficznie i niejednoznacznie. Pisanie o nich jest niejako wtapianiem się w ich pisarstwo, komentarze zaś do dylematów życiowych swych ulubionych autorów są dla Rylskiego specyficzną formą komentowania samego siebie i własnych oczekiwań czytelniczych.
„Po śniadaniu” jest zbiorem tekstów pasjonujących, ale jednocześnie nierównych. Mało odkrywcza i rażąco patetyczna egzegeza „Dżumy” nie wnosi niczego nowego do tego, co o tej powieści już napisano i powiedziano. Jednocześnie przedstawia nam Rylski Camusa po raz drugi, jest w tym dość wtórny i opowieść o epidemii w Oranie nie porywa tak samo jak nie poruszają rozważania na temat Malraux. Bardzo przewrotnie i dowcipnie za to kończą się czytelnicze wyznania Rylskiego, bo ostatni esej jest zaiste wybornym postawieniem ostatniej kropki w tej książce. Truman Capote i jego „Śniadanie u Tiffany’ego” nabierają nowego blasku, będąc zarazem ironicznym podsumowaniem rozważań o literaturze.
Jeśli ktoś myśli, że Rylski nie „zapisuje na nowo” żadnego rodzimego twórcy, jest w błędzie. Na wyróżnienie zasłużył sobie Jarosław Iwaszkiewicz. Pisarz, który dla autora „Człowieka w cieniu” pokazuje swą wielkość i siłę w wiecznym wyobcowaniu. Dowiemy się, iż w Iwaszkiewiczu szuka Rylski potwierdzeń, nie odkryć. A jedność z nim wyrazi w następujących słowach: „Iwaszkiewicz nie mówi, że wszystko w porządku. On mówi, że przemijanie ludzi, zwierząt, drzew, nawet rzeczy jest cholernie nie w porządku i wprawdzie nie dostrzegam w jego twórczości buntu, bo to nie ta natura, to słyszę w niej pogańską niezgodę, z którą solidaryzuję się jak z mało czym”.
Choć Rylski igra sobie sprytnie zarówno z omawianymi twórcami, jak i z czytelnikami tych omówień, nie można odmówić mu gracji, rozsądku i sugestywnej siły przekazu. „Po śniadaniu” bowiem jest opowieścią nie tyle o rozumieniu literatury, co o dogłębnym jej odczuwaniu. Czy autor mówi tutaj jednak do końca prawdę o swoich czytelniczych doznaniach? Niejednoznaczność tej książki ukazuje jednak coś bardzo jednoznacznego – nie sposób żyć bez literatury, nie sposób z nią nie romansować. A Rylski udowadnia, że można to robić z klasą.
Wydawnictwo Świat Książki, 2009
6 komentarzy:
Witam. Właśnie zaczęłam czytać Pana bloga. Dwa przeczytane posty to za mało by oceniać, ale zapowiada się super. Właśnie miałam zamiar kupić tą książkę, a lektura Pańskiego tekstu rozbudziła moją ciekawość.
Witam serdecznie i wierzę, że pośród wielu zamieszczonych tutaj tekstów znajdzie Pani jakieś dla siebie. A Rylskiego polecam z całego serca :-)
Witam.
Bardzo zainteresowałam się tą pozycją. A to dlatego, że mnie również łączy "romans z literaturą", również mam swoich mistrzów wśród pisarzy. Oczywiście Pańska recenzja też przyczyniła się do tego. :)
W ogóle, lubię niesamowicie, gdy pisarz wypowiada się o innych pisarzach lub o literaturze, jak na przykład Nabokov w swoich "Wykładach o literaturze". Zna Pan może podobne pozycje?
PS: Pana blog czytam z dużym zainteresowaniem. Życzę powodzenia w jego prowadzeniu.
Przychodzi mi na myśl książka Marcela Reich-Ranickiego "Najpierw żyć, potem igrać", ale to szkice o pisarstwie, które wyszły spod pióra krytyka. O samym procesie recepcji literatury pisze Pennac w "Jak powieść", ale to tak bardziej rozrywkowo i ogólnie:-) Myślę, że może inne tropy podsuną jeszcze czytelnicy.
Książka Rylskiego już do mnie "idzie" i mam nadzieję, że za ok. tydzień będę mógł skonfrontować swoją opinię z Pańską.
Jak na razie Rylskiego uważam za jednego z najlepszych polskich pisarz, a "Warunek" to klasa sama w sobie.
Dziękuje za tytuły. Tak coś mi się wydaje, że kupię "Po śniadaniu". Zainteresuję się także pozycjami przez Pana podanymi.
pozdrawiam :)
Prześlij komentarz