Wydawca: Czarne
Data wydania: 13 lipca 2016
Liczba stron: 288
Tłumacz: Katarzyna Kotyńska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,80 zł
Tytuł recenzji: W Stanisławowie
Sofija Andruchowycz
namiętnie i obsesyjnie zajmuje się w swojej twórczości kwestią kobiecej
tożsamości. Po mało wyraźnych opowiadaniach ze zbioru "Kobiety ich mężczyzn" i
interesującej „Siomdze” otrzymujemy powieść zatrzymanego czasu i miejsca, w
której zaznaczy się konfesyjny ton opowieści o złudzeniach, nadziejach,
marzeniach i o życiowej goryczy. Ukraińska pisarka bohaterką pierwszego planu
uczyni Stefanię Czorneńko, służącą w domu Adeli Anger, mieszkanki Stanisławowa
– portretowanego z czułością i topograficzną dokładnością – w 1900 roku, kiedy
monarchia austro-węgierska ma się nie tylko dobrze, jest dla Stefanii rajem i
punktem odniesienia. Dlaczego jednak w bohaterce „Felix Austria” jest tak wiele
żalu i frustracji? Co łączy ją z jej panią, z którą zrosły się i pozostały na
zawsze w na poły toksycznej, na poły wyzwalającej zależności? To pamiętnik złożony z groteskowych,
ironicznych, smutnych i przezabawnych fragmentów komentujących rzeczywistość
wokół. Tę widzianą z perspektywy służącej. Codzienne życie, a w nim galeria
barwnych postaci pieczołowicie portretowanych, wyraźnych oraz dających możliwość
snucia refleksji o naturze człowieka i świata. Piękna powieść zanurzona w
czasie przeszłym i ukazująca pewien fragment rzeczywistości
społeczno-politycznej. W niej zagubiona Stefcia, dla której świat to wytyczone
przez innych normy. Także tęsknoty i rozczarowania, troski dnia powszedniego,
ale i czasami furia. Czorneńko to bardzo charakterystyczna postać. „Felix
Austria” jest dzięki temu książką, która mocno zapadnie w pamięć.
Stefania
i Adela to byty niezależne, ale jednocześnie połączone specyficzną więzią, z
której nie mogą się wyzwolić. Nakreślony podział ról – pani i służąca – nie
ułatwia nam interpretacji wzajemnych relacji. To pewien intymny związek, w
którym czają się wzajemne pretensje oraz utyskiwania, mniej lub bardziej
werbalizowane. Kobiety zbliżyła wspólna śmierć matek, ale
to nie wszystko. Nie są dla siebie jak siostry, nie jak przyjaciółki – a jednak
połączone czymś niewidzialnym, nie do końca zrozumiałym. Stefania jest
gwarantem normalnego życia dla nieporadnej Adeli, która nie potrafi się sama
ubrać, jest niczym marionetka wymagająca prowadzenia przez innych. Żyje w
związku z mężczyzną, który ma talent do figur cmentarnych. Obdarza je większą
czułością niż żonę, ale Adela jest przekonana o tym, że każdy element jej życia
znajduje się na właściwym miejscu. Także Stefcia, która ma służyć. Ale
bohaterka Andruchowycz nie jest pokorną służką. Wpada w furię, wylewając
zawartość nocnika czy wyrzucając przyrządzone liny przez okno. Obserwujemy
tygiel emocjonalny Czorneńko, dla której punktem wyjścia do rozważań jest
zawsze porządek gwarantowany przez bycie obok Adeli.
Stefcia
jest właściwie stale obok. Obok głównego nurtu tętniącego życiem Stanisławowa,
w którym żyją ze sobą ludzie różnych kultur i wyznań. Perspektywa służącej
pozwala przyglądać się ludziom z miasta bardziej uważnie. Stefania przecież
głównie obserwuje z boku. I widzi zadziwiająco dużo, zaskakująco dokładnie. Interpretuje
fakty po swojemu, czasami naiwnie wierząc w to, że Bóg jej pewne sprawy
wyjaśni. A jest sporo do wyjaśniania, albowiem porządkowany przez Stefcię świat
rozpada się. Ludzie okazują się inni, niż sądziła. Pośród pozorów pozostaje jej
wewnętrzna godność, szczerość i gotowość do tego, by skomentować ludzkie
przywary, a także poglądy i zachowania. Sofija Andruchowycz prezentuje
kronikarkę czasu, w którym każdy czuje, że może zrobić wiele i jest przekonany
o tym, iż Stanisławów to centrum tętniącego życiem wielkiego świata. W tym
mieście kryje się wszystko, co dla danego czasu istotne. Autorka nie traktuje
historii wybiórczo. Nie koloryzuje i nie interpretuje faktów. Pozostawia swoją
Stefcię w zadumie i złości, kiedy życie przyjmuje inne kształty, niż zakłada
służąca, a dynamiczny Stanisławów staje się przez moment prowincją z ludzkimi
słabościami, do których nikt nie chce się przyznawać.
To powieść także o wycofaniu
i osobności. Petro, mąż Adeli, żyje w swoim własnym świecie, podobnie jak
przygarnięty chłopiec z syndromem Ehlersa-Danlosa, giętki i sprytny, potrafiący
skryć się w zaskakujących miejscach, szkicujący być może alternatywną mapę
miasta. Stefania nie potrafi żyć jak Petro. Stanowiła zawsze część życia Adeli
i tylko w związku z nią widzi siebie naprawdę. „Felix Austria” to zatem książka
o tym, w jaki sposób poszukuje się własnej tożsamości i jak bardzo chciałoby
się stanowić o samym sobie, ale jest to nie tyle trudne, ile niezrozumiałe tak
do końca. Stefcia jest samotna, ale
chciałaby zmienić ten stan. Nie chodzi o to, by odnaleźć kawalera, z którym
połączy swoje życie. Chodzi o pewien rodzaj odrębności – ktoś powinien się z
nią liczyć, za pewne działania szanować, być może też podziwiać. Tymczasem
jest Adela, która potrafi okrutnie odrzucić i użyć słów, które ranią,
powiększając życiową pustkę. A jednak Stefania walczy o siebie. Chce
uporządkować wokół tyle, ile się da, i chce mieć nadzieję na to, że Bóg i los
wyznaczają sensowną drogę, której celu jeszcze nie zna.
Jest
w tej prozie sporo nostalgii przełamanej znakomitym poczuciem humoru autorki,
albowiem niektóre fragmenty książki bawią do łez. Inne znowu mogą przywołać łzy
wzruszenia. Andruchowycz nie oszczędza czytelników, tak
jak nie oszczędza głównej bohaterki. Proponuje nam podróż po świecie, z którego
pozostało w pamięci już niewiele, a przecież pamięć porządkuje cały świat
przedstawiony „Felix Austria” i to w pamięci o czymś, co już nie istnieje,
Andruchowycz zawiera swoje fantazje o kobiecości silnej, a jednocześnie
zaniedbanej – smutnej, lecz przepełnionej witalizmem. Niespodziewającej się
tego, co może nastąpić, bo symboliczne zakończenie na pewno zaskakuje
czytającego. To opowieść o pielęgnowaniu złudzeń i o odwadze samostanowienia. O
tym, że pozycja społeczna nie determinuje zachowań oraz myśli. To także książka
o niezwykle silnej kobiecej zależności – o jej subtelnych niuansach kreślonych
tutaj z czułością oraz empatią. Mimo chwilami rozrywkowego charakteru jest to
jednak książka przesycona melancholią. Wyrosła z czasu, w którym coś w
powietrzu zapowiadało katastrofę, a jednocześnie kazało brać życie garściami.
Piękny pokłon dla galicyjskiej prowincji i świetnie opowiedziana historia
ciekawości świata – w takim kształcie, który wydaje się obcy i jednocześnie
bardzo bliski. Świetna książka, czuła i mądra.