Z bohaterami Pera Pettersona kradliśmy konie i przeklinaliśmy rzekę czasu. Tym razem wybierzemy się w metaforyczną podróż ku Syberii. Trzecia wydana w Polsce książka autora pokaże nam także, w jaki sposób Petterson odnajduje się w kobiecej narracji. Tak naprawdę „Na Syberię” to książka wydana w Norwegii dużo wcześniej niż ponura „Kradnąc konie” i sentymentalna „Przeklinam rzekę czasu”. Możemy teraz zorientować się, jakimi tropami podążał autor w swej dalszej twórczości, albowiem mamy tutaj Danię, z której bohaterka ucieka (w „Przeklinam rzekę czasu” wracała tam schorowana matka bohatera) i mamy zarys trudnych relacji rodzinnych – w „Kradnąc konie” były to relacje ojca z synem, które po latach nie dają spokoju, w „Na Syberię” Petterson przygląda się skomplikowanym zależnościom między rodzeństwem. Widać zatem, że autor już dużo wcześniej, zanim czytelników zachwyciły dwie jego głośne powieści, nieśmiało próbował odnaleźć kluczowe motywy dla swojego pisania; takie wsporniki, które będą dodatkowo cechami dystynktywnymi jego prozy.
A pisanie Pettersona jest fatalistyczne, bo to pisarz – fatalista, który potrafi pozbawić dobrego humoru nawet największego wesołka. Jego bohaterowie to outsiderzy i kimś takim jest kobieta opowiadająca swoje losy w powieści „Na Syberię”. Nie ma imienia, co oczywiście jest znaczące, ale nie czyni z tej powieści w moim odczuciu czegoś na kształt literackiej paraboli. Pierwsze rozdziały kuszą i zapowiadają rzecz naprawdę dobrą. Czuje się dziecięcy lęk przed kamiennymi lwami dawnej posesji Hansa Christiana Andersena czy też ciepło krowich grzbietów, na których bohaterka i jej brat Jesper zasypiają pewnej mroźnej nocy 1934 roku. Od pierwszych słów doskonale wiemy, gdzie jesteśmy. Nie chodzi o położenie geograficzne (akcja rozpoczyna się w północnej Danii), ale bardziej o przestrzeń, w jakiej chłód i wieczna zmarzlina są karami, które wymierza bohaterce książki otoczenie.
Słyszy ona o sobie taką opinię: „Może cierpisz na to samo, co Alberte. Ta z książek Cory Sandel. Ona stale marzła, dopóki nie dorosła i nie wyjechała do Francji. Ty podróżujesz w złą stronę”. Swą bezimienną bohaterkę Petterson umieszcza w norweskim literackim kręgu i każe jej oswajać się z Norwegią, do której przyjeżdża, zamiast na wyśnioną Syberię, gdzie wszystko miało być inne, lepsze, wspanialsze.
Jesper zrealizuje swoje plany i marzenia. On bowiem pragnie uciec do upalnego Maroka, gdzie też w końcu trafia. Ona natomiast zostaje zaskoczona życiem, przybita jego pustką; każdy kolejny dzień odbiera jej nadzieję na ujrzenie Syberii, a skoro wiemy, że snując swą opowieść jest już w jesieni życia, widzimy wyraźnie, iż ta symboliczna podróż odbywa się tylko we wnętrzu jej samej. Dziwić może to podkładanie głowy pod topór losu u kobiety, która w młodości wykazywała się ogromną determinacją i siłą wewnętrzną. Matka zarzucała jej wyniosłość, brat podziwiał nietuzinkowy sposób patrzenia na życie. Tylko Jesper był jej bliski. Dewocja matki, milczenie ojca, samobójcza śmierć dziadka oraz kostyczna babka - to wszystko stworzyło dom, z którego trzeba uciekać. Dom, który nigdy nie był nim naprawdę.
„Na Syberię” to kolejna książka ukazująca destrukcję życia bohaterów spowodowaną wojną. Druga wojna światowa chyba nie do końca dociera do Danii, bo można tam nawet wyzwać niemieckiego żołnierza od idiotów. Tak naprawdę wojna zrujnuje bardzo wiele, a przede wszystkim zmusi rodzeństwo do rozstania, zaś siostrę Jespera to tego, by - to już zostało wspomniane - ułożyć sobie życie w Norwegii, w której czuje się równie obco, co w rodzinnym duńskim domu.
Tym razem Petterson nie nuży, bo fabuła rozwija się – jak na jego możliwości – w prawie spektakularnym tempie. To, co jest zdecydowanym minusem tej opowieści to jej przewidywalność, momentami męczący sentymentalizm i niezbyt przekonujący do końca opis relacji rodzinnych. Myślę, że warto poznać „Na Syberię”, jeśli chce się lepiej rozumieć późniejszą twórczość autora (czyli wcześniej wydane w Polsce powieści). Natomiast nie polecałbym poznawania norweskiego pisarza od tej pozycji, bo choć spójna, uporządkowana i przejmująco smutna, wydaje się zaledwie szkicem dobrej powieści psychologicznej. A przypuszczam, że taką powieść autor chciał czytelnikom sprezentować.
Wydawnictwo W.A.B., 2011
A pisanie Pettersona jest fatalistyczne, bo to pisarz – fatalista, który potrafi pozbawić dobrego humoru nawet największego wesołka. Jego bohaterowie to outsiderzy i kimś takim jest kobieta opowiadająca swoje losy w powieści „Na Syberię”. Nie ma imienia, co oczywiście jest znaczące, ale nie czyni z tej powieści w moim odczuciu czegoś na kształt literackiej paraboli. Pierwsze rozdziały kuszą i zapowiadają rzecz naprawdę dobrą. Czuje się dziecięcy lęk przed kamiennymi lwami dawnej posesji Hansa Christiana Andersena czy też ciepło krowich grzbietów, na których bohaterka i jej brat Jesper zasypiają pewnej mroźnej nocy 1934 roku. Od pierwszych słów doskonale wiemy, gdzie jesteśmy. Nie chodzi o położenie geograficzne (akcja rozpoczyna się w północnej Danii), ale bardziej o przestrzeń, w jakiej chłód i wieczna zmarzlina są karami, które wymierza bohaterce książki otoczenie.
Słyszy ona o sobie taką opinię: „Może cierpisz na to samo, co Alberte. Ta z książek Cory Sandel. Ona stale marzła, dopóki nie dorosła i nie wyjechała do Francji. Ty podróżujesz w złą stronę”. Swą bezimienną bohaterkę Petterson umieszcza w norweskim literackim kręgu i każe jej oswajać się z Norwegią, do której przyjeżdża, zamiast na wyśnioną Syberię, gdzie wszystko miało być inne, lepsze, wspanialsze.
Jesper zrealizuje swoje plany i marzenia. On bowiem pragnie uciec do upalnego Maroka, gdzie też w końcu trafia. Ona natomiast zostaje zaskoczona życiem, przybita jego pustką; każdy kolejny dzień odbiera jej nadzieję na ujrzenie Syberii, a skoro wiemy, że snując swą opowieść jest już w jesieni życia, widzimy wyraźnie, iż ta symboliczna podróż odbywa się tylko we wnętrzu jej samej. Dziwić może to podkładanie głowy pod topór losu u kobiety, która w młodości wykazywała się ogromną determinacją i siłą wewnętrzną. Matka zarzucała jej wyniosłość, brat podziwiał nietuzinkowy sposób patrzenia na życie. Tylko Jesper był jej bliski. Dewocja matki, milczenie ojca, samobójcza śmierć dziadka oraz kostyczna babka - to wszystko stworzyło dom, z którego trzeba uciekać. Dom, który nigdy nie był nim naprawdę.
„Na Syberię” to kolejna książka ukazująca destrukcję życia bohaterów spowodowaną wojną. Druga wojna światowa chyba nie do końca dociera do Danii, bo można tam nawet wyzwać niemieckiego żołnierza od idiotów. Tak naprawdę wojna zrujnuje bardzo wiele, a przede wszystkim zmusi rodzeństwo do rozstania, zaś siostrę Jespera to tego, by - to już zostało wspomniane - ułożyć sobie życie w Norwegii, w której czuje się równie obco, co w rodzinnym duńskim domu.
Tym razem Petterson nie nuży, bo fabuła rozwija się – jak na jego możliwości – w prawie spektakularnym tempie. To, co jest zdecydowanym minusem tej opowieści to jej przewidywalność, momentami męczący sentymentalizm i niezbyt przekonujący do końca opis relacji rodzinnych. Myślę, że warto poznać „Na Syberię”, jeśli chce się lepiej rozumieć późniejszą twórczość autora (czyli wcześniej wydane w Polsce powieści). Natomiast nie polecałbym poznawania norweskiego pisarza od tej pozycji, bo choć spójna, uporządkowana i przejmująco smutna, wydaje się zaledwie szkicem dobrej powieści psychologicznej. A przypuszczam, że taką powieść autor chciał czytelnikom sprezentować.
Wydawnictwo W.A.B., 2011
5 komentarzy:
O, nie wiedziałam że "Na Syberię" to de facto pierwsza powiesć Pettersona. I tak ją przeczytam, urzekła mnie bardzo książka "Przeklinając rzekę czasu", bardzo chłodna, smutna ale ogromnie plastycznym językiem napisana. Nie czytałam "Kradnąc konie" więc nie wiem czy wszędzie jest podobny klimat. Z Twojej recenzji wynika, że nastroje Pettersona powielają się w ksiązkach, może to być pewnie nużące jesli czyta się je jedna po drugiej. Czytałam kilka recenzji tych dwoch wczesniej wydanych w Polsce i niewiele widziałam zachwytów, jedynie zarzuty że depresyjne, że smętne, że autor się powtarza. Być może. Nie mam porównania do innych bo znam tyko jedną, niemniej jednak tak mnie zaczarowała że i tak przeczytam resztę ;) Pozdrawiam. Swietna recenzja.
Powtarzanie się nie jest grzechem. Herta Mueller powtarza się w każdej książce, a mimo tego każda jest wyjątkowa. Przeczytaj, żeby sobie porównać z "Przeklinam rzekę czasu". No i okładka ładniutka, żeby już jakoś chwalić :)
:)) okładka ładna prawda, tylko cena nie bardzo ;)trza polowac
Natknęłam się na tą książke na stronie interii jakiś czas temu i od tamtego dnia mam ją w pamięci, choć do tej pory nie złożyło się jeszcze potrzymać jej w dłoniach. Bazując jednak na swojej intuicji i Twojej bardzo rzeczowej (za co mocno Cie cenie) recenzji myślę, że to kwestia czasu. Czuje że to będzie na prawdę miłe pierwsze spotkanie z Pettersonem. Jak nie - wystawie rachunek :) Pozdrawiam
Kilka tygodni temu widziałem tę książkę w jednej z jakichś małych księgarni i po przeczytaniu tej recenzji bardzo żałuję, że nie poświęciłem jej chwili.
Prześlij komentarz