Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 10 maja 2017
Liczba stron: 408
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Stawianie pytań
Nieprzypadkowo demokracje
tego świata rodziły się i trwały wówczas, gdy ludzie po prostu spotykali się w
jednym miejscu, dyskutowali ze sobą i podejmowali decyzje, znajdując
porozumienie między różnymi racjami i postawami. „Moraliści” – książka formalnie odwołująca się do idei dialogu, będąca
przecież zbiorem rozmów z ludźmi – to opowieść nie tylko o współczesnej
Szwecji, w której pojawia się trudność rozmowy i podejmowania pewnych tematów w
dyskusji. Myślę, że to bardzo mądra, pełna empatii i dość oczywistych
wątpliwości rzecz o stanie mentalnym, emocjonalnym i intelektualnym nowoczesnej
Europy. Katarzyna Tubylewicz zaangażowała się w stworzenie tej publikacji
bardzo silnie. Tak silnie, jak od siedemnastu lat związana jest ze Szwecją. Potrafi
zadawać trudne pytania, niuansować pojęcie liberalnej demokracji. Najważniejsze
jednak, że wychodzi w tych rozmowach naprzeciw swoim własnym lękom, przejętym
być może w spadku polskości. Nie gloryfikuje Szwecji, uznając ją jednocześnie
za jedną z najdoskonalszych demokracji europejskich. Odwołuje się do
traumatyzujących opinię publiczną faktów, ujawnia własne uprzedzenia, czasem
zadaje pytania z niepewnością, bo boi się uzyskać odpowiedzi. A rozmówcy nie
chcą – jak współcześni Szwedzi – unikać trudnych tematów. Stąd też „Moraliści”
to opowieść o tym, co boli, co powoduje dyskomfort życia w bogatym i dostatnim
kraju, ale przede wszystkim książka, w której Tubylewicz stara się uzasadnić
jedną formułowaną przez siebie myśl. Chodzi o to, że ratunkiem w zagubieniu i
niemocy może być dla współczesnego Europejczyka wielość perspektyw w jego
umyśle – nie tyle zrozumienie ich do końca, ile akceptowanie różnorodności.
Także tego, że może się w niej pojawiać dużo zła, a na zło zawsze trzeba
reagować.
Gdy niedawno czytałem dość
lekką i napisaną w zupełnie innej konwencji książkę Natalii Kołaczek „I cóż, że o Szwecji”, rozbawiło mnie wspominanie Szwedów, którzy nie mają skłonności do
kłótni, a jakiekolwiek negatywne opinie i sądy wolą wyrażać na kartkach
zostawianych innym w pralniach. Kiedy zacząłem wchodzić w głąb książki
Katarzyny Tubylewicz – dlaczego tak definiuję tę lekturę, wyjaśnię za chwilę –
odkryłem mało zabawny aspekt tej szwedzkiej cechy. Bo Szwedzi przez lata oduczyli się konfrontowania z problemami, podczas
którego trzeba wyrazić jakąś negatywną opinię. Tak jak zaczęli wyprowadzać się
z przedmieść szwedzkich miast, tak w debacie publicznej wciąż milczeli o
sprawach, które jeszcze przed kryzysem imigracyjnym wywoływały bardzo wiele emocji
i nakazywały jasne i konkretne opowiadanie się w danej kwestii. Powstało
coś na kształt getta opinii uznawanych za urażające i takich, których nie
powinno się wygłaszać. Tymczasem większość rozmówców Tubylewicz – wbrew
szwedzkiej tendencji do unikania trudnych rozmów – wydobywa z tkanki społecznej
Szwecji kwestie, które nie tylko uwierają. Są to sprawy, nad którymi nie
pochylono się do tej pory w żadnej znaczącej debacie. Nie podjęto wysiłku dyskusji
o tym, że różnorodność kulturowa niesie problemy, bo zawsze opiera się na
zderzeniach co najmniej dwóch różnych światów. „Moraliści” to książka
pokazująca, o czym w Szwecji powinno się dzisiaj mówić. Imigranci krytyczni
wobec innych imigrantów. Rozmówcy pełni goryczy i nadziei, kiedy jednocześnie
pokazują pułapki politycznej poprawności i sankcjonują jej zasadność. Ludzie
związani z kulturą, sztuką, literaturą, polityką i życiem społecznym, ale także
zwyczajni mieszkańcy Szwecji. Dobór
rozmówców także udowadnia, że cała ta książka jest charakterystycznym hołdem
dla różnorodności. Nie tej, która ma polaryzować opinię społeczną i budować obozy
przeciwników i zwolenników demokracji, liberalizmu, egalitaryzmu, tolerancji.
Tej, którą trzeba pojąć ze wszystkim, co w sobie niesie – także z emanacją
różnego rodzaju złych zachowań, destrukcyjnych albo autodestrukcyjnych.
Tych, które pokazują, że szwedzka gotowość pomocy przybywającym z daleka
uchodźcom nie idzie w parze z pełną empatią i pochyleniem się nad przybyszem,
któremu najłatwiej współczuć, dużo trudniej go zrozumieć.
Wokół uchodźców – siłą
rzeczy – ta publikacja koncentruje się dość czytelnie. Sprowadza czytelnika na
manowce, każe mu błądzić pośród zadanych pytań i niesatysfakcjonujących go
odpowiedzi. Bo autorka „Rówieśniczek” uczy się przede wszystkim stawiania pytań,
definiowania problemów – i motywuje do tego samego swoich rozmówców. I jest
tak, że na początku pełen rozczarowania zastanawiam się nad tym, dlaczego w
wywiadzie z Veronicą, szefową ośrodka dla uchodźców, pojawia się opis
bezradności wobec tych mężczyzn, którzy nie potrafią się zintegrować i wejdą w
Szwecję z poczuciem, że nie funkcjonują w akceptowalnym systemie prawny i
społecznym. Co z tymi wszystkimi trudnymi ludźmi, dla których nie znaleziono
języka ani możliwości, by naprawdę im pomóc? Kiedy potem czytam rozmowę z
kobietą, która w Szwecji tworzy udany homoseksualny związek, pracując na co
dzień z trudnymi ludźmi spoza prawnego marginesu, otrzymuję jednak odpowiedź na
stawiane przeze mnie pytanie. Dlatego w „Moralistów” wchodzi się coraz głębiej
i jest to lektura nie tyle zajmująca, ile budująca bardzo szeroki ogląd
problemów, do których z wygody przykładaliśmy czarno-białe kalki lub których
nie rozumieliśmy we właściwym kontekście.
„Moraliści”
to książka o problemach z integracją uchodźców, o Szwecji chcącej pomagać, ale
niekoniecznie rozumieć. O granicach tolerancji i wolności definiowanej tutaj na
wiele sposobów. O istocie szwedzkiej solidarności oraz niepoprawnym czasami
marzeniu o tym, iż zawsze zwycięża dobro. Jest kilka wyjątkowo
zapadających w pamięć rozmów. Jak ta z Mustafą Panshirim, policjantem
afgańskiego pochodzenia. Rozmówca Tubylewicz chce, by Szwecja wreszcie zaczęła
naprawdę nazywać różnice kulturowe i by nie szła za tym etykietka rasizmu.
Opowiada o tym, że w sytuacji braku prawdziwego dialogu i negowania problemów
różnic kulturowych w Szwecji osiada coraz więcej ludzi bezradnych. Takich,
którzy wolą się bezpiecznie postawić w opozycji do nowego kraju, bo ten kraj
się nimi zaopiekował, ale nie potrafił już potem wykorzystać ich potencjału.
Wokół rozmów wciąż krąży to przekonanie o tym, że mówiący o sobie, swoich
emocjach i postawach imigranci powinni być wzorem dla zachowawczych Szwedów.
Tych, którzy nie chcą podejmować trudnych tematów, a w przyszłym roku – nie
mówiąc o tym w żadnym sondażu – zagłosują za partią Szwedzkich Demokratów,
która funkcjonuje w „Moralistach” jako mroczne widmo. Wtedy nie będzie już mowy
o potrzebie czynienia dobra, poszanowania inności i akceptacji różnic między
ludźmi.
Świetne są dyskusje na temat
szwedzkiego feminizmu i rozmowy o roli kobiety w szwedzkim społeczeństwie. To
także zbiór odważnych i pełnych empatii opowieści o sytuacji osób LGBT oraz
szwedzkiego Kościoła. Instytucji finansowanej z podatków, do której należą też
ateiści. Wszystkie rozmowy są dynamiczne, ale zdarzają się pełne goryczy monologi
jak ten Adama Potrykusa. Rozmowy komentowane są przez Katarzynę Tubylewicz
wtedy, kiedy komentarza wymagają, ale także pozostawiane bez niego wówczas, gdy
wymiana myśli rozmówców ma w zupełności wystarczyć. „Moraliści” to nie jest
książka definicji. Nie moralizuje! Nie znajdziemy tam tego, czego być może
szukamy – uporządkowania złożonej codzienności Szwecji, a poprzez nią tej
codzienności europejskiej. Myślę, że to opowieść o tym, co do tej pory nie
zostało należycie przedyskutowane, oraz o tym, że jesteśmy świadkami przemian,
których skutków nikt nie może przewidzieć. Każdy jednak może widzieć świat
mądrze i empatycznie. Z wielu perspektyw. Opowiadając
o uchodźcach, równouprawnieniu, podejmując tematy tabu i portretując wszelkie
mroczne strony współczesnej Szwecji, autorka wraz z rozmówcami sygnalizuje coś
niezwykle istotnego – musimy zmienić nie tylko język, ale także sposób rozmowy
o problemach, o których trzeba dyskutować. Tylko dyskusja jest gwarancją tego,
że wypracuje się jakiekolwiek rozwiązania. Może te właściwe. Można nazywać
i dzisiejszą Szwecję, i dzisiejszą skomplikowaną w odbiorze Europę – potrzeba
do tego specyficznej siatki pojęć i zwyczajnej otwartości umysłu.
Super wnikliwa recenzja, bardzo głęboka i wieloaspektowa. Po jej przeczytaniu naprawdę chce się przeczytać tę książkę. "Imigracyjna bomba" to temat, na jaki powinno się dziś mówić wszędzie i właściwie z każdym: z imigrantami ekonomicznymi, uchodźcami wojennymi i politycznymi, z tymi, którzy ich wspierają i próbują się nimi z różnym skutkiem zaopiekować, z tymi którzy kibicują niby życzliwie, ale na bezpieczną odległość (imigrantom tak, ośrodkowi dla uchodźców w pobliżu mojego ogródka - nie) i z tymi, którzy imigrantów zamknęliby w gettach, najchętniej za granicą. Dzięki za mądrą analizę i wielką zachętę do lektury :)
OdpowiedzUsuńTu jest tylko niewielka część refleksji, bo o takiej książce można napisać esej. Tak, powinno się mówić, a jakoś tak się składa, że ostatnio każdy mówi... a nikt nie rozmawia. Cieszę się, że Cię zachęciłem do lektury. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie zrecenzowana książka. Czytałam ją i jestem pod wrażeniem. Mieszkałam przez kilka lat w Szwecji i miałam możliwość porównania pewnych tematów.
OdpowiedzUsuńPani Kasia napisała książkę w niezwykle ciekawy sposób - tak, że nie można się oderwać od lektury. :)