Wydawca: Wydawnictwo
Poznańskie
Data wydania: 15 marca 2017
Liczba stron: 244
Oprawa: twarda
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Szwedzkie blaski... i absurdy
Książka Natalii Kołaczek to
jedna z tych przyjemnych i pożytecznych lektur na jeden wieczór, które nie są
literaturą piękną, ale dają niesamowitą przyjemność obcowania ze słowem kogoś
bardzo zaangażowanego w opisywany temat. Autorka żyje Szwecją, jest nią i jest
w niej. Skonstruowała specyficzny poradnik dotyczący tego, jak podejść do
Szweda, i opowieść o tym, w jaki sposób zrozumieć szwedzką mentalność – także w
szerszym, skandynawskim kontekście. I chociaż okazuje się, że świat opisywany
przez autorkę niewiele różni się od codzienności Finów czy Islandczyków, którzy
wycofują się rakiem, gdy Kołaczek umiejscawia kwestie tożsamości szwedzkiej we
wspólnocie skandynawskiej, „I cóż, że o Szwecji” doskonale obrazuje lokalny
koloryt, łącząc ciekawostki z przemyśleniami natury socjologicznej czy
psychologicznej. Autorka udowadnia także w obszernym spisie bibliograficznym,
że internetowe źródła wiedzy są zarówno liczne, jak i wyczerpujące. Ta opowieść powstała z doniesień w sieci,
ale także z obserwacji własnych oraz zdolności do dedukcji. Wszystko okraszone
jest właściwą dawką poczucia humoru i pewnym rodzajem dystansu, czyli cechami,
których zrozumienie u Szwedów chwilę zajmuje. W jeden wieczór lektury
zrozumiemy jednak więcej, niż moglibyśmy się spodziewać.
Kim są współcześni Szwedzi?
Kołaczek wielokrotnie odwołuje się do historii, by uświadomić przede wszystkim,
dlaczego stali się tacy, a nie inni. A są naprawdę wyjątkowi. Bardzo kreatywni
i innowacyjni. Pozbyli się form grzecznościowych w codziennej komunikacji i
usiłują usunąć z niej zaimki polaryzujące widzenie świata w kontekście płci.
Unikają konfliktów, choć kłócą się w pralniach. Wolą napisać o swoich emocjach,
niż je wyrazić. Dużo śpiewają, choć mało przy tym piją, gdyż na własne życzenie
zablokowali sobie szerszy dostęp do alkoholu, więc pijane bywają u nich przede
wszystkim łosie. Unikają wywyższania się, choć hodują w sobie pewne skryte
kompleksy w konfrontacjach z innymi. Wychowują dzieci bezstresowo i bardzo
dbają o domową przestrzeń, swoją osobistą twierdzę. Cieszą się swoimi miejscami
w różnych rankingach i nieco egocentrycznie uznają to, co stworzyli, za idealny
wzór dla cywilizowanego świata. Malują domy na czerwono, ale wielbią swoje
narodowe barwy, choć eksponują je czasami bardzo ekscentrycznie. Wiedzą, że
serdeczność i uprzejmość są ważne, ale umieją także zachować zdrowy dystans.
Obżerają się ziemniakami i śmierdzącymi śledziami, a wolne chwile spędzają w
domkach letniskowych, mimo że samo lato przychodzi do nich na krótko. Szwedzi mają własny charakter. To
niewątpliwie wydobywa i pokazuje książka Natalii Kołaczek. Mówi jednak też
sporo na temat samej autorki. Przecież już wstęp rubasznie sugeruje, że gdyby
znudziły nas rozważania o szwedzkości, zawsze możemy podziwiać tę, która o niej
pisze.
Myślę, że ta książka
powstała nie tylko z miłości do Szwecji, ale przede wszystkim jest próbą
uporządkowania myśli i wątków rozwijanych na blogu Kołaczek. Tematycznie
wszystko zostało bardzo solidnie skategoryzowane. Są rozdziały o szwedzkiej mentalności,
komunikacji, o zasadach dobrego zachowania, importowanych wzorcach i o dumie ze
swej wyjątkowości. Są bardzo atrakcyjne dla filologów rozważania o tym, jak
język kształtuje postrzeganie świata i jak wiele neologizmów sankcjonuje się na
co dzień, dzięki czemu współczesny język szwedzki jest naprawdę żywy. Nie tylko
tytuł jest dowodem na to, że autorka wybiera konkretne narzędzie, dzięki
któremu wypowie siebie oraz kraj portretowany w podręcznikowy sposób dla tych,
którzy go nie znają. Zatem język przede wszystkim. Osobiście czułem się ubawiony
opisami onomatopei w funkcjach fatycznych i rozważania o różnicach
dialektalnych języka. Bo Szwecja jest bardzo różnorodna w każdym możliwym
wymiarze, także tym lingwistycznym. Czasem jest blokowana przez poprawność
polityczną, niekiedy zaś zaskakuje świat unikatowym podejściem na przykład do
wyrażania się o oddawaniu kału czy moczu. Natalia
Kołaczek widzi opisywany kraj przez język, ale dostrzega również jego inne
aspekty. Przede wszystkim przygląda się wszystkiemu, co może uchodzić za
zaskakujące, unikatowe, ekscentryczne. Wydobywa z codziennego życia Szwedów ich
absurdy… pokazując jednocześnie absurdalność stereotypowego postrzegania
pewnych spraw. Tu znowu wchodzi w sprawy językowe, ale wydobyć się z nich
jest trudno. Dlatego taką frajdą jest czytanie tej książki. Bo jest wyjątkowa w
tym, co usiłuje opisać.
Kołaczek doskonale wie, co w
szwedzkim trybie życia może się nie spodobać Polakom, co może ich zadziwić, a
co zdecydowanie zniechęcić do Szwecji. W newralgicznych punktach swoich
rozważań stara się zachować iście szwedzką poprawność – nie sugeruje, choć
niekiedy karykaturalnie pewne kwestie przejaskrawia. Na pewno zmusza do
dyskusji nad tym, czy jeden z najszczęśliwszych narodów na świecie rzeczywiście
funkcjonuje szczęśliwie w każdym możliwym aspekcie życia. Ciekawe komentarze do
tekstu stanowią zdjęcia. Wydobyte z podróży kadry, które mogłyby mówić dużo
więcej, gdyby nie były podpisane. Tak, słowne definicje zdjęć to pewien
mankament tej publikacji. Poza tym – rzecz napisana z dużą żywiołowością i
oddaniem, lekkim i przystępnym stylem, bez sugerowania jakichś wyraźnych tez i
bez dydaktycznego tonu. To dobra książka dla każdego, komu wydaje się, że o
Szwecji wie całkiem sporo. Sama autorka udowadnia swą bezradność, gdy zestawia
własne oczekiwania albo własny system wartości i przekonań z tym, co
niekoniecznie jest kompatybilne, gdy przebywa się po drugiej stronie Bałtyku. Niejednokrotnie
można wpaść w proste, acz głębokie zdziwienie.
Podoba
mi się u Kołaczek to, że w swoich opowieściach usiłuje rozsadzić wewnętrznie
stereotypy, ukazując ich pustkę i udowadniając, jak bardzo ograniczają ludzki
punkt widzenia na coś, co inne. Autorka pokazuje też, co
może być umowne w dwóch różnych kulturach i w jaki sposób – najczęściej
zabawnie – prezentują się te zaskakujące spotkania, w których człowiek widzi,
że inne nie jest gorsze, lecz fascynujące. Dowcip i bezpretensjonalna szczerość
są zaletami „I cóż, że o Szwecji”. Małej książki o tym, jak wielki świat
różnorodności może nam się ujawnić, gdy zechcemy przyjrzeć się innemu krajowi
uważnie i naprawdę.
2 komentarze:
Czytam, już kończę, i bardzo m
i się ta książka podoba. Zresztą wcale nie jest mała; to kawał dużej roboty - researcherskiej i intelektualnej. W dodatku zgrabnie zebranej, wydestylowanej i poukładanej, a chwilami bardzo zabawnej. Metafora opisująca emocjonalną relację ze Szwedem jako wyciskanie ketchupu z opornej butelki - rewelacja :)
Na jeden wieczór?? Nie dla mnie, ja czytam już tydzień (przed spaniem) i nie żałuję.
Na jeden wieczór? Hm, to jakby zjeść cały tort naraz. Po co? Od słodkości mdli. Ja rozłożyłem sobie na trzy wieczory i delektowałem się.
Autorka połączyła swoje uwielbienie Szwecji ze swoistym sarkazmem. Wyszedł z tego wysublimowany smaczek. Gratulacje.
Prześlij komentarz