Wydawca: Znak
Data wydania: 4 kwietnia 2018
Liczba stron: 478
Przekład: Katarzyna Aniszewska
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Feministyczny chaos
Bardzo byłem ciekaw trzeciej
powieści Sofi Oksanen. Nie chciałem już więcej Estonii ani wojny i tego nie
otrzymałem. Nie chciałem także kobiecego udręczenia, a tym zostałem obdarowany
w niemożliwej do zniesienia mierze. Nie chcę pisać, że Oksanen to autorka
jednej powieści – mam na myśli „Oczyszczenie” – ale trochę tak jest. „Norma” to formalna gra autorska z wieloma
konwencjami. Powieść szarpanych wątków, nieprzekonujących i zobrazowanych tylko
fragmentarycznie postaci, eksperymentu z frazą, z nieznośnym feministycznym
dydaktyzmem, ale przede wszystkim powieść naprawdę niedopracowana. Szaleńczo
skoncentrowana na mnożeniu intryg i umiejscawianiu kobiety w kilku społecznych
rolach, w których musi walczyć o przetrwanie albo zachowanie tożsamości. W „Normie”
kobiety popadają w obłęd, ulegają iluzjom kreowanym przez światowe magazyny
lifestylowe, bezradnie podporządkowują się ojcom czy mężom, rozpaczliwie
potrzebują macierzyństwa albo też trzymają gardę, bo są zewsząd atakowane.
Potem prawie wszystkie wydobywają się z opresji, żeby wtłoczyć się w tezę, bo „Norma”
to też opowieść tendencyjna. Nie chodzi tylko o to, że tych historii – mniej
lub bardziej prawdopodobnych – jest tak bezlitośnie wiele. Chodzi o to, że ta
książka zbyt dużo łączy, nazbyt wiele opowiada, chwyta się wielu tematów,
sztucznie mnoży zagadki i ostatecznie upada pod naporem nadmiaru. Przestaje być
wiarygodna i sugestywna – jak inne narracje fińskiej autorki.
Mnogość i chaos mnie
zmęczyły. Już od samego początku. A wszystko zaczyna się od śmierci matki,
której zagadkę odkrywa córka. Sama będąc postacią bardzo zagadkową, chronioną
przez rodzicielkę, izolowaną od życia i wrosłą w sieć dość toksycznych
zależności, które mają swoją genezę w przeszłości, lecz tego Norma się dopiero
dowie. Zmuszona będzie skonfrontować swoje dotychczasowe samotnicze życie z
mnogością wyzwań, które postawi przed nią istnienie bez matki. Nie wiem, jak
bohaterka oswaja i rozumie bombardowanie coraz to nowymi faktami, opiniami czy
uczuciami, ale ja jako czytelnik zniosłem to bardzo źle. Oksanen nie ogranicza
się do jednego pokolenia i nie zawęża opowiadania o kobiecych relacjach tylko
do dwóch najbliższych sobie osób. Otwiera
się przed nami pełna czarnej rozpaczy i smutku historia dramatyzmu kobiecej
egzystencji sięgająca aż po pierwsze dekady minionego stulecia. Wszystko będzie
koncentrować się wokół… włosów. To oryginalne i świeże, gwarantuje
specyficzność tej książki od początku do końca, ale po pewnym czasie staje się
przejawem raczej ekscentryczności fińskiej pisarki, bo „Norma” prezentuje się
jako literacki eksperyment z pewną dozą publicystycznego przekazu. Mamy
jednak do czynienia z rasowym thrillerem, powieścią mającą wzbudzać strach i
ściskać za gardło. Nie dzieje się tak, gdyż fabuła „Normy” to coś w rodzaju
komiksowego zbioru obrazów w tonacji noir z wyjątkowo mało przekonującą
bohaterką wiodącą.
W świecie Oksanen nie ma
czegoś takiego jak uczciwość, zaufanie, nie ma duchowego spokoju, nie ma
stabilizacji ani pewności siebie. Jej udręczone bohaterki tworzą świat
portretowany jako wrogi kobietom, a wrogość tę uosabia zwłaszcza jeden
mężczyzna – ten, który przedstawia się Normie na pogrzebie jej matki, i ten,
który miał duży związek z jej śmiercią. Czy Anita rzuciła się pod pociąg metra?
Co skłoniło ją do takiej decyzji? Co tak naprawdę wiedziała o niej córka? Czy
dało się Normę ochronić przez złem świata i złem mężczyzn, skoro dodatkowo
trzeba było chronić jej tajemnicę, specyficzną odmienność?
Tu zaczyna się problem
interpretacyjny, bo nie wydaje mi się, by Sofi Oksanen chodziło tylko o
nakreślenie rozmaitych okoliczności życiowych, które prowadzą kobiety ku
obłędowi, przegranej albo ku jednoznacznemu zwycięstwu, także moralnemu.
Pojawia się jakiś ogólnoświatowy klan z siedzibą w Finlandii, który sprzedaje
złudzenia za zbyt wysoką cenę. Ktoś czuje się jak w raju, ale kosztem kogoś.
Nie ma szczęścia, za które płacą klienci. Są jego iluzje okupione cierpieniem
innych. Tak iluzoryczne jest też życie Normy, którego ani nie zgłębimy, ani też
dobrze nie zrozumiemy. Wiemy, że matka
zapłaciła wysoką cenę za jej ochronę i projektowanie jej życia. Widzimy, jak z
bezradnej i nieświadomej przeszłości Normy wydobywa się kobieta chcąca powalczyć
o własne szczęście oraz odcięcie się od toksycznych zależności biznesowych
matki. Portret tego wyjątkowo zawikłanego biznesu rodzinnego ma obrazować
także rozpad najważniejszych więzi. Tych, które Anita usiłowała zachować za
wszelką cenę, bo Norma wymagała poświęcenia. Dużo większego niż poświęcenie
typowych matek.
Oksanen stosuje ograne już
literackie chwyty mające na celu pokazanie, jakie ślady zostawia osoba zmarła,
by żywa i jej bliska mogła zrozumieć motywację działań oraz przeszłość. Są
nośniki elektroniczne, zapiski, zwerbalizowane uczucia oraz emocje. Możemy się
nad tym pochylić i próbować zrozumieć, ale w gruncie rzeczy ta gra z czasem
przeszłym i brutalną codziennością dopadającą Normę jest trochę męcząca. Oksanen wtłacza do tej opowieści coraz
więcej komplikacji. Kiedy już jesteśmy w stanie zrozumieć jedną zależność,
pojawia się w jej miejsce kilka innych. Ma być istotna wielogłosowość, a tworzy
nam się z niej po prostu chaos bez wyraźnej treści. Obok tajemnic
Normy są też problemy, z którymi zmagają się inne kobiety w rodzinie, albo
sobie z nimi radząc, albo ulegając szaleństwu. Nie ma niczego pośredniego. To
nie jest tak, że licznie nakreślone zagadki doczekają się wyjaśnienia. Chodzi
bardziej o pokazanie w opowiadaniu świata ogromu bodźców i doświadczeń, jakim
poddana jest Norma wydobyta nagle spod bezpiecznego szklanego klosza. Ale nie
tylko ją dotkną okrucieństwa. Nie tylko mężczyźni będą ich sprawcami. Epilog
powieści sprawia wrażenie, jakby fińska pisarka zorientowała się pod koniec, że
trochę przesadziła z tą dychotomią płci i czytelnym obrazem katów oraz ofiar.
Tak czy owak jest w „Normie” zdecydowanie za dużo – eksperymentów z formą,
przesłań, sugestii przesłań. Ta powieść opowiada o opresyjnym świecie w
żałobie, w którym trzeba pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby, zdobyć
potrzebną do przetrwania wiedzę o sobie, a następnie wyjść z twarzą i obronną
ręką ze wszystkiego, co zmyślone i co powoduje, że wiruje nie tylko sfera
emocji głównej bohaterki. Za dużo, za intensywnie, za jaskrawo i tym razem w
stylu nieporównywalnie gorszym od wcześniej wydanych w Polsce powieści. Jedno z
moich największych rozczarowań tego roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz