fot. Zuzanna Szamocka |
Czujesz się pisarzem młodego pokolenia? Bo
wszyscy ci, których tak zwykło się nazywać, powoli przesuwają się w granice tak
zwanego wieku średniego. Oczywiście pytam pół żartem, pół serio.
Wydaje
mi się, że takie szufladki, jak pisarz młodego pokolenia, są potrzebne, bo
ułatwiają klasyfikację, a przecież nie ma nic gorszego niż chaos, który pojawia
się, gdy nie doczepimy komuś łatki. A tak na serio, mogę być wiecznie nazywany
młodym pisarzem, mnie to zupełnie nie przeszkadza (śmiech).
Jesteś człowiekiem, który czasami dość
obsesyjnie trzyma się problemów czasu minionego, a dodatkowo potrafi świetnie
te problemy niuansować. Lubisz się schować w czasach, których nie pamiętasz,
czy uważasz, że po prostu jesteś im coś winien jako prozaik? Marcinowi Wilkowi
powiedziałeś, że z historii przede wszystkim sam chcesz się jak najwięcej
dowiedzieć dla siebie.
Lubię
poznawać, jak to ładnie nazwałeś, czasy minione, dlatego też dwie moje ostatnie
powieści dzieją się w przeszłości. Oczywiście książka zaczyna się od pomysłu. Przy
„Słońcu narodu” przyczynkiem był autentyczny dziennik, który znalazłem na
pchlim targu; to on ustawił mi ramy czasowe, czyli lata 1978 i 1979. Sam pomysł
nie wystarczy, muszę wiedzieć, o czym piszę, dlatego też dokonuję bardzo
szczegółowego researchu. Czytam gazety, pamiętniki, oglądam filmy i kroniki, a
nawet słucham muzyki z tamtych lat – nawet jeżeli coś później nie wejdzie do
fabuły książki, muszę mieć pewność, że wiem wystarczająco dużo o opisywanych
czasach. A to, co przenoszę do powieści, powinno być właśnie zniuansowane, bo
przecież nie mam zamiaru przepisywać Wikipedii.
A przeszłość?
Przeszłość
ma w sobie coś, co mnie do niej przyciąga. Kiedyś myślałem, że to prozaiczna
melancholia, takie „kiedyś było lepiej” przekazywane w Polsce w genach. Jednak
im więcej czasu spędzałem, zagłębiając się we wspomnienia, tym bardziej
zauważałem, że choć zmienia się świat, myślenie ludzi pozostaje podobne,
kierują nim podobne mechanizmy. Poza tym, już zupełnie prozaicznie, lubię
kostium, tę całą wizualną otoczkę czasów, do których dzięki pisaniu mogę się
przenieść.
Nie sądzisz, że większość wielkich światowych
powieści wydobywa się z czasu przeszłego?
Właśnie
szukam w pamięci książek, które są dla mnie najważniejsze. Wprawdzie jest wśród
nich potwierdzająca twoją tezę powieść „Krwawy południk” McCarthy’ego (napisana
współcześnie, ale dziejąca się w XIX wieku); ale zaraz myślę o „Graj jak się
da” Didion, „Wielkim Gatsbym” Fitzgeralda albo o „Świecie w płomieniach”
Hustvedt, czyli rzeczach, które opowiadają o czasach mniej więcej współczesnych
dla ich autorek i autorów. Tak więc wielkość światowych powieści jest chyba
zależna od czytelników, ale oczywiście mogę się mylić.
Mamy wspólnego wydawcę swoich pierwszych
książek. Self-publishingowego, ale tak się złożyło, że mój wkład w wydanie
„Roku w rozmowie” był tam zerowy, a twój we własną książkę niewielki. Nie masz może wrażenia, że na rynku wydawniczym
dla debiutującego autora ścieżką do wydania pierwszego tytułu jest tylko
self-publishing, bez względu na to, jak dobre jest to, co napisał?
Trudno
mi porównać dzisiejszą sytuację na rynku wydawniczym z tą w 2014 roku, kiedy
debiutowałem „Portretem trumiennym”. Wtedy wydawnictwo zgłosiło się do mnie
samo, dopiero później dowiedziałem się, że działa ono też na zasadach self-publishingowych.
Pytasz, czy self jest często jedyną ścieżką dla debiutu? Chyba nie, bo
wystarczy spojrzeć, ile pierwszych książek obecnie wychodzi; ale na pewno jest
jedną z możliwości.
Ale ze swoich doświadczeń wiem także, ile ich
nie wychodzi, choć często są dobre. Jaką miałbyś radę dla debiutanta, który ma
ciekawą propozycję wydawniczą i marzy o swej książce?
Na pewno uczucia radości, towarzyszącemu
debiutantowi, którego książka niebawem trafi na rynek, nie da się porównać z
żadnym innym. Jednak na początku polecam obniżyć swoje oczekiwania, bo te
najczęściej mamy bardzo wysokie, a przebić się z debiutem jest naprawdę ciężko.
Warto też wyhodować sobie grubą skórę, która choć trochę uchroni od hejtu i
niekonstruktywnej krytyki. No i robić swoje, bez względu na wszystko.
W wywiadzie z Łukaszem Saturczakiem wspomniałeś,
że nie przepadasz za rozmowami z ludźmi. Niektórzy moi znajomi też tak mają i
tłumaczą to tym, że dzisiaj ludzie nie mają za wiele do powiedzenia. Dlaczego
ty robisz uniki?
Z
natury jestem introwertykiem, więc wolę ludzi obserwować. Ich zachowania, cechy
charakterystyczne „kradnę” i przelewam na papier. Proces twórczy chyba się we
mnie nie kończy. Jestem nastawiony na wyłapywanie ciekawostek z życia,
zachowania, sposobu mówienia czy poruszania; są to np. sformułowania albo nawet
pojedyncze słowa, którymi posługuje się tylko jedna rodzina, bo przekazywane są
one jakby w genach; lubię też słuchać opowieści znajomych z ich domów
rodzinnych, zawsze znajdę w nich coś, co mnie zaintryguje; kiedyś na przykład
moja znajoma w trakcie rozmowy wyjawiła, że w dzieciństwie jej babcia miała w
zwyczaju grozić, że jak nie będzie grzeczna, to wymieni ją na dwie dziewczynki
z sierocińca. Od razu nasunęło mi się pytanie: ale dlaczego na dwie?! To trzeba
rozwinąć! W takich chwilach zapala się we mnie lampka, że to może się przydać.
Wszyscy pytają cię o żyjące postacie ze „Słońca narodu”, a mnie najbardziej zaintrygowała ta, którą uśmiercasz. Samobójczyni
Rozalia podyktowała Gustawowi rytm życia, z którego nie może się on wydobyć.
Rozalia była toksyczną matką czy może tylko nieszczęśliwą w swej roli,
niemogącą dać synowi radości?
Postać
Rozalii jest jedną z najbardziej tajemniczych w powieści. Dzięki temu, że nie
jesteśmy pewni jej losów i wyborów życiowych, nie możemy też być pewni niczego
w kwestii wizji/wspomnień Gustawa. Lubię myśleć, że starała się być najlepszą
matką, jaką potrafiła. Bardzo szybko urywam wątek Rozalii, widzimy ją jedynie z
punktu widzenia jej syna, co niekoniecznie wygląda na wzorowe wychowanie; ale
musimy wziąć pod uwagę fakt, iż była samotną, ciężko pracującą kobietą w bardzo
ciężkich czasach.
Nie bałeś się, że niektórzy czytelnicy będą
niezadowoleni, czytając po raz kolejny w „Słońcu narodu” o dyżurnych polskich
tematach literackich typu wojna w pamięci, komunizm czy skomplikowane relacje
rodzinne? Bo łączysz to wszystko znakomicie w powieść, która rozgrywa się
gdzieś wewnątrz bohaterów, nie diagnozuje niczego nowego w ww. tematach.
Dziennik,
o którym wcześniej wspomniałem, nie ustawił mi tylko ram czasowych książki, ale
również jej tematykę. Poza tym bardzo lubię zaglądać pod podszewkę pozornie
przeciętnej polskiej rodziny i doszukiwać się tam różnych brudów, co zresztą
zapoczątkowałem już „Portretem trumiennym”. W „Słońcu narodu” jednak idę dalej
niż w swoim debiucie, nie tylko rozkładam rodzinę na czynniki pierwsze, ale też
pokazuję, jak Historia utrudnia funkcjonowanie jej członkom i jak ich zmienia.
I bardzo to indywidualizujesz. Na kogo z tej
rodziny Historia miała największy wpływ?
Jeżeli
uznamy, iż Gustaw nie zwariował, tylko przydarzyło mu się to, co dostrzega w
swoich wizjach, musiałbym powiedzieć, że przeszłość najbardziej wpływa właśnie
na tego bohatera; nie może funkcjonować, tylko popada w stan odrętwienia,
zaprzepaszcza wszystko, co do tej pory udało mu się zbudować.
Na
drugim biegunie znajduje się Renata, na którą Historia, czyli wybór Wojtyły na
papieża, wpływa ożywczo; kobieta przedefiniuje swoje życie, stanie się bardziej
odważna, w pewien sposób dzięki Historii się wyemancypuje.
Którego z bohaterów swoich książek najbardziej
szanujesz, któremu najbardziej współczujesz, a który jest ci szczególnie
bliski?
Odniosę
się do swojej najnowszej powieści, bo jej bohaterowie ciągle są żywi w mojej
pamięci. Lubię każdą z postaci, nawet te na pierwszy rzut oka antypatyczne.
Myślę, że najbardziej szanuję Elkę, czyli dziewczynę Pawła, która mimo
przeciwności dąży do swojego celu; jest bardzo silną postacią, emancypującą się
w trakcie trwania akcji książki. Natomiast współczuję Gustawowi, bo jest
samotny w swojej podróży do przeszłości; tym bardziej że sam nie jest pewien,
co jest prawdziwe, i nie ma u kogo szukać pomocy. Teoretycznie najbliższe mu
osoby nie mogłyby być od niego dalej. Z kolei najbliższa jest mi Renata,
dlatego że od niej zaczęła się ta książka. To odręcznie pisany pamiętnik stał
się inspiracją dla postaci żony i matki, wokół której stworzyłem rodzinę.
Pamiętnik, dodajmy, realnej postaci, co sprawia, że trudno nie czuć z nią
więzi.
fot. Zuzanna Szamocka |
„Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?” to
powieść o tym, że wojna nie kończy się, gdy wielcy tego świata ogłaszają ten
koniec. Reportażowo świetnie opisali to Magdalena Grzebałkowska czy Ben
Shepard. Myślisz, że doświadczenie wojny jest największą życiową traumą
człowieka?
Trudno
mi odpowiedź na to pytanie, z prostej przyczyny – nigdy nie przeżyłem wojny.
Żadna liczba przeczytanych książek, artykułów czy obejrzanych filmów nie zbliży
mnie do tego doświadczenia. Sam mogę posługiwać się jedynie researchem i
wyobraźnią, a wszystko to w bezpiecznej przestrzeni mojego pokoju. Jednakże
jest to temat niewątpliwie fascynujący. Pociąga mnie niejednoznaczność wyborów,
których człowiek musiał czy musi każdego dnia na nowo dokonywać w tak
potwornych okolicznościach, gdy wszelkie do niedawna obowiązujące prawa zostają
zawieszone.
Ja też to tak odbieram. I myślę, że każdy z nas
ma swoją fantazję o tym, co jest największym okrucieństwem wojny. Zdradzisz mi
swoją?
Oczywiście,
pisząc, wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, co zrobiłbym w danym momencie.
Jeżeli musiałbym wybrać, kogo z bliskich uratowałbym, a kogo poświęcił? Czy
byłbym uczciwy? I tak dalej… Jednak te kwestie ciągle pozostają w fazie
bezpiecznego gdybania. Choć to truizm, ale jestem pewien, że człowiek dopiero w
chwili największego zagrożenia odkrywa, do czego jest tak naprawdę zdolny.
„Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć” to zaś
rzecz, którą odczytywać można jako gorzką alegorię ludzkiego wykluczenia. Jest
smutniejsza o tyle, że dotyczy ludzi młodych, niedopasowanych, sfrustrowanych,
zagubionych. Tak zwany kapitalizm tak nas rozczłonkował i zatomizował czy to
młode pokolenie zagubiło gdzieś jakiś instynkt stadnego życia rodzący tradycję
i wspólnotę?
Młode
pokolenie jest ambitne, ale jednocześnie zindywidualizowane na tyle, że zahacza
to o egoizm. W przypadku „Przemocy…” mamy do czynienia z grupą studentów
humanistyki, którzy mierzą się z tym, że rynek pracy ma im niewiele do
zaoferowania. Grozi im albo bezrobocie, albo praca poniżej kwalifikacji. Ta –
według nich – niesprawiedliwość jednoczy ich i pcha ku protestom, które w
powieści przeradzają się w groteskę. W mojej opinii dziś „stadne życie” pojawia
się wtedy, gdy zagrożone są podstawowe prawa, co starałem się pokazać w
książce.
Cztery powieści w okolicach trzydziestki to
dużo. Mam wrażenie, że masz też duże wsparcie w swoich poczynaniach i ludzi
wokół wierzących w to, co piszesz i jak piszesz. To pomaga przy tworzeniu
kolejnych próz?
Jest
na pewno ogromnym wsparciem. Pozytywne głosy, zarówno ze środowiska
literackiego, jak i od najbliższych osób, pomagają w pracy. Jednak piszę
głównie dla czytelników i to na ich opinii najbardziej mi zależy.
Opowiadają ci jakieś historie podczas spotkań
autorskich?
Oczywiście!
Często też do mnie piszą. Np. czytelnik z Poznania opowiedział mi, jak mijając
Uniwersytet Artystyczny, „widzi” sceny, które rozegrały się właśnie w tym
miejscu w „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć”. Z kolei czytelniczka
wybrała właśnie moją książkę jako temat na egzaminie gimnazjalnym i zdała na
ponad 90%. To bardzo cenne głosy, bo pokazują mi, że to, co piszę, silnie
działa na moich czytelników, zapada im w pamięć. Nie ma większej pochwały dla
pisarza.
Wyobraź sobie, że każdą swoją powieść możesz
podarować innemu Janowi Kowalskiemu. Jaki byłby każdy z tych czterech
Kowalskich, którym twoje książki sprawiłyby przyjemność lub odmieniły ich
życie?
Ciekawe
pytanie! Gdybym puścił wodze fantazji, „Portret trumienny” trafiłby do matki,
której syn coraz rzadziej pojawia się w domu, studiuje w dużym mieście, a ona
nie wie, „gdzie się podział jej kochany synek”. „Kiedy zdarza się przemoc…”
podarowałbym osobie, która administruje dotacjami na tworzenie nowych miejsc
pracy. „Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?” licealiście, który do tej
pory widział historię jako nudny rozdział w podręczniku i miał czarno-biały
obraz II wojny światowej. Z kolei „Słońce narodu” rówieśniczce Renaty, aby przypomniała
sobie, jak ona przeżyła wybór Wojtyły na papieża, albo usłyszała w głowie hity
muzyki popularnej tamtych lat.
Jak myślisz, dla kogo się dzisiaj pisze w
Polsce? Statystyki czytelnictwa rokrocznie są przerażające.
Znam
statystyki i dla mnie też są przygnębiające. Jednocześnie istnieje wiele osób,
które sięgają po literaturę, i dla nich warto pisać kolejne tytuły. Festiwale,
spotkania literackie ciągle cieszą się dużą popularnością, więc nie jest tak,
że wszyscy czytelnicy wymarli.
Lubisz zacisza bibliotek. Pewniej się czujesz w
przestrzeniach izolacji? Gdzie najchętniej spędzasz wolny czas?
fot. Zuzanna Szamocka |
Biblioteki
traktuję jako miejsce intensywnego researchu, czyli kojarzące się z pracą. Czas
wolny najchętniej spędzam w dużym mieście, spacerując i zwiedzając. Chociażby
weekendowy wypad do Berlina pozwala mi naładować akumulatory i oderwać się od
codzienności. Po stolicy Niemiec często wędruję bez celu, czasami tylko
zaznaczam na mapie miejsca, które są punktami orientacyjnymi. W Berlinie lubię
poczucie wolności i tolerancji, no i wielokulturowość, tak obcą na polskich
ulicach.
Masz już jakiś pomysł na piątą powieść?
Nie,
na razie nie planuję piątej książki. Odpoczynek dobrze mi zrobi. Aczkolwiek
niebawem premierę będzie miało moje dziesięcioodcinkowe słuchowisko, które
napisałem na zlecenie Storytel.pl; „Roztopy”, bo taki nosi tytuł, to
obyczajówka z dreszczykiem, dziejąca się w liceum na początku lat 2000.
Lubisz słuchać opowieści fabularnych? Ja wciąż
nie mogę się przekonać do czegoś takiego jak audiobook.
Słucham
ich w samochodzie. Jednak jeżeli mam wybierać między książką a audiobookiem,
zawsze wybiorę to pierwsze. Mimo to Storytel przekonał mnie tym, że tak
naprawdę napisałem serial audio, a nie powieść, którą później czyta lektor.
Każdy odcinek „Roztopów” trwać będzie około godziny, ma w sobie kryminalną
zagadkę i dużo nastoletnich problemów z czasów, w których nie było smartfonów i
social mediów.
Dziękuję za rozmowę.
Udany wywiad, gratuluję !
OdpowiedzUsuń