Wydawca: Akurat
Data wydania: 16 marca 2016
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Bezradność i rebelia
Nowa książka Kuby
Wojtaszczyka to ciekawy materiał do rozważań o tym, czy autor para się
literaturą, czy publicystyką. Jeśli stara się łączyć jedno z drugim, może to
wyglądać nie do końca przekonująco. Zamiast szerszej diagnozy przedstawianego
problemu otrzymujemy zlepek groteskowych życiorysów oraz imponującą rewoltę, w
której biorą wszyscy główni bohaterowie, ale trudno orzec, dlaczego tak
naprawdę do niej przystępują. Wojtaszczyk zastanawia i prowokuje. Zasadniczym
celem tej książki jest zwrócenie uwagi na problem bezradności absolwentów
uczelni humanistycznej, którzy zderzają się z brukiem rzeczywistości i
uświadamiają swą zbędność. „Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć” to także
książka o tym, na ile nasze działania determinuje pochodzenie oraz jak wpływa
ono na widzenie świata wokół. Myślę, że
można tę powieść odczytywać jako gorzką alegorię ludzkiego wykluczenia z
systemu. Tego systemu, który latami utrwala iluzję wyjątkowości, by wyrzucić
poza nawias wówczas, gdy moment samostanowienia powinien być startem pełnym
możliwości. Autor zadaje pytanie o to, czy jesteśmy kowalami swego losu, czy
też złożonością jego uwarunkowań. Prezentuje postaci z krwi i kości, które
dokonują ważnych czynów, ale całe tło otula mrokiem niejednoznacznych skojarzeń
i punktowania zamiast nakreślania rzeczywistych problemów swych bohaterów.
Nie jest jednak źle, bo
czyta się Wojtaszczyka z niesłabnącym zainteresowaniem. Narracyjne wolty
zdumiewają i prowadzą nas w ślepe zaułki. Niespodziewanie pojawiają się kolejne
trupy, a to czyni książkę bardziej smakowitą, bo zabicie człowieka wydaje się w
niej pozbawionym emocji czynem, jednak za tym czynem idą rozmaite zmiany w
świecie, któremu brakuje denata. Kuba
Wojtaszczyk portretuje przestrzeń ludzkiej izolacji, zagubienia oraz
towarzyszących mu frustracji. Jesteśmy świadkami rozbijania złudzeń i
towarzyszymy młodym ludziom w sytuacjach, w których muszą dokonać wyboru. To
sytuacje skrajne, ale nie zmieniają wszystkich. Najpierw należy sobie zadać
pytanie o to, w czyim sercu tkwi prawdziwy gniew, a w czyim jedynie bezradność
kreślona w taki sposób, że irytuje, nie wywołując współczucia.
Witold Szpak czuje się
angielskim lordem. Gardzi ludzkością niższych klas, a szczególnie plebsem,
który wciąż go otacza. Witold sfingował
sobie swój życiorys. Złożył tożsamość z lęków i pragnień, po czym… odkleił się
mocno od rzeczywistości. Nie jest potomkiem brytyjskiej arystokracji, a
wyimaginowana służąca nie ułatwia mu życia, bo życie dla Witolda to zamknięcie
się w pewnej pozie pełnej pogardy. Ta poza to całkiem czytelny rodzaj
eskapizmu. Świat, ten polski świat, jest zbyt trudny do zniesienia. Witold żyje
rojeniami, ale proza życia wymusza na nim, by wynajął dwa pomieszczenia i
obcował ze współlokatorami prezentującymi całkowicie odmienny styl życia. Jest
dla nich niegroźnym wariatem, jednak nie spodziewają się, do jakich czynów ów wariat
jest zdolny…
Evan
porzucił marzenia o rzeźbie i utkwił w codzienności związku z Adamem.
Cztery lata razem to czas, w którym Evan odrzucił wszystko to, co konstytuowało
go jako człowieka. Artystyczna dusza domaga się wyzwolenia, bo związek
przytłacza, zmuszając do przewidywalności. Evan nie przeczuwa nawet, jaki
scenariusz napisze dla niego życie, a to, co się wydarzy, mogłoby być marzeniem
niejednego człowieka zmęczonego związkiem. Ten bohater jest bardzo zachowawczy,
nieautentyczny w swym cierpieniu, zblazowany i miałki. Opiera się codzienności,
tworząc scenariusze innego, lepszego życia. On – w przeciwieństwie do Witolda –
ma jednak angielskie korzenie i postanawia to wykorzystać. Polskie realia
zabijają jego artyzm. Perspektywa zmiany kraju kusi. Tymczasem niespodziewanie
ktoś informuje go, że jego ostatnie dzieło sztuki może zostać wystawione na
widok publiczny. Evan decyduje się na to.
Brak
umiejętności podejmowania decyzji charakterystyczny jest dla Weroniki. Ona lubi
kolektywność, lubi ludzi, nie rozumie niechęci Witolda do nich.
Działa kompulsywnie, inwestując w siebie. Planuje i realizuje swoje plany.
Okaże się jednak, że świat nie czeka na nią z otwartymi rękoma, a promotorka
doktoratu wystawia do wiatru. Weronika przechodzi metamorfozę. Od zachowawczego
tkwienia pośród prozaicznych czynności do prowadzenia zbuntowanej młodzieży na ulice
Poznania. To najciekawsza z bohaterek Wojtaszczyka i chyba jedyna obrazująca
ludzkie lęki skryte w fasadowości codziennych działań oraz potencjał, by
zacisnąć pięść i zadziałać wbrew dotychczasowemu uporządkowaniu.
„Kiedy
zdarza się przemoc, lubię patrzeć” to książka groteskowa, ale i bardzo
wyrazista. Na początku autor deklaruje, iż opisane przez niego wydarzenia nie
miały miejsca. A może powinny je mieć? Być może Wojtaszczyk pisze o czymś, do
czego brak woli albo przekonania, a może przede wszystkim determinacji? Ta
książka obrazuje ten tragiczny moment, gdy polska edukacja przestaje stwarzać
złudzenia, a życie rynku pracy odrzuca bardzo wielu. Polska kondycja humanisty
jest w tej powieści wręcz tragiczna, ale czy autor proponuje jakieś zasadnicze
rozwiązanie, które zapobiegałoby opisywanym problemom? Jest w tym wszystkim
sporo gorzkiej ironii i niebywałej fantazji, bo – jak wspomniałem – każde
wydarzenie zwodzi nas na manowce i niewiele możemy przewidzieć. Kuba
Wojtaszczyk w gorzkim tonie oskarża, ale i przygląda się z empatią środowisku
ludzi pozbawionych możliwości, a przecież przepełnionych właściwościami i nadal
wierzących w edukacyjny model mówiący o tym, że są wyjątkowi i niepowtarzalni.
Jest
to też satyra na świat mediów i przejmująco smutny portret młodych ludzi
zdolnych do ucieczki, a niezdolnych do wzięcia za siebie odpowiedzialności. Na
kartach tej powieści buzuje rebelia zrodzona z frustracji i lęku przed
przyszłością. Myślę, że to książka wyrosła ze złości oraz bezradności.
Ukazująca w krzywym zwierciadle wszystko to, co w normalnych konturach jest po
prostu nie do zniesienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz