Wydawca: Pauza
Data wydania: 10 czerwca 2020
Liczba stron: 144
Przekład: Karolina Drozdowska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Ta gorsza
Propozycje wydawnicze Pauzy w
postaci minipowieści skłoniły mnie do rozmyślań nad tym, czy do krótkich
narracji można się przywiązać i czy rzeczywiście to sztuka zdobyć czytelnika na
niewielu stronach. Dwa skrajne doświadczenia czytelnicze nie pozwalają mi
wypracować jednoznacznego zdania. „Naszego chłopaka” Daniela Magariela pamiętam
do dziś ze szczegółami, bo to wyjątkowo zawłaszczająca minipowieść. Z kolei
„Linia” Elise Karlsson to była rzecz, po której tylko prześlizgnąłem się
wzrokiem. Obawiam się, że podobne rozczarowanie wywołuje krótka narracja Marie Aubert. Nie spodziewałem się
kolejnej rodzinnej psychodramy po norwesku na miarę „Spadku” Vigdis Hjorth, ale
nie sądziłem też, że od Aubert otrzymam minimalizm naznaczony trochę jałowym
przebiegiem akcji i nakreślaniem problemów głównej bohaterki.
„Dorośli” to trochę taka
historia egocentryczki, która ma za złe światu, że wymodelował się inaczej, niż
żyje ona sama. Nie wiem, do kogo i o co ma pretensje Ida, ale wyraża je z
jednej strony z uczciwie nakreśloną bezpretensjonalnością, z drugiej jednak –
te rozważania jakby na siłę zostały wtłoczone w sytuację rodzinnego spotkania,
gdzie będą mocniej rezonować i czytelniej się prezentować, ale ostatecznie nie
ma żadnych zaskoczeń i nie ma też do czego się przywiązywać. Odnoszę
wrażenie, że bohaterka jest doskonale zamknięta w świecie swoich przeżyć,
emocji, opinii o innych i poczuciu krzywdy. Nic się właściwie z nią nie dzieje,
choć śledzenie jej interakcji z matką, siostrą czy jej mężem pozwala przyjrzeć
się opisywanym dramatom inaczej. Niektóre uczynić bardzo trywialnymi, inne
skomplikować. Wszystko w uroczym domku nad fiordem, czyli bardzo po
norwesku, choć zdarzają się wybuchy emocji i ma się nadzieję na to, że Aubert
zrezygnuje ze skandynawskiego dystansu ich obrazowania.
To naprawdę solidnie skrojona
historia, która oczywiście mogłaby być materiałem na bardziej obszerną powieść.
Tymczasem jest punktowaniem tego, co najważniejsze w życiu Idy. Bohaterka
kończy czterdzieści lat, jest singielką, boleśnie przeżywa brak dziecka w swoim
życiu, a ból się nasila, kiedy dowiaduje się o tym, że jej młodsza siostra
Marthe śmiało ją wyprzedzi – jakby macierzyństwo miało być jakąś sztafetą. Tu
oczywiście jest wskazany pewien element rywalizacyjny i na szczęście rozpisany
na inne sfery życia. Ida zawsze chciała być dobra, uporządkowana i racjonalna w
swych działaniach, ale to ona była tą gorszą córką. Za taką też się uważa po
latach, gdy rodzina spotyka się, by świętować sześćdziesiąte piąte urodziny jej
matki.
„Wciąż może się jeszcze coś
stać” – te słowa Idy to nie tylko wyraz nadziei na jakąkolwiek zmianę, ale w
gruncie rzeczy zdanie definiujące jej tożsamość. Bohaterka Aubert jest
wewnętrznie i dosadnie samym czekaniem. Tkwi w trudnym do zniesienia przedpokoju
– zdobyła już doświadczenia umożliwiające trafną antycypację, ale ma w sobie nadal
coś z dziecięcej naiwności, dzięki której pojawia się wciąż nadzieja na lepsze
jutro. Nadzieja, o której trudno pamiętać, kiedy obserwuje się
szczęśliwe życie wokół. I w członkach swojej rodziny poszukuje się tego
krzywego zwierciadła, które wciąż na nowo będzie pokazywać, że wcale nie będzie
już inaczej, a to, co było, to głównie czas opresji.
Aubert stara się
zindywidualizować Idę, ale to w moim odczuciu bohaterka wzbudzająca przede
wszystkim irytację. Usiłuje wywrzeć wpływ na poszczególnych członków rodziny,
zmienia fronty, stara się ich zdefiniować i przewidzieć ich działania zgodnie z
tym, co sobie pomyślała. Ida jest architektką i na co dzień nie idzie jej tak
sprawnie projektowanie własnej przestrzeni życiowej, jak wychodzi zawodowe
projektowanie przestrzeni. Ta przestrzeń, w której się znalazła, jest już
zaprojektowana przez relacje rodzinne, wchłonięta wręcz przez nie i brutalnie w
dosłownym sensie odebrana. Ale ostatecznie dramaty Idy wynikają trochę z
tego, że zwyczajnie nie dorosła do podejmowania decyzji i liczenia się z ich
konsekwencjami. A w tym znaczeniu ciekawie prezentuje się tytuł powieści, lecz
poza oczywistymi wnioskami, do jakich można dojść w trakcie lektury, ani sama
Ida, ani sposób jej kontaktowania się z najbliższymi nie wzbudza tutaj
większego zainteresowania. Wszystko jest ułożone w jakiejś paradoksalnej
harmonii chaosu relacji ludzi, którzy od dawna są oddaleni od głównej
bohaterki, ale trudno ich winić za jakiekolwiek oddalenie, skoro Ida sama w
sobie stwarza dystans i lubi go przełamywać tylko na własnych warunkach.
„Dorośli” to powieść
obrazująca to, z jak wielkim trudem bierzemy w życiu odpowiedzialność za
siebie. Także o tym, że obserwacje świata i wyciągane z tych obserwacji wnioski
pozwalają czasem zrzucić część tej odpowiedzialności na innych albo po prostu
na niekorzystne okoliczności. Nie wiemy, ku czemu zmierza Ida, dowiadujemy się
jedynie bardzo dosadnie, czego jej brakuje i jak funkcjonuje pośród tych
deficytów. Dorosłość Idy przyszła do niej bardzo szybko, jednak wraz z nią nie
pojawiła się oczekiwana dojrzałość. A może Aubert chce zwrócić uwagę, że bardzo
często zachowujemy się jak rozczarowane rzeczywistością dzieci, które w prosty
sposób racjonalizują sobie swoje rozczarowania i potem niosą je przez życie aż do
tej faktycznej dorosłości. Do czasu, w którym dojdzie do konfrontacji z tym,
kim się jest, i tym, kim chciałoby się być.
Wszystkie opisane rozterki i
dylematy są chłodne niczym woda w norweskim fiordzie. Mam wrażenie, że Marie
Aubert zabrakło trochę odwagi, by zdemonizować Idę albo zdeformować
rzeczywistość wokół niej i pozostawić nas nie tyle w zawieszeniu, ile w
sytuacji dość mocnego zaskoczenia. Tu wszystko rozpisane jest w taki sposób, że
ta powieść nie jest zimna w zamierzeniu. Ona jest po prostu mało sugestywna i
nie zapada w pamięć. Ida próbująca rozpaczliwie zwrócić na siebie
uwagę rodziny również nie przekonuje, choć są dwie sceny, przy których ma się
nadzieję, że ta psychodrama nabierze rumieńców, stanie się bardziej drapieżna.
„Dorośli” to powieść o tym,
jak niedojrzale traktujemy się w relacjach i jak często potrafimy się ranić,
choć przecież nie o to nam chodzi. Aubert chce też w ciekawy sposób opowiedzieć
o tym, co frustruje jej bohaterkę, ale obrazuje to bardziej jak tupanie
buntowniczej dziewczynki, która nie zrobi tego, co do niej należy. Notabene
postać małej dziewczynki będzie tu z różnych powodów ważna. Całość tej krótkiej
historii każe spojrzeć na wszystko bardzo racjonalnie. Pokazać złość i
niespełnienie, ale równie wyraźnie niedojrzałość, za którą kryją się nieustannie
karmione kompleksy i rozczarowania. Podoba mi się surowość stylu norweskiej
pisarki, jednak tej surowości jest tu za dużo. Wychodzi interesująco
napisana powieść o dylematach, które w pewnym momencie nie są już interesujące.
Zwłaszcza gdy dotrze się do wręcz dydaktycznego zakończenia. Problemem nie jest
tu samo życie, lecz to, jak dalej żyć. Jak dla mnie za dużo hamletyzowania, za
mało nakreślania kontekstów egocentryzmu, którego obraz widzimy tu bardzo
wyraźnie. Książka, która na pewno nie pozwala się do siebie przywiązać.
Mogłaby odważniej opowiadać o odwadze i boleśniej o bólu odtrącenia. Staje się
tylko letnią historią pewnych oczywistych – bo tak nakreślonych – rozterek
emocjonalnych. I niewiele więcej można z niej wydobyć.
Mam wątpliwości co do tego, czy faktycznie Ida obserwuje, że inni dookoła są szczęśliwi. Mąż jej siostry wyznaje przecież Idzie, że wcale nie chce dziecka, które ma mu się urodzić. Sama siostra Idy jest bardzo odsunięta od córki męża, i wciąż słyszy, że nie jest jej matką.
OdpowiedzUsuń