Wydawca: Pauza
Data wydania: 26 lutego 2020
Liczba stron: 208
Przekład: Dominika Górecka
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Praca, życie, granice
„Linia” to minipowieść o
pracoholizmie. W zasadzie nie ujmuje żadnym ciekawym przedstawieniem tematu.
Karlsson metodycznie prezentuje sylwetkę kobiety, dla której praca staje się
treścią i sensem egzystencji. Wszystko dokładnie, szczegółowo, wszystko w
formie lakonicznej relacji, której nie uwiarygodniają emocjonalne zawirowania
bohaterki skryte umiejętnie i bardzo konsekwentnie w surowej składni budującej
duszną atmosferę tej książki. Lektura „Linii” nie dostarcza żadnego ważnego
ani twórczego ujęcia tematu obsesyjnego związku pracy z ludzkim życiem. Jest
wręcz sztampowa i opiera się na stereotypach, ale zakładam, że to zamierzona
formuła. Będzie to zatem młoda singielka pracująca w zamkniętej przestrzeni
korporacyjnego życia od zadania do zadania. Ta przestrzeń będzie tu jeszcze
dodatkowo opresyjna, bo hermetycznie odizolowana od reszty świata. Wymuszająca
podległość, absolutne zaangażowanie i poświęcenie. Drugą stroną portretowanego
problemu, może nawet ważniejszą dla tej książki, są wykreowane przez
okoliczności relacje, które trzeba nawiązywać i podtrzymywać. Po lekturze
pozostaje raczej zmęczenie, trochę ból głowy. Przekonanie, że Elise Karlsson
podjęła się ważnego tematu, ale nie zrobiła z nim niczego odkrywczego.
Emmę poznajemy w momencie, w
którym nie ma pracy. To czas niebezpiecznego dryfowania między zamkniętymi już
obowiązkami i przyzwyczajeniami a niepewnością tego, co dalej, gdy codzienność
przynosi chaos, nie jest porządkowana przez zawodową rutynę, powtarzalność,
kostyczną zadaniowość i idące za tym wszystkim absolutne zaangażowanie. Emma
cała jest pracą i poza nią nie jest w stanie określić ram swojego życia.
Prawdopodobnie takich nie ma albo bohaterka nigdy nie poświęciła uwagi temu, by
przyjrzeć się innym możliwościom, żyć dla siebie, nie dla zadań. Kiedy
podejmuje kolejne zatrudnienie, wszystko wraca na swoje miejsce. Pojawia się
wreszcie upragniony porządek potęgowany przez wyjątkowo silny reżim wewnętrzny
– nawet mieszkanie, do którego Emma wraca, ma wyglądać jak lokum kogoś, kto na
co dzień jest zaabsorbowany pracą.
Wszyscy ludzie wokół bohaterki
wyłaniają się ze strefy cienia i potem do niej wracają. Ludzi Emma odnotowuje i
zatwierdza w życiowym rejestrze przede wszystkim wówczas, gdy stwarzają ich
okoliczności. W tym rozumieniu „Linia” mogłaby być interesującym studium
aspołecznej samotności, ale nim nie jest, bo szwedzka autorka nie decyduje się
na to, by pogłębić otaczającą bohaterkę wspomnianą strefę. Wokół
niej rozgrywają się zatem zdarzenia o przewidywalnym charakterze, ale również
takie, których celu za bardzo nie rozumiem – na przykład dwie śmierci ludzi z otoczenia
Emmy, nagłe i zapewne mające jakąś funkcję, lecz dla mnie trochę absurdalne.
Podążamy za naszą pracoholiczką tam, gdzie poczucie wolności osobistej zanika,
sfera bezpiecznej izolacji od obowiązków służbowych przestaje istnieć, a
wszystko daje się porządkować i oddzielać od siebie liniami prostymi.
Stanowczymi, wyraźnymi, niezezwalającymi na jakiekolwiek wątpliwości.
Interesujący jest styl tej
książki, który stara się zobrazować, jak bardzo zdegradował i zawęził się umysł
bohaterki. Kobiety potrafiącej jednak wyłamać się ze schematów i zdolnej do
jednorazowego niekonwencjonalnego działania. Emma jednak jest mało
interesująca. To, co przeżywa lub myśli, zdaje się wtłoczone
na siłę w ten przewidywalny świat zawodowych zależności oraz konieczności. Za
nimi kryje się niezaspokojona potrzeba akceptacji, którą można realizować tylko
w pracy i jedynie dzięki niej. Emma unika myślenia abstrakcyjnego, każdy rodzaj
metafory jest zdradliwy i kryje w sobie niebezpieczeństwo. Karlsson portretuje
kogoś, kto porządek zbudował na jednoznaczności. Tymczasem niejednoznaczne są
relacje pracownicze, bo tu nie mamy do czynienia ze sztywno określonym zakresem
obowiązków, lecz z ludźmi gotowymi ujawnić swoje emocje i pragnienia. W „Linii”
wszystko jednak jest bardzo przewidywalne. Elementy zaskoczenia to jedynie
zdarzenia jakby oderwane od portretowanego świata – wspomniane już zgony czy
takie drobne elementy codzienności, które chcą rozbić zawodową rutynę. Pośród
tego wszystkiego dość sporo miałkiej autorefleksji bohaterki, ale przede
wszystkim brak sugestii, że ten uporządkowany – także w obrębie frazy powieści
– świat można czymś rozsadzić, że jest jakaś szansa zajrzenia gdzieś głębiej.
„Linia” mogłaby być ciekawą
powieścią o przekraczaniu granic, które narzuca nam ktoś inny, a także o tym,
że można kwestionować porządek całego świata, jeśli uwierzy się w uporządkowany
świat codziennych czynności do wykonania. Nie ma tu jednak żadnej twórczej
refleksji. Wyjścia poza sprawy i przesłania dość oczywiste. Jest
trochę dosadności, trochę silenia się na tajemniczość (przeszłość bohaterki,
ona sama w obliczu wspomnień), ale ostatecznie dociera się do finału ze
świadomością, że niczego interesującego się jednak nie doświadczyło. Co więcej
– że tę książkę zaraz się zapomni. Są czasem fragmenty dość pretensjonalne –
jak choćby ten, gdzie bohaterka określa, że powoli kamienieje, i za tym ma iść
jakaś luźna, rzekomo ważna refleksja o emocjonalnym wypaleniu. Interesująca
jest oczywiście forma książki – ona sama stara się zobrazować, jak zamkniętą
strukturą, pełną powtarzalności i rygorystycznego ładu, jest świadomość Emmy,
która żyje zadaniowo, ale jest jednocześnie emocjonalną kaleką. Skąd się to
wszystko wzięło i ku czemu zmierza? Tego już się nie dowiemy. Dlatego „Linia”
to trochę taki raport ze specyficznego pola walki, dziennik czasu prywatnej
wojny, pamiętnik segregowania, porządkowania i nazywania. Życia uporządkowanego
jak dokumenty w teczkach. Emocji, które mogą być wyrażane tylko w określonych
warunkach.
I jeszcze miejsce, w którym
pracuje bohaterka. Elise Karlsson portretuje przestrzeń, gdzie zarabia się
pieniądze na kreowaniu iluzji. Już sam ten wybór w bardzo prosty sposób
sugeruje istotę hipokryzji, która jest ważnym elementem portretowanego
problemu. Wychodzi na to, że „Linia” jest po prostu fragmentami bardzo
dydaktyczna. Pozostawia poczucie niedosytu, bo najpierw wprowadza niepokój
(świetne są początkowe krótkie, sentencjonalne rozdziały), a później opowiada o
złudzeniach, ukazując jednocześnie, jak silnie możemy w nie uwierzyć. Ale to
wszystko raczej wiemy. Bardziej lub mniej zaangażowani w naszą codzienną pracę.
Stworzenie z niej filozofii życia nigdy nie jest właściwym posunięciem. Mam
wrażenie, że możemy to wszystko określić, nie czytając wcale „Linii”. Książka
ma jakiś potencjał, ale w moim odczuciu nie wie, jak się opowiedzieć. Najpierw
intryguje, potem rozczarowuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz