2024-05-06

„Złodziej bólu” Jarosław Kamiński

 

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 24 kwietnia 2024

Liczba stron: 424

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 59,90 zł

Tytuł recenzji: Konfrontacje i miłość

Wiem, że po „Tylko Lola” Jarosław Kamiński nie może napisać lepszej powieści, gdyż wspomniana jest dla mnie arcydziełem i nieprzypadkowo uznałem ją za książkę roku 2017. Ale wiem też, że chyba jako jedyny polski prozaik współczesny tak twórczo i fascynująco przekracza granicę płci, pisząc o kobietach jako wyzwaniach, zagadkach, problemach, wątpliwościach. Wszystko znakomicie niuansowane, bo Kamiński nie opowiada o kobietach w żaden osobisty sposób. Najnowszą powieść z „Tylko Lola” łączy pozornie kilka elementów. Mamy skomplikowane biografie kobiece z wątkiem dziennikarskim w tle i mamy ten ponury czas, który tak monumentalnie określają trzy wielkie litery, a który dla Jarosława Kamińskiego jest nadal źródłem wielu inspiracji, bo i PRL, i kobieta są absolutnie fascynujące, wieloznaczne i warte uporczywego wracania do nich. Dlatego pisarz wraca. W bardzo ciekawej formie. Z intrygującym narratorem, którego opisują cztery kategorie poznawcze, a za nimi ma stać dyletantyzm. Bo przecież stary biały heteroseksualny mężczyzna nie ma prawa opowiadać takiej historii, jaką opowiada „Złodziej bólu”. A to właśnie człowiek określony tymi czterema słowami przez wieki usiłował definiować i wyjaśniać świat. Myśląc o przewrotnym eseju Rebeki Solnit, myślę również o tym, jak autoironiczna jest tu figura narratora. A także o tym, że Jarosław Kamiński z całym swym pisarskim dorobkiem jak mało który mężczyzna ma prawo tworzyć literaturę o kobietach, bo robi to po prostu znakomicie.

Warto zwrócić uwagę, że jest to również pisarz nietworzący „na akord”, w który to komercyjny tryb dali się wciągnąć świetni polscy prozaicy i niekoniecznie wyszło im to na dobre. Dlatego na nową powieść znowu musieliśmy poczekać. Trudno mi będzie dokładnie wypunktować, dlaczego warto było czekać, ale wiem jedno: opowieści Kamińskiego są dojrzałe i bardzo dobre literacko prawdopodobnie dlatego, że autor z niczym się nie spieszy. Dostrzec to można również w koncepcji „Złodzieja bólu” – intrygująco odsłaniane są kolejne karty kilku zazębiających się tutaj historii, a sama postać narratora staje się ciekawa przede wszystkim dzięki wzbudzaniu w czytelniku ambiwalentnych emocji i uczuć.

Jeśli miałbym jeszcze na wstępie wspomnieć o jakimś formalnym aspekcie tej powieści, z pewnością byłby to trafnie dobrany tytuł, który nawet sam w sobie, bez kontekstu, brzmi wyśmienicie, a nabiera głębi, gdy zorientujemy się, że jest pewną figurą retoryczną, dzięki której Kamiński chce zasugerować, czym jest literatura tak w ogóle. Tu po raz kolejny będziemy mieli do czynienia z przykładem bardzo dobrej powieści współczesnej, choć pozostawiającej w lekkim niedosycie w porównaniu z „Tylko Lola”, ale to wynika jedynie z tego, o czym wspomniałem wcześniej. „Złodziej bólu” jest książką opowiadającą o bólu właśnie w taki sposób, aby nie stać się narracją mroczną, fatalistyczną. Stara się imitować rzeczywistość, a jednocześnie zaznaczać, jak złożona może ona być na granicy dwóch mentalności, systemów społecznych i politycznych przechodzących jeden w drugi. Przede wszystkim zaś pokazuje, jak atrakcyjnie opowiedzieć o miłości. Tak, to książka o miłości i o tym, czy na nią zasługujemy, a jeśli się przydarzy – czy umiemy z tego naprawdę skorzystać. Powieść o fascynacji – także erotycznej i seksualnej – dwóch kobiet, która opiera się na wyraźnie sugerowanych, ale również pięknie niuansowanych w tle kontrastach.

Agnieszka jest młodą antysystemową działaczką, która gotowa jest zaryzykować wiele, by uświadomić światu, jak bardzo do niego nie przystaje. Może nie tak wiele jak jej przyjaciel, którego wstrząsająca historia nakłada się na wątek główny z sugestywną siłą, Ale też jest skłonna wiele poświęcić. Nie wie tylko, że najwięcej w imię miłości. Tymczasem przygląda się światu z perspektywy studentki filozofii i przez pryzmat tych wszystkich starych, białych i heteroseksualnych mężczyzn, którzy usiłowali ująć świat w swoje definicje. Kiedy profesor podczas egzaminu, nawiązując do Hegla, daje Agnieszce do zrozumienia, że często zmiana polega na tym, że zmieniamy paletę pozorów, pośród których żyjemy, w tych słowach zamyka się jedno z ciekawszych przesłań „Złodzieja bólu”. Książki o pozorowaniu, ale i wychodzeniu naprzeciw stagnacji, trwaniu w pozorach. Namiętna relacja Agnieszki z przybyszką z tego lepszego świata określanego jako Zachód stanie się punktem wyjścia do snucia przynajmniej trzech historii o tym, co to znaczy strząsnąć z siebie pozory i czy po tym wszystkim życie nie jest rodzajem walki z samym sobą. Znaczący jest również kraj, z którego przybywa Bianca – na początku po prostu pracodawczyni Agnieszki, potem ktoś zupełnie inny.

„Trzeba wiedzieć, po co się żyje, prawda?” – te słowa kieruje do Agnieszki milicjant służący jedynemu słusznemu systemowi; i nie chodzi już nawet o ironiczną gorycz tego pytania w ustach bohatera, który pyta. Wydaje mi się, że w taki sposób Jarosław Kamiński oddaje wahania i wątpliwości wobec ustroju, w którym rodzi się coś nowego, ale nie każdy jest przekonany, że zmiana będzie słuszna. I tak jak rozłamuje się PRL, a w jego miejsce wchodzi dwuznacznie tu postrzegana Solidarność, tak w pozornie uporządkowanym życiu młodej buntowniczki oraz jej buncie sprecyzowanym i mimo wszystko określonym pewnymi granicami zaczną się otwierać nowe drogi: wędrówki, myślenia, uczuć. Wszystko stanie się dużo bardziej skomplikowane, niż zapowiada to zarys historyczny i socjologiczny „Złodzieja bólu”. A mimo wszystko Kamiński konsekwentnie i uparcie pisze o tej miłości, o której napisano już przecież wszystko. Niekoniecznie z takiej perspektywy, z taką wrażliwością i z taką umiejętnością łączenia świetnej obyczajowej literatury środka z traktatem filozoficznym oraz z elementami fascynującego szkicu socjologicznego o tym, że nikt nas nigdy nie widzi naprawdę, bo widzi w zawężających i krzywdzących kontekstach.

Można czytać nową powieść Kamińskiego także jako inicjacyjną historię o tym, co to znaczy szanować samego siebie i w tym szacunku być zgodnym z własnym sumieniem. Jest dużo o miłości i nie ma jej mrocznej antynomii, czyli nienawiści, co szalenie mi się podoba, gdyż autor pisze o wyjątkowo ponurym czasie i zdecydowanie skomplikowanych emocjach, jednakże nie zabiera nas w ten okrutny rejon bezkompromisowych rozwiązań, które na przykład sam proponowałem w swoich „Winnych”, którym Jarosław Kamiński napisał dobre słowo na okładkę, a jednocześnie podczas spotkania autorskiego powiedział, że jest zmęczony tak przeraźliwie smutnymi historiami. Dlatego w „Złodzieju bólu” smutek, gorycz i boleść rozczarowania pięknie komponują się z umiejętnym, świadomym postrzeganiem świata jako pola do rozpoznania samego siebie, a nie toczenia walki „świat kontra ja”. To powieść mimo złożonej problematyki przede wszystkim chyba najbardziej pogodna w twórczości Kamińskiego. Jest także misterną narracyjną układanką, w której język staje się jednym z bohaterów książki.

Kiedy Agnieszka podsumowuje swoją relację z PRL-em, wypowiada znamienne słowa: „Żyjemy równolegle”. To wraca nie tylko w scenie, w której funkcjonariusz SB cytuje Allena Ginsberga, to wraca przez cały czas, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że „Złodziej bólu” to powieść o równoległościach, które są stworzone przez to, że z różnych powodów unikamy konfrontacji. Agnieszka i Bianca zderzą się ze sobą w jednym uczuciu. To intrygujące, w jakich kierunkach z tym samym uczuciem prowadzi je później Jarosław Kamiński. To niezwykle ciekawe: po raz kolejny przekonywać się, że są w polskiej literaturze mężczyźni, którzy doskonale wiedzą, iż kobieta zawsze jest dużo ciekawszą bohaterką literacką. Zwłaszcza od starego białego heteroseksualnego mężczyzny. Świetna językowo, koncepcyjnie i przede wszystkim atrakcyjna w opowiadaniu o zróżnicowaniu ludzkich emocji książka. Taka, na którą można było dłużej poczekać i czytać teraz z ogromną satysfakcją.

Brak komentarzy: