Wydawca: Znak
Data wydania: 4 września 2019
Liczba stron: 624
Oprawa: miękka
Cena det.: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Miejsce i pamięć
Dominika Słowik w swojej
drugiej książce unosi presję świetnego debiutu i zaryzykowałbym nawet
stwierdzenie, że opowiada dalej tę samą historię, zamieniając blokowisko z
powieści „Atlas: Doppelganger” na galicyjskie miasteczko bez historii, za to
przepełnione legendami, mitami oraz plotkami. Opowiadająca historię zmierzy się
także ze spuścizną – w debiucie była to pozostałość po dziadku, w „Zimowli”
jest coś, co narratorka otrzymuje w spadku po charyzmatycznej babce. Druga
książka Słowik jest zdecydowanie bardziej frapująca. Może dzięki temu, że jest
długa i można z „Zimowlą” spędzić kilka dni, oswoić się z Cukrówką, jej
dziwnymi mieszkańcami, wtopić się w ten lokalny koloryt, w którym to, co
niezwykłe, łączy się w piękną historię z tym, co buduje prozę życia. To
istotne, że w dobie krótkich powieści o niczym pojawiają się także takie jak ta
– niespieszna, tajemnicza, zajmująca uwagę wielowątkowością i dbałością o to,
by każdego z licznych bohaterów potraktować podmiotowo. „Zimowla” – co
dobitnie sugeruje ostatnie zdanie – jest historią o pamiętaniu i ponownie, jak
w debiucie, Dominika Słowik kreśli nam ciekawe granice między tym, o czym
pamięć fantazjuje, a tym, co zamyka w twardych ramach prawdziwego doświadczenia.
Tytuł jest pojęciem znanym
pszczelarzom, a w fabule funkcjonuje jako przestrzeń zamknięcia, niegotowości,
a jednocześnie oczekiwania na coś niezwykłego. Liczne wtręty o charakterze
antycypacji coraz silniej przykuwają uwagę do historii. Chce się z niej wydobyć
nie tylko specyficzny realizm magiczny, ale także narrację o przynależności do
danego miejsca, miłości do niego i uważności w obserwacji tego, jak się wokół
sprawy mają. Dominika Słowik kontynuuje swój „Atlas: Doppelganger” w takim
znaczeniu, że opowiada o ludzkiej tożsamości rodzącej się z bliskich relacji
oraz współistnienia w danej społeczności, z której bohaterka nie wydobywa się
jak inne postacie zmuszone do tego, aby wybrać inną drogę życiową, przekroczyć
granice poznanego oraz oswojonego, ruszyć w drogę z Cukrówki i pozostawić w
niej enigmatyczne wspomnienia o sobie.
Wiele jest historii i żadna
nie wydaje się w tej książce najważniejsza, a jednak można wyodrębnić jakiś
trzon konstrukcyjny, uznać za głównego bohatera społeczność, ale docenić także
wyobraźnię opowiadania o tym, czego nie da się ująć w słowach, o czymś
przekraczającym granicę opisu, ale wciąż mieszczącym się w granicach
jednostkowego poznania. Cukrówka to takie trochę imago mundi – stamtąd wydobywają się
zapamiętane kadry oraz niepokojące wspomnienia tego, co być może nie miało
miejsca albo zaistniało zupełnie inaczej, w zaskakujących po latach kształtach.
Historia Słowik przypomina dwie polskie powieści – naznaczone aurą niezwykłości
relacje narratorki z Miszą i Hansem przywołują trochę niepokój „Haszyszopenek”
Jarosława Maślanka, a społeczność oczekująca na cud, imaginująca go sobie i
poddająca się jego wpływom kieruje ku „Kultowi” Łukasza Orbitowskiego. Ten
drugi stworzył jednak nieco nużącą gawędę. Konstrukcja „Zimowli” jest inna –
pozornie statyczna, jednak wydobywa z każdego kolejnego rozdziału jakiś
zaskakujący element. Nie chce się temu wszystkiemu wierzyć, ale wciąż z uwagą
czyta, bo pojawiające się szkatułkowo opowieści nie tylko sytuują historię na
pograniczu magii i realizmu, ale świetnie łączą grozę, poczucie humoru oraz
egzystencjalną czułość do opowiadania o tym, czym jest życie.
Wspomniana babka narratorki
pożegnała Cukrówkę na specyficznych warunkach. Kiedyś ważna i szanowana,
zdecydowała się na emigrację, choć ojciec twierdził, że wyemigrowała w
zaświaty. Niezależna komunistka zrealizowała swą miłość do dalekiego kraju,
pozostawiając w Cukrówce niepokojące świadectwa tego, jak żyła i funkcjonowała.
Pozostawia też spuściznę. Coś więcej niż pamięć po ojcu i matce. Ten pierwszy
jest portretowany z wyjątkową czułością, wciąż pielęgnuje w sobie
apokaliptyczny strach, ale mimo zachowawczości stara się wyjść życiu naprzeciw
i nie bać się śmierci. Matka – historyczka uwięziona w muzeum – jest dużo
bardziej niejednoznaczna, uwikłana w zbudowaną tajemnicę, jakąś kryminalną
historię, coś dla córki niepojętego. Rodzina jest u Słowik źródłem
zaskakująco różnych niedopowiedzeń. Coś się dzieje poza świadomością
dorastającej dziewczynki. Coś wciąż na nowo niepokoi kobietę wchodzącą w
dorosłość z bagażem doświadczeń swoich rodziców. W tym znaczeniu „Zimowla”
opowiada o tym, że nasz los i nasza świadomość zaczyna się pośród tajemnic,
lęków, marzeń i oczekiwań naszych rodziców. Nie zawsze umiejętnie
wyprawiają nas w świat. Nie zawsze też są gotowi na pełną konfrontację z tym
światem.
Ale poza życiem jest tu także
śmierć. Przychodząca nagle, zaskakująca i niepokojąca, lecz także pełna
upokorzeń. W Cukrówce ludzie umierają i giną. Każda śmierć dyktuje swoje prawa.
Czy długowieczny dyrektor pożegnał się z życiem na własnych warunkach? Czy
ojcowska obsesja śmierci jest uzasadniona? Kto zabił dziennikarza wyłowionego z
wody? Jaki koniec czeka skrępowaną i robiącą pod siebie staruszkę, której
jedynym szczęściem jest palenie papierosów? „Zimowla” zestawia różne oblicza
śmierci z rozmaitymi formami gonitwy ku życiu. Wszyscy bohaterowie mają w sobie
pewien niespokojny witalizm, dlatego też wszyscy się zmieniają. Albo można o
nich opowiedzieć jako o takich, którzy podlegają przemianie. Słowik intrygująco
kreśli sylwetki postaci. Trudno uznać, która najbardziej przyciąga uwagę.
Koleżanka ze szkoły, lunatyczka i naga śpiewaczka, której odmienności Cukrówka
nie wybaczy? Tajemniczy Pszczelarz w szlafroku, który funkcjonuje gdzieś do
wewnątrz, mając za najbliższe przyjaciółki pszczoły i kryjący zagadki
szczególnie frapujące młodych ich odkrywców? Może miejscowy ksiądz, którego
działania zaskakują i wciąż na nowo każą pytać o to, co naprawdę skrywa w swojej
świadomości i kościele? „Zimowla” pozwala się do swoich bohaterów
przywiązać, ale wciąż na nowo kwestionuje przekonanie, że się ich poznało. Stąd
też klimat niepokoju i zaskoczenia w każdym kolejnym rozdziale powieści
napisanej – co podkreślam – w bardzo sennym rytmie, chwilami nazbyt sennym, a
czasami celowo w taki sposób kreowanym.
Jest też święty obraz, potem
zdemaskowany, źródło zaskakujących zdarzeń i przede wszystkim obiekt wpływający
na sposób myślenia o otaczającej rzeczywistości. Narratorka uważnie obserwuje,
co się z nim dzieje i jak wpływa on na Cukrówkę. Usiłuje w tych wieloznacznych
opowieściach uporządkować to, czego jest pewna, i zestawić z tym, co być może
niewłaściwie zapamiętała. Bo pamięć jest zwodnicza, a jednocześnie zasługuje
na to, by opisać ją w tak oryginalny sposób jak w „Zimowli”. Chciałoby się
czytać dalej. A jednak autorka wskazuje – może bardziej sugeruje – że jej
opowieść ma zaznaczony początek i koniec. Wszystko między jednym a drugim
to czułe świadectwa obserwacji świata, który kocha się wielką miłością, a
jednocześnie nie rozumie i wciąż na nowo stawia pytania o to, czym jest.
Dlatego Słowik jest przekonująca – proponuje oswojoną przestrzeń, w której
niepewność potęgują dziwne zdarzenia, ale jednocześnie podkreśla wielkie
przywiązanie do tej przestrzeni. Jej narratorka jest wiarygodna i pełna
empatii. A cała historia to opowieść o tym, jak niekonwencjonalne mogą być
inicjacje i jak bardzo zapadają w pamięć rzeczy pierwsze niepokojąco obleczone
w aurę czegoś, czego nie da się do końca wytłumaczyć.