Wydawca: Wydawnictwo
Poznańskie
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Liczba stron: 288
Oprawa: zintegrowana
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Co z tą Szwecją?
Reportaż Wiktorii
Michałkiewicz to w moim odczuciu solidnie stworzony chaos. Bardzo rzetelna
praca z wieloma przypisami, która próbuje za wszelką cenę stać się całością
niosącą jakiś czytelny przekaz. Autorka bardzo się napracowała, ale nie wiem,
czy pomogła tym Szwecji, Szwedom, polskiemu postrzeganiu sąsiada z drugiej
strony Bałtyku. Problem tego reportażu to brak trzymania się tematu
sugerowanego przez tytuł oraz brak opowiedzenia nam czegoś nowego, ważnego i
odkrywczego o kwestiach, które Michałkiewicz w swoim stylu próbuje przedstawić.
Nie dowiedziałem się o Szwecji niczego, czego już bym nie wiedział. A skoro
wiem, że rasizm i Szwecja nie są wykluczającymi się pojęciami, chciałem sięgnąć
głębiej, poznać istotę problemu. Nie poczytać o historii Szwedzkich Demokratów,
o konserwatywnych partiach interpretujących koncepcję polityczną Folkhemmet,
przeczytać jeden wywiad z imigrantem nierozumiejącym istoty szwedzkości i po
raz setny dowiedzieć się, że Szwecja to wcale taka neutralna nie była w czasie
drugiej wojny światowej.
A skoro miała to być książka o
tym, w jaki sposób kształtuje się niepokojący nurt wskazany w podtytule, nie
będę chyba na poważnie brał takich sugestii jak zawarta w rozdziale, który
opisuje, że w 1948 roku (sic!) w Jönköping Szwedzi pobili Cyganów. To ma być
obraz zachęcający do rozmyślań o szwedzkim nacjonalizmie? Bo raczej od 1948
roku chyba w każdym kraju europejskim doszło do pobicia na tle narodowościowym.
Gdzie banda głupków wpadnie we frustrację, tam groźny jest narodowy nacjonalizm?
Obawiam się, że to nie jest jedyne słabe miejsce tego reportażu. Mam też
wrażenie, iż to, co miało być w tej publikacji zawarte, nie zostało
usystematyzowane, także w pracy redakcyjnej.
Ta książka nie tylko upraszcza
i proponuje nam kilka chaotycznych wycieczek w czasie, w rezultacie czego mamy
wrażenie, jakbyśmy byli na dość nieprzyjemnym dla nas rollercoasterze.
Michałkiewicz w dużej mierze snuje monolog. Dopiero w połowie książki nieśmiało
pojawią się jacyś bohaterowie tego reportażu, rozmówcy autorki. Jest ich
niewielu i to sami mężczyźni. Dobrani tak, żeby zaprezentować dwa skrajne
stanowiska. Członek Szwedzkich Demokratów, dołączony
właściwie jeszcze jeden, bo tak się autorce złożyło, i irański imigrant – brak
im wszystkim w zasadzie elementarnej empatii, by szanować inność, i
jednoznacznie pokazują, że szwedzka rzeczywistość jest bardzo spolaryzowana
światopoglądowo. Nie chodzi mi o to, że autorce łatwiej jest tak operować
pewnymi czarno-białymi kliszami, irytuje mnie mocno narzucające się zdanie na
temat pewnych kwestii. Nie wystarczy przytoczyć kilku sprawozdań i opowieści z
przeszłości, by przekonać, że szwedzki nacjonalizm miał się od zawsze dobrze.
Nie wystarczy wyliczenie krzywd, manipulacji i trochę złowrogi ton pisania o
tym, jak niebezpiecznie jest kształtować tożsamość narodową na zaprzeczeniach,
wyparciach i złości.
Pojawia się w tej książce
myśl, wokół której powinna się skoncentrować autorka choćby po to, by osiągnąć
efekt przejrzystości i obiektywności opowieści o współczesnej Szwecji, jaką
prezentują na przykład „Moraliści” Katarzyny Tubylewicz. Ale się nie
koncentruje. To wątpliwość dotycząca tego, czym jest dzisiaj szwedzka tożsamość
narodowa. Co wydarzyło się w ciągu ostatnich dekad, że Szwedzcy Demokraci rosną
w siłę i zdobywają nowych zwolenników? Brakuje mi tu autentycznego
zaangażowania w temat. Takiego ludzkiego, nie naukowego. Wiktoria Michałkiewicz
zapewne zna i w dużej mierze rozumie szwedzką mentalność, ale trudno jej tutaj
zaprezentować, że Szwedzi na przestrzeni lat pogubili się między innymi w
kwestii imigracyjnej czy asymilowania uchodźców w codziennym życiu. Szwecja to
przecież duma, solidarność, tolerancja, ale każde z tych pojęć ma dość
specyficzne znaczenie. „Kraj nie dla wszystkich” stara się skoncentrować na
faktach – to trochę tak, jakby autorka bała się opinii. Albo konfrontacji z
takimi, które mogą być niewygodne, niezbyt pasować jej do tezy reportażu. Tezy,
która rozmywa się w szeregu przypadkowo złożonych ze sobą rozdziałów. Ta
książka nie chce zabierać ze sobą czytelnika. Ona chyba nawet nie chce być
blisko ani Szweda, ani imigranta wyobcowanego w Szwecji. Kompletnie nie czuję
tego, o czym Wiktoria Michałkiewicz pisze. A przecież wiem, że pisze z troski o
współczesną Szwecję, że nie jest to jakiś wydestylowany problem do rozważenia
bez czynnika ludzkiego, czyli niepewności.
Można tę rzecz potraktować po
prostu jako zbiór ciekawych historii o tym, jaka Szwecja była i jaka się z
czasem stała. Rys historyczny stara się uwypuklić, w jaki sposób kraj ten
podchodził do zdefiniowania tego, co w drugim człowieku inne. Niepokojące
opowieści o Instytucie Higieny Rasy, zachowawczości w pomocy uciekinierom z
obozów zagłady czy literackie gloryfikowanie Szweda emigranta, który jest
pionierem nowego życia za oceanem (tak, autorka sięga także do Vilhelma Moberga) – to wszystko broni się na
zasadzie integralnych tekstów, które zostały przygotowane z pieczołowitością i
widać, że Michałkiewicz to zaangażowana badaczka, w żaden temat nie wchodzi
pobieżnie. Jak to się w takim razie stało, że tak niewiele ma do powiedzenia o
szwedzkim nacjonalizmie? A w zasadzie o tym, jaki on jest w drugiej dekadzie
XXI wieku, co się z jego definiowaniem działo kilkanaście lat wstecz i dlaczego
w tak mroczny sposób wybrzmiewa rozdział o Szwedzkich Demokratach, przed
którymi najwidoczniej i niestety świetlana przyszłość?
A może bardziej chodzi o to,
by zdefiniować model spoglądania na siebie w kraju, w którym bardzo ceni się
introwertyzm i indywidualność? Może Szwecja to archipelag zaskakujących
poglądów i teorii? Przecież ten kraj potrafi wciąż zaskakiwać. Choćby teraz, w
swojej brawurowej taktyce wychodzenia naprzeciw pandemii. „Kraj nie dla
wszystkich” jest książką, w której wybrzmiewają sugestie, ale nie konstruują
się żadne ciekawe tezy. Problem portretowany w ujęciu historycznym ginie gdzieś
w przestrzeni współczesności, rozmywa się; nie za bardzo wiemy, jak to z tym
nacjonalizmem teraz i czy Szwecja bardziej grozi, czy bardziej zbiera siły do
pokazania, że potrafi być bardzo groźna. Dla czytelników, którzy wciąż
wierzą w ideał tego kraju, książka Michałkiewicz zapewne będzie wstrząsem. Ale
przecież można było empatycznie, czule, bezkompromisowo i jednocześnie wieloaspektowo
zdekonstruować mit ideału Norwegii, jak zrobiła to Nina Witoszek w „Najlepszym
kraju na świecie”. Tu, w tym – mam wrażenie – kontrolowanym tylko przez autorkę
chaosie, nie pojawia się żaden przekonujący do dyskusji albo głębszych rozważań
materiał reporterski. To tylko fragmentami ciekawa książka. Niestety, chodzi mi
o fragmenty, w których autorka oddaje głos swoim rozmówcom.