2017-05-24

„Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie” Katarzyna Tubylewicz

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 10 maja 2017

Liczba stron: 408

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Stawianie pytań

Nieprzypadkowo demokracje tego świata rodziły się i trwały wówczas, gdy ludzie po prostu spotykali się w jednym miejscu, dyskutowali ze sobą i podejmowali decyzje, znajdując porozumienie między różnymi racjami i postawami. Moraliści” – książka formalnie odwołująca się do idei dialogu, będąca przecież zbiorem rozmów z ludźmi – to opowieść nie tylko o współczesnej Szwecji, w której pojawia się trudność rozmowy i podejmowania pewnych tematów w dyskusji. Myślę, że to bardzo mądra, pełna empatii i dość oczywistych wątpliwości rzecz o stanie mentalnym, emocjonalnym i intelektualnym nowoczesnej Europy. Katarzyna Tubylewicz zaangażowała się w stworzenie tej publikacji bardzo silnie. Tak silnie, jak od siedemnastu lat związana jest ze Szwecją. Potrafi zadawać trudne pytania, niuansować pojęcie liberalnej demokracji. Najważniejsze jednak, że wychodzi w tych rozmowach naprzeciw swoim własnym lękom, przejętym być może w spadku polskości. Nie gloryfikuje Szwecji, uznając ją jednocześnie za jedną z najdoskonalszych demokracji europejskich. Odwołuje się do traumatyzujących opinię publiczną faktów, ujawnia własne uprzedzenia, czasem zadaje pytania z niepewnością, bo boi się uzyskać odpowiedzi. A rozmówcy nie chcą – jak współcześni Szwedzi – unikać trudnych tematów. Stąd też „Moraliści” to opowieść o tym, co boli, co powoduje dyskomfort życia w bogatym i dostatnim kraju, ale przede wszystkim książka, w której Tubylewicz stara się uzasadnić jedną formułowaną przez siebie myśl. Chodzi o to, że ratunkiem w zagubieniu i niemocy może być dla współczesnego Europejczyka wielość perspektyw w jego umyśle – nie tyle zrozumienie ich do końca, ile akceptowanie różnorodności. Także tego, że może się w niej pojawiać dużo zła, a na zło zawsze trzeba reagować.

Gdy niedawno czytałem dość lekką i napisaną w zupełnie innej konwencji książkę Natalii Kołaczek „I cóż, że o Szwecji”, rozbawiło mnie wspominanie Szwedów, którzy nie mają skłonności do kłótni, a jakiekolwiek negatywne opinie i sądy wolą wyrażać na kartkach zostawianych innym w pralniach. Kiedy zacząłem wchodzić w głąb książki Katarzyny Tubylewicz – dlaczego tak definiuję tę lekturę, wyjaśnię za chwilę – odkryłem mało zabawny aspekt tej szwedzkiej cechy. Bo Szwedzi przez lata oduczyli się konfrontowania z problemami, podczas którego trzeba wyrazić jakąś negatywną opinię. Tak jak zaczęli wyprowadzać się z przedmieść szwedzkich miast, tak w debacie publicznej wciąż milczeli o sprawach, które jeszcze przed kryzysem imigracyjnym wywoływały bardzo wiele emocji i nakazywały jasne i konkretne opowiadanie się w danej kwestii. Powstało coś na kształt getta opinii uznawanych za urażające i takich, których nie powinno się wygłaszać. Tymczasem większość rozmówców Tubylewicz – wbrew szwedzkiej tendencji do unikania trudnych rozmów – wydobywa z tkanki społecznej Szwecji kwestie, które nie tylko uwierają. Są to sprawy, nad którymi nie pochylono się do tej pory w żadnej znaczącej debacie. Nie podjęto wysiłku dyskusji o tym, że różnorodność kulturowa niesie problemy, bo zawsze opiera się na zderzeniach co najmniej dwóch różnych światów. „Moraliści” to książka pokazująca, o czym w Szwecji powinno się dzisiaj mówić. Imigranci krytyczni wobec innych imigrantów. Rozmówcy pełni goryczy i nadziei, kiedy jednocześnie pokazują pułapki politycznej poprawności i sankcjonują jej zasadność. Ludzie związani z kulturą, sztuką, literaturą, polityką i życiem społecznym, ale także zwyczajni mieszkańcy Szwecji. Dobór rozmówców także udowadnia, że cała ta książka jest charakterystycznym hołdem dla różnorodności. Nie tej, która ma polaryzować opinię społeczną i budować obozy przeciwników i zwolenników demokracji, liberalizmu, egalitaryzmu, tolerancji. Tej, którą trzeba pojąć ze wszystkim, co w sobie niesie – także z emanacją różnego rodzaju złych zachowań, destrukcyjnych albo autodestrukcyjnych. Tych, które pokazują, że szwedzka gotowość pomocy przybywającym z daleka uchodźcom nie idzie w parze z pełną empatią i pochyleniem się nad przybyszem, któremu najłatwiej współczuć, dużo trudniej go zrozumieć.

Wokół uchodźców – siłą rzeczy – ta publikacja koncentruje się dość czytelnie. Sprowadza czytelnika na manowce, każe mu błądzić pośród zadanych pytań i niesatysfakcjonujących go odpowiedzi. Bo autorka „Rówieśniczek” uczy się przede wszystkim stawiania pytań, definiowania problemów – i motywuje do tego samego swoich rozmówców. I jest tak, że na początku pełen rozczarowania zastanawiam się nad tym, dlaczego w wywiadzie z Veronicą, szefową ośrodka dla uchodźców, pojawia się opis bezradności wobec tych mężczyzn, którzy nie potrafią się zintegrować i wejdą w Szwecję z poczuciem, że nie funkcjonują w akceptowalnym systemie prawny i społecznym. Co z tymi wszystkimi trudnymi ludźmi, dla których nie znaleziono języka ani możliwości, by naprawdę im pomóc? Kiedy potem czytam rozmowę z kobietą, która w Szwecji tworzy udany homoseksualny związek, pracując na co dzień z trudnymi ludźmi spoza prawnego marginesu, otrzymuję jednak odpowiedź na stawiane przeze mnie pytanie. Dlatego w „Moralistów” wchodzi się coraz głębiej i jest to lektura nie tyle zajmująca, ile budująca bardzo szeroki ogląd problemów, do których z wygody przykładaliśmy czarno-białe kalki lub których nie rozumieliśmy we właściwym kontekście.

„Moraliści” to książka o problemach z integracją uchodźców, o Szwecji chcącej pomagać, ale niekoniecznie rozumieć. O granicach tolerancji i wolności definiowanej tutaj na wiele sposobów. O istocie szwedzkiej solidarności oraz niepoprawnym czasami marzeniu o tym, iż zawsze zwycięża dobro. Jest kilka wyjątkowo zapadających w pamięć rozmów. Jak ta z Mustafą Panshirim, policjantem afgańskiego pochodzenia. Rozmówca Tubylewicz chce, by Szwecja wreszcie zaczęła naprawdę nazywać różnice kulturowe i by nie szła za tym etykietka rasizmu. Opowiada o tym, że w sytuacji braku prawdziwego dialogu i negowania problemów różnic kulturowych w Szwecji osiada coraz więcej ludzi bezradnych. Takich, którzy wolą się bezpiecznie postawić w opozycji do nowego kraju, bo ten kraj się nimi zaopiekował, ale nie potrafił już potem wykorzystać ich potencjału. Wokół rozmów wciąż krąży to przekonanie o tym, że mówiący o sobie, swoich emocjach i postawach imigranci powinni być wzorem dla zachowawczych Szwedów. Tych, którzy nie chcą podejmować trudnych tematów, a w przyszłym roku – nie mówiąc o tym w żadnym sondażu – zagłosują za partią Szwedzkich Demokratów, która funkcjonuje w „Moralistach” jako mroczne widmo. Wtedy nie będzie już mowy o potrzebie czynienia dobra, poszanowania inności i akceptacji różnic między ludźmi.

Świetne są dyskusje na temat szwedzkiego feminizmu i rozmowy o roli kobiety w szwedzkim społeczeństwie. To także zbiór odważnych i pełnych empatii opowieści o sytuacji osób LGBT oraz szwedzkiego Kościoła. Instytucji finansowanej z podatków, do której należą też ateiści. Wszystkie rozmowy są dynamiczne, ale zdarzają się pełne goryczy monologi jak ten Adama Potrykusa. Rozmowy komentowane są przez Katarzynę Tubylewicz wtedy, kiedy komentarza wymagają, ale także pozostawiane bez niego wówczas, gdy wymiana myśli rozmówców ma w zupełności wystarczyć. „Moraliści” to nie jest książka definicji. Nie moralizuje! Nie znajdziemy tam tego, czego być może szukamy – uporządkowania złożonej codzienności Szwecji, a poprzez nią tej codzienności europejskiej. Myślę, że to opowieść o tym, co do tej pory nie zostało należycie przedyskutowane, oraz o tym, że jesteśmy świadkami przemian, których skutków nikt nie może przewidzieć. Każdy jednak może widzieć świat mądrze i empatycznie. Z wielu perspektyw. Opowiadając o uchodźcach, równouprawnieniu, podejmując tematy tabu i portretując wszelkie mroczne strony współczesnej Szwecji, autorka wraz z rozmówcami sygnalizuje coś niezwykle istotnego – musimy zmienić nie tylko język, ale także sposób rozmowy o problemach, o których trzeba dyskutować. Tylko dyskusja jest gwarancją tego, że wypracuje się jakiekolwiek rozwiązania. Może te właściwe. Można nazywać i dzisiejszą Szwecję, i dzisiejszą skomplikowaną w odbiorze Europę – potrzeba do tego specyficznej siatki pojęć i zwyczajnej otwartości umysłu.

3 komentarze:

a. Olasdottir pisze...

Super wnikliwa recenzja, bardzo głęboka i wieloaspektowa. Po jej przeczytaniu naprawdę chce się przeczytać tę książkę. "Imigracyjna bomba" to temat, na jaki powinno się dziś mówić wszędzie i właściwie z każdym: z imigrantami ekonomicznymi, uchodźcami wojennymi i politycznymi, z tymi, którzy ich wspierają i próbują się nimi z różnym skutkiem zaopiekować, z tymi którzy kibicują niby życzliwie, ale na bezpieczną odległość (imigrantom tak, ośrodkowi dla uchodźców w pobliżu mojego ogródka - nie) i z tymi, którzy imigrantów zamknęliby w gettach, najchętniej za granicą. Dzięki za mądrą analizę i wielką zachętę do lektury :)

Jarosław Czechowicz pisze...

Tu jest tylko niewielka część refleksji, bo o takiej książce można napisać esej. Tak, powinno się mówić, a jakoś tak się składa, że ostatnio każdy mówi... a nikt nie rozmawia. Cieszę się, że Cię zachęciłem do lektury. Pozdrawiam.

Malowanasloncem pisze...

Świetnie zrecenzowana książka. Czytałam ją i jestem pod wrażeniem. Mieszkałam przez kilka lat w Szwecji i miałam możliwość porównania pewnych tematów.
Pani Kasia napisała książkę w niezwykle ciekawy sposób - tak, że nie można się oderwać od lektury. :)