Przed laty czytaliśmy przejmujące poetyckie wyznania profana autorstwa Marcina Świetlickiego. Czas na coś nowego, czas na prozę z profanem, który urasta do rangi świętego i który przeżyje naprawdę niezłą masakrę, by od stwierdzenia „Jestem bezbożnikiem i hedonistą. Piję alkohol, palę papierosy i zażywam narkotyki. Nadużywam brzydkich wyrazów, uprawiam seks przedmałżeński, masturbuję się oraz czytam „Gazetę Wyborczą” dojść między innymi do takich konstatacji: „Zrozumiałem, że jestem pozbawionym znaczenia paprochem dryfującym bezwolnie w odwiecznej ciemności, przypadkową igraszką ślepych i pozbawionych celu sił”.
Kto przeżywa tak głęboką metamorfozę wewnętrzną? Bohater książki Jarosława Stawireja, którą czyta się błyskawicznie, ale która zapada w pamięć na długo. Dlaczego? Nie chodzi tylko o to, że „Masakra profana” to jedna z niewielu naprawdę pozytywnych i dodających otuchy książek w pełnej mroku, depresji i nihilizmu polskiej literaturze współczesnej, gdzie w różny sposób zdeformowani bohaterowie opowiadają o udrękach życia. To książka o niezwykłej metamorfozie, a jednocześnie o bardzo czytelnym przesłaniu; książka pokazująca, w jaki sposób można w prosty sposób zmienić siebie, chociaż przecież nie jest to proste, a już na pewno nie dla bohatera tej niezwykłej historii. Książka o sile, jaką ma w sobie dobro i o tym, że często po prostu wolimy wybrać zło. Historia opowiadająca o dramacie egoisty, który pomógł milionom i któremu najpierw objawia się wyjątkowo upierdliwa Matka Boska, a potem sam Jezus Chrystus.
Całkiem niedawno Zbigniew Masternak wykorzystał motyw zstąpienia Jezusa na polską ziemię XXI wieku (a raczej jej scenę polityczną), ale w swej powiastce „Jezus na prezydenta!” do powiedzenia nie miał zbyt wiele. Stawirej wykorzystuje motyw Zbawiciela wieloaspektowo. Jezus wybiera spośród milionów jednego, niewartego przecież uwagi wielkomiejskiego yuppie, który przedstawił się nam już na samym początku tego tekstu. A jednak wybór ten może być trafiony pod warunkiem, że profan Stawireja odpowie sobie na kilka pytań, niekoniecznie dotyczących wiary czy jej braku. Ten, którego wybiera Jezus, zdecydowanie nie chce być dowodem na to, że Bóg istnieje. Nie chce być niczyim łącznikiem, nie chce przyjąć niczego z nacierającej na niego sfery sacrum, nie chce przede wszystkim zmieniać siebie. A jednak się zmieni. Bardzo. Zmieniać się będzie także charakter narracji tej książki i ona sama. W założeniu autora ma chyba także pomóc w tym, by zmienił się czytelnik. I nie jest istotne, ile gierek toczy na kartach swej powieści z czytającym Stawirej. Ważne że „Masakra profana” to książka wyrazista i zmuszająca do myślenia.
To może kilka zachęt, tropów, haseł i motywów, aby nie czynić z niniejszego omówienia streszczenia, a skusić do lektury naprawdę ciekawej. Przede wszystkim wspomniana Matka Boska, której pojawienie się w życiu bohatera spowoduje na początku same straty – odchodzi od niego dziewczyna, traci szansę na awans w pracy, staje się bezdomny. Potem jest coraz gorzej. Obcowanie z samobójcami, rozmowy z satanistą, uczestnictwo w czarnej mszy i ratowanie Maryi Dziewicy przed spaleniem przez krwawą masakrę piłą mechaniczną bynajmniej nie teksańskiej produkcji. Dziwne układy z Jezusem, sto dni w leśnej głuszy w domu porywczego chłopa i jego zdeformowanej córki (Dzidzia Sylwii Chutnik to przy niej modelka). Dodatkowo sporo metafizycznych mielizn, filozoficznych dysput, mnóstwo znaków zapytania i on, wybrany przez Niebiosa, oszołomiony i przerażony tym wszystkim, co się wokół niego dzieje.
To za mało? Warto zwrócić uwagę, że książka Jarosława Stawireja charakteryzuje się naprawdę wyjątkowym we współczesnej literaturze polskiej poczuciem humoru i że jest to opowieść po prostu nieźle skrojona. Interesująca forma tryptyku, inteligentne rozwiązania, fabularne zasadzki na czytelnika i nade wszystko niepowtarzalna mieszanka purnonsensu ze śmiertelną powagą oraz egzystencjalnymi dylematami głównego bohatera. „Masakra profana” to książka dla tych, którzy nie boją się tego, że Bóg się na nich pogniewa, kiedy się od niego odwrócą. Także dla tych, którzy są przy nim blisko, ale tak daleko im do zrozumienia samych siebie. Rzecz naprawdę warta uwagi!
Wydawnictwo "Krytyki Politycznej", 2011
KUP KSIĄŻKĘ
Kto przeżywa tak głęboką metamorfozę wewnętrzną? Bohater książki Jarosława Stawireja, którą czyta się błyskawicznie, ale która zapada w pamięć na długo. Dlaczego? Nie chodzi tylko o to, że „Masakra profana” to jedna z niewielu naprawdę pozytywnych i dodających otuchy książek w pełnej mroku, depresji i nihilizmu polskiej literaturze współczesnej, gdzie w różny sposób zdeformowani bohaterowie opowiadają o udrękach życia. To książka o niezwykłej metamorfozie, a jednocześnie o bardzo czytelnym przesłaniu; książka pokazująca, w jaki sposób można w prosty sposób zmienić siebie, chociaż przecież nie jest to proste, a już na pewno nie dla bohatera tej niezwykłej historii. Książka o sile, jaką ma w sobie dobro i o tym, że często po prostu wolimy wybrać zło. Historia opowiadająca o dramacie egoisty, który pomógł milionom i któremu najpierw objawia się wyjątkowo upierdliwa Matka Boska, a potem sam Jezus Chrystus.
Całkiem niedawno Zbigniew Masternak wykorzystał motyw zstąpienia Jezusa na polską ziemię XXI wieku (a raczej jej scenę polityczną), ale w swej powiastce „Jezus na prezydenta!” do powiedzenia nie miał zbyt wiele. Stawirej wykorzystuje motyw Zbawiciela wieloaspektowo. Jezus wybiera spośród milionów jednego, niewartego przecież uwagi wielkomiejskiego yuppie, który przedstawił się nam już na samym początku tego tekstu. A jednak wybór ten może być trafiony pod warunkiem, że profan Stawireja odpowie sobie na kilka pytań, niekoniecznie dotyczących wiary czy jej braku. Ten, którego wybiera Jezus, zdecydowanie nie chce być dowodem na to, że Bóg istnieje. Nie chce być niczyim łącznikiem, nie chce przyjąć niczego z nacierającej na niego sfery sacrum, nie chce przede wszystkim zmieniać siebie. A jednak się zmieni. Bardzo. Zmieniać się będzie także charakter narracji tej książki i ona sama. W założeniu autora ma chyba także pomóc w tym, by zmienił się czytelnik. I nie jest istotne, ile gierek toczy na kartach swej powieści z czytającym Stawirej. Ważne że „Masakra profana” to książka wyrazista i zmuszająca do myślenia.
To może kilka zachęt, tropów, haseł i motywów, aby nie czynić z niniejszego omówienia streszczenia, a skusić do lektury naprawdę ciekawej. Przede wszystkim wspomniana Matka Boska, której pojawienie się w życiu bohatera spowoduje na początku same straty – odchodzi od niego dziewczyna, traci szansę na awans w pracy, staje się bezdomny. Potem jest coraz gorzej. Obcowanie z samobójcami, rozmowy z satanistą, uczestnictwo w czarnej mszy i ratowanie Maryi Dziewicy przed spaleniem przez krwawą masakrę piłą mechaniczną bynajmniej nie teksańskiej produkcji. Dziwne układy z Jezusem, sto dni w leśnej głuszy w domu porywczego chłopa i jego zdeformowanej córki (Dzidzia Sylwii Chutnik to przy niej modelka). Dodatkowo sporo metafizycznych mielizn, filozoficznych dysput, mnóstwo znaków zapytania i on, wybrany przez Niebiosa, oszołomiony i przerażony tym wszystkim, co się wokół niego dzieje.
To za mało? Warto zwrócić uwagę, że książka Jarosława Stawireja charakteryzuje się naprawdę wyjątkowym we współczesnej literaturze polskiej poczuciem humoru i że jest to opowieść po prostu nieźle skrojona. Interesująca forma tryptyku, inteligentne rozwiązania, fabularne zasadzki na czytelnika i nade wszystko niepowtarzalna mieszanka purnonsensu ze śmiertelną powagą oraz egzystencjalnymi dylematami głównego bohatera. „Masakra profana” to książka dla tych, którzy nie boją się tego, że Bóg się na nich pogniewa, kiedy się od niego odwrócą. Także dla tych, którzy są przy nim blisko, ale tak daleko im do zrozumienia samych siebie. Rzecz naprawdę warta uwagi!
Wydawnictwo "Krytyki Politycznej", 2011
KUP KSIĄŻKĘ
7 komentarzy:
niezły temat, pewnie jakoś to dopadnę :) fajnie byłoby gdybyś do recenzowanych książek dodawał link do pozycji w biblionetce - wtedy jeden klik i mam w schowku :) pozdrawiam
słyszałam wczoraj w radiowej Trójce rozmowę o książce z autorem i z księdzem - brzmi co najmniej apetycznie;) można było odnieść wrażenie, że wszyscy trzej - redaktor, autor i ksiądz - z trudem powstrzymują wybuch śmiechu, siląc się na dobór 'bezpiecznych' określeń:))
Cóż reklama dźwignią handlu. Ta książka to jakaś totalna pomyłka i gniot nad gniotami. Dziwi mnie pozytywna opinia "krytyka". I komu tu wierzyć? Teraz nie ma recenzentów, są maszynki do robienia recenzji produkowane przez wydawnictwa.
wlasnie koncze czytac ta ksiazke. moim skromnym zdaniem warta jest czasu a nawet pieniedzy na nia poswiecona.
enemy_of_the_state
Śmieszna jest! Nie tak łatwo mnie rozśimeszyć, a przy masakrze się śmiałem na głos. A jak podrapać trochę mocniej, to robi się mądra.
humor przypomniał mi trylogię E.Mendozy o detektywie lumpie...wyrzakracone ;)
Przeczytałem na wdechu, po czym... zacząłem czytać raz jeszcze na spokojnie. Tyle tam ciekawych porównań, metafor, zabawy z czytelnikiem. Prześmiesznie śmieszna i dosadnie mądra. Błyskotliwej elokwencji i inteligencji autorowi wręcz zazdroszczę:-))
Prześlij komentarz