2009-11-30

"Mój prywatny Sąd Ostateczny" Daniel Koziarski

Przyznam, że z mieszanymi uczuciami zabierałem się za lekturę najnowszej powieści Daniela Koziarskiego. Informacja z okładki mówiąca o trzech zazębiających się historiach natychmiast nasunęła mi skojarzenia z „Klubem samobójców”, którą to książkę przed rokiem skrytykowałem. Bałem się, że schemat fabularny „Mojego prywatnego Sądu Ostatecznego” może rozczarować. I jestem miło zaskoczony, bo choć to książka chwilami pełna truizmów na temat ludzkiego losu, sprawiedliwości, rozmaitych interpretacji takich pojęć jak prawda czy fikcja, czyta się ją naprawdę szybko i zmusza do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób musimy mierzyć się z odpowiedzialnością za własne czyny, jak te czyny wpływają na otaczających nas ludzi, jak gorzko można rozczarować się życiem i samym sobą oraz przede wszystkim nad tym, kiedy i w jaki sposób nadejdzie nasz prywatny Sąd Ostateczny, w którym nie staniemy bynajmniej przed obliczem boskiego sędziego, a zmierzymy się przede wszystkim z pokutą, jaką zadajemy sobie sami w obliczu niekoniecznie dosłownie rozumianego końca życia.

Koziarski prezentuje trzy prywatne apokalipsy; trzy sytuacje, w jakich bohaterowie zmuszeni są do zrewidowania tego, w jaki sposób dotychczas żyli i wysnucia kilku egzystencjalnych przemyśleń dotyczących życia w ogóle. Opowieści Koziarskiego przedstawione będą w trzech zupełnie różnych i pozornie niezwiązanych ze sobą konwencjach. Poznajemy bowiem prawniczkę u kresu życia zniszczonego nieuleczalną chorobą (przede wszystkim jednak nienawiścią, którą bohaterka sama w sobie latami pielęgnowała, by potem odczuć ją w bardzo bezpośredni sposób), której opowieść przypomina sentymentalną historię obyczajową z wyraźnie nakreślonym tłem społecznym i rozważaniami na temat „powracającej fali” zła, jaka uderza w tego, który tak wiele zła w życiu uczynił. Opowieść o homoseksualiście, który odgrywa epizodyczne rólki w filmach, marząc jednocześnie o tym, by własne życie układać jak scenariusz filmowy, jest historią, w jakiej liczą się obrazy, sceny, dramatyczne partie dialogowe i w której Koziarski stawia przede wszystkim na bardzo filmowe przecież „dzianie się”, rozgrywanie zdarzeń niczym kadrów z nieprzewidywalnego filmu na granicy dramatu i czarnej komedii. Ostatnia historia to przeniesiona w polskie realia bardzo hollywoodzka opowieść o mścicielu, który mordując kolejne osoby w tempie doprawdy błyskawicznym, zapomina z czasem, czemu tak naprawdę służą te okrucieństwa, a największy dramat przeżywa wówczas, gdy uświadamia sobie, że kolejnymi zbrodniami nie zatrze przykrych prawd dotyczących jego relacji z córką, którą – w mniemaniu warszawskiego taksówkarza – zły świat i źli ludzie doprowadzili do śmierci, do jakiej pośrednio przecież doprowadza dziewczynę sam ojciec.

Kompozycja książki odkrywa coraz to nowe znaczenia i buduje w wyobraźni coraz bardziej wyraźny obraz pustki. W niej giną główni bohaterowie. Grażyna Szelska osiągnęła w życiu wszystko co, czego można by oczekiwać od kobiety interesu. Jest tak bardzo samodzielna i niezależna, że… nie ma przy niej nikogo, kto w obliczu zbliżającego się końca zdołałby wesprzeć ją na duchu. Kiedy kobieta uświadamia sobie, że jedyne ludzkie uczucia wzbudza w swym zakompleksionym i życiowo niezaradnym asystencie, postanawia zaplanować i zakończyć ostatnią prowadzoną sprawę – sprawę jej życia, z jakim musi się przed samą sobą rozliczyć. Szelska poddaje się surowym osądom między innymi własnego syna, dla którego nie istnieje jako matka i który daje jej do zrozumienia, że postępowania bohaterki wobec jego niedoszłej żony nic nie jest w stanie ani wytłumaczyć, ani też wybaczyć. Pani adwokat snuje także rozważania na temat sprawiedliwości losu i sprawiedliwych ocen postępowania innych. Dochodzi do następującego wniosku: „Sama sprawiedliwość jest pojęciem abstrakcyjnym, dlatego że jest tak bardzo nieżyciowa”. Wypierając się istnienia na tym świecie sprawiedliwości, próbuje być za wszelką cenę sprawiedliwie osądzona za wszystkie złe uczynki, jakich w życiu się dopuściła. Czego tak naprawdę chce Szelska i czy jej potrzeba pojednania z tymi, których krzywdziła jest autentyczną potrzebą kobiety, będącej u kresu zbyt wcześnie odbieranego przez Boga życia?

Życie Krzysztofa dopiero się rozpoczyna, a już skażone jest swego rodzaju okrucieństwem i nieczułością. Młody chłopak, który ukrywa przed zamożnym ojcem swą orientację seksualną (jakiej do końca nie jest pewien) to cyniczny outsider, któremu imponuje blask sławy różnego rodzaju celebrytów, z których tak ostentacyjnie kpi. Konfrontacja podszytego egoizmem eskapizmu Krzysztofa z bezpretensjonalną prostytutką, która pewnego dnia zamieszkuje w jego lokum będzie początkiem kryminalnej i obyczajowej intrygi, a życie bohatera bardzo szybko zacznie przypominać scenariusz zaskakującego filmu sensacyjnego. Ta opowieść to historia o przemianach, które inicjują trzeci ważny wątek książki, a jednocześnie wiążą opowieść Krzysztofa z poprzedzającą go historią Grażyny, w życiu której zmiany będą wiązać się z nowym sposobem nazywania samej siebie.

Specyficznej metamorfozie ulegnie także trzeci bohater, kierowca taksówki, Papierski. On jest postacią najbardziej wyrazistą, postacią przerażającą, ale i intrygującą. To jego żądza odwetu na wszystkich, których wini za niepowodzenia tragicznie zmarłej przed laty córki, spowoduje wewnętrzną transformację, której skutków Papierski się tak bardzo boi. Mężczyzna całe swoje życie podporządkowuje obsesyjnej potrzebie wyrównania ze światem żywych rachunków za zmarłą. Jak bowiem sam wyznaje: „Umarłymi chcemy załatwiać nasze ziemskie sprawy. Budować preteksty, motywacje. Posługujemy się w tym celu wybiórczą pamięcią. W oparciu o tę pamięć wydajemy sądy ostateczne i robimy rzeczy straszne”. Rzeczywistość traktowana przez Papieskiego wybiórczo i wszystkie zbrodnie, które popełnia, stworzą kilka tropów interpretacyjnych dla czytelnika, próbującego trzy różne historie połączyć w pewną całość.

Całość ta powstaje u Koziarskiego stopniowo, ale zaletą tej książki jest to, że podejmuje bardzo wiele problemów natury egzystencjalnej, osadzając je w realiach stosunkowo przyziemnych, by nie rzec – prozaicznych. Nagromadzona w tej powieści symbolika (bynajmniej nie chodzi tutaj tylko o motyw Sądu Ostatecznego, który jest wieloaspektowo przedstawiany) działa na odbiorcę niczym dynamit. Bo jest nowa powieść Daniela Koziarskiego książką wybuchową i taką, w której różne Sądy Ostateczne dają jedną, czytelną wizję wyrzutów sumienia, które nigdy nie pozwolą na duchowe katharsis, do jakiego za wszelką cenę dążą bohaterowie.


Wydawnictwo Grasshopper, 2009

2009-11-23

"Szkice glanem" Piotr Milewski

Na okładce książki widnieje pytanie retoryczne stawiane przez Aleksandra Boratyńskiego – „co to k… jest?”. No właśnie, z czym tu mamy do czynienia? Parafraza tytułu znanego dzieła Andrzeja Bobkowskiego (a być może noweli Henryka Sienkiewicza) wywołuje od razu ambiwalentne uczucia. I będą nam one towarzyszyć do końca podczas lektury tych krótkich tekstów – przesyconych absurdem, ironią i groteską opowiadań, poematów i monologów bohaterów tyleż dziwacznych, co (przede wszystkim) zagubionych w dobie globalizacji, kapitalizmu, w świecie chaotycznym i pozbawionym stabilności; w świecie, w którym mieszają się rozmaite kody kulturowe i pop-kulturowe, tworząc mieszankę doprawdy wybuchową, a czymś takim są właśnie „Szkice glanem”.

Co my tu mamy? Opowieść o diable, który znakomicie radzi sobie we współczesnym świecie. Wywiad z Sarą Jessicą Parker, która opowie o zwierzęcych reinkarnacjach współczesnych celebrytek. Refleksje o liberalizmie, konserwatyzmie i rozmaitych utopiach. Relację z poszukiwań Edwarda Gierka i wyznania czynione Dorocie Masłowskiej. Poza tym historyjki o grzybach, grzybkach, halucynacjach i wizjach oraz o tym, że Halloween świętować można operacją zmiany płci. Napisany w duchu futuryzmu poemat o przyjaźni amerykańsko-meksykańskiej i rozprawa o tym, czym jest asymilacja, dedykowana chasydom. Nie ma wspólnego mianownika dla tych tekstów, nie warto go szukać. Warto natomiast zadać sobie pytanie, czemu służy specyficzne poczucie humoru Milewskiego i dla kogo powstały te teksty.

W „Szkicach glanem” mamy narratora prowadzącego, Milo to zapewne porte-parole autora. Pozwala on nam jednak poznać całą galerię innych, ciekawych postaci. Mają one – jak Milo - problemy z identyfikacją samych siebie. Są neurotykami, introwertykami, stają się przedmiotami i zwierzętami, mówią językiem niezrozumiałym i bełkotliwym. Chwytają się, niczym tonący brzytwy, własnych rojeń na temat otaczającego świata i utwierdzają się w przekonaniu, iż te rojenia kształtują rzeczywistość. Boją się. Buntują. Krzyczą. Biją się. Są śmieszne i tragiczne zarazem. Wyrazistei mgliste niczym słowa, z których lepią swoje narracje. Atakują i ośmieszają – siebie oraz innych. Igrają z konwencjami i bawią się literackimi tropami. Są w ciągłym ruchu i przechodzą metamorfozy. Cierpią i o tym cierpieniu próbują opowiadać.

Piotr Milewski w swych specyficznych przypowieściach i rozprawach dokonuje rozliczeń z rzeczywistością i przedstawia lingwistyczną wieżę Babel. Skupia się głównie na tym, co można zrobić ze słowem, ale te słowa nazywają świat, jaki jest wokół. Przywołuje postaci znane masowemu odbiorcy i wspomina o twórcach oraz myślicielach mu obcych. Kpina i żart idą w parze z wysiłkiem, jaki wkłada autor w to, by jak najdokładniej rozliczyć się ze światem i z samym sobą, za każdym razem inaczej nazywanym (bo Milo pojawia się w różnych wcieleniach i rolach). „Szkice glanem” to książka, która dekonstruuje rzeczywistość i książka, którą cechuje angielski czarny humor rodem z „Cyrku Monty Pythona”. Zbiór tekstów śmiesznych, ale i smutnych; irytujących i intrygujących jednocześnie. Konfrontacja słów i rzeczywistości, która musi być w jakiś sposób przez te słowa opisana. Książka wulgarna, prowokacyjna i krzykliwa. Wyraz bezradności i bezsilności, ale jednocześnie bardzo konkretny i namacalny dowód na to, że w słowach kryje się potęga i moc.

Milewski to twórca żywiołowy i nieprzewidywalny. A jego „Szkice glanem” to opowieści niepokorne i wyraziste. Opowieści, w których niczego nie można być pewnym do końca. Także tego, czym ta książka właściwie jest. Być może tym, co wcześniej próbowali wyrazić futuryści, dadaiści i inni eksperymentatorzy językowi. Być może czymś, co musi zostać nazwane na nowo, choć przecież tak bardzo jest niezrozumiałe.

Wydawnictwo Niebieska Studnia, 2009

2009-11-12

"Wichura w Hawanie" Leonardo Padura

"Mario Conde to policjant niedoskonały. Poprzednia powieść dość dokładnie opisywała, w jaki sposób zaczął w życiu robić to, co robi i dlaczego ta praca traktowana jest jak życiowe niepowodzenie. W „Wichurze w Hawanie” po raz kolejny zetkniemy się z samotnością zarówno Condego, jak i jego przykutego do wózka inwalidzkiego przyjaciela. Znowu przyjrzymy się, jak Conde nie radzi sobie z kobietami i znów będziemy świadkami rozwiązania kryminalnej zagadki, które pojawia się zupełnie nieoczekiwanie, ot tak, po prostu. Bo chociaż Conde najchętniej przeleżałby cały dzień w łóżku albo pił rum ze swym przyjacielem Carlosem, powiedziałby swym przełożonym, co o nich myśli i zostawił rozwikłanie sensacyjnych kubańskich intryg komu innemu, nadzwyczaj sprawnie po raz kolejny przychodzi mu znalezienie odpowiedzi na pytania, dotyczące tym razem zagadkowego zabójstwa pewnej młodziutkiej nauczycielki Lissette."

Całość tekstu na stronie G-Punkt

Wydawnictwo Znak, 2009

2009-11-08

"Rewers" Andrzej Bart

Nowa książka Andrzeja Barta znacznie różni się od wydanej przed rokiem i obsypanej nagrodami „Fabryki muchołapek”. Chociaż po raz kolejny przeniesiemy się w przeszłość, chociaż będzie to w pewien sposób też książka rozliczeniowa (tym razem po temacie Holokaustu Bart rozprawia się z mrocznymi czasami stalinowskimi, albowiem akcja rozgrywać się będzie na początku lat pięćdziesiątych minionego stulecia) i choć jest w niej tyle samo wieloznaczności co w poprzednich publikacjach autora, mamy w „Rewersie” przede wszystkim intrygę kryminalno-sensacyjną i dobrej klasy historię obyczajową. Historię o kobietach głównie, bo to one odgrywają w tej opowieści najważniejsze role.

Seniorka. Babcia. Postać schorowana i zmęczona już życiem, ale mimo wszystko pełna wewnętrznej energii, zaskakująca i niesamowicie bystra. Jest głównie obserwatorką poczynań swojej córki Ireny i wnuczki Sabiny. Melomanka, oczekująca zbliżającej się śmierci, a jednocześnie tak pełna życiowego wigoru. Postać, która z początku wydaje się mniej istotna dla biegu znaczeń, okaże się w finale jedną z najrozsądniejszych i pełną empatii kobietą, która będzie chciała ratować Irenę i Sabinę przed katastrofą.

Irena to kobieta przewidywalna. Wdowa, której druga wojna światowa odebrała męża. Jej życie wydaje się uporządkowane tak, jak wszystkie medykamenty na półkach w prowadzonej przez nią aptece. Irena za wszelką cenę stara się znaleźć dla Sabiny męża i widzi, jak jej wrażliwe dziecko okrutnie męczy się w samotności. Życie powieściowej matki to ceremoniały, rutyna, prostota. To postać dość statyczna i do pewnego momentu nawet odrobinę irytująca ze swym sentymentalizmem, czułością, prostolinijnością. I ona zaskoczy, bo w kryzysowej sytuacji podejmie się działań, o jakich jej córka nawet by nie pomyślała.

Sabina. To ona jest główną bohaterką, ale odnoszę wrażenie, że to na działania, myśli i wypowiedzi jej babki i matki Bart położył w swojej opowieści większy nacisk. Sabinę poznajemy w chwili, kiedy niebezpiecznie zbliża się do granicy trzydziestu lat, przeraża ją wizja staropanieństwa i fakt, że umiłowaną przez nią poezję kaleczy podczas pracy jako redaktorka wydawnictwa, dokonując korekt wedle jedynej słusznej ideologii jedynego mądrego i sprawiedliwego Józefa Stalina. Kontrast między wrażliwością Sabiny a nieczułością systemu, w jakim przyszło jej żyć obrazuje absurdalny nakaz przemarszu w charakterze łyżwiarki podczas pochodu. Świat wewnętrzny Sabiny to nieustanna walka emocji, podczas gdy na co dzień dziewczyna ukrywa przed światem swoje prawdziwe uczucia i pragnienia. A czego pragnie? Miłości, akceptacji, zrozumienia. Wszystkiego, co chciałaby mieć kobieta w jej wieku, która nigdy nie zaznała bliskości z mężczyzną, a pierwszy w życiu akt seksualny odbędzie tak, jak to zobaczyła w gabinecie swego dyrektora – na stole, bezwolnie, bez jakiejkolwiek subtelności, której przecież w Sabinie jest bardzo dużo.

Te trzy kobiety są niejako całością, bo wzajemnie się uzupełniają. Babcia, córka i wnuczka – niezwykła trójka kobiet, które chcą dla siebie szczęścia. A wokół tylko mrok komunizmu, szare ulice i szarzy ludzie,powstające w centrum miasta monumentalne dzieło budowniczych socrealizmu (jego budowa będzie dla kogoś jednocześnie cmentarzem...), ustawiczna niepewność tego, czy poczynania są właściwe oraz pustka, w której sztuką są traktory i postacie z pochodów malowane przez brata Sabiny, Arkadiusza. Do tego świata wkracza jednak ktoś, kto spowoduje, że każda z tych kobiet stanie się inna. Bronisław Falski, adorator idealny, mężczyzna piękny i kuszący, wspaniała partia dla Sabiny. Do momentu, w którym Sabina nie odkryje Mickiewiczowskiej prawdy, iż „Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie, w sercu lisie zamiary”…

Nie sposób opisać zdarzeń, jakie rozegrają się w latach pięćdziesiątych XX wieku bez psucia czytelnikom lektury zaskakującej i ciekawej. Dość wspomnieć, że Sabina dokona czynu, o jakim nigdy by nawet nie pomyślała, zaś jej matka zaskoczy chyba bardziej niż główna bohaterka…

„Rewers” to opowieść bardzo dwuznaczna. Z jednej strony współczujemy Sabinie i wierzymy w nią do końca. Z drugiej zaś pojawia się przecież cały szereg zdarzeń, w których motywacje bohaterów i ich poczynania są co najmniej kontrowersyjne. Dodatkowo snuta przez Barta opowieść o tragicznym w skutkach romansie w czasach komunizmu toczy się symultanicznie z historią tej samej Sabiny, która pół wieku później oczekuje na przylot ze Stanów Zjednoczonych swojego ukochanego syna Marka.

„Rewers” to w podtytule „nowela filmowa” i myślę, że świetnie sprawdzi się jako scenariusz wchodzącego właśnie do kin filmu Borysa Lankosza. „Rewers” to opowieść o kobiecej wrażliwości i o kobiecym heroizmie. To książka z jednej strony dramatyczna, z drugiej zabawna i dowcipna. O ile kobiety Barta to postacie z krwi i kości, o tyle Bronisław Falski jest w „Rewersie” symbolicznym odzwierciedleniem zarówno charakteru ówczesnej władzy w Polsce lat pięćdziesiątych minionego stulecia, jak i tej władzy końca.

„Rewers” jest wielowątkowy. Dynamiczny. Sugestywny. Intryguje. Zmusza do zastanowienia się nad tym, jak bardzo wpływa na nas to, co myślimy i jak życie może zmienić jedno zdarzenie, w którym przyjdzie nam zmierzyć się przede wszystkim z samymi sobą…

Wydawnictwo W.A.B., 2009

2009-11-07

"Jestem komunistyczną babą!" Dan Lungu

Jakże opowieść Dana Lungu kontrastuje z twórczością Herty Müller! Mrok komunistycznej codzienności w Rumunii Nikolae Ceausescu, który z tak śmiertelną powagą opisuje niemiecka noblistka, u Lungu nabiera znamion rzeczywistości barwnej, lekkiej i przyjemnej, za którą można tęsknić. Świetnie się składa, że „Jestem komunistyczną babą!” ukazuje się właśnie teraz, gdy czytelnicy masowo sięgają po prozę Müller. Opowieść Lungu jest bowiem specyficznym antidotum na mroczną twórczość noblistki, w której wspomnienia z komunistycznej Rumunii są świadectwem dyktatury strachu.

U Dana Lungu nie ma żadnego strachu, nie ma ponurych opisów życia w państwie, w którym przecież podczas rządów Ceausescu nie dało się żyć – a zarówno tematyka książek Herty Müller, jak i jej decyzja o emigracji do Niemiec świadczą o tym bardzo wyraźnie. Dan Lungu daje zupełnie inne świadectwo. Jego bohaterka kocha komunizm, tęskni za komunizmem, nie może się pogodzić ze zmianami, jakich doświadczyła Rumunia i nie ma właściwie żadnej koncepcji na to, jak żyć w nowym, wolnym i demokratycznym świecie.

Lungu w dowcipnej konwencji przedstawia osobowość typowego „homo sovieticus”. Jest bowiem Emilia Apostoae uosobieniem dziecka komunizmu, które właśnie w nim odnalazło drogę życiową. Pewnie, że jest w tej książce wiele sygnałów, świadczących o tym, iż komunistyczna Rumunia była piekłem. Jest wszechobecne Securitate – ale przedstawiane w dowcipnych opowieściach pana Mitu (który zresztą sam jest donosicielem) i jakby niegroźne. Jest sam wielki przywódca, lecz ośmieszany i ukazywany np. jako mucha wsłuchująca się w głosy obywateli, jawnie kpiących z dyktatora. Są kolektywne zakłady pracy (Emilia to pracownica jednego z nich), kolektywne osiedla, wizytacje, kontrole, patrole i strach. Pewnie, jest to wszystko, ale Rumunia Ceausescu w powieści „Jestem komunistyczną babą!” to wręcz raj, za którym się tęskni. Czy aby na pewno?...

Dla Emilii czas miniony był czasem, w którym z wiejskiej dziewki, która ugniatała z rodzicami kiziak (warto wiedzieć, co to jest!) stała się miastową panią, przykładną robotnicą w warsztacie, żoną, matką i właścicielką mieszkania własnościowego w obskurnym komunistycznym bloku. Ciotka, która ułatwiła Emilii start w mieście, pomogła jednocześnie zrozumieć, czym byłoby dla bohaterki pozostanie na wsi. A przecież jako miastowa stała się kimś. Osiągnęła sukces, nabyła nowych umiejętności, odnalazła się w rzeczywistości, od której do dalekiej Kanady ucieka jej córka Alice. Opozycja matki i córki w powieści Dana Lungu ma bardzo duże znaczenie. Alice wychodzi za mąż za Kanadyjczyka; nie daje matce szansy na to, by uczynić z niej kobietę systemu minionego, panią inżynier w zakładzie pracy podobnym do warsztatu, w którym Emilia przez lata wyrabiała normy ku chwale ojczyzny wielkiego Ceausescu. Matka analizuje poczynania córki, prowadzi z nią dyskusje światopoglądowe, próbuje zrozumieć powody emigracji i fakt, że dla Alice pozostanie w Rumunii byłoby życiową porażką. I choć wydawać by się mogło, że z konfrontacji pokoleniowej i zderzenia dwóch perspektyw widzenia komunistycznej Rumunii wyniknie jakaś przemiana w świadomości Emilii, nie dochodzi do niej. A może tylko takie wrażenie można odnieść i w pisaniu Lungu więcej jest przewrotności niż to się wydaje na początku lektury.

Myliłby się ten, kto uważa, że „Jestem komunistyczną babą!” to apologia systemu, o jakim dzisiejsi Rumuni chcieliby zapomnieć. To książka dowcipna, pozornie lekka i przyjemna, ale jednocześnie wnikliwe świadectwo kształtowania świadomości człowieka, który usiłuje ukryć własną niesamodzielność, oddając swe serce systemowi, który pomyśli i zadziała za niego. Emilia Apostoae to symbol i świadectwo. To postać z krwi i kości, a jednocześnie marionetka w rękach systemu. To kobieta, która oddała serce komunizmowi i która nie może zrozumieć, dlaczego komunizm ją porzucił.

Zbudowana z retrospekcji i opisów życia w nowej, innej Rumunii, jest powieść Lungu z jednej strony sentymentalną opowieścią o tym, co minęło, z drugiej zaś strony ironicznym komentarzem do zmian zachodzących w tym państwie. Myślę, że konstrukcja tej opowieści niesie ze sobą tak wiele niejednoznacznego przekazu, że warto po nią sięgnąć. Bo czy wyznanie „jestem komunistyczną babą” brzmi dumnie, czy też jest w gruncie rzeczy przygnębiającym świadectwem na to, w jaki sposób komunizm może niszczyć? Jest u Lungu zabawnie i strasznie zarazem. Jest przede wszystkim niejednoznacznie. I to główna zaleta tej książki.

Wydawnictwo Czarne, 2009