2012-07-31

"Sierpniowy żar" Andrea Camilleri

Zawsze zastanawiał mnie fenomen pisarzy „cyklicznych”. Takich, co to nie napiszą jednej dobrej książki, ale rozciągają się z tym pisarstwem na wiele woluminów, które opatrzone są marką świetnego bohatera prowadzącego. Bohater prowadzący jest nie do pokonania, nie do podrobienia i nie do opisania w jednym tomie. Wyjdzie z każdego kłopotu, zapobiegnie wielu dramatom, jest zawsze tam, gdzie ma być i robi to, co nie każdy mógłby zrobić. Uciekając od rozsławionych medialnie powieści „cyklicznych” – pozwalam sobie na ironiczny cudzysłów, bo zasadniczo są to kryminały – dałem się z przekory wciągnąć w hawańskie perypetie bohatera książek Leonarda Padury. Mario Conde był jakością jednej, dwóch książek. Bojąc się rozczarowań, nie sięgnąłem po kolejne tomy cyklu opowieści kryminalnych Yrsy Sigurdarđóttir, którą bardzo cenię za dwie przeczytane książki. Nie wspominam o bardziej popularnych wytworach literatury „cyklicznej”, bo na nie brak mi było siły i odwagi. Andreę Camillierego poznałem jako autora ciekawej pozycji „Szary kostium”. Postanowiłem przyjrzeć się poczynaniom jego bohatera roboczego, którym jest sycylijski policjant Salvo Montalbano. Nie jestem pewien, którą częścią jego przygód jest „Sierpniowy żar” (przyznam, że nie chce mi się tego nawet liczyć), ale muszę się podzielić wrażeniami po lekturze, albowiem nie tylko rozczarowanie mi podczas niej towarzyszyło.

Fabuła jest prosta i bardzo, bardzo przewidywalna. Montalbano znajduje dla swoich przyjaciół nadmorską willę w Pizzo. Szybko okazuje się, że nie jest to miejsce, w którym można wypoczywać. Pomijając fakt, iż wypoczynkiem nie można nazwać nawet minuty obcowania z koszmarnym synalkiem Laury i Guido, wybrana przez Salva willa to siedlisko karaluchów, myszy i pająków oraz miejsce zbudowane wbrew wszelkim możliwym pozwoleniom – co, podobno, na Sycylii jest normą – i kryjące w swych podziemiach trupa oraz mroczną zagadkę kryminalną sprzed wielu lat.

Nieprzyjazna przestrzeń dużego domu to już wystarczająco ograny chwyt literacko – filmowy, by było się czym zachwycać. Dużo gorsze jest to, w jaki sposób Camillieri buduje swoją fabułę. Wkraczamy w wydarzenia nagle, bez żadnej introdukcji. Po prostu dzieje się i ma się dziać mnóstwo już od pierwszej strony powieści. Prawdopodobnie po napisaniu i wydaniu wielu z nich, w których komisarz Salvo Montalbano skupiał na sobie całą uwagę czytelnika, włoski autor uważa, że bez zbędnych szczegółów można przejść do sedna sprawy. W związku z tym kobiecy trup w kufrze i topornie wymyślana intryga zabójstwa nastolatki na tle seksualnym, o którym zapomniano przed laty, nużą już od pierwszych stron. Podejrzenia padają na wiele osób. Między innymi na budowniczego willi, który wspierany przez lokalną władzę i prawdopodobnie mafię może robić, co mu się żywnie podoba i nie przejmować się konsekwencjami swych poczynań. Montalbano przygląda się wielu życiorysom, ale jego największą uwagę wzbudzi zmysłowa Adriana – siostra bliźniaczka zamordowanej. Komisarz jest w związku z kobietą, która wydaje się względem niego co najmniej oschła. Nic więc dziwnego, że poddaje się urokowi Adriany i dzięki niej rozwiązuje zagadkę pochylonej w lewo willi, w której podziemiach drzemie koszmar sprzed lat.

Zastanawiam się, czym mnie – czytającego o nim po raz pierwszy – ma zachwycić Salvo Montalbano jako rzekomy filar „Sierpniowego żaru”. Tym, że pije wino i siada za kierownicą? Że gra cwaniaczka, często blefuje i manipuluje ludźmi? Czy też może niewyszukanym dowcipem i irytującym sposobem bycia, a także tym, iż nieregulaminowo zdobywa informacje w prowadzonym śledztwie? Chyba najbardziej ciekawy jest schizofreniczny rys bohatera, który – rozwiązując problemy – pisze listy sam do siebie i dzięki temu zyskuje przekonanie, iż kroki, jakich się podejmuje, są słuszne. Zakładając, iż takie listy pisze sporo ludzi bez żadnych zaburzeń psychicznych, ostatni argument można wziąć za czepianie się. Owszem, czepiam się, ale jest czego. Książki, która składa się głównie z dialogów, jest po prostu przegadana i bardzo nieudanie zmierza do ostatniej kropki, kiedy to Montalbano ma wzbudzić chyba jeszcze większą sympatię czytelnika. Może kochają go ci, którzy przeczytali o nim już miliard innych opowieści i wcale nie neguję tego, że do takiego bohatera literackiego można się przekonać. Salvo jest przecież w sposób doskonale niedoskonały. Ma słabości, jak inni i tak jak inni błądzi. Jest inteligentny, ale często kieruje się intuicją, a nie rozumem. To też może wzbudzić zainteresowanie. Nie wiem tylko, czy można interesować się tym, o czym traktuje „Sierpniowy żar”, bo książka zapowiada się jako wielopłaszczyznowy kryminał z wątkami, które trudno przewidzieć, a tak naprawdę jest powieścią słabą i napisaną jakby na odczepnego.

Camillieri być może napisał za dużo i prawdopodobnie napisał też sporo ciekawego. Mnie osobiście postacią komisarza Montalbano odstraszył. „Szary kostium” – bez niego, na szczęście – czarował niedopowiedzeniami i umiejętnie zbudowaną atmosferą dwuznaczności. W „Sierpniowym żarze” wszystko jest czarno – białe. Dobrzy bohaterowie i źli bohaterowie. Właściwe postępowanie i takie nieetyczne, które ma być piętnowane. Być może z jakimś uprzedzeniem zacząłem czytać tę książkę, a być może jako literacka jakość kompletnie się ona nie broni. Chyba jednak lepiej nadal trzymać się z dala od powieści „cyklicznych”, bo wypalenie autorskie zdarzać się może już po jednej, dwóch książkach, ale hurraoptymizm wokół piszącego trwa nadal, bo jest to poprawne politycznie, medialnie czy jakkolwiek inaczej.

Panie komisarzu Montalbano, ja panu podziękuję za towarzystwo po tej jednej książce.

tłum. Stanisław Kasprzysiak

Oficyna Literacka Noir sur Blanc, 2012

2012-07-30

"Żona_22" Melanie Gideon

Zaczyna się od opadającej powieki. Zbliżająca się do swoich czterdziestych piątych urodzin Alice Buckle ze zdziwieniem i konsternacją dostrzega nową, nieprzyjemną skazę na swojej twarzy. Okaże się jednak, że to dopiero początek zmian w jej życiu. Takich, którym nie może się przeciwstawić, bo ją przerastają. Alice będzie miała coraz to nowe zmartwienia. Być może dwunastoletni syn Peter jest gejem, a starsza od niego o trzy lata Zoe walczy z zaburzeniami odżywiania. Do tego jej mąż William traci intratną posadę w firmie reklamowej między innymi dlatego, że publicznie wyznał, iż jego pożycie seksualne z żoną jest rzadkie i niesatysfakcjonujące. Pracująca na pół etatu w szkole Alice będzie zmuszona przeorganizować życie rodzinne. Tymczasem dużo niepokojących rzeczy dzieje się w jej życiu prywatnym i bohaterka nie jest w stanie przewidzieć, co wydarzy się niebawem i czy jej monotonne życie matki oraz żony zmieni się.

„Żona_22” to doskonałe, w gruncie rzeczy babskie czytadło na lato. Wydawniczy strzał w dziesiątkę i książka, którą zaczytywać się będą zarówno kury domowe, jak i kobiety w biznesowych garsonkach; żony z wieloletnim stażem i singielki, którym dobrze w swoim towarzystwie. Czy to także książka dla mężczyzn? Pewnie, że tak. Pokazuje problemy, jakie niesie w sobie rutyna codzienności małżeńskiej i wskazuje dwa sposoby radzenia sobie z nią – ten typowo kobiecy symbolizowany przez Alice i męski, ukazujący działania Williama.

Coś się bowiem wydarzyło, że ich małżeństwo nie jest już takie samo. Towarzystwo kolegów z pracy męża jest dla Alice nudne. Ludzie ci za wyznacznik własnej wartości uznają liczbę wskazań wyszukiwarki Google po wpisaniu swojego imienia i nazwiska. Są w sieci multiplikowani i cały świat widzi, że istnieją. Alice nie istnieje wirtualnie, ale czuje samą siebie tu i teraz, przy dorastających dzieciach tracących z nią kontakt i wieloletnim partnerze, który zamiast z nią rozmawiać, przesiaduje przed telewizorem lub w internecie. Alice dostrzega, że jej życie traci blask. Wszystko jest w nim oczywiste, przewidywane. Tymczasem na pewno ożywcza byłaby zmiana polegająca na tym, że coś przed kimś można byłoby ukryć. „Tajemnica jest najsilniejszym afrodyzjakiem na świecie i właśnie tego brakuje mi w małżeństwie”. Melanie Gideon pokazuje kilka prostych mechanizmów działania ludzi zmęczonych powtarzalnością i tym, że wszystko o sobie wiedzą. Alice i William są dwadzieścia lat razem. Razem czy tylko obok siebie? Alice postanawia mieć jakieś tajemnice i tym samym ubarwić własną egzystencję.

Za 1000 dolarów postanawia stać się królikiem doświadczalnym. Zostanie uczestniczką internetowego studium „Małżeństwo XXI wieku”. Jej zadanie polega na tym, by szczerze odpowiadała na szereg pytań dotyczących jej pożycia małżeńskiego. Szybko okaże się, że na wiele pytań Alice udziela tak wyczerpujących odpowiedzi, iż tworzą się z nich pasjonujące fabuły, w których poznajemy przeszłość kobiety, początki jej związku z Williamem i historie, których wstydziłaby się opowiadać nawet swej wyzwolonej przyjaciółce – lesbijce Nedrze Rao, która przymierza się do tego, by zawrzeć związek małżeński z wieloletnią partnerką Kate.

Alice Buckle, odpowiadając na pytanie z programu, prowadzona jest przez anonimowego Asystenta_101. Dość szybko oboje postanawiają ominąć oficjalną drogę kontaktów, założyć sobie fikcyjne konta na Facebooku i oddać się flirtowaniu. Tyle tylko, że Alice zupełnie nie jest w stanie przewidzieć, do czego doprowadzi jej zwierzanie się z problemów obcemu mężczyźnie. Nie rozumie, iż przebudzenie, jakiego poszukuje po latach związku, nastąpi szybciej niż jej się wydaje i w znaczeniu dużo bardziej skomplikowanym niż bohaterka mogłaby się spodziewać.

„Żona_22” jest historią, jaka przestrzega przed wpadaniem w pułapkę sieci, która ma być dla nas substytutem prawdziwego życia. Codzienne komunikaty Alice i Williama zostają zamienione na facebookowe posty. Także dzięki Facebookowi, a może przez niego, kobieta odkryje w sobie coś, czego wcześniej nie była w stanie zdefiniować. Bo naprawdę trudno określić, co i w jakich sytuacjach czyni nas szczęśliwymi i spełnionymi.

Melanie Gideon napisała książkę iskrzącą dowcipem i bardzo, bardzo optymistyczną. Uśmiech nie schodzi z twarzy podczas lektury, a „Żona_22” jest lekturą lekką, przyjemną i z przesłaniem. Ta powieść pokazuje, że w XXI wieku prawdziwa bliskość zastępowana jest kontaktami internetowymi, które tak naprawdę nie dają satysfakcji i nie są prawdziwymi relacjami. Truizm? Dość dobrze podany na literackiej tacy. Gideon pisze także o tym, że czasami warto być cierpliwym i poczekać. Na odmianę losu. Na coś, co będzie inne, lepsze. Jej książka to może mało pogłębione, ale dość błyskotliwe studium frustracji pary, która uważa, że najlepsze lata ma za sobą. Życie przynosi wiele niespodzianek, a fabuła „Żony_22” ma bawić i przez zabawę wskazywać, że tak naprawdę wcale nie wiemy o sobie i swoich emocjach tak wiele, jak nam się wydaje.

Dołącz do Alice i poznaj jej problemy, bo to częściowo mogą być Twoje problemy, czytelniczko. Zajrzyj do historii Alice, czytelniku – może Twoja żona też szuka nowych doznań z dala od ciebie, a prawda jest taka, że wcale nie musi ich szukać. „Żona_22” może być jedną z bardziej błyskotliwych, nieskomplikowanych i sympatycznych książek tego lata. Nietuzinkowa rozrywka i okazja do zastanowienia się nad tym, że nigdy wiemy, co może przynieść nowy dzień naszego życia.

tłum. Adriana Sokołowska – Ostapko

Wydawnictwo Otwarte, 2012

2012-07-28

"Dziewczyna z portretu" David Ebershoff

Dwanaście lat temu David Ebershoff inspirowany prawdziwą historią, wydał swoją literacką fikcję, w której opisuje dzieje niezwykłego związku. Dziś poznaje ją polski czytelnik. Einar Wegener to pierwszy na świecie człowiek, który poddał się w 1930 roku operacji zmiany płci. Ebershoff ukazuje burzliwą historię związku Einara alias Lili Elbe z Gretą Waud (naprawdę Gerdą Gottlieb), która pozwoliła mężowi na to, by uwolnił w sobie kobietę, ujrzał świat jej oczami, stał się nią, a następnie odszedł – w sensie metaforycznym i dosłownym. „Dziewczyna z portretu” to przejmująca opowieść o miłości, która nie zna granic wytyczanych przez płciowość i wzruszająca historia poszukiwania wolności, jaką trudno odnaleźć w związku, najbliższym otoczeniu, w sobie samym.

Ebershoff koncentruje się w swojej powieści bardziej na Grecie. Chociaż w wyrazisty sposób ukazane są oba dramaty – męża odkrywającego w sobie kobietę i żony, która nie uratowała pierwszego męża, więc za wszelką cenę chce ratować drugiego – to jednak Greta Waud jest postacią centralną, wokół niej krąży narrator niewszystkowiedzący i to ona będzie w centrum zainteresowania czytelników. Dlaczego? Być może z tego powodu, że jej dramat, mniej spektakularny od dramatu Einara, mocniej chwyci za serce i jednocześnie zmusi do rozmyślań nad tym, jak wiele w życiu można poświęcić w imię miłości. Takiej, która nie zna granic, nie wymusza ustępstw na partnerze. Miłości bezwarunkowej, ale przecież dalekiej od ideału, bo wywołującej i zawiść, i zazdrość, i ogromny ból po stracie najbliższego człowieka, który staje się kimś zupełnie innym niż był.

Nim wyszła za Einara, Greta była odważną, wyemancypowaną i bezkompromisową kobietą, dla której wszystko było możliwe. Pochodząca z Kalifornii, tam też próbuje założyć rodzinę i znaleźć szczęście. To takie małżeństwo z rozsądku, ulotna miłość i wiele bólu jej towarzyszącego. Greta bowiem traci dziecko i męża Teddego, do którego już zdążyła się przyzwyczaić. Kalifornijskie słońce postanawia zamienić na duński chłód, bo to w Kopenhadze właśnie odnajduje prawdziwą wolność. Szybko znajdzie się u boku Wegenera, sławnego malarza – pejzażysty, który jest osobą zupełnie inną niż Greta. Niepewny, nieśmiały, nawet po latach wstydzący się przed żoną swej nagości. Greta jest szczęśliwa, bo może się przy nim rozwijać twórczo, ale pewnego dnia, proponując Einarowi przebranie się za kobietę (musi dokończyć portret, a modelka akurat wyśpiewuje arie w operze), odkrywa – wraz z nim – iż w ich związku pojawia się ktoś trzeci, Lili.

Wegener w przeciwieństwie do Grety jest malarzem skończonym, doskonałym. Ona wciąż dwoi się i troi przy sztaludze, by nadać swojej pracy znamion czegoś niepowtarzalnego. Odkrywając w mężu inną tożsamość, decyduje się na portretowanie Lili. Będzie to dla niej z jednej strony estetyczna przyjemność, z drugiej – źródło wielu negatywnych emocji. Oto bowiem zacznie się proces rozstawania się Grety z Einarem. Jego miejsce zajmie Lili. Tożsamość, którą Einar odkrywa bez większego zaskoczenia. W końcu już w młodości wraz z przyjacielem Hansem, śmiało - choć nieświadomie - przekraczał granicę własnej płciowości. Uśpiona w nim kobieta wychodzi z mroku i staje się postacią, która rzuci cień na związek Wenegera i Grety. Na początku bycie Lili jest grą. W ten sposób Einar może manipulować otoczeniem. „Aby zniknąć, musiał tylko włożyć koszulkę na ramiączkach z ząbkowanym obrębkiem. Aby uciec od społeczeństwa, musiał unieść łokcie i trzy razy owinąć wokół szyi sznur pereł”. Szybko okaże się, iż pragnienie bycia kobietą to nie tylko wynik awangardowych sesji malarskich i kilku dwuznacznych spotkań z innymi mężczyznami. Lili to byt samodzielny. Chce pożegnać się z Einarem i zacząć własne życie. Chce tym samym dać do zrozumienia Grecie, że muszą się kiedyś rozstać. Bez względu na to, jak Greta kocha i do czego jest w swej miłości zdolna…

Oboje szybko zdają sobie sprawę z tego, że Dania, w której chcieli odnaleźć wolność, jest dla nich zbyt spokojna. Postanawiają przenieść się do Paryża. Zmiana miejsca zamieszkania nie zmieni wagi problemu. Lili chce żyć samodzielnie. Einar tymczasem przeżywa emocjonalne katusze, bo trudno jest mu znieść, iż Lili nie jest prawdziwym bytem. Brat Grety zabiera go do kilku lekarzy. Pojawiają się nietrafne diagnozy – opętanie, homoseksualizm, schizofrenia. Dopiero małżonka Einara znajdzie sposób, by Lili naprawdę zaczęła istnieć. W tym momencie uświadomi sobie, że nie istnieje już jej związek z mężem. Akceptowała i rozumiała jego potrzeby w imię wielkiej miłości. Tymczasem sama zaczyna mieć wszystkiego dosyć, a to dopiero początek echa płciowej transformacji duńskiego artysty.

Ebershoff używa oszczędnych środków wyrazu, tworzy prozę pozornie statyczną i przewidywalną. Oczywiście wiemy, co stało się z Lili Elbe i możemy oczekiwać tragicznego finału. Tymczasem autor stara się ukazać zmiany i przeżycia w Grecie, które najpierw umożliwiły jej akceptację kobiecości męża, a potem zmusiły do tego, by szukała sensu życia gdzie indziej, bo drugie małżeństwo staje się fikcją. Cierpienie Grety jest trudne do wyrażenia, ale David Ebershoff staje na wysokości zadania i ukazuje dramat kobiety z różnych punktów widzenia. Jesteśmy blisko Grety, a daleko od Lili. Kiedy to się zmienia, reakcje i emocje Waud znamy już doskonale. Zagadką pozostaje sama Lili zrodzona z mężczyzny, w którego ciele dusiła się przez ponad trzydzieści lat. Rola niedopowiedzeń w „Dziewczynie z portretu” także jest bardzo istotna i też dzięki nim książka nabiera większej wartości.

Jak sportretować ból i smutek, kiedy obok nas jest coraz więcej pustki, gdy ukochana osoba chce odejść na własnych, niepojętych dla nas warunkach? Co czuje człowiek, który urodził się nie tym, kim być powinien? Czy prawdziwa miłość naprawdę idzie w parze z wolnością i jak wiele jej potrzeba, żeby odkryć prawdę o sobie? Fascynująca historia. W gruncie rzeczy prosta, a jednak tak wewnętrznie skomplikowana. Ebershoff odkrywa to, nad czym większość znających faktyczne losy Lili Elbe, nie zastanawia się tak często. Książka z potencjałem, który zapewne wykorzysta planowany film z Nicole Kidman w roli głównej.

tłum. Tomasz Bieroń

Wydawnictwo Znak, 2012

2012-07-26

"Pamiętam cię" Yrsa Sigurdarđóttir

Yrsa Sigurdarđóttir znana jest czytelnikom z opowieści o śledczych dochodzeniach prawniczki Thory Gundmundsdottir. Osobiście zapoznałem się tylko z jedną powieścią cyklu, a był to „Trzeci znak” i bardzo byłem ciekaw nowej, żyjącej własnym życiem książki, ponieważ interesowało mnie, w jaki sposób islandzka pisarka poradzi sobie z tworzeniem fabuły osobnej, niecyklicznej. „Pamiętam cię” to książka opatrzona etykietą „horror”. Fakt, mroczna to powieść i chwilami przypomina klasykę powieści o duchach, ale w gruncie rzeczy Sigurdarđóttir koncentruje się w niej głównie na wątkach obyczajowych i opowiada historię alienacji, samotności i zemsty zza grobu na tych, którzy kiedyś krzywdzili.

Dwie historie toczą się symultanicznie na północnym zachodzie Islandii. Trójka przyjaciół przybywa do odludnego Hesteyri, gdzie ma remontować opuszczony dom, który cieszy się w okolicy bardzo złą sławą i nazwany został – jakże wymownie - Ostatnim Widokiem. Po drugiej stronie fiordu, w prowincjonalnym Ísafjörður dochodzi tymczasem do włamania. Wandal demoluje przedszkole, pozostawiając po sobie napis „nieczysty”. Zdarzenie przyciągnie uwagę psychiatry Freyra, który uciekł na północ kraju przed wspomnieniami z przeszłości, naznaczonej rozstaniem z żoną i zaginięciem ukochanego synka Benniego. Wydaje się, iż pozornie nic dwóch tych wątków opowieści nie łączy, a przedstawieni ludzie nie znają się. Nic bardziej mylnego. Jeśli ktokolwiek zechce pokusić się o przewidywanie tego, w jaki sposób Yrsa Sigurdarđóttir rozwinie te dwie historie, raczej mu się to nie uda.

Gardar i Katrin są małżeństwem od pięciu lat. Taki staż miałby także związek Lif i Einara, gdyby ten drugi żył. Einar umiera nagle i zupełnie niespodziewanie, a po jego śmierci przyjaciel Gardar postanawia zająć się domem gdzieś na odległej północy, który wymaga gruntownego remontu. Katrin - nauczycielka - przed wyprawą otrzymuje dość dziwne ostrzeżenie od swojego ucznia. Chłopiec mówi, że kobieta nigdy nie wróci ze złego miejsca. Dom, do którego przybywają, nie jest miejscem zwyczajnym. Wystarczy wspomnieć o tajemniczych cieniach, licznych skrzypieniach podłogi, o dziecięcych głosach gdzieś w oddali oraz całkiem blisko, a także kościach ukrytych pod tarasem. Wszystkie ważniejsze elementy powieści grozy zebrane w jednym wątku. A może pod jednym dachem. Dachem domu, który stanie się z czasem dla trójki przyjaciół śmiertelną pułapką…

No właśnie, czy na pewno przyjaciół? Katrin czuje się jakby dopisana, dodana do życia Gardara, w którym ważną rolę odgrywał nieżyjący kompan, Einar. Kocha swego męża, ale ma wrażenie, iż nigdy nie była z nim naprawdę blisko. W ich biografii odbija się echo islandzkiego kryzysu – Gardar bowiem traci pracę i długo nie może jej znaleźć, a ich papiery wartościowe przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Katrin z mężem dążą do osiągnięcia islandzkiej normy społecznej, jaką jest dom, dwa auta i dzieci. Nie udaje im się to. Właściwie trudno zrozumieć motywacje, które każą im wędrować na północ kraju i tam budować coś z niczego. Towarzysząca im Lif pozornie jest kobietą naiwną i lekkomyślną. Pławi się w luksusach po zmarłym mężu i trudno jej zaakceptować spartańskie warunki, w jakich muszą żyć podczas remontu domu. Lif w przeciwieństwie do Katrin nie ma żadnych kompleksów i jest pewna swojej wartości. Skomplikowane relacje między kobietami staną się jeszcze trudniejsze do zrozumienia, kiedy obie z Gardarem doświadczą obecności w ich domu kogoś lub czegoś obcego, co nie da im spokoju.

Dużo ciekawszy jest jednak wątek wspomnianego już psychiatry. Freyr uważa, że zmarnował życie. Po tym jak przed trzema laty w tajemniczych okolicznościach zaginął jego syn, życie Freyra stało się równią pochyłą. Będąc w Ísafjörður, próbuje baczniejszą uwagę zwrócić na policjantkę Dagny, z którą będą rozwiązywać kryminalne zagadki. Niestety, nie dane mu jest cieszyć się szczęściem u boku kobiety. Wraz z Bennim odeszła wszelka radość. Freyr zagląda w głąb psychiki innych, ale sam nie jest w stanie poradzić sobie z sobą i tym, co się stało. Tymczasem znajdzie się w samym centrum mrocznych zdarzeń, które obejmują minione sześćdziesiąt lat. Oto bowiem w 1953 roku ktoś zdemolował szkołę w podobny sposób, co niedawno przedszkole. Do niej chodziły dzieci, które wiele lat później zaczęły umierać w tajemniczy sposób. Kluczami do rozwiązania sprawy mogą być dwie postacie – popełniająca samobójstwo Halla i Ursula, pacjentka Freyra z manią prześladowczą. Okaże się, iż kiedyś znały niejakiego Bernodusa – osamotnionego chłopca, którym zajmował się nadużywający alkoholu ojciec. Jego okrucieństwo, jak również napiętnowanie przez rówieśników, doprowadzą do tragedii. Będzie ona miała swój pełny finał dużo później, bo w międzyczasie Freyr i Dagny zetkną się z licznymi przypadkami co najmniej dziwnych zgonów.

Sigurdarđóttir dość klasycznie konstruuje powieść. Dwa wątki prowadzone są w osobnych rozdziałach. Każdy kończy się suspensem i aby poznać dalszy ciąg, trzeba najpierw przenieść się na chwilę do drugiej historii. Wątki mnożą się dzielnie, a wszystko w atmosferze grozy i niepokoju. Doskonale stopniowane napięcie powoduje, że „Pamiętam cię” fascynuje od początku do końca, choć chwilami można mieć już dość dziwnych odgłosów, pustki, uganianiem się trójki przyjaciół za czymś, czego nie ma. Nic to. Powieść Yrsy Sigurdarđóttir to książka, w której nie ma jasnych rozwiązań. Powieść o nierozwikłanych problemach z przeszłości, które teraz nie dają żyć wielu ludziom, a części to życie odbierają. Historia dziecięcego okrucieństwa i okrucieństwa losu tak w ogóle. Fantastycznie wpisana w chłodny klimat północnych fiordów islandzkich.

Chociaż nie ma żadnego detektywa, postaci prowadzącej w tej książce (zagadki rozwiązuje wspomniana para z Ísafjörður, ale nie są to postaci dominujące i koncentrujące na sobie zdarzenia), jest „Pamiętam cię” naprawdę dobrą powieścią z dreszczykiem, w której przejrzeć się możemy jak w lustrze, jeśli w młodości czuliśmy się napiętnowani lub odrzucani przez rówieśników.

tłum. Jacek Godek

Wydawnictwo MUZA, 2012

KUP KSIĄŻKĘ