2010-04-26

"Trans w Hawanie" Leonardo Padura

"Tym razem bowiem trupem, nad którym pochyla się Mario Conde, jest młody transwestyta Alexis Arayán Rodríguez. Alexis zostaje uduszony, ale nie widać żadnych śladów walki z napastnikiem. Dlaczego ma na sobie przebranie Elektry Garrigó, bohaterki awangardowej sztuki pewnego zamieszanego w sprawę dramaturga i co spowodowało, że pewnego gorącego sierpniowego wieczoru 1989 roku syn znanego kubańskiego dyplomaty ginie w ekstrawaganckim stroju z dwiema monetami wepchniętymi do odbytu? Jaki związek ze śmiercią Alexisa mają paryskie wydarzenia sprzed dwudziestu lat, o których Conde dowiaduje się w trakcie śledztwa z ust Alberto Marquésa, podstarzałego homoseksualnego dramatopisarza i filozofa, prowadzącego naszego policjanta na drogę do odkrycia prawdy o morderstwie?".

Wydawnictwo Znak, 2010

Całość tekstu na stronie G-Punkt

2010-04-24

"O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" Haruki Murakami

Ciekawość – tylko ona kierowała mną, gdy zabierałem się do czytania niedawno wydanej, najnowszej książki Harukiego Murakamiego. Tym razem nie mamy do czynienia z mniej lub bardziej mglistą prozą przesyconą do bólu wariacką symboliką, ale z uczciwie i rzetelnie spisanym pamiętnikiem o pasji biegania, pasji życia i pasji tworzenia, co do którego w przypadku japońskiego prozaika można napisać, że jest rozpaczliwą próbą stawiania pytań i tworzenia pretensjonalnych światów przedstawionych z życiowymi mądrościami à la Paulo Coelho. Złośliwości jednak na bok, bo beletrystyka Murakamiego to co innego, a ta książka jest czymś prostym i prawdziwym, przekonującym wyznaniem i opowieścią o przekraczaniu granic oraz walce z samym sobą i swoimi ułomnościami.

„O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” to zbiór tekstów, w których Murakami wychodzi od znaczących dla niego biegów, by opowiadać nie tylko o własnej pasji, ale i o trudnej drodze hartowania ducha. Książka opisuje biegi ekstremalne, jak choćby ultramaraton, ponad 11 godzin w przemierzaniu stu kilometrów. Murakami opowiada także o startach w maratonach, o prywatnym maratonie w Grecji, o treningach i o tym, w jaki sposób bieganie odzwierciedla to, kim jest naprawdę. A pasja będąca głównym tematem książki jest przede wszystkim umiejętnością zdobywania tego, co pozornie niemożliwe do zdobycia. „Zmuszenie się do największego wysiłku, do jakiego jesteśmy w stanie się zmusić przy wszystkich naszych ograniczeniach – oto istota biegania i metafora życia, a dla mnie również pisania”. Autor nadzwyczaj czytelnie podkreśla, że jego sposób życia, mierzenie się z odległościami i słabościami własnego ciała podczas ich pokonywania znajduje się w ścisłym związku z walką, jaką toczy sam ze sobą, kiedy zasiada do pisania kolejnej książki. I tak jak bieganie – samotne i w koncentracji – pisanie jest dla niego czynnością o charakterze ekspiacyjnym, możliwością nawiązania dialogu z samym sobą, próbą charakteru i mierzeniem się z samotnością, będącą dla Murakamiego stanem koniecznym do tego, by świadomie przeżyć własne życie.


„Pisanie powieści i bieganie pełnego maratonu są bardzo do siebie podobne. Pisarz kieruje się zazwyczaj cichą wewnętrzną motywacją i nie szuka potwierdzenia w tym, co widać na zewnątrz”. Murakami pisze także o bodźcach, które warunkują pisanie i o tym, jak różnie mogą być odebrane intencje autorskie i sam efekt końcowy, czyli jego książka. Japoński prozaik kreuje się na osobę skromną, niezależną od opinii innych i w pełni uodpornioną na krytykę. Musi być w jego postępowaniu sporo zdrowego egoizmu, ale jest jednocześnie myślenie Murakamiego o procesie twórczym przejawem lekkiej megalomanii. Tak to odbieram i tak chyba być musi. Kiedy pisarz nadmiernie angażuje się w to, w jaki sposób jego książka zostaje odebrana przez innych zapomina o fakcie, że stworzył ją z jakiejś ważnej wewnętrznej potrzeby i jest ona czasami tak bardzo prywatna, że nie sposób jej zrozumieć.


O czym jeszcze jest ta książka? O ciekawości świata, o prostocie, o inteligencji i spostrzegawczości. O tym, że można cokolwiek osiągnąć, będąc stale w drodze do tego czegoś. Zdobywanie jest dla Murakamiego celem, a każda meta kolejnego biegu jednocześnie następnym startem i wyzwaniem. Ta podzielona na fragmenty opowieść o życiu w ruchu może być symboliczna i uniwersalna jednocześnie. Pewnie że chwilami czytamy o banalnych sprawach, prostych wzruszeniach, pozornie nieskomplikowanych dylematach, jakich pozbywamy się dość szybko. Murakami przekonuje tu jednak właśnie prostotą. I kiedy czytam ten pamiętnik, nie wspominając karkołomnych konstrukcji zdaniowych w jego prozie, widzę człowieka mocno zaangażowanego w to, co robi i tworzącego z głębokim przekonaniem, iż wybiera właściwą drogę.


„Biegnę, więc jestem” – pisze Murakami. Po prostu. To nie tylko książka o pasji. To także opowieść o tym, w jaki sposób ją odnaleźć. I dlatego warta poznania.


Wydawnictwo MUZA, 2010

2010-04-21

"Ku słońcu" Inga Iwasiów

Tegoroczny kwiecień to miesiąc świetnych kontynuacji literackich pióra kobiet. Miesiąc zamykać będzie „Chmurdalia” Joanny Bator, o której już dzisiaj mogę napisać, że w znakomity sposób rozwija wątki wydanej w ubiegłym roku „Piaskowej Góry”. Teraz jednak czas napisać o Indze Iwasiów i jej „Ku słońcu”, kolejnej powieści pokoleniowej, rozpoczynającej się w momencie końca narracji „Bambina”. Czy można w pełni zrozumieć najnowszą powieść szczecińskiej intelektualistki bez znajomości jej poprzedniej książki? Myślę, że „Ku słońcu” nie może istnieć bez „Bambina”, ale jednocześnie jest to powieść otwierająca nowe ścieżki interpretacyjne, odkrywająca niejako na nowo bohaterów opowieści o znanym szczecińskim barze. Ci nowi już się w nim nie będą gromadzić. „Ku słońcu” nie ma może tego lokalnego kolorytu co „Bambino”, ale jest historią równie pasjonującą. Historią, w której dochodzi do niezwykłego połączenia i zapętlenia biografii ludzi z trzech pokoleń, których losy obserwujemy od początku lat osiemdziesiątych minionego stulecia (wtedy kończy się ”Bambino") po czasy współczesne. Mamy zatem opowieść o zwykłych ludziach, ale niezwykłych wydarzeniach. O piętnie stanu wojennego, wpływie przemian 1989 roku, o rozwoju myśli społecznej, socjologicznej i filozoficznej przełomu wieków. Przede wszystkim jednak o ludziach, dla których życie to nieustanne zmagania z egzystencjalnymi pytaniami dotyczącymi własnego bytu i roli, jaką Historia dała ich na pozór szarym biografiom.

Ula-Ulrike, najważniejsza postać z „Bambina”, żegna się ze swym życiem. Przy jej szpitalnym łóżku pojawia się Magda. Ta, którą ciotka Ula tak troskliwie opiekowała się po samobójczej śmierci jej matki. Magda przybywa do szpitala, w którym leży Ula, kierowana poczuciem obowiązku, przyzwoitości, ale przede wszystkim odruchem serca, dzięki któremu może z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na swoje życie, życie emigrantki z wyboru takiej jak Ula, kobiety doświadczonej przez los i doświadczającej niezwykłych zmian w swoim życiu. Do opowieści o Magdzie Iwasiów włącza biografię Tomka, tak bliskiego bohaterce przez lata mężczyzny. Imię Tomasz jest w „Ku słońcu” znaczące, albowiem będzie to imię przekazywane z pokolenia na pokolenie i imię głównego bohatera, młodego studenta, który nawiązuje bliższą znajomość z profesor Uniwersytetu Szczecińskiego Małgorzatą.


Ta dwójka wydaje się w tej powieści najistotniejsza nie tylko dlatego, że podejmuje się badań nad życiem i poglądami niejakiej Hildegardy (będącej symbolem i ideą jednocześnie), ale przede wszystkim dlatego, iż związek przedstawicieli dwóch różnych pokoleń stanowi zarazem pretekst do szerszych rozważań, których mnogość i różnorodność jest w powieści Ingi Iwasiów doprawdy zadziwiająca.


Małgorzata to „dziwny gatunek intelektualistki: ze Wschodu, godzącej feminizm i katolicyzm, przynajmniej do czasu, kiedy trzeba było wybrać”. Małgorzata wybiera i zbliżając się emocjonalnie do Marka, zadaje sobie pytanie o to, w jaki sposób filozofia, historia i osobiste doświadczenia uczyniły ją taką, jaka jest obecnie. Czy Małgorzatę należy traktować jako wyrazicielkę poglądów samej autorki? Można zaryzykować tę tezę, ale ogólna wieloznaczność „Ku słońcu” pozwala także interpretować rolę tej postaci przez pryzmat zachowań Marka. A Marek to feminista, mężczyzna z potrzebami uznania realizowanymi w specyficzny sposób: „Przebywanie w sali wykładowej z tłumem dziewczyn miało sens tylko o tyle, o ile dla habilitowanych pań od polskiego był ósmym cudem świata jak dla polonistek w szkole. Bez tego tracił pewność siebie, tracił grunt pod nogami”. Marek jest „młody, odwrócony od wyznawanych przez większość wartości, bez szans na finansowy sukces, zakochany inaczej”. To postać, która zgłębia przeszłość, próbując jednocześnie zrozumieć, dlaczego obecnie wikła się w tak skomplikowane zależności. Wokół tej pary Iwasiów misternie tka z opowieści o ludziach w otoczeniu bohaterów narracyjną pajęczynę, wzbogaconą o konteksty historiozoficzne i filozoficzne. Bo „Ku słońcu” to w sumie dość trudna opowieść o wędrówce i o doświadczeniach z bolesnej historii Polski, które na zawsze zmieniają nie tylko kształt państwa.


Tytuł jest dwuznaczny. Interpretowany w nawiązaniu do ocierającego się nieco o banał zakończenia, nijak ma się do kojarzonej przez szczecinian nazwy jednej z największych arterii ich miasta. „Ku słońcu” komplikuje się w warstwie fabularnej tak samo, jak skomplikowane są losy bohaterów książki. Bohaterów, którzy zdążając ku słońcu wybierają bardzo różne drogi.


Wydawnictwo Świat Książki, 2010

2010-04-19

"Nielegalne związki" Grażyna Plebanek

"Najnowszą powieść Grażyny Plebanek definiuje się już etykietą „literatura erotyczna”. Myślę, że bliżej tej powieści do bulwarowej obyczajówki, a sama fabuła nuży już od pierwszych stron. I na nic autorska zdolność dostrzegania emocjonalnych i uczuciowych niuansów, na nic pragnienie stworzenia historii o męsko-damskich dylematach dotyczących społecznych i rodzinnych ról. Na nic wszelkie autorskie zabiegi mające na celu udowodnienie, że to książka tak prawdziwa jak pot, sperma i inne wydzieliny lejące się w niej strumieniami. Jeżeli celem Plebanek było wywołanie na twarzy czytelnika rumieńców, mogą to być jedynie rumieńce zażenowania, bo po naprawdę dobrej „Przystupie”, autorka oddaje do naszych rąk książkę przeciętną i niestety bez wyrazu."

Wydawnictwo W.A.B., 2010

Całość tekstu na stronie G-Punkt

2010-04-12

"Aleja Niepodległości" Krzysztof Varga

Trudno tę gorzką i ironiczną powieść potraktować serio, ale to wyłącznie z wrodzonego odruchu ratowania się przed treściami niewygodnymi, bolesnymi, przed bezkompromisowym uświadamianiem, czym jest życiowy upadek, a przecież o takim to upadku opowiada „Aleja Niepodległości”. Z drugiej strony to przecież książka niesamowicie wyrazista i lojalna wobec życia; głos wszystkich nieudaczników, produktów ubocznych życia masowego, outsiderów, społecznych degeneratów, samotników, abnegatów, frustratów i ideowych nihilistów. Chociaż poznajemy w najnowszej książce Krzysztofa Vargi tylko dwie historie, rewers i awers, skrajnie różne, a tak niesamowicie ze sobą połączone, jest to powieść pokoleniowa o straconych złudzeniach, niewykorzystanych szansach, o braku pewności siebie, o kryzysie tożsamości i o nieudolnych próbach mierzenia się z samotnością. „Aleja Niepodległości” dotyka problematyki egzystencjalnej, społecznej i metafizycznej, a jest dodatkowo doskonałym literackim raportem z udręczonego miasta; z Warszawy postępowej i idącej z duchem czasu, ale Warszawy smutnej, niewyraźnej, niepokojącej. Jest to w końcu opowieść, w jakiej danse macabre chichocze i ironizuje tak, że aż dech zapiera.

W „Alei Niepodległości” chłopaki już nie płaczą, popijają nie tylko tequilę, żaden już nie czeka na pijanego anioła na skrzyżowaniu ulic, a raczej myśli o nagrobku, niekoniecznie z lastryko. Chłopaków mamy dwóch. To takie mocno wyrośnięte chłopaki, ale wciąż kurczowo trzymają się życia, chociaż każdy robi to w inny sposób. Krystian Apostata to artysta konceptualny, „użyty i zużyty”, którego koncepcją życia obecnego jest wegetowanie przed ekranem monitora, na którym przewijają się we wszystkich możliwych pozycjach porno modelki, popijanie alkoholu i wegetowanie pośród wspomnień z przeszłości, z których nijak nie może wysnuć pomysłu na przerwanie życiowego impasu i dokonanie zmian w swej egzystencji przegranego. Jakub Fidelis natomiast jest ikoną popkultury, człowiekiem-produktem współczesności, dobranym do oczekiwań i wymagań masowego odbiorcy. Krystian żyje w głębokim przeświadczeniu, iż życie go oszukało, zaś Jakub je afirmuje ze swym sztucznie przyklejonym uśmiechem silikonowych warg roztańczonego celebryty. Varga zwraca uwagę na to, że obaj dorastali w tym samym środowisku, obaj skończyli te same szkoły, przeżyli podobne zdarzenia, obaj mieli ten sam start, tylko trudno teraz wyrokować, dlaczego Krystian już na wstępie życiowego biegu wypadł z bloków. A może to nie on wypadł? Kto jest tu życiowym zwycięzcą, a kto przegranym? Czy antynomia zarysowana w „Alei Niepodległości” w biografiach rówieśników i zbyt czytelnie określona w nazwiskach mówiących bohaterów jest naprawdę zasadniczym punktem wyjścia do rozważań w tej opowieści?

Warto w tym miejscu wskazać autorskie definicje osobowości obu czterdziestolatków. Krystian o sobie może powiedzieć następująco: „Przekroczyłeś smugę cienia i teraz już wszystko będzie się kończyć, będą się zamykać kolejne aplikacje na twoim życiowym pulpicie i niedługo zgaśnie też ekran, i nie będzie już niczego, wszystko się wymaże i zniknie bez śladu”. Krystian nie chce znikać bez śladu, ale jest na to niejako skazany. Zresztą to, iż zniknie, nie pozostawiwszy po sobie nawet cielesnej powłoki do pochówku, zapowiadają już pierwsze zdania powieści. Zamykając życiowe aplikacje, Krystian otwiera jednocześnie kolejne puszki Pandory, jakimi były dla niego przeżycia z okresu młodości, wkraczania w dorosłość, uświadamiania sobie, jak nudna i przewidywalna ta dorosłość jest. Inaczej rzecz się ma z Jakubem, który egzemplifikuje los swej ojczyzny: „Jakub Fidelis to nawet nie był Feniks, on był jak Polska: umęczony, ale niezniszczalny, zabity, ale zmartwychwstały”. Życie Jakuba to nie zamykanie, lecz otwieranie – coraz to nowych możliwości w życiu pośród błysków fleszy fotoreporterów. Jego żywot opiera się na filozofii, jakiej nie jest w stanie pojąć Krystian. W potocznym rozumienia słowa „sukces”, Jakub jest człowiekiem sukcesu, a Krystian uosabia porażkę. Istotne jest jednak dramatyczne ścieranie się ich postaw, chociaż tak naprawdę nie dochodzi do jakiejś wyrazistej konfrontacji dawnych przyjaciół. Istotne jest także to, że obu tak różnych od siebie ludzi z rocznika ’68 połączy coś, czego na pewno nie przewidują tak szybko. W tym biograficznym dwugłosie ważne jest to, co znajdziemy pomiędzy słowami i postaciami. Coś, co czyni chwilami „Aleję Niepodległości” lekturą niesamowicie trudną.

Młodzieńcy, którzy wcześniej nie odczuwali żadnej przynależności pokoleniowej, obecnie nie przynależą do nikogo, nawet do samych siebie. Krystian stoi w miejscu, Jakub wciąż jest w ruchu. Obaj jednak tańczą współczesny taniec śmierci, którego finał będzie nie tyle przewidywalny, co sprawiedliwy. Ale czy na pewno?

Wydawnictwo Czarne, 2010

2010-04-04

"Człowiek z Palermo" Filip Onichimowski

Czekałem, czy też będzie coś po „Zalanych”. Czekałem cierpliwie przez pięć lat i bałem się, że Onichimowski to kolejny autor jednego tytułu (bo przecież umieszczonych w międzyczasie „Szczurów” w jednej z antologii nie można nazwać kolejnym głosem obiecującego twórcy z Olsztyna). Jakże wielka radość mi towarzyszyła, kiedy otrzymałem niedawno wydaną, drugą książkę autora. Jakże skrajne uczucia jednak we mnie wzbudziła. „Człowiek z Palermo” to opowieść, którą czyta się bardzo szybko, bo niesamowite tempo i zwroty akcji to niewątpliwe zalety tej powieści. Czy jednak nie za szybko? Czy Onichimowski nie poszedł bardziej w stronę konstrukcji prostej powieści sensacyjnej o przewidywalnej fabule i równie prostej symbolice, która usilnie chce się skryć pod opowieścią o walce o sprawiedliwość i dobro, jaka z sennego Olsztyna czynią miasto, w którym wciąż coś będzie płonąć, strzelać, dymić i generalnie robić dużo huku? Trudno zwyczajnie nie uśmiechnąć się, gdy czyta się o poczynaniach młodego człowieka, który zapoznany z twardymi regułami sycylijskiego życia, próbuje na ulicach swojego miasta zaprowadzić porządek w imię zasad rządzących włoską mafią. Pomijając fakt, że „Człowiek z Palermo” idzie mimo wszystko w stronę komercyjnej literatury rozrywkowej, jest w tej opowieści jednak kilka mrocznych myśli, które poruszają równie silnie jak świetnie dobrana okładka książki.

Paweł emigruje z Polski w celach zarobkowych. Przybywa na południe Włoch. Jego chwilowym rajem na ziemi ma stać się Sycylia. „Piękna wyspa pięknych ludzi przyczepiona jak gówno do włoskiego buta, który tak też ją traktuje”. Z czasem Paweł zorientuje się, że jego pracodawca Runc nie jest zwykłym człowiekiem i dość szybko nasz bohater pozna tajniki życia w mafijnej rodzinie i przejdzie swoisty akt inicjacji, który uczyni z niego innego człowieka. I chociaż początek tej książki to ciekawe rozważania na temat samej struktury mafijnej i psychologicznych aspektów jej hermetyczności i stabilności, próby przełożenia praw rządzących życiem mafijnych Donów i Padros na polski grunt (dokładnie na ulice Olsztyna) wypadają dość niewiarygodnie.

Tak naprawdę Paweł żyłby zwykłym życiem szarego obywatela i zrobiłby użytek z ciężko zarobionych na Sycylii pieniędzy, wpisując się w schematy i role narzucone przez społeczeństwo, ale zupełny przypadek sprawia, iż mężczyzna nie pójdzie tą drogą. Napaść, kradzież pieniędzy, chęć wykazania się oraz udowodnienia samemu sobie, iż włoski sprężynowiec stiletto nie jest darem, który nie ma zastosowania, to początek nowej drogi Pawła. Pawła, który z czasem podporządkuje sobie osiedlowych zbirów, stanie na czele tajnej organizacji, otworzy pizzerię o nazwie – a jakże! - Palermo i nazwie się Don Paolo. O ile w działaniach Pawła początkowo dostrzec można głównie przejawy nienawiści i pragnienie dokonania osobistej zemsty, o tyle niespodziewanie szybko i zaskakująco działania Don Paolo czynią z niego autorytet miejscowej ludności, która postanawia oddać się pod jego ochronę, opartą na przemocy, kombinowaniu i łamaniu prawa.

Działania Pawła zmieniają nie tylko Olsztyn i jego mieszkańców, ale przede wszystkim jego samego. Okazuje się, że dość szybko dopisana do nich zostanie specyficzna teoria spisku i przekonanie o tym, iż należy zwalczać zło wokół bynajmniej nie metodami, o jakich nauczał Jezus Chrystus. Olsztyn, z początku miasto portretowane jako miejsce straconych szans, nikłych możliwości rozwoju i ogólnej stagnacji, staje się miejscem, w którym rozegra się spektakularna walka w obronie sprawiedliwości. „W mieście działo się źle. Zło pełzało po ulicach, zło wkradało się do szkół, gabinetów lekarskich, biur i urzędów. Pleniło się w parkach i uliczkach, jeździło samochodami, podpisywało druki i decydowało o ludzkich losach. Dobro spało. Dobro było albo zbyt leniwe albo niewiele mogło. Dobra było za mało”. I teraz pytanie kluczowe – czy okrucieństwo i przemoc, jakich dopuszcza się Paweł ze swą ekipą to walka o prawdziwe dobro? Kto tak naprawdę jest zły, a kto dobry? Czym jest ogólnie pojęcie zła oraz dobra i jak wiele trudnego do opisania zła tkwi w każdym z nas?

Paweł to postać mroczna i niejednoznaczna. Człowiek, który jest zdeterminowany, bezwzględny, stronniczy i konsekwentny w realizacji swych coraz to bardziej spektakularnych pomysłów. Z drugiej strony dobry, kochający syn i młody człowiek, który przeżywa prawdziwą miłość, stłumioną jednak dość szybko przez wszystko to, co się wokół niego dzieje i nie pozwala mu zajrzeć w głąb własnego serca. Pozer i bohater. Cynik i wrażliwiec. Onichimowski stwarza postać, do której żywimy ambiwalentne uczucia podczas lektury tej książki. I myślę, że nie chodzi tutaj o stworzenie opowieści o mordobiciu, wojnach gangów, skorumpowaniu i bezwzględnej walce w imię pomsty. „Człowiek z Palermo” jest ciekawą, choć momentami zbyt płytką przypowieścią o tragicznym losie jednostki naznaczonej przez ból, cierpienie, poniżenie; jednostki oszukanej, sfrustrowanej, zagubionej i niepewnej swojego znaczenia. I nie mam tu na myśli tylko głównego bohatera tej książki.

Poza tym Filip Onichimowski może nieco pozazdrościł Łukaszowi Orbitowskiemu jego mrocznej książki „Święty Wrocław”. Tym razem przemoc, mrok i trudne do zrozumienia zagadki ludzkiej duszy z fotograficzną dokładnością zostaną przeniesione do miasta Mariusza Sieniewicza i Tomasza Białkowskiego, do rodzinnego miasta autora. Lektura „Człowieka z Palermo” będzie z pewnością ciekawsza dla samych olsztynian, ale zakładam, iż żaden czytelnik nie poczuje zawodu po lekturze. Po oddaniu w „Zalanych” głosu tym, którzy nie potrafią sobie poradzić, Onichimowski ukazuje tych, którzy energicznie biorą się za kształtowanie własnego życia. Tylko czy biorą za nie w pełni odpowiedzialność?

Wydawnictwo JanKa, 2010

2010-04-02

"Zanim zapomnę" André Brink

Literatura południowoafrykańska przeżyła chwilę zainteresowania, kiedy J. M. Coetzee otrzymał Literacką Nagrodę Nobla w 2003 roku. André Brink na kartach „Zanim zapomnę” podobnie jak Coetzee ukazuje dramat historii i kulejącej młodej demokracji Republiki Południowej Afryki, ale jednocześnie – też jak noblista – penetruje zakamarki duszy człowieka u schyłku swego życia. Nowa powieść Brinka jest podobnym rozliczeniem, jakiego dokonywał bohater „Hańby” czy „Zapisków ze złego roku”. I chociaż trudno nie porównywać twórczości obu pisarzy z RPA, mających przecież tak wiele punktów wspólnych, warto na „Zanim zapomnę” spojrzeć z nieco innej strony, bo to książka o znaczeniu uniwersalnym, choć osadzona w konkretnych realiach społecznych, politycznych i historycznych.

Chris Minnaar kończy 78 lat i musi się pogodzić ze śmiercią pewnej bliskiej mu kobiety. Rachel wydaje się być jedną z wielu, które przemknęły przez jego długie życie, ale jest tak naprawdę wyjątkowa. Minnaar wspomina początki znajomości z awangardową rzeźbiarką i jej mężem, dokładnie opisuje skomplikowane relacje między nimi – najpierw budujące, potem rujnujące ten specyficzny związek trojga ludzi. Dla Minnaara opowieść o Rachel staje się punktem wyjścia do snucia opowiadań o wszystkich kobietach jego życia, gdyż to właśnie kobiety go konstytuowały, one formowały jego świadomość, pod ich wpływem stale się znajdował, nie mogąc uciec od schematów powtarzających się przy kolejnych mniej lub bardziej intensywnych znajomościach z płcią piękną. „(…) Każdy moment zwrotny trzech ostatnich ćwierćwieczy mego kraju miał związek z którąś z ważnych w moim życiu kobiet. A pomiędzy tymi interwałami były inne kobiety, zbliżające się lub oddalające, odkrywane, afirmowane lub obdarzające rozrywką”. Historie miłosne, podboje Minnaara i jego nieustające udręki egzystencjalne idą w parze z barwnym przedstawieniem dziejów RPA, w jakich naczelny problem, czyli rasizm, mocno odciska się na znajomościach Chrisa z czarnoskórymi dziewczętami. Czego pisarz i myśliciel u kresu swego życia poszukuje we wspomnieniach? Dlaczego coraz to nowe, pojawiające się w pamięci, romanse nabierają nagle tak dużego znaczenia? Kluczowe dla zrozumienia problematyki „Zanim zapomnę” będzie pytanie, które Rachel zada Minnaarowi. To pytanie o coś, co jemu jako mężczyźnie miało dać spełnienie i poczucie zadowolenia: „Próbowałeś rozpaczliwie, na siłę, znaleźć to gdzie indziej, zawsze gdzie indziej, w innych ludziach, w innych kobietach, zamiast uznać, że możesz to znaleźć wyłącznie w sobie”. Toksyczne relacje z kobietami są egzemplifikacją tezy o zagubieniu i braku poczucia własnej wartości, które musi być budowane na nowo w coraz mocniej spalających Minnaara związkach.

Niewątpliwy wpływ na jego zachowanie przez całe życie miała matka – tak naprawdę najważniejsza kobieta jego życia. Zdziecinniała, karykaturalna, smutna – tak portretowana jest w powieści w ostatnich miesiącach swego długiego życia. Matka, której wpływu na życie Chrisa nie można nie dostrzec; spokojna przystań, do której przybija zawsze po konfliktach z kostycznym ojcem. Wszystkie znajomości Chrisa z kobietami to projekcje lęków i fantazji związanych z osobą jego matki. Wszystkie poza znajomością z Rachel, która przyczyni się do tego, iż Minnaar spojrzy na swoje życie z zupełnie innej perspektywy.

To powieść o roli winy i kary w życiu człowieka, o odpowiedzialności za siebie i innych oraz konsekwencjach jego braku. To książka, w której tle rozgrywa się dramat Don Giovanniego (komentowany wielokrotnie przez głównego bohatera oraz jego przyjaciół) i książka, w której ukarany rozpustnik Mozarta, w jakim Minnaar dostrzega cząstkę siebie, na nowo przeżywa swe porażki, zmagając się przede wszystkim z wyobcowaniem i niemożnością realizacji własnych zamierzeń. Czy Chris jest postacią tragiczną? Jego biografia naznaczona jest fatalizmem, jego pisanie to nieskuteczne próby zaprzeczenia samemu sobie, jego próby zrozumienia problemów własnej ojczyzny są jednocześnie próbami nazwania samego siebie. „Zanim zapomnę” to literatura konfesyjna, bardzo intymna i subtelna, a jednocześnie pasjonujący zapis rozważań na temat kondycji współczesnego Afrykanera. Bo może fatalizm, od jakiego próbuje uciekać Minnaar zakorzeniony jest gdzieś głębiej, nie tylko w nim samym? „Czy my, Afrykanerzy, nosimy w sobie jakieś zasadnicze, fundamentalne zło? Czy w naszym charakterze tkwi jakaś ułomność? Jak daleko wstecz to sięga – ten brak poczucia bezpieczeństwa, nieutulony gniew, ta nieszczęsna potrzeba udowodnienia własnej wartości?”. I na tych słowach można zakończyć rozważania o książce, ponieważ to one stanowią jednocześnie punkt wyjścia i zakończenie rozważań Brinka.

„Zanim zapomnę” to próba zatrzymania wspomnień i dramatyczne rozliczenie z życiem, któremu towarzyszą uczucia tak żarliwe, że nie sposób ująć ich w pełni na żadnej ze stron tej powieści.

Oficyna Literacka Noir Sur Blanc, 2010