2025-05-20

„Nie w szczepionkę” Jakub Nowak

 

Wydawca: Wydawnictwo Powergraph


Data wydania: 16 maja 2025

Liczba stron: 352

Oprawa: twarda

 Cena det.: 59 zł

Tytuł recenzji: Puls życia

To jest dość ekscytujący rodzaj napięcia, gdy czyta się drugą książkę autora, którego debiut uznało się za książkę roku. Wtedy w Polsce naprawdę nikt nie napisał czegoś tak dobrego, jak udało się to Jakubowi Nowakowi. Jednakże porównywanie „Nie w szczepionkę” do „To przez ten wiatr” zupełnie mija się z celem, gdyż nie jest to powieść ani lepsza, ani gorsza, lecz po prostu inna. Choć nie do końca. Nowak doskonale wie, jaki literacki potencjał kryje się w czasie przeszłym. W jego nowej książce to, co minione, znowu charakterystycznie pulsuje. Autor pokazuje nam to w zupełnie innych dekoracjach i z zupełnie innymi bohaterami, ale z równym wyczuleniem na detal. Na to, by nie zaniedbać szczegółów, nie zgubić ani zanadto nie poplątać istotnych cech wizerunków psychologicznych bohaterów. Poza tym Nowak to po prostu mistrz opowiadania historii. Toczącej się dwutorowo, jednak z wykorzystaniem tego nie zawsze dobrze używanego chwytu. Bo u innych przeszłość i teraźniejszość tworzą niezbyt wyraźny obraz tego, o czym właściwie jest książka – a tu tak nie jest.

Tak jak w debiucie Jakub Nowak udowadnia mistrzostwo introdukcji. Proste zdanie mówiące o tym, że „chłopak i jego młodszy brat brną przez miasto”, otwiera tutaj w epicko znakomity sposób opowieść o czasie, w którym zderzają się problemy młodych ludzi. Jest to wszystko bardzo intensywne i gorące. Nie tylko dlatego, że kończą się przełomowe z kilku punktów widzenia wakacje, a młodzi „pocą się nieśmiertelnością”. Mieliśmy już sporo wspomnieniowej prozy o latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, które swoim finałem nie tylko istotnie zmieniały zapis daty, ale dla wielu ludzi także świat. „Nie w szczepionkę” to książka w tym segmencie ciekawa już choćby dzięki symbolice swojego tytułu. Tu symbolizujące trudności ciosy we wrażliwe miejsca zostaną rozdane solidnie, wielokrotnie, metaforycznie i  dosłownie. Nowak decyduje się na ukazanie wrażliwości bohaterów. Właściwie dwójki z nich, jednakże jest tu bogata charakterologicznie galeria postaci, wobec których czytający nie będą obojętni.

I to generalnie wszystko, co łączy dwie książki Jakuba Nowaka, choć w tej nowej w przynajmniej jednej scenie wiatr również będzie odgrywał istotną rolę. Poza fabułą autor po raz kolejny zaskakuje mnie tym, w jaki sposób wizualizuje świat przedstawiony. Określenia, które zostaną ze mną na zawsze, to na przykład „garsonka w kolorze cienia”, „betonowe jelita wieżowców” czy zwrot „upychać noc jak watolinę w pluszakach”. Pozornie jest to książka o problemach nie tyle poruszonych już wielokrotnie, ile wielokrotnie zmarnowanych literacko przez pokazywanie jedynie prostej zależności: przeżyta w przeszłości trauma zawsze w jakiś sposób oddziałuje na dalsze życie, zostając w nim do końca. To wszyscy wiemy, wielu z nas tego doświadcza. Nowak zdecydował się wyjść poza tę konkluzję i pokazać coś więcej.

Uważam jednak, że jest to przede wszystkim powieść o zbędności i przynależności. Jak bolesna może być ta pierwsza i jak bardzo istotna ta druga? To wiedzą wszyscy, prawda? Jednak Nowak nie będzie opisywał poczucia bycia zbędnym jako stanu bolesnej opresji ani nie zdecyduje się na nijakie pokazywanie, że przynależenie do jakiejś grupy ludzi daje widoczne poczucie wartości albo jest zwyczajnie dobre, bo pozwala na jakiś psychiczny komfort. Tutaj wszyscy uwięzieni są w dyskomforcie, ale na różnych zasadach i w różnych warunkach. Nie tylko dlatego, że przeplatające się narracje dwóch różnych rodzajów dzielą ponad dwie dekady. „Nie w szczepionkę” to opowieść o charakterystycznych dla każdego człowieka tendencjach ucieczkowych, lecz opowiadająca o nich w taki sposób, jakby odkrywała przed nami coś na kształt spektrum autyzmu, które – jak wiemy – jest ogromne. Tu ogromne pole do popisu dają autorowi dwie sytuacje wyjściowe: dramaty nastolatka, który musi oddać dług, i dojrzałej życiowo kobiety, która żegna się z czymś, co dotychczas stanowiło treść jej życia.

Dużo jest tu smutku, melancholii, wspomnień o muzyce i muzyki w ogóle. Siwa całe życie poświęciła buntowniczej twórczości muzycznej, wypierając z pamięci pewną noc, podczas której miała do czynienia z dwoma odejściami – każdym na innych warunkach. Mikołaj to jej obecny przyjaciel. Nie ma go w pobliżu, możemy go posłuchać dzięki zestawowi głośnomówiącemu w telefonie. Ale to jednak przyjaciel. Siwa zdecydowała się przemeblować nieco rodzinny dom, by pozwolić dorosłemu synowi tego bliskiego jej człowieka zamieszkać tam, gdzie miała być szczęśliwa tylko ona z córką. Jakub Nowak buduje wiarygodność swoich bohaterów poprzez ich relacje z innymi. Najciekawsza tutaj to ta Siwej z jej matką. Zresztą to w ogóle opowieść o rodzicielstwie, które kiedyś było trudne, bo zapracowani ludzie wybierali się na urlop raz na sześć lat, a dzisiaj związane są z nim zupełnie inne problemy.

„Nie w szczepionkę” to także ciekawa powieść pokazująca, że nauka empatii przychodzi w zupełnie zaskakujących momentach życia. Że ludzie mogą mieć dobre serca, ale ta dobroć bywa jak z kamienia. A serca kamienne otwierają się w zaskakujących okolicznościach. Nie ma tu żadnej zbędności, książka jest krótka i wielowątkowa, co z pewnością utrudniło ujęcie treści w dobrej formie. Wiele jest tu skryte w cieniu; Nowak lubi niedopowiedzenia mimo formalnej dbałości, by wszystko oddziaływało na wyobraźnię czytelników i pozwalało im zakończyć lekturę z satysfakcją. „Gramy różne role” – mówi Siwa, ale mam wrażenie, że te słowa nie mają bezpośredniego związku z sytuacją, w której padają. Bohaterowie tej książki zaskakują nas tym, co robią, i w jaki sposób osiągają (lub nie) wyznaczone przez siebie cele. Ponadto Nowak interesująco opowiada o czasie, w którym matka nie darzyła córki taką czułością jak Siwa swoją Gabrysię. A jednak tamten czas ukazany jest w bardzo ciepłych barwach. Te mroczne też się takie stają, bo choć „Nie w szczepionkę” to opowieść o tym, co człowieka zabolało fizycznie, a potem boli psychicznie przez całe życie, uważam ją mimo wszystko za książkę pełną ciepła. A na pewno wielkiego zaangażowania w tak wymyśloną i opisaną przez autora historię. Bardzo się cieszę, że Jakub Nowak nie pisze –  w przeciwieństwie do kilku znanych polskich pisarzy – wciąż tej samej powieści. Zapraszam do poczucia zaskoczeń, wzruszeń i prawdziwej przyjemności z lektury.


2025-05-06

„Stan raju” Laura van den Berg

 

Wydawca: Wydawnictwo Pauza


Data wydania: 14 maja 2025

Przekład: Dobromiła Jankowska

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Tworzenie, rodzina, chaos

Powieść Laury van den Berg należy do tych, które albo się pokocha, albo zachowa się wobec nich dystans i będzie krytykować. Autorka komplikuje opowieść przede wszystkim jej nielinearnością. Z jednej strony jest to znakomicie napisana dystopia, z drugiej – opowiadanie wciąż przechodzące na przemian w dwa rejestry: pisania o rzeczach wprost i opowiadania o rzeczywistości alternatywnej. Połączenie realistycznej historii skomplikowanych uwarunkowań rodzinnych związanych z transformacjami z autotematyczną narracją o tym, co to znaczy stworzyć prawdziwą opowieść, wymaga dodatkowego skupienia, gdyż ogromną rolę odgrywają tutaj detale. Niektóre wydają się dodane przypadkowo, a nawet chaotycznie, inne niosą ze sobą ciekawą symbolikę. „Stan raju” to nie jest powieść na jeden konkretny temat. A nawet dwa to za mało. Dlatego w tak skondensowanej formie być może nie trafi do każdego czytelnika, lecz we mnie pozostawiła ślady. Jak pandemia, która jest tu mrocznym tłem dla świata wydającego się osuwać (dosłownie!) w kolejną otchłań, gdzie ludzie będą umierać (tu przede wszystkim znikają).

Skoro o umieraniu wspomniałem na wstępie, zacznę może od tej problematyki, choć pojawia się nieco później i w całej narracji jest jakby marginesem. Śmierć jako coś nieoczywistego. Śmierć jako symboliczne i dosłowne zniknięcie, lecz śmierć także jako odrodzenie. W „Stanie raju” czytamy o tym, że zmarło kilka osób. Jednakże to, co naprawdę się z nimi stało albo dzieje, czyni tę książkę wyjątkowo zaskakującą. Autorka stawia na element zaskoczenia właściwie wszędzie, choć nie będzie tu żadnych klasycznych zwrotów akcji. Laura van den Berg zacznie od konkretu. Skończy na tajemnicach i zostawi z zagadkami, ale też pytaniami retorycznymi. Wszystko w ścisłym związku ze światem ludzi i natury. Kto kogo krzywdzi bardziej? Kto jest agresorem, a kto ofiarą i kiedy zaczęła się wojna?

Coś na kształt stanu wojennego czuje się tu wszędzie. Nie tylko dlatego, że Floryda – region autorki – egzemplifikuje zarówno współczesne amerykańskie problemy, jak i uniwersalne problemy ludzkości z tym, jak po prostu radzić sobie z istnieniem. Elementy nadchodzącego zagrożenia wkraczają niepostrzeżenie. Doświadczenie pandemii, które było bolesne dla autorki i jej siostry, to nie było cierpienie, na które ludzkość może być gotowa właśnie teraz. W czasie, w którym ktoś zaprogramował i opatentował rozwiązanie pozwalające ludziom oderwać się od świata będącego dla nich opresją.

Świat narratorki pozornie opresyjny nie jest. Żyje ona w szczęśliwym związku, jej dom to ostoja spokoju, kobieta dobrze zarabia, przygląda się jedynie zniekształceniom przestrzeni wokół niej, która rozpoczęła się od pandemii. A może te zniekształcenia były zawsze, choć nie tak bardzo widoczne. Problemem bohaterki jest jej tożsamość zawodowa. Ghostwriterzy – sporo się o nich słyszy i czyta, niewielu jest już zdziwionych, że tacy ludzie piszą dla znanych autorów. „Stan raju” wprowadza tu również niepokojący wątek wpływu sztucznej inteligencji na proces oraz efekt pisania. Tymczasem pisząc za kogoś, narratorka marzy o tym, by stworzyć własną powieść. Z przesłaniem. Powieść, w której język będzie znaczył zupełnie co innego niż w tekstach, które inni zlecają jej do pisania. Bo ta książka jest również o fenomenie języka jako narzędzia przekazywania opowieści i o tym, że opowieść w swojej klasycznej (także linearnej) formie staje się już archaizmem. Dlatego „Stan raju” odbieram trochę jako rzecz ekscentryczną, nieco prowokacyjną, ale chyba najlepsze słowa, które mogą ją określić, to mistyfikacja i enigmatyczność.

Fantazjując o tym, że pisanie opowieści jest formą ucieczki, kobieta z tej powieści tkwi z dyskomfortem myśli, że sama jest nomadką. Z różnych powodów musiała się przemieszczać, a czasami były to klasyczne ucieczki. Teraz chce uciec od samej siebie, ale nie w sposób, który radzi ludziom nowy wynalazek, oko umysłu, testowany na ludziach projekt pozwalający uciec najskuteczniej – od samego siebie w świecie, którego się nie akceptuje. I tak jak świat symbolicznie się zapada, a siły natury pogłębiają jego impas, tak coraz więcej ludzi symbolicznie tutaj znika. Jakby na własne życzenie, a jednak dzieje się coś bardzo dziwnego. Skomplikowanego. Tak jak stosunki w rodzinie, bo to chyba najciekawszy temat tej powieści.

Ojciec nie należy już do świata żywych, a pustka po jego odejściu była traumą. Zresztą potem pojawiały się kolejne. „Trauma może nas zmienić w najbardziej nieoczekiwany sposób”. I tak się dzieje. Z córką opłakującą ojca, lecz także z jego żoną. Matka, pełna przesądów i skłonna do manipulacji stosowanych przez sekty, wciąż szuka swojego raju. Jest gotowa zrobić bardzo wiele, by być w centrum uwagi. Cierpi i manipuluje. W tej rodzinie manipulacje rodzą się z cierpienia, a z niego natomiast – dziwne transformacje. Okazuje się, że bohaterka nie zna całej swojej rodziny. Że ta rodzina wymyka się definicjom jak świat, który odkształca to niezwykłe oko umysłu, którego użyje siostra bohaterki, bo chyba bardziej ma dość. Siebie, świata, opresyjnego środowiska.

Natura nie jest łaskawa. Wieczny upał. Różnego rodzaju stworzenia w nadmiarze – jedne w funkcji symbolicznej, inne umieszczone tu trochę jak rekwizyty tego teatru tworzącego atmosferę zagrożenia. Bo van der Berg jest też trochę teatralna. Jej bohaterka szuka siebie w opowieściach innych, pisze za innych, słucha innych, lecz jednocześnie nie może być w pełnym kontakcie ze sobą. Zmęczona przeszłością i stale do niej powracająca, już jako nastolatka uzmysłowiła sobie swoją nieprzystawalność, z którą połączyło się egzystencjalne cierpienie. A dziś zadaje sobie inne pytanie: „Co ze mnie za stworzenie?”. Ta historia oprze się na innych, by udowadniać, że umysł twórcy może być jego zbawicielem, ale i wrogiem.

Metafora kształtu pępka to także sugestia, że coś już na samym początku zostało stworzone zupełnie inaczej niż powinno. A przecież tak dobrze się ułożyło. Miała zostać naukowcem jak jej mąż, a stała się artystką. Tyle że niewidzialną. Choć widzi, słyszy i chce zapisywać jak najwięcej. Wspomniałem o detalach. „Stan raju” to fantazja o tym, czy można napisać jeszcze cokolwiek nowego (problematyka coraz bardziej popularna we współczesnej literaturze), czy kreacja pisarska ma być formą sprawozdawczą, gdy z drobiazgów dostrzeżonych i opisywanych codziennie ma powstać jakaś całość. Tymczasem tu nic nie jest całością, stałością, pewnością. Także to, czy autorka celowo wprowadza jakiś motyw, czy chce igrać z czytelnikiem i sprawdzać, czy domyśli się on, że coś zostało dodane przez zupełny przypadek. Przypadkowo natomiast dowiadujemy się, jak bardzo skomplikowana jest rzeczywistość, gdy naprawdę odsłonią się rodzinne zawikłania, a narracja pójdzie w kierunku mrocznego science fiction. Mocna proza o ucieczkach, powrotach, niemożności ruszenia przed siebie, lecz przede wszystkim o świecie pełnym mimo wszystko wiecznej zmienności. Bardzo niebezpiecznej zmienności.