2007-09-30

"Rzęsy na opak" Dawid Kornaga


Czy dorosły mężczyzna może przyglądać się światu z punktu widzenia kilkunastoletniego dziecka? Może. I Kornaga przygląda się uważnie, robiąc to po mistrzowsku. Autor kontrowersyjnej „Gangreny” w swojej najnowszej książce ponownie szokuje, porusza i prowokuje do dyskusji. Tym razem celem bezpardonowej krytyki autora staje się polska polityka prorodzinna, skostniały dogmatyzm kościoła i niesprawiedliwość społeczna, czyniąca z ludzi równych i równiejszych. „Rzęsy na opak” to przede wszystkim niezwykle wiarygodny i dokładny zapis dziecięcej traumy. Przeżycia kilkunastoletniej Oli każą jej bardzo szybko stać się osobą odpowiedzialną, rozważną i dzieciństwo zamieniają w smutny i pozbawiony barw czas błyskawicznego przechodzenia w dorosłość.
Posłuchajmy więc Oli, bo to ona będzie opowiadać nam o swojej rodzinie, szkole, przyjaciołach i znajomych, o swym ponurym i pełnym trosk świecie, w którym brakuje miejsca na dziecięcą radość (chociaż jest w nim dziecięca naiwność i ufność, które przysparzają dziewczynce dodatkowych problemów). Ola mieszka w małym, dwupokojowym mieszkaniu z rodzicami i trójką rodzeństwa. Najstarszy Mateusz nie pozwala już sobą dyrygować, czuje się dorosły, choć do metrykalnej dojrzałości brakuje mu roku, zaś do dojrzałości emocjonalnej jeszcze całego dotychczasowego życia. Mateusz pije wódkę na komunijnym przyjęciu rodzinnym, wraca do domu kiedy chce i wdaje się w handel lekkimi narkotykami w szkole. Jędrek przystępuje do pierwszej komunii, której wydatki przerastają domowy budżet, a rodzice uknują sprytny plan, aby zdobyć pieniądze na wyprawienie synowi przyjęcia oraz obdarowanie go prezentami. Trzeba bowiem powić kolejne dziecko, zdobyć od państwa becikowe i tym samym mieć pieniądze tak potrzebne przy takiej okazji. W końcu sam ksiądz Sopel (jakże wiele mówiące o jego charakterze nazwisko!) kategorycznie stwierdza, że komunia będzie wtedy, kiedy będą na nią pieniądze.
Ola na co dzień matkuje swojej małej siostrze Marysi, dla której zapracowana matka w zaawansowanej ciąży nie ma zbyt wiele czasu. Rodzicielka żyje w ukształtowanym od lat rytmie, który narzucił ojciec. Ten rytm wyznacza jego trzeźwość i powroty do domu, podczas których nie zawsze jest w stanie zmieścić się w drzwiach. Trzeźwy ojciec jest dla matki źródłem radości, pijany przynosi smutek, ból i upokorzenie. Kobieta jednak przywykła już do jego pijackich szaleństw, a sama Ola próbuje dostrzec w nim wrażliwego i ciepłego człowieka: „Wyobraziłam sobie tatę jako wielki magnes. A kieliszek to drugi magnes. No ale to chyba głupie skojarzenie. Magnes nie ma duszy, a tata przecież ma”. Będzie go próbowała zrozumieć do czasu, kiedy podniesie na nią rękę. I nie tylko rękę…
Ola wie, że należy podlać kwiaty, o których zapominają domownicy i że ze ściany trzeba szybko zetrzeć plamy, kiedy zezłoszczony ojciec rzuci w nią talerzem obiadu, który był za gorący. Ola rozumie, iż należy opiekować się rodzeństwem, a lekcje odrobić odpowiednio wcześnie, bo kiedy wróci pijany tata, nie będzie już warunków do tego, aby napisać kolejne wypracowanie z języka polskiego. I chociaż naiwnie się łudzi, że okrutny świat dookoła kieruje się jednak jakimiś mądrymi prawidłami, to jednak odbiera od losu cios za ciosem i staje się coraz bardziej na te ciosy odporna. Kiedy dojdzie do finałowej tragedii, Ola natychmiast wytrze kapiące z oczu łzy, poprawi sklejone nimi rzęsy i przywróci światu na opak jego właściwy kształt i proporcje. A przynajmniej będzie się rozpaczliwie starać, aby to zrobić.
Mała Ola przygląda się na co dzień surowemu księdzu i neurotycznej katechetce. Boga w swoje przeżycia i ład świata raczej nie miesza. Przestaje się go bać, chociaż wciąż nim straszą. Uczy się samodzielnie moralności Kalego, a dogmaty religijne spycha do podświadomości. „Być może więc z tą karą boską to taka ściema i nie ma się co przejmować. Należy robić swoje. A czasami spełniają się nasze życzenia”. I Ola robi swoje. To, co uważa za słuszne i właściwe. Bo nikt jej pojęcia słuszności i właściwości w pijanym, szarym, skupionym na zdobywaniu pieniędzy i śledzeniu idiotycznych programów w telewizji świecie nie wytłumaczy.
Powieść Kornagi pokazuje, jak bardzo brutalny świat dorosłych wpływa na psychikę dziecka. Ta książka jest w założeniu manifestacją żalu wobec świata i ludzi, którzy w tak nieodpowiedzialny sposób na tym świecie żyją. I gdyby była to jedynie książka piętnująca nieczułość rodziców, nie byłaby warta ani mojej uwagi, ani tej recenzji. Jest to przede wszystkim sugestywny literacki lament nad krzywdą, jaka nigdy nie zostanie wynagrodzona i której piętno na zawsze pozostanie w tym, kto jej doznaje. A jego rzęsy zawsze będą na opak, choć za wszelką cenę będzie chciał im nadać właściwy kształt…

"Osobliwa materia" Terezia Mora


Wydawnictwo Czarne obdarowało nas drugą książką Terezii Mory. Tym razem jest to zbiór opowiadań, niemniej jednak tematyka i przesłanie krótkich form prozatorskich są w pewnym stopniu zbliżone do jej powieści „Każdego dnia”. Chociaż Mora zdecydowanie lepiej panuje nad światem przedstawionym w dłuższym tekście, dość przekonująco powraca do eksploatowanych już motywów. Jej opowiadania także przepełnione są smutkiem, goryczą i rozczarowaniem, wynikającymi z niemożności porozumienia się bohaterów zarówno z otaczającym ich światem, jak i samymi sobą. I to wszystko przedstawione jest bardzo sugestywnie, chociaż brakuje krótkim tekstom Mory siły wyrazu wydanej przed rokiem powieści.

Wszystkie teksty osadzone są mocno w rzeczywistości, ale zarazem ustawicznie od niej odbiegają, gdyż opowiadane historie nabierają prawdziwego znaczenia dopiero w świadomości narratorów, która narzuca im specyficzną logikę ich wyobraźni. Wieloznaczność tytułu nakazuje spojrzeć na wszystkie teksty Mory jak na specyficzną i pozostającą w nieustannym ruchu materię wydarzeń, emocji i wrażeń. Otwierające zbiór opowiadanie dzieli tytuł z całą książką. W nim osobliwą materią jest okolica przedstawiana przez dziewczynkę. Można stać się tam niewidzialnym, a opisać można tę okolicę jedynie dzięki melodyjnej wyliczance symboli pierwiastków z układu Mendelejewa. Kodem do rozpoznania materii kolejnych opowiadań będzie słowo i jego wieloznaczność. Ich osobliwość stanie się źródłem estetycznej przyjemności, jaką daje lektura.

Dominującym motywem jest dom rodzinny i traumatyczne przeżycia wynikające z niezrozumienia przez bliskich, z wyalienowania odczuwanego pośród tych, którzy winni być najbliżsi. „Luki” to przejmujący, stenograficzny wręcz zapis opowieści o neurotycznej matce i emocjonalnie rozchwianym synu, którego siła fizyczna kontrastuje z uległością wobec dominującej rodzicielki. Przepaść mentalna między nimi wydaje się nie do pokonania. Podobnie wiele dzieli młodą bufetową i jej liczną rodzinę, która staje się źródłem lęków i frustracji, a nie wsparcia. W opowiadaniu „Bufet” matka powie córce, że jest "za głupia na ten świat", a marząca o karierze nauczycielki zagubiona dziewczyna porządku szukać będzie w sprawnym organizowaniu sobie pracy przy barze. Skomplikowane relacje między dwiema siostrami i ich matką z barwnym kolorytem węgierskiej codzienności lat siedemdziesiątych będą dominantą kompozycyjną w tekście „Klepsydra”.

Każdy następny opowiadający i konstruktor kolejnej materii słów i wrażeń czuje się zagubiony w swym własnym wnętrzu. Bo nie tylko niemożność porozumienia z najbliższymi staje się źródłem psychicznego cierpienia. Bohaterowie sami dla siebie stają się zagadką, a odkrywanie ich przeżyć jest bolesnym doświadczeniem przede wszystkim dla czytającego. W opowiadaniu „Ucisz.Mnie.Nocy” znający pięć języków obcych pogranicznik nie jest w stanie porozumieć się ani z przyjacielem, ani z kochanką, ani z przesłuchiwanym uciekinierem. Wyraźna analogia do postaci Abla z „Każdego dnia” daje nam do zrozumienia, iż autorka obsesyjnie wręcz powraca do tematu obcości i zagubienia. Zagubieni często balansują na granicy - rzeczywistej i wyobrażeniowej. Bohater wspomnianego już tekstu strzeże granicy, graniczny akwen będzie kluczem do zrozumienia przeżyć bohaterki opowiadania „Jezioro”, granice basenu dzielącego świat na rzeczywisty i podwodny staną znaczące dla zrozumienia przeżyć bohaterki tekstu „Przypadek Ofelia”.

Osobliwa jest książka Terezii Mory. Osobliwie frapująca i wyjątkowo smutna. Tyle tylko, że tego smutku nie zdefiniuje ani ta recenzja, ani słowa budujące kolejne teksty. Ten smutek można jedynie przeżyć. I aby przeżyć, należy sięgnąć po ten osobliwy zbiór opowiadań.

2007-09-23

"Flauta" Adam Pluszka

Od każdej powieści oczekuje się, aby miała ciekawą akcję, barwnych bohaterów, aby coś się w niej działo i trzymało czytającego w napięciu. Tymczasem Pluszka popełnił w zasadzie antypowieść, bowiem tytułowa flauta oznacza stagnację i bierność zarówno bohatera, jak i zdarzeń doświadczanych przez niego. W ten przedziwny świat wprowadza nas swoisty przewodnik, który tłumaczy bohaterowi jego zachowania i motywy postępowania, a zabieg ten daje nam książkę rzadko spotykaną, bo taką, w której zastosowano drugoosobową narrację (chociaż nie jest ona stosowana konsekwentnie).

Anonimowy mężczyzna, Człowiek – Każdy, moralitetowy Everyman przeżywa swoje życie w kategorii bezustannej i z góry skazanej na niepowodzenie walki o spokój. W walce tej zatraca przejrzystość uczuć i emocji, wycofuje się w głąb samego siebie, pragnie na nowo stać się embrionem i ukryć się w bezpiecznym łonie matki. W jego życiu istotną rolę spełniają liczne romanse z kobietami. Z każdą nową zdobyczą mężczyzna próbuje konstytuować siebie samego na nowo. Każda kolejna porażka odbiera mu jakąś cząstkę siebie. Każda relacja z drugim człowiekiem naznaczona jest chłodem i obojętnością, jaka wyziera z pustego wzroku bohatera, któremu coraz częściej jest po prostu wszystko jedno. Czy jest to spotkanie w domu uciech z dawną miłością ze szkoły, czy śmierć ojca, czy też odejście żony – każda z tych sytuacji coraz silniej wyjaławia go emocjonalnie, potęguje poczucie bylejakości i obojętności wobec tego, co mówią ludzie i jak zachowują się względem niego.

Jest w tej książce sporo odniesień do freudyzmu, bo relacje z matką i ojcem stanowić mogą wątek do rozwinięcia w kolejnej, tym razem psychoanalitycznej rozprawie egzegety „Flauty”. Jest także mowa o braku akceptacji dla własnej męskości oraz o braku poczucia dumy wynikającego z jej posiadania. Chociaż bohater podoba się kobietom, zdobywa kolejne i w każdej chwili może bez większego problemu posiąść następną – jest w nim tym mniej męskości, im więcej kobiet w samczym szale zaliczy, a potem odtrąci. Kiedy dowiaduje się, że po przebytej chorobie staje się impotentem, jest to dla niego źródło radości, a nie poczucia niepowetowanej straty. Kwestionując swoją męskość, bohater jednocześnie kwestionuje swoją ludzką samoświadomość i spala się wewnętrznie. I tylko córka, którą spłodził przypadkiem i przed fatalną chorobą daje mu jedyną radość i tylko wobec niej ujawnia czułość, wrażliwość i opiekuńczość. Sam dla siebie jest jednak tak bardzo obcy, że najdobitniej ujawnia to wspomniany już przeze mnie sposób konstrukcji narracji ( mentor i przewodnik tłumaczący mu: „Ty zrobiłeś, ty powiedziałeś, ty poczułeś”) .

Apatia i bezruch stają się naturalnym stanem, w jakim bohater „Flauty” egzystuje. Odnajduje on drogę życia, która wydaje mu się bezpieczna i mało wymagająca. „Ten miły stan apatii. Nagle się okazało, że można doświadczać naskórkowo i nie angażując się zbytnio. Jakby się zamknąć w kondomie. Praca tylko taka, żeby nie umrzeć z głodu. Związki płytkie. Znajomości na krótko. Wygodnie, ale bez ekstatycznych przyjemności”. Budowanie szklanego klosza i odgradzanie od otaczającego świata nabiera znamion obsesji. Dlaczego tak bardzo narastającej? Warto poszukać odpowiedzi na kartach tej powieści.

O „Flaucie” można napisać wiele. Mimo pozornego chłodu powodującego, iż czasami ma się wrażenie, iż ręce trzymające książkę są oszronione, jest to opowieść, która z pewnością pozostawi ślad w czytelniku i wywoła w nim wszystkie te emocje, jakie obce są bohaterowi. Problem tej książki polega jednak na tym, iż jest ona zwyczajnie mało przekonująca i chwilami nudna. Przez kolejne strony płynie się niczym po morzu, które stoi. Można stanąć w miejscu, jeśli wiosłom swojej łodzi nie nada się rytmu. Raz w życiu miałem okazję ujrzeć morską flautę. Zjawisko niesamowite i zapadające w pamięć, ale to tylko wrażenia pierwszej chwili. Podobnie jest z tą książką. Na początku jej lodowatość zdaje się porywać i pochłaniać bez reszty. A potem dryfujemy pośród zdań i trudno nam przewidzieć, kiedy dobijemy do lądu i przeczytamy zakończenie.

Rewelacyjna koncepcja, dobry pomysł – jednak fatalnie to wszystko napisane i sprzedane czytającemu. Wielu z nas ta książka zwyczajnie zaboli. Niestety będzie także wielu takich, których po prostu zmęczy.

2007-09-18

"Murzyn" Tatjana Gromača


„Pogodna mądrym smutkiem i wprawna w cierpieniu” – parafrazując jeden z moich ukochanych wierszy Leopolda Staffa, wystawiam jednocześnie świadectwo chorwackiej pisarce, która na kartach oszczędnej w słowach, ale przebogatej znaczeniowo powieści „Murzyn” w poetycki wręcz sposób pisze o dojmującym smutku będącym nieodłącznym elementem życia bohaterki–narratorki oraz o trudzie akceptacji i zrozumienia cierpień duchowych, jakie wywołuje często brutalna i wielokrotnie przygnębiająca rzeczywistość, w jakiej przyszło jej żyć.

Opowieść snuta przez dziewczynkę (tak naprawdę dojrzałą już kobietę, która zdradza nam w każdym kolejnym mikrorozdziale, jak wiele przeżyła i jak wpłynęło to na jej świadomość) rozciąga się w czasie, a przez swoją rozciągłość nabiera znamion pouczającej autobiografii, której autorka dość wybiórczo, ale według wyraźnie rozpoznawalnego klucza opowiada o swym dotychczasowym życiu. Naiwność i szczerość dziecka skontrastowana jest z obłudą i niestałością świata dorosłych. Proste i prozaiczne życie współmieszkańców domu kontrastuje z wielobarwnością asocjacji, jakie powstają w wyobraźni dziewczynki – bacznego obserwatora rzeczywistości.

Dziewczynka przeradza się w kobietę, a świat wokół na jej oczach nieustannie się zmienia. Bo to opowieść o zmianach, o bolesnych końcach (życia babki, drewnianego domu, jedności narodowej) i trudnych początkach. To opowieść o inicjacji, o dojrzewaniu i dorastaniu w kraju, jaki podzieliła wojna. W opowieści tej narratorka wciąż znajduje się gdzieś obok wszystkiego, a jednocześnie staje się centrum opisywanych wydarzeń, ich sprawcą, demiurgiem. Króciutkie rozdziały są niczym kadry z zawikłanego życia wewnętrznego, którego rytm i formę rozwoju narzuca sama opowiadająca.

Ta książka w ujmujący sposób opowiada o tym, w jaki sposób wciąż na nowo można uczyć się życia, odnajdywać znaczenia pojęć, odkrywać uczucia i nazywać emocje. Jest jednocześnie gorzkim świadectwem przemian, jakich doświadczała podczas wojny Chorwacja. Chociaż opowieść wydaje się mocno introwertyczna, jest jednak także błyskotliwym i inteligentnym socjologicznym szkicem przemian w świadomości Chorwatów.

Natomiast tytuł powieści jest i niespodzianką, i wielką niewiadomą. To klucz do zrozumienia świata bohaterki. Klucz ważny i potrzebny. Bo to książka wymagająca, chociaż pochłania się ją w jeden wieczór. A przede wszystkim prawdziwa i w swej intymności boleśnie dotykająca.


2007-09-16

"Pociąg do życia wiecznego" Jerzy Pilch


Czytając najnowszą publikację Jerzego Pilcha, natychmiast ma się wrażenie, iż autor popełnia wykroczenie literackiej wtórności, wszak przed pięcioma laty zostaliśmy obdarzeni wyborem jego felietonów z „Polityki”. „Upadek człowieka pod Dworcem Centralnym” już w 2002 roku udowodnił, iż forma literacka, w jakiej Pilch czuje się najlepiej, warta jest udokumentowania nie tylko na stronach czasopisma, którego życie z natury jest krótkie i którego czytelnik zazwyczaj nie pozostawia sobie na półce. „Pociąg do życia wiecznego” potwierdza, iż konieczne jest wydawanie felietonów autora w formie książkowej, albowiem są one w każdym calu dopracowane, sugestywne i po prostu najlepsze spośród wszystkich pisanych i publikowanych form tego typu w Polsce. Co więcej – uważam, iż „Upadek człowieka pod Dworcem Centralnym” oraz „Pociąg do życia wiecznego” winny być obowiązkowo wykorzystywane na zajęciach ze studentami dziennikarstwa jako zbiory udowadniające, jak subiektywnym a jednocześnie prawdziwym, celnym i błyskotliwym żywiołem jest felieton. A mistrzem jego niezaprzeczalnie jest Jerzy Pilch.

Dla tych, którzy z różnych względów nie mieli możliwości bieżącego śledzenia publikacji autora w „Polityce”, a następnie w „Dzienniku”, książka ta będzie prawdziwą gratką, albowiem zebrane w niej teksty błyskotliwie komentują przemiany w dziejach naszego kraju. Tematykę felietonów można z grubsza podzielić na polityczną, społeczną, teoretyczno- i krytycznoliteracką oraz obrazki obyczajowe, które powstały z sytuacji zasłyszanych lub dostrzeżonych albo z irytujących drobiazgów, nad którymi zwykle przechodzi się do porządku dziennego. Nie wszystkie stanowią warsztatowy majstersztyk, niekiedy Pilch daje się ponieść emocjom i dyscyplinę słowa pisanego zarzuca na rzecz publicznego wyżalenia się wszem wobec. A o czym można w książce poczytać?

Jeśli chodzi o politykę to mocno dostaje się naszym Pierwszym Bliźniakom, szaleństwu odkrywania nazwisk na liście Wildsteina i byłemu ministrowi edukacji, o którego szkolnej przeszłości autor snuje rozważania co najmniej frapujące, choć tylko hipotetyczne. Tematyka społeczna znajduje się w ścisłej korelacji z krytykowaną sferą polityczną i niejednokrotnie Pilch smaży dwie pieczenie przy jednym ogniu, łącząc działania niepoważnych panów z Wiejskiej z ich oddziaływaniem na życie szarego Kowalskiego, któremu autor uważnie się przygląda choćby podczas manifestacji anty – bushowskiej w samym środku mroźnej zimy. Chociaż w nocie autorskiej informuje nas, iż celowo usunął ze zbioru felietony o literaturze, znajdziemy w „Pociągu do życia wiecznego” interesujące rozważania na temat Grassa, Bellowa, Kapuścińskiego oraz niezrozumiałego dla autora konfliktu między Zbigniewem Herbertem a Czesławem Miłoszem.

Chociaż Pilch za wszelką cenę buduje w swoich tekstach wizerunek twardego mężczyzny, któremu łza po policzku nigdy nie popłynie, zaskakuje i „uczłowiecza” go ciepły i pełen sentymentu tekst o Andrzeju Wantule. Jest także w tym wartościowym zbiorze obowiązkowa dawka czarnego humoru, ciętej ironii i rozweselającego demaskatorstwa. Warto wiedzieć, dlaczego Pilch nie lubi się fotografować, jakiej to traumy dostarczył mu jeden z wieczorów wigilijnych w dzieciństwie oraz dlaczego tak bardzo jest przeciwny likwidacji przedziałów dla palących w pociągach Intercity. Lektura „Pociągu do życia wiecznego” dostarczy więc skrajnie różnych od siebie doznań, a całość niewątpliwie jest książką wielokrotnego użytku i do cytowania na spotkaniach towarzyskich.

Wisława Szymborska napisała, iż „nic dwa razy się nie zdarza”. A jednak zdarzyło się i to drugie zdarzenie jest chyba lepsze od pierwszego. Można dwa razy wydać zbiór felietonów. I można dwukrotnie sprawić czytelnikom taką samą przyjemność estetyczną i poznawczą.

2007-09-14

"Wariat" Hubert Klimko- Dobrzaniecki


Mieszkający na końcu świata, wśród tryskających gejzerów i surowych zboczy wulkanicznych, oddychający na co dzień krystalicznie czystym powietrzem i żyjący na małej, lecz pięknej i dla niejednego stanowiącej cel podróży marzeń Islandii, Klimko – Dobrzaniecki na kartach ośmiu ujmujących opowiadań przenosi się myślami do miejsc swojego dzieciństwa i młodości. Bielawa, Jodłownik, Dzierżoniów i Pieszyce – miasta i miasteczka na południowym zachodzie Polski, ostatnie bastiony polskości przed przekroczeniem granicy naszych czeskich sąsiadów. Miejsca jakże odmienne od tych, jakie na co dzień widuje polski pisarz na islandzkiej ziemi, a jednak miejsca, do których pamięć i serce nakazują mu wrócić. W efekcie tego powrotu powstaje mądry i wzruszający traktat o wartościach uniwersalnych, ale w swym uniwersum jak najbardziej regionalnych, lokalnych i budujących codzienny, szary świat mieszkańców Bielawy i okolic.

Bo „Wariat” to niewątpliwie literacki powrót do pisania o małej ojczyźnie w polskiej literaturze. Klimko – Dobrzaniecki pisze o niej tak samo przejmująco, jak przejmująco pisał Miłosz o swej Dolinie Issy, bądź Konwicki o Litwie, jakiej już nie ma, a która nadal żyje w jego „Kronice wypadków miłosnych”. Nie miejsce jest jednak najważniejsze w jego pisarstwie. Opowiadania te mówią przede wszystkim o ludziach. Są humanistyczną rozprawą z fatalizmem świata, z jego nieprzewidywalnością i odbieraniem nam na co dzień jakiejś cząstki siebie, która znika w otchłani przeżytych już dni. Są także świadectwem tego, iż ludzkie marzenia, pragnienia, nadzieje i wyznaczane sobie cele nabierają znaczenia w momencie próby ich realizacji. Są dowodem na to, iż można zatrzymać w słowie „dzianie się” zdarzeń, a jednocześnie nadać im po raz kolejny bieg mający miejsce w świadomości każdego kolejnego czytelnika „Wariata”.

Ludzi, o których pisze autor, może już nie być na świecie. Niektórzy bohaterowie z pewnością są fikcyjni. Nie funkcjonują już stacje barwnie opisanego w tekście „Srebrna Strzała” pociągu. To wszystko jednak ponownie ożywa podczas lektury i stanowi o wielkości pisarstwa Klimko – Dobrzanieckiego. Bo takie postacie jak nauczyciel Poldek, który przeleciał na lotni polsko – czeską granicę, czy Kwiecia pragnąca za wszelką cenę zostać aniołem pozostaną na długo w pamięci. Jednym z najciekawszych tekstów z zbiorze jest „Cud” – urasta on bowiem do moralitetowej wręcz opowieści o spełnianiu się we własnym życiu i o istocie pragnień, chociaż osadzony jest mocno w bielawskich realiach. W każdym jednak tekście ożyje nie tylko Bielawa i jej okolice. Ożyją duchy i wspomnienia, a wszystko przekona nas do siebie, bo w gruncie rzeczy my wszyscy także coś podobnego przeżyliśmy, chociaż nigdy nie byliśmy w małej ojczyźnie autora.

Zanim zapalony miłośnik Islandii zrealizuje swoje marzenia i podąży śladami autora, by osiąść w tym dalekim kraju, niechaj zastanowi się nad tym, czy wyjeżdżając zabrał ze sobą najważniejszy bagaż – wspomnienia i sentyment do miejsca, z którego się wywodzi. Niech zastanowi się nad tym każdy, kto wyjeżdża gdziekolwiek z planem rozpoczęcia tam nowego życia. Dzika i chłodna Islandia jest dla Klimko – Dobrzanieckiego miejscem, w którym ogrzewa go żar najgorętszy z możliwych. To ciepło w sercu, jakie wywołuje miłość i pamięć miejsc oraz ludzi. I to ciepło pomogło stworzyć autorowi ważny dla polskiej literatury współczesnej zbiór tekstów. Potrzebny. I – co najważniejsze – prawdziwy. Bo choć forma jest tu kunsztowna i dopracowana, to podczas lektury „Wariata” najważniejsza jest treść przekazu. Dlatego warto udać się z autorem w sentymentalną podróż w głąb siebie samego. Podróż osobistą, a jednocześnie uniwersalną w swej wymowie.

2007-09-10

"Impreza" Marcin Jaskulski


Trudno jest napisać cokolwiek o książce, której kolejne rozdziały są tak potwornie nudne i idiotyczne, że po przeczytaniu trzeciego jak przez mgłę widzę obrazy stworzone w drugim, a już wielkim problemem jest przypomnienie sobie, o czym traktował pierwszy. Jako, że „Impreza” ma aż dwanaście rozdziałów, zmęczywszy ją do końca nie za bardzo wiem, jak się rozpoczęła. Ale taką to literacką imprezę organizuje nam Jaskulski, że nie pamiętamy już, co się na niej działo, a czytelniczego kaca potęguje świadomość zmarnowanych dwóch wieczorów na lekturę tej żenującej opowiastki.

Książka zadedykowana kobietom i w autorskim założeniu mająca stanowić swoistą „instrukcję obsługi” prawdziwego mężczyzny, którego potrzeby, pragnienia i doznania przedstawia historia Kuby. Jeżeli Kuba jest egzemplifikacją tego, co prezentuje sobą dorosły mężczyzna to ja prawdopodobnie chyba jestem kobietą, a może już wszystko mi się miesza po tym imprezowym kacu, jaki męczy mnie już dość długo.

Schemat fabularny jest tak banalny, że aż palce mnie bolą, kiedy wystukuję słowa tego akapitu czując się w obowiązku napisania co nieco o treści powieści. Główny bohater pracuje w bezdusznej korporacji, której szefostwu powie w końcu „adieu” uznając ten czyn za zachowanie człowieczeństwa w nieludzkich realiach nastawionej na zysk i pomnażanie tego zysku firmy wykorzystującej swoich pracowników i traktującej ich przedmiotowo. Odskocznią od stresu wywołanego pracą są dla niego liczne romanse, hektolitry wypijanego alkoholu, kartony wypalanych papierosów i wydawanie pieniędzy w nocnych klubach oraz galeriach handlowych. Któregoś dnia Kuba pozna Monikę, która przewartościuje jego świat i pokaże inną drogę samorealizacji i rozumienia własnych uczuć. Aby historia miłosna była ckliwa i chwytająca za serce, dziewczyna ukrywać będzie smutną tajemnicę, której wyjawienie spowoduje diametralne zmiany w sposobie patrzenia na świat naszego bohatera…

Tytułowa impreza ma miejsce w mrocznym i powracającym wielokrotnie śnie Kuby. Ma zapewne stanowić symboliczną egzegezę tego, co dzieje się na jawie i czego bohater do końca nie jest świadom. To jedyny inteligentny przejaw koncepcji twórczej autora, albowiem cała opowieść ociera się o banał, sztampę i jest zwyczajnie nużąca. Jaskulski nie potrafi barwnie portretować namnożonych bohaterów – ludzi z otoczenia Kuby. Umiejętność budowania dialogów między nimi pozwala na wykreowanie jedynie krótkich, lakonicznych i chwilami zupełnie bezsensownych dyskusji. Siląca się na sarkazm i ironię narracja bacznego i krytycznego obserwatora rzeczywistości jest jedynie quasi – socjologicznym rysem rzeczywistości, w jakiej funkcjonują jedynie kalekie relacje między ludźmi. Górnolotne frazesy dotyczące miłości, przywiązania i sensu życia ludzkiego mogą zafrapować jedynie tych, którzy budują swój system wartości na przekazach ilustrowanych pism. I co najbardziej przerażające –w opinii wielu kobiet ta książka jest ciekawym studium psychiki mężczyzny. Moim zdaniem „Impreza” mężczyzn po prostu obraża.

„Powieść o moim życiu zanudziłaby każdego” – te słowa Kuba wypowiada w rozmowie z Moniką, która radzi mu, by napisał o swoim życiu. I jeśli przyjąć, że Kuba częściowo jest porte parole samego autora (o czym Jaskulski informuje na swojej oficjalnej stronie internetowej), jego opowieść faktycznie jest po prostu nudna. Tak bardzo nudna, że po napisaniu niniejszych słów nie będę już się wysilał, aby przypomnieć sobie cokolwiek, co zawarte zostało w tej książce.

Dawno nie byłem na tak kiepskiej imprezie. Myślę, że niebawem wyprę ją z pamięci. A kobietom pragnącym poznać mężczyzn proponuję ich uważne słuchanie i obserwowanie, zaś lekturę „Imprezy” zdecydowanie odradzam.

2007-09-06

"Jabłko" Michel Faber

Od razu uprzedzam, iż nie czytałem „Szkarłatnego płatka i białego”, a to dlatego, że percepcja czytającego siedem opowiadań Michela Fabera rzekomo jest uzależniona (bądź też nie) od znajomości jego powieści. Ci, którzy ją znają, chętniej sięgną po lekturę „Jabłka”. Ci natomiast, którym dane było otworzyć najnowszą książkę Fabera bez przeczytania rzekomej introdukcji tworzonej przez „Płatek”, już przy lekturze przedmowy zirytują się mocno. Sam autor bowiem napisze w niej o „Szkarłatnym płatku i białym” wystarczająco wiele, aby potem darować już sobie tę powieść, jeżeli bohaterowie „Jabłka” przypadną nam do gustu i zafrapują sobą. Zaskakujące jest to, jak silnie Faber tłumaczy wszem wobec swoje intencje, kierujące nim przy pisaniu siedmiu bardzo różnych od siebie opowiastek toczących się w XIX wiecznym Londynie, niekoniecznie znanym tym, których nie interesują mroczne zakamarki, pijackie speluny, domy uciech i atmosfera panująca we wszystkich tych miejscach. Zniesmaczony przedmową, niezbyt chętnie zacząłem czytać „Jabłko”. Z każdym kolejnym jednak tekstem – traktowanym jako osobne opowiadanie, budujące niezależny świat przedstawiony – czytanie dało mi o wiele więcej przyjemności, niż smakowanie tytułowego owocu.

Bo teksty Fabera są swojego rodzaju zakazanym owocem. Ich ugryzienie spowoduje trwałą zmianę w naszym sposobie postrzegania rzeczywistości. Autor jest bowiem mistrzem gloryfikowania szczegółu i nadawania mu całego wachlarza rozmaitych znaczeń. Opowiadania tworzące zbiór niosą w sobie atmosferę niepokoju i zagadki. Każde z nich wymusi na czytającym zadumę nad opisaną sytuacją. I chociaż kilka zakończeń daje dowód na to, iż Faber mistrzem tego elementu swojej prozy nie jest (co udowodnił także w powieściowej historii „Pod skórą”), jest to jednak zbiorek o dużej wartości poznawczej (szczegółowo i ciekawie zaprezentowane realia obyczajowe XIX-wiecznej Anglii) i literackiej.

Siedem tekstów prezentuje bardzo różny poziom. Są tu próby fascynującej psychodramy („Clara i Pan Szczur”) i opowiadania budujące przekonujące i wyraziste obrazki z życia, w których czytelnik niejako się zanurza - jest obecny przy bohaterach, przygląda im się tak uważnie, iż jest w stanie policzyć zmarszczki na ich twarzach („Boże Narodzenie na Silver Street” oraz tytułowe „Jabłko”). Mamy tekst groteskowy i humorystyczny, który próbuje rościć sobie prawa do miana egzystencjalnego traktatu („Jak panu Bodleyowi dokuczyła mucha”). Mamy także opowiadanie zupełnie w tym zbiorze niepotrzebne, tworzące wrażenie niepotrzebnego balastu, dopisania go na siłę ze wskazaniem, iż bezpośrednio nawiązuje do wspominanej już przeze mnie powieści („Lekarstwo”). Jest także literacki szkic socjologiczny, budowany przez społecznie zaangażowane opowiadanko „Czekoladowe serduszka z Nowego Świata”. Najciekawszym i chyba najlepszym warsztatowo tekstem jest „Chmara kobiet w wielkich kapeluszach” zamykająca zbiór i budująca pomost między XIX-wiecznym światem a współczesnością, między literacką fikcją a biografią samego autora.

Nie wiem, jak bym odebrał „Jabłko”, gdybym przeczytał „Szkarłatny płatek i biały”. Wiem jedno – teraz już na pewno nie przeczytam tej powieści, a Faber mógłby bez problemu bronić swoich pisarskich umiejętności nadając bohaterom imiona zupełnie niezwiązane z powieścią. Dla mnie „Jabłko” nie jest żadnym „powrotem bohaterów” z głośnej powieści, o jakim czytam już na okładce. To mocno niedopracowany, ale fascynujący zbiór obyczajowych i okraszonych pikanterią kadrów z życia tych, którym bez większego wyrzutu sumienia zagląda się do życia przez ich okna.