2012-03-22

"Życie seksualne muzułmanina w Paryżu" Leїla Marouane

Powieść Leїli Marouane otwiera nową serię Wydawnictwa Claroscuro „Z innej perspektywy”, która ma przybliżyć polskim czytelnikom problemy różnego rodzaju migrantów – z celowym pominięciem „e” oraz „i” na początku. Myślę, że ta książka jest interesującą zapowiedzią, bo to przykład jednej z niewielu powieści, przy której tak często perlisty śmiech łączy się z bezradnym rozkładaniem rąk i przejmującym smutkiem, jakie na przemian towarzyszyć mogą lekturze. Na dobry początek poznawania tak zwanej literatury migranckiej przenosimy się do francuskiej stolicy, w której czterdziestoletni muzułmanin Mohamed Ben Mokhtar będzie starał się zerwać ze swoim życiem prawiczka u boku dominującej matki i zdecyduje się na to, by stać się pełnoprawnym paryżaninem, bez znamion mówiących o jego muzułmańskiej przeszłości. No tak, ale czy można po prostu wyskoczyć z siebie, ze swej kultury, religii i dotychczasowego życia, by jak na zawołanie stać się kimś innym, rzekomo lepszym? O tym i o wielu innych ciekawych kwestiach rozprawiać będzie Leїla Marouane w powieści – relacji, bowiem narrator jest jednocześnie człowiekiem z krwi i kości, komu autorka poświęciła czas oraz uwagę, pisząc barwnie, frapująco i niepowtarzalnie.

To taki rodzaj prozy, który przy omówieniu prosi się o nieustanne cytowanie. Smaczków bowiem w tej książce co nie miara, miary za to różnej, wagi także i kolorytu niezwykłego. Zacznijmy od samego początku i od tego, jak Mohamed postrzega swoje życie. „Jesteś w Paryżu, nie będąc w nim. Jak cień, który przechodzi przez miasto. Każdego ranka. By wieczorem wrócić do szarości przedmieścia. Paryż błyszczy dla innych. Ty u swoich gaśniesz. Oto twoje życie, stary. Ocierasz się o przepych, nie zaznając go. Istniejesz, nie istniejąc”. Mężczyzna postanawia powiedzieć „dość” tak żenującej wegetacji. Wybiela skórę za pomocą kremów, prostuje niesforne loki, zmienia imię i nazwisko, stając się Basilem Tocquardem. Postanawia porzucić paryskie przedmieście, by w samym centrum miasta wynająć wypasione i stylowe mieszkanie, w którym gościć będzie kobiety, jakie posmakuje, powącha i którym zapewni raj na ziemi samym swoim towarzystwem, swym testosteronem i niezwykłym, niemuzułmańskim urokiem osobistym.


„Kimże jestem, jeśli nie cieniem? Kim, jeśli nie człowiekiem spętanym?”. Zmiany, jakich chce dokonać nasz bohater, nie będą jednak takie proste. Jak cień snuje się za nim islam i koraniczne nakazy. Ręce wiąże matka, która nieustannie telefonuje, ingeruje w jego życie i natrętnie wypytuje, kiedy syn wreszcie znajdzie sobie żonę, by jego brat – podległy rodzicielce, wzorowy muzułmanin – także mógł wstąpić w święty związek małżeński. Tymczasem Mohamed alias Basile wcale nie zamierza się żenić. Jakie partnerki go interesują? „(…) Białe kobiety, oswojone z pigułką i prezerwatywą, wyzwolone obyczajowo i światopoglądowo, które świadomie, z radością i w dobrym samopoczuciu, bez skrupułów i wyrzutów sumienia wybierają życie bez małżeństwa”. Być może zainteresuje się nim Agnès Papinot, agentka nieruchomości, dzięki której znajduje piękne lokum przy Saint-Placide? Może warto zainwestować w znajomość z pewną starszą nieco, ale interesującą panią, która przejawia względem bohatera dość ambiwalentne uczucia? Chadidża, Dżamila, a nawet pisarka Loubna Minbar – kobiety znajdujące się w sferze wpływów Mohameda są tak różne, jak zróżnicowane są jego oczekiwania względem płci pięknej. Tak naprawdę przecież matczyne „światło życia” i „oczko w głowie” to siwiejący stary kawaler, dla którego kobiety wciąż są zagadką. Głównie w sferze seksualnej, ale nie tylko.


No właśnie, opowieść ta w seksualności się zasadza i wokół niej koncentruje, ale tak naprawdę odnieść można wrażenie, że w tej całej szalonej, słodko-gorzkiej narracji chodzi o coś zupełnie innego. Doznania nowego rodzaju. Powiązane z seksualnością, ale i odeń różne. Marouane pisze o skomplikowanym procesie odcinania się od własnych korzeni na tyle, na ile pozwalają na to okoliczności. Po co? By poczuć się bardziej świadomym samego siebie i skończyć z pustką, którą przez lata wytworzył kostyczny świat muzułmańskich powinności. Powinności wobec rodziny, religii, tradycji, wobec ludzi żyjących w Paryżu, ale tak naprawdę mentalnie pozostających gdzieś w kurzu uliczek Algieru. Rodzina staje się tutaj synonimem uzależnienia. Nic to, że nasz muzułmanin jest już uzależniony od środków nasennych i alkoholu. Bardziej boli go świadomość, że przez czterdzieści lat nie miał na tyle odwagi, by wreszcie przeciąć pępowinę łączącą go z matką i zrobić to, na co ma ochotę, a nie to, co nakazują mu inni. Czy można stać się szczęśliwym, unieszczęśliwiając rodzicielkę? Czy można odnaleźć się w świecie, którego tak naprawdę się nie rozumie? I czy bycie innym koniecznie oznacza dla muzułmanina odcięcie się od tak wielu spraw, które utrudniają egzystencję w cywilizowanym świecie?


„Życie seksualne muzułmanina w Paryżu” to nie jest książka mówiąca o tym, że islam jest gorszy, że bycie muzułmaninem to jakiś stygmat i że życie imigranta w Paryżu jest generalnie bardzo trudne (choć jest). To opowieść, która zadaje pytania o to, w jaki sposób łączyć coś, czego pozornie łączyć się nie da i udowadnia, że mądry kompromis to przejaw dojrzałości. Mohamed nie chce „pola uprawnego”, jak Koran określa żonę. Nie chce się wiązać, bo przez lata związany był ze zbyt wieloma osobami, sprawami, pojęciami i dogmatami. Wystarczy, że wiąże go intratna praca w bankowości, której może mu pozazdrościć niejeden rdzenny mieszkaniec Paryża. To z jednej strony książka buntownicza, z drugiej głównie ironiczna. Zabawna, chociaż przecież o tak poważnych sprawach traktująca. Inteligentna i dwuznaczna. Taka literatura stawia pytania, próbuje na nie odpowiadać i definiuje problemy na nowo. Warto przyjrzeć się temu, czy naprawdę nie można pogodzić nowoczesności z tradycją. Zachęcam do czytania i rozważań. Odkrywania tego, co kryje się za odważną, różową okładką.


tłum. Gabriela Hałat
Wydawnictwo Claroscuro, 2012

2 komentarze:

Unknown pisze...

Pozwolę sobie, o ile można, wstawić link do teledysku, ilustrującego imię i kulturę Autorki. Śpiewa Mylene Farmer
http://www.youtube.com/watch?v=0pbQ5rMAWZ0

Jarosław Czechowicz pisze...

Zbyszku, dzięki, uwielbiam Mylene :)