Na Armina spada pogrążająca go w egzystencjalnym niebycie wiadomość od lekarza – cierpi na zespół Klinefeltera, jest od zawsze bezpłodny i nigdy nie mógł począć potomka. Kim więc jest ten, którego przez lata uznawał za swojego syna i z którym wiąże go szczególna więź, zintensyfikowana przez śmierć Moniki, partnerki życiowej Armina i matki Bo? Obsesyjne próby ustalenia ojcostwa nakazują Arminowi przeprowadzać bardzo bolesne, a chwilami żenujące w swej śmieszności dla oczu postronnego obserwatora, rozmowy z mężczyznami – potencjalnymi dawcami „zdrowej” spermy dla łona Moniki. Odbiegając od tego, co jest teraz, Armin w pozornym chaosie coraz bardziej oddaje się wspomnieniom i myślom o tym, co było. Chociaż rozwiązanie zagadki jest dla uważnego czytelnika kwestią lektury kilku pierwszych rozdziałów, podążamy jednak za Arminem i jego onirycznymi opowieściami.
Zanim wyjaśni się sprawa dlań najważniejsza, wyjaśnieniu ulegają motywy zawiązania związku z Moniką, wpleciona zostanie historia niemej nosicielki sekretów kobiety, przemierzać będziemy Holandię z Arminem i jego (?) synem w rozpaczliwym poszukiwaniu zmarłej oraz dowiemy się o toksyczności relacji bohatera z rodzicami. Na pierwszy plan wysunie się tutaj postać apodyktycznego ojca, konserwatysty i rasisty (jakże bardzo „nieholenderskiego” w swej nietolerancji i zaściankowości), który okaleczył psychicznie Armina. Mężczyzna z tą wciąż jątrzącą się raną próbuje za wszelką cenę być ojcem dobrym, opiekuńczym i szanującym własne dziecko.
Niepewność ojcostwa Bo doprowadzać będzie Armina niemalże do szaleństwa. Połączenie tęsknoty za zmarłą Moniką i świadomość tego, iż największy swój sekret zabrała do grobu, nakaże mu zrewidować swoje poglądy na temat męskości i własnej wartości. Ból niewiadomej idzie w parze z zazdrością wobec pewności kobiet w sprawie pochodzenia własnego potomka: „Może na tym polega największa różnica między miłością matki a miłością ojca: matka ma zawsze stuprocentową pewność, że dziecko naprawdę jest jej. Dlatego też matka nie musi sobie niczego udowadniać.” Przed Arminem stanie konieczność udowodnienia sobie i światu wielu rzeczy, ale czy sprosta stojącemu przed nim zadaniu?
Dodatkowy koloryt obyczajowy i społeczny Holandii ukazany jest w szeregu „scenek rodzajowych”, które dla polskiego odbiorcy mogą być co najmniej zaskakujące – swoboda zachowań w miłosnym trójkącie, nastoletni syn pijący przy rodzicach wino bez ograniczeń, wędrowanie po nocnych klubach z maluchem śpiącym na ramieniu lub plecach, zażenowanie dorosłych, którym przeszkadzają oficjalne formy „pan/pani”… Przykładów jest sporo, bo „Ojciec i ojciec” to powieść o mentalności Holendrów, o ich liberalizmie i o pustce, jaką tworzy na co dzień na wskroś nowoczesne społeczeństwo zachodnioeuropejskie.
Piszę w zakończeniu o pustce, a rozpoczynając napisałem o braku. Dowodzi to jedynie tego, iż książka van Loona choć kipiąca od znaczeń i nie pozbawiona wartkiej akcji, jest jednocześnie donośnym krzykiem i pretensją zrodzoną z tego wszystkiego, czego nie ma, a co niezbędne jest, by normalnie funkcjonować.
1 komentarz:
Zachęciłes mnie do przeczytania. Kupie w oryginale i jeśli autor nie przegiął z holenderkimi powiedzonkami to chętnie przeczytam. Dzięki
Prześlij komentarz