Czasami nie warto dopuszczać kobiet do głosu. Mówią, gdakają, perorują, nic z tego nie wynika. Literatura współczesna zna też liczne przypadki „przegadanych” kobiecych książek, w których autorki doznają spazmów rozkoszy przy swoich słowach i topią się w otchłani samouwielbienia. Takie te kobiety bywają. „Baby odbijają słowa od siebie nawzajem i zapominają włączyć słuch. Czasami są to monologi do kogoś konkretnego bez nadziei na wysłuchanie i zrozumienie, takie gadanie pro forma i tak sobie. Na ławce w parku, w przychodni, na przystanku. Lecą słowa i zaraz spadają na ziemię”. Sylwia Chutnik w swojej debiutanckiej powieści też sobie nieźle pogadała, ale nie jest to bynajmniej skierowany na samą siebie monolog. Nie jest to także semantyczne drzewo, z którego opadają liście – słowa bez treści i znaczenia. Autorka w bezkompromisowy i niepowtarzalny sposób zabrała głos w imieniu pokrzywdzonych kobiet, a uczyniła to tak wdzięcznie, że nawet ocierające się o brudny trotuar słowa hałaśliwe, niepotrzebne i brzydkie nabierają tutaj swojej mocy i dynamicznie ubarwiają tę bardzo żywiołową prozę.
To bardzo smutna książka mimo tego, że podczas lektury wielokrotnie wybuchałem śmiechem. Komizm sytuacyjny i słowny kontrastuje z dramatem egzystencjalnej pustki, w jakiej znajdą się bohaterki (i bohater) tej niezwykłej opowieści. Dlaczego niezwykłej? Sztuką jest napisać o zwyczajnych ludziach, zwyczajnych troskach, prostych marzeniach i czarno – białym widzeniu świata z tak umiejętnie dobraną paletą słownych barw. Iskrzy się bowiem „Kieszonkowy atlas kobiet” fantazyjnie skomponowaną fabułą, przekonującymi i ironicznymi dialogami, a nade wszystko demaskatorską narracją, jaka ukazuje iluzje i pęknięcia świata codziennego stolicy, w której mieszkają nie tylko zaganiani pracownicy anglojęzycznych zawodów nastawionych na zysk i wyzysk wbici w garniturowe uniformy, ale także zwykli, szarzy, prości (trochę też prostaccy) ludzie, dla których ważne jest to, że przeżyło się kolejny dzień i to, że prawdopodobnie uda się przetrwać kolejny. Gdzie? Na obskurnym podwórku zapyziałej kamienicy, przy rozsypującym się straganie z tandetą, na brudnej ławce parkowej z obitą butelką po winie marki wino.
Ten specyficzny atlas nakreśla mapy mentalne i charakterologiczne ludzi, którzy mają jakieś prozaiczne marzenia i którym świat uniemożliwia ich realizację. I tak bazarowa Mańka chciałaby mieć dziecko, Maria Wachelberska święty spokój z demonami wojennej przeszłości, Marian Pawlikowski poczucie, iż jest potrzebny i adorowany w życiu, zaś dorastająca Marysia przyjaciółkę punkówę i świadomość tego, że ludzie naprawdę zwracają na nią uwagę. Cała ta czwórka zostanie sugestywnie sportretowana, aby w tle tego portretowania ukazać rysy charakterologiczne polskich kobiet, tak wielkich w swych wyobrażeniach o sobie i tak małych we własnych postępkach. Chutnik weźmie pod lupę polską kobiecość, ale przede wszystkim polską zawiść, zjadliwość, ksenofobię i złośliwość. Proste marzenia rozbiją się o bruk codzienności, a słowa opisujące paradę rozmaitych typów kobiet zderzą się z ich rzeczywistymi obrazami. Spójrzmy na cztery specyficzne Marie, aby przyjrzeć się, w jaki sposób jedną ścieżką semantycznych podobieństw można oddać wielość emocji i zdarzeń niekoniecznie kobiecego świata.
Pierwsza Maria to królowa. Królowa bazarowa oczywiście. Dodatkowo święta z drucianą aureolą własnego autorstwa. Zakompleksiona i porzucona przez wszystkich zdaje się cierpieć na atrofię emocji, jakie ożywają w niej jednak w momencie, w którym wygrzebany ze zlewu skrzep poronionego zarodka stanie się jej długo wyczekiwaną córką. To taka „Matka Wariatka z rozwianym włosem, bawiąca się w piaskownicy własnymi marzeniami”. Od niej można tylko uciekać. Dlatego też autorka w swym monologu powieściowym ucieknie do drugiej Marii. Sędziwa bohaterka jest żywym grobowcem, żyje z traumą wojennych doświadczeń i świadomością, że zawsze udawało jej się umknąć śmierci, a teraz musi ją odpędzać nożem trzymanym pod poduszką. Histeryczna rzeczniczka tych, którzy odeszli, sama dla siebie jest zagrożeniem. Mroczne widmo, które wegetuje. „Umarła za wszystkich ludzi, którzy zginęli na wojnie. Umarła, żyjąc nadal. Jak błąkająca się dusza bez możliwości zaznania spokoju”. Chutnik zostawia ją w piwnicy kamienicy i nie patrząc na agonię zabiera nas na spotkanie z trzecią Marią, a właściwie Marianem. Człek ten to złota rączka, hafciarz i krawiec, adorowany przez kobiety, ale przez żadną nie usidlony małżeńskim węzłem. Szykowny i elegancki „paniopan” ma takie same problemy z własną tożsamością, jak otoczenie z zaakceptowaniem go w pełni takim, jaki jest. Kiedy Marian dzielnie obroni się przez zakusami takiego, co to myśli, że on mężczyzn lubi, powędrujemy do świata małej kontestatorki, makabrycznie figlarnej Marysieńki, która zabija wzrokiem, wpycha gumy i żelowe misie do zamków i otworów w bankomatach, a nade wszystko stale kpi i wyszydza świat, w jakim nie jest w stanie się odnaleźć. Marysia ma powody do ustawicznej walki z rzeczywistością w jej mniemaniu skutecznymi sposobami. Jej pragnienia? „Choćby na chwilę poprzestawiać cały świat, wrzucić ziarenko do bezbłędnej maszyny. Niech coś się dzieje, niech się wszyscy obudzą, niech na chwilę zatrzymają”. I ta oto Marysia doprowadzi do finałowej katastrofy, która nadać może całej opowieści dodatkowego znaczenia.
Brawa za odwagę i brawa za dociekliwość. Brawa za zabranie głosu w imieniu tych, za których jeszcze tak sugestywnie się nie wypowiadano i brawa za to, że choć ten literacki atlas jest typowo babskim gadaniem, nie jest to gadanie nużące, a wręcz przeciwnie – nastraja i zmusza do refleksji. Nie tylko o typach kobiet.
Korporacja Ha!Art, 2008
To bardzo smutna książka mimo tego, że podczas lektury wielokrotnie wybuchałem śmiechem. Komizm sytuacyjny i słowny kontrastuje z dramatem egzystencjalnej pustki, w jakiej znajdą się bohaterki (i bohater) tej niezwykłej opowieści. Dlaczego niezwykłej? Sztuką jest napisać o zwyczajnych ludziach, zwyczajnych troskach, prostych marzeniach i czarno – białym widzeniu świata z tak umiejętnie dobraną paletą słownych barw. Iskrzy się bowiem „Kieszonkowy atlas kobiet” fantazyjnie skomponowaną fabułą, przekonującymi i ironicznymi dialogami, a nade wszystko demaskatorską narracją, jaka ukazuje iluzje i pęknięcia świata codziennego stolicy, w której mieszkają nie tylko zaganiani pracownicy anglojęzycznych zawodów nastawionych na zysk i wyzysk wbici w garniturowe uniformy, ale także zwykli, szarzy, prości (trochę też prostaccy) ludzie, dla których ważne jest to, że przeżyło się kolejny dzień i to, że prawdopodobnie uda się przetrwać kolejny. Gdzie? Na obskurnym podwórku zapyziałej kamienicy, przy rozsypującym się straganie z tandetą, na brudnej ławce parkowej z obitą butelką po winie marki wino.
Ten specyficzny atlas nakreśla mapy mentalne i charakterologiczne ludzi, którzy mają jakieś prozaiczne marzenia i którym świat uniemożliwia ich realizację. I tak bazarowa Mańka chciałaby mieć dziecko, Maria Wachelberska święty spokój z demonami wojennej przeszłości, Marian Pawlikowski poczucie, iż jest potrzebny i adorowany w życiu, zaś dorastająca Marysia przyjaciółkę punkówę i świadomość tego, że ludzie naprawdę zwracają na nią uwagę. Cała ta czwórka zostanie sugestywnie sportretowana, aby w tle tego portretowania ukazać rysy charakterologiczne polskich kobiet, tak wielkich w swych wyobrażeniach o sobie i tak małych we własnych postępkach. Chutnik weźmie pod lupę polską kobiecość, ale przede wszystkim polską zawiść, zjadliwość, ksenofobię i złośliwość. Proste marzenia rozbiją się o bruk codzienności, a słowa opisujące paradę rozmaitych typów kobiet zderzą się z ich rzeczywistymi obrazami. Spójrzmy na cztery specyficzne Marie, aby przyjrzeć się, w jaki sposób jedną ścieżką semantycznych podobieństw można oddać wielość emocji i zdarzeń niekoniecznie kobiecego świata.
Pierwsza Maria to królowa. Królowa bazarowa oczywiście. Dodatkowo święta z drucianą aureolą własnego autorstwa. Zakompleksiona i porzucona przez wszystkich zdaje się cierpieć na atrofię emocji, jakie ożywają w niej jednak w momencie, w którym wygrzebany ze zlewu skrzep poronionego zarodka stanie się jej długo wyczekiwaną córką. To taka „Matka Wariatka z rozwianym włosem, bawiąca się w piaskownicy własnymi marzeniami”. Od niej można tylko uciekać. Dlatego też autorka w swym monologu powieściowym ucieknie do drugiej Marii. Sędziwa bohaterka jest żywym grobowcem, żyje z traumą wojennych doświadczeń i świadomością, że zawsze udawało jej się umknąć śmierci, a teraz musi ją odpędzać nożem trzymanym pod poduszką. Histeryczna rzeczniczka tych, którzy odeszli, sama dla siebie jest zagrożeniem. Mroczne widmo, które wegetuje. „Umarła za wszystkich ludzi, którzy zginęli na wojnie. Umarła, żyjąc nadal. Jak błąkająca się dusza bez możliwości zaznania spokoju”. Chutnik zostawia ją w piwnicy kamienicy i nie patrząc na agonię zabiera nas na spotkanie z trzecią Marią, a właściwie Marianem. Człek ten to złota rączka, hafciarz i krawiec, adorowany przez kobiety, ale przez żadną nie usidlony małżeńskim węzłem. Szykowny i elegancki „paniopan” ma takie same problemy z własną tożsamością, jak otoczenie z zaakceptowaniem go w pełni takim, jaki jest. Kiedy Marian dzielnie obroni się przez zakusami takiego, co to myśli, że on mężczyzn lubi, powędrujemy do świata małej kontestatorki, makabrycznie figlarnej Marysieńki, która zabija wzrokiem, wpycha gumy i żelowe misie do zamków i otworów w bankomatach, a nade wszystko stale kpi i wyszydza świat, w jakim nie jest w stanie się odnaleźć. Marysia ma powody do ustawicznej walki z rzeczywistością w jej mniemaniu skutecznymi sposobami. Jej pragnienia? „Choćby na chwilę poprzestawiać cały świat, wrzucić ziarenko do bezbłędnej maszyny. Niech coś się dzieje, niech się wszyscy obudzą, niech na chwilę zatrzymają”. I ta oto Marysia doprowadzi do finałowej katastrofy, która nadać może całej opowieści dodatkowego znaczenia.
Brawa za odwagę i brawa za dociekliwość. Brawa za zabranie głosu w imieniu tych, za których jeszcze tak sugestywnie się nie wypowiadano i brawa za to, że choć ten literacki atlas jest typowo babskim gadaniem, nie jest to gadanie nużące, a wręcz przeciwnie – nastraja i zmusza do refleksji. Nie tylko o typach kobiet.
Korporacja Ha!Art, 2008
5 komentarzy:
Wczoraj wiecz. miałem okazję obejrzec program z pani udziałem (tvp kultura).
Naprawde w ciekawy sposób realizuje pani swoje zainteresowania historyczne, szcz. te dot. powstania warszawskiego.
Ilekroć mam okazję, próbuję się swoimi refleksjami (dot. tej tematyki) dzielić z irlandzczykami, co w połączeniu z ciężką fizyczną pracą i niezbyt dobrą znajomością angielskiego bywa czasami niełatwe, haha.
Prosiłbym o krótką korespondencję mail Art2811@wp.pl
Z Sylwią Chutnik można się skontaktować przez jej stronę internetową
http://altaskobiet.blog.onet.pl/
Ja tu tylko napisałem o jej książce :-)
Jak można promować wyszydzajacy polskosc, a przy tym grafomanski "Kieszonkowy atlas kobiet" Sylwii Chutnik?
Możliwe jest to tylko wtedy jeśli nie jest się Polakiem.
Jaka przynależność etniczna kryje się pod polskimi nazwiskami?
BINGO!
Żydowska.
Żaden Żyd nie jest Polakiem.
Żaden Polak nie jest Żydem.
Jeżeli w Polsce są Żydzi
To nie są w swoim kraju,
Tak jak Polacy w Izraelu
nie są w swoim kraju,
Jeżeli wogóle tam są.
Żaden interes polski nie jest interesem żydowskim.
Żaden interes żydowski nie jest interesem polskim.
Jeżeli w Polsce są interesy żydowskie,
To nie są w interesie Polski,
Tak jak interesy polskie w Izraelu
nie są w interesie Izraela,
Jeżeli wogóle tam są.
Konkluzja:Żydzi i ich interesy w Polsce to fałsz,
który z natury rzeczy i logiki musi być
skorygowany.
Polska to nie Kanaan ani żadna w Biblii
ziemia obiecana.
Żydzi w Polsce to logika pomieszana.
Polska jest Ojczyzną Polaków.
Żydów Polska ojczyzną
nie jest.
Żyd w Polsce to wrzód,tasiemiec,pijawka.
Żyd urodzony w Polsce to bachur niechciany.
Inny taki niepodobny do wszystkiego co polskie,
Żyd polski to taka kukuła w Polskim Gnieździe.
Żydów obecność w Polsce,
Polski jest przekleństwem !
Fragment tego żydowskiego grafomaństwa:
„"A najglupszy jest ten talerz na wigilię. Dlatego marzy mi się buldożer, który zmiażdży ten głupi naród, ale nie przyrodę".
No tak. Przyroda powinna zostać. Przyda się pod budowę Judeopolonii.
Pan cyrenejczyk chyba ma problemy z czytaniem książek ze zrozumieniem
Prześlij komentarz