Lubią ci nasi współcześni pisarze zagłębiać się w świat, który minął. Lubią te niedopowiedzenia, ten mrok, ten fatalizm minionej epoki, minionego systemu, świata minionego. Po ciekawym rozrachunku z późniejszym komunizmem, którego dokonał Jarosław Maślanka w swych „Haszyszopenkach” i po kiepskim przedstawieniu Polski szarej, brzydkiej i nijakiej w „Słonym wietrze” Marka Idczaka, otrzymujemy kolejną polską powieść współczesną o PRL. Tym razem historia wychodzi spod pióra doświadczonej literatki i jest jednocześnie przekrojem przez wszystkie lata, w których jedyna słuszna idea, jedyna słuszna partia i jedyny słuszny pogląd na rzeczywistość zdominowały życie zastraszonych maluczkich i wypinających piersi po kolejne ordery lub odznaczenia notabli. Iwasiów utkała z własnych wspomnień i przemyśleń na temat minionego systemu piękny literacki kobierzec, który – aby nie zapomnieć o jeszcze jednej istotnej książce o „czerwonej Polsce” – cieszy oczy czytelnika równie mocno, a może nawet mocniej niż sugestywne w swej wymowie „Paprochy” Ewy Markowskiej–Radziwiłowicz. Uważam jednak, że określenie „Bambino” mianem powieści o PRL będzie dla autorki krzywdzące. W znakomicie bowiem nakreślonym tle wielkiej Historii, która oddziałuje na małe historie szarych bohaterów, chodzić będzie przede wszystkim o problem tworzenia trwałych więzi międzyludzkich, problem poszukiwania własnego miejsca i korzeni oraz problem znaczenia własnego losu dla innych, równie pogruchotanych przez życie.
Iwasiów stworzyła dramatyczną opowieść o ludziach, którzy ustawicznie próbują określić swe życiowe role i nieudolnie żegnają z powracającą przeszłością, jaka determinuje ich losy. W tytułowym barze spotykać się będą ludzie tak różni, jak różne odcienie miała polska rzeczywistość nieudolnie formowana przez tych, którzy chcieli ją naprawić po wojnie i przez tych, którzy przyszli naprawiać po naprawiających, niszcząc coraz więcej i coraz skuteczniej. W barze siadają tak, jak nakazuje im wewnętrzny imperatyw, a przyglądając się im, można wysnuć wnioski na temat tego, kim są naprawdę: „Każdy wybiera miejsce. Są tacy, którzy siedzą przodem do sali, i inni, co wolą patrzeć przez okno. Ci, którym zależy na odległości od bufetu, tamci, którzy zdają się uciekać, ukrywać”. Przyjrzymy się wszystkim pracownikom i klientom miejsca, które przez lata było specyficznym zwierciadłem odbijającym rzeczywistość. I w tym zwierciadle autorka pokazuje, jakimi są ci opisani, ale i niejednokrotnie ci, którzy o ich losach czytają.
Użyłem już przysłówka, który zdradził mój stosunek do książki i zapowiedział charakter niniejszej recenzji. Tak, będę Iwasiów chwalił, będę jej kadził i będę pisał o tym, dlaczego ta gorzka powieść ma mimo wszystko taki słodki smak. Napiszę, dlaczego od razu poczułem się dobrze z jej bohaterami i dlaczego, mimo chwilami irytującej składni, nazbyt licznych równoważników zdań, słownych elips i stylizacji na dramatycznie szarganą polszczyznę mówioną, odkryłem magię języka „Bambino” i zauroczony nim, dałem się ponieść fali zdarzeń, o jakich opowiada narratorka gdzieś z ukrycia, z oddali, z innej perspektywy czasowej. I niech mi będzie wolno zaryzykować stwierdzenie, że Iwasiów w swej książce rozprawia się z pewnymi ważnymi kwestiami z własnego życia, że próbuje się w niej rozliczyć z przeszłością za siebie i jeszcze za jakichś bliskich jej ludzi. Bo tak chyba jest, prawda, Pani Ingo? A teraz pozwolę sobie przedstawić bohaterów „Bambino”.
Wszyscy – tak jak sportretowani w „Schizie” Pauliny Grych – związani są ze Szczecinem i każde z nich na swój sposób przeżywa emocjonalny związek z tym miastem. Maria przybyła do miasta z bardzo daleka. Młodziutka dziewczyna ze wschodu w 1957 roku – kiedy los wiąże ją ze Szczecinem – ma już zbyt wiele lat na to, by być dzieckiem, a zbyt mało na bycie kobietą. Dramatyczna opowieść o rodzinnej biedzie, wyniszczaniu przez wojnę i późniejsze retrospekcje dorastającej Marii są przejmującym świadectwem wykorzenienia i braku możliwości odnalezienia się w rzeczywistości. Bo Maria najpierw próbuje być pilną studentką, potem oddaną żoną, a następnie kochającą matką. Wypada ze wszystkich ról i wypada z życia, a jej historia to poruszający dowód na to, że aby być, trzeba wiedzieć, skąd się jest i do czego się zmierza. Podobne problemy ma rówieśnik i mąż Marii, Jan. Ucieka do Szczecina przed przeszłością, przed mrokiem rzekomo bękarciego pochodzenia, przed traumą dziecięcych wspomnień z wojenną pożogą w tle. Młody Janek wierzy nowej ideologii i nowemu światu. Niepostrzeżenie z Janka pełnego chęci do życia stanie się zgorzkniałym Janem, przez którego w 1968 roku ktoś utraci szansę na dalsze spokojne życie w Polsce, a w 1973 ktoś uświadomi sobie, iż życie w dalszym związku z tym człowiekiem jest mirażem.
Opiekunkami i swego rodzaju mentorkami młodych będą Anna i Ula. O ile pierwsza z postaci nie jest zbyt błyskotliwie przedstawiona (albo po prostu mniej mnie pasjonowała jej historia), o tyle Ula – Ulrike to bohaterka, o której Iwasiów mogłaby napisać osobną książkę. „Jej droga to przypadek udramatyzowany Historią, której na co dzień nikt nie widzi”. Kobieta, która nie czuje się do końca ani Niemką, ani Polką. Kobieta, która nie może pogodzić się z przeszłością i nie jest w stanie na gruzach tego, co było budować czegoś nowego. Bohaterka pozornie statyczna, ale jednocześnie najbardziej dynamiczna. Los Uli może być w „Bambino” leitmotivem, dlatego też nie będę zbyt wiele na jej temat pisał, by nie psuć przyjemności lektury.
Cała czwórka stanowi specyficzną całość. „Mają z sobą coś wspólnego: nie mają tu, w mieście, rodzin. Uklepują swoje życie, stykając się naskórkami z ludźmi stąd, zawierają przymierza, składają przysięgi”. Ta całość narażona będzie na wstrząsy Historii i kataklizmy historii. Maria, Jan, Anna i Ula będą razem i jednocześnie z osobna egzemplifikacją tezy o tym, że w warunkach nieprzewidywalnego ustroju nigdy nie można przewidzieć zachowań jednostki podległej temu ustrojowi. Będzie także „Bambino” piękną opowieścią o miłości, wierności własnym zasadom oraz o wstydzie, bardzo różnie pojmowanym. To książka, która poprowadzi nas ścieżkami czterech biografii przez skomplikowany labirynt dziejów Polski na przestrzeni ponad czterdziestu lat.
Prawdziwość bohaterów Iwasiów i boleśnie dotykająca plastyczność jej języka pozwalają mi napisać, że jeśli w ten sposób ktoś chce się we współczesnej literaturze „rozprawiać” z czasami minionymi, to ja – mimo iż tą tematyką jestem już nieco zmęczony – chętnie taką rozprawę przeczytam.
Wydawnictwo Świat Książki, 2008
Iwasiów stworzyła dramatyczną opowieść o ludziach, którzy ustawicznie próbują określić swe życiowe role i nieudolnie żegnają z powracającą przeszłością, jaka determinuje ich losy. W tytułowym barze spotykać się będą ludzie tak różni, jak różne odcienie miała polska rzeczywistość nieudolnie formowana przez tych, którzy chcieli ją naprawić po wojnie i przez tych, którzy przyszli naprawiać po naprawiających, niszcząc coraz więcej i coraz skuteczniej. W barze siadają tak, jak nakazuje im wewnętrzny imperatyw, a przyglądając się im, można wysnuć wnioski na temat tego, kim są naprawdę: „Każdy wybiera miejsce. Są tacy, którzy siedzą przodem do sali, i inni, co wolą patrzeć przez okno. Ci, którym zależy na odległości od bufetu, tamci, którzy zdają się uciekać, ukrywać”. Przyjrzymy się wszystkim pracownikom i klientom miejsca, które przez lata było specyficznym zwierciadłem odbijającym rzeczywistość. I w tym zwierciadle autorka pokazuje, jakimi są ci opisani, ale i niejednokrotnie ci, którzy o ich losach czytają.
Użyłem już przysłówka, który zdradził mój stosunek do książki i zapowiedział charakter niniejszej recenzji. Tak, będę Iwasiów chwalił, będę jej kadził i będę pisał o tym, dlaczego ta gorzka powieść ma mimo wszystko taki słodki smak. Napiszę, dlaczego od razu poczułem się dobrze z jej bohaterami i dlaczego, mimo chwilami irytującej składni, nazbyt licznych równoważników zdań, słownych elips i stylizacji na dramatycznie szarganą polszczyznę mówioną, odkryłem magię języka „Bambino” i zauroczony nim, dałem się ponieść fali zdarzeń, o jakich opowiada narratorka gdzieś z ukrycia, z oddali, z innej perspektywy czasowej. I niech mi będzie wolno zaryzykować stwierdzenie, że Iwasiów w swej książce rozprawia się z pewnymi ważnymi kwestiami z własnego życia, że próbuje się w niej rozliczyć z przeszłością za siebie i jeszcze za jakichś bliskich jej ludzi. Bo tak chyba jest, prawda, Pani Ingo? A teraz pozwolę sobie przedstawić bohaterów „Bambino”.
Wszyscy – tak jak sportretowani w „Schizie” Pauliny Grych – związani są ze Szczecinem i każde z nich na swój sposób przeżywa emocjonalny związek z tym miastem. Maria przybyła do miasta z bardzo daleka. Młodziutka dziewczyna ze wschodu w 1957 roku – kiedy los wiąże ją ze Szczecinem – ma już zbyt wiele lat na to, by być dzieckiem, a zbyt mało na bycie kobietą. Dramatyczna opowieść o rodzinnej biedzie, wyniszczaniu przez wojnę i późniejsze retrospekcje dorastającej Marii są przejmującym świadectwem wykorzenienia i braku możliwości odnalezienia się w rzeczywistości. Bo Maria najpierw próbuje być pilną studentką, potem oddaną żoną, a następnie kochającą matką. Wypada ze wszystkich ról i wypada z życia, a jej historia to poruszający dowód na to, że aby być, trzeba wiedzieć, skąd się jest i do czego się zmierza. Podobne problemy ma rówieśnik i mąż Marii, Jan. Ucieka do Szczecina przed przeszłością, przed mrokiem rzekomo bękarciego pochodzenia, przed traumą dziecięcych wspomnień z wojenną pożogą w tle. Młody Janek wierzy nowej ideologii i nowemu światu. Niepostrzeżenie z Janka pełnego chęci do życia stanie się zgorzkniałym Janem, przez którego w 1968 roku ktoś utraci szansę na dalsze spokojne życie w Polsce, a w 1973 ktoś uświadomi sobie, iż życie w dalszym związku z tym człowiekiem jest mirażem.
Opiekunkami i swego rodzaju mentorkami młodych będą Anna i Ula. O ile pierwsza z postaci nie jest zbyt błyskotliwie przedstawiona (albo po prostu mniej mnie pasjonowała jej historia), o tyle Ula – Ulrike to bohaterka, o której Iwasiów mogłaby napisać osobną książkę. „Jej droga to przypadek udramatyzowany Historią, której na co dzień nikt nie widzi”. Kobieta, która nie czuje się do końca ani Niemką, ani Polką. Kobieta, która nie może pogodzić się z przeszłością i nie jest w stanie na gruzach tego, co było budować czegoś nowego. Bohaterka pozornie statyczna, ale jednocześnie najbardziej dynamiczna. Los Uli może być w „Bambino” leitmotivem, dlatego też nie będę zbyt wiele na jej temat pisał, by nie psuć przyjemności lektury.
Cała czwórka stanowi specyficzną całość. „Mają z sobą coś wspólnego: nie mają tu, w mieście, rodzin. Uklepują swoje życie, stykając się naskórkami z ludźmi stąd, zawierają przymierza, składają przysięgi”. Ta całość narażona będzie na wstrząsy Historii i kataklizmy historii. Maria, Jan, Anna i Ula będą razem i jednocześnie z osobna egzemplifikacją tezy o tym, że w warunkach nieprzewidywalnego ustroju nigdy nie można przewidzieć zachowań jednostki podległej temu ustrojowi. Będzie także „Bambino” piękną opowieścią o miłości, wierności własnym zasadom oraz o wstydzie, bardzo różnie pojmowanym. To książka, która poprowadzi nas ścieżkami czterech biografii przez skomplikowany labirynt dziejów Polski na przestrzeni ponad czterdziestu lat.
Prawdziwość bohaterów Iwasiów i boleśnie dotykająca plastyczność jej języka pozwalają mi napisać, że jeśli w ten sposób ktoś chce się we współczesnej literaturze „rozprawiać” z czasami minionymi, to ja – mimo iż tą tematyką jestem już nieco zmęczony – chętnie taką rozprawę przeczytam.
Wydawnictwo Świat Książki, 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz