Jerzy Kosiński to postać tragiczna, która swój tragizm potrafiła wykreować. Pisarz w sumie dość przeciętny, osobowość niezwykła. Kiedy jego życie nagle się zakończyło w 1991 roku, wielu zadawało sobie pytanie, czy samobójstwo było także elementem przerażającej gry, w jaką wdał się Kosiński, wyjeżdżając z Polski, pisząc po angielsku, wciąż atakując, ironizując, szokując. Po blisko dwudziestu latach jego postać wydaje się mocno zapomniana – zarówno w kraju, z którego wyemigrował, jak i w Ameryce, jaka przed laty przyjęła go z otwartymi ramionami i pozwoliła na artystyczny rozwój. Czytając „Good night, Dżerzi” należy zadawać sobie pytanie nie tylko o to, o kim ta książka, ale także o to, kto ją napisał. Przecież Janusz Głowacki to także polski emigrant, któremu Nowy Jork daje możliwości rozwoju. Tak samo sarkastyczny, tak samo kontrowersyjny, równie mocno wyrazisty i zauważalny jak przed laty Dżerzi. O kim jest ta barwna opowieść? O Kosińskim czy samym Głowackim? Czy można w jednoznaczny sposób wypowiadać się o fikcji stworzonej po to, by… tak naprawdę opisywała fikcję? Bo przecież to, w jaki sposób kreował się Jerzy Kosiński było przede wszystkim grą. Książka Głowackiego także nią jest. Autor podejmuje inteligentną próbę wyjścia naprzeciw Dżerziemu, sam tworząc mity, spekulując, zmyślając i – jak przypuszczam – dobrze się przy tym bawiąc.
Zostawmy na razie na boku rozważania o tym, czy to książka napisana całkiem serio i pytanie o to, dla kogo została napisana. Przyjrzyjmy się jej koncepcji. Autor zbiera materiały do filmu o Jerzym Kosińskim. To, czego dowiemy się o Dżerzim, jest więc mocno fragmentaryczne. Nie chodzi tu bynajmniej o stworzenie biografii, bo i nie jest książka Głowackiego żadną biografią. Myślę, że „Good night, Dżerzi” powstało głównie z autentycznego zainteresowania twórczego, z zazdrości (sam autor przecież daje nam do rozważenia obrazową metaforę, pisząc „(…) Siedzę teraz w starej budzie, z łańcuchem na szyi i warczę. A Dżerzi naprawdę urwał się ze smyczy”), z fascynacji i niemocy. Bo bardzo można pragnąć napisać o Jerzym Kosińskim, ale tak naprawdę napisze się tylko o tym, co on sam chciał, by napisano. Głowacki zaś chce wniknąć w jego życie na inny, niepowtarzalny sposób. I ta inność jest wyraźna, bo przecież nie jest to linearnie układająca się historia, tylko zbiór tekstów o różnym charakterze i proweniencji, które niczym kolaż składają się w obraz niepokojący i dwuznaczny. A przecież taki przez całe swoje życie był Jerzy Kosiński. I widać, że to bardzo imponuje temu, który o nim pisze.
„Good night, Dżerzi” to świetnie skrojony obraz Ameryki, która potrafi przygarnąć każdego i w której można dość łatwo przejść drogę od pucybuta do milionera, jeżeli ma się odrobinę szczęścia i potrafi to wykorzystać. Jeden z rozmówców Głowackiego mówi o Ameryce następująco: „U nas jak w szpitalu wariatów, wybierasz sobie, kim chcesz być i jesteś”. Wykorzystał to przed laty Kosiński, wykorzystuje to także autor książki o nim i zmusza do ciągłego zastanawiania się nad rolą artystycznej kreacji. Przecież tak naprawdę Głowacki nie wydaje się pisać o Kosińskim czegoś, czego już byśmy nie wiedzieli. Problemy osobowościowe, niejednoznaczne relacje z matką, kontrowersje wokół wydawania książek napisanych w języku angielskim być może przy pomocy amerykańskich redaktorów; obsesyjne pragnienie bycia niezależnym i pełne dramatyzmu relacje z kobietami (z mężczyznami Kosiński nie chciał i nie próbował ich stwarzać), ucieczka w seks, alkohol, narkotyki. Intensywne życie na krawędzi i ciągłe poczucie, że jednak za mało się o tym wszystkim mówi. „Good night, Dżerzi” to jednak książka, która zmusza raz jeszcze do myślenia nad tym, co spowodowało, że mały żydowski chłopiec zastraszany przez otoczenie, wciąż nim tak naprawdę pozostaje, chociaż dumnie kroczy przez nowojorskie aleje, bywa wszędzie, gdzie go powinni widzieć, prowokuje, atakuje i pokazuje swą siłę. Głowacki snuje w swej książce rozważania nie tyle ciekawe, co kontrowersyjne. Choćby porównanie fatalizmu losu Edypa do życia polskiego autora, który zasłynął z makabrycznych wizji „Malowanego ptaka” i „Kroków”. Wydaje się być bardzo blisko problemów Dżerziego, a z drugiej strony subtelnie się od nich odsuwa. Opowiada o kreowaniu samego siebie i kreuje – nie tylko postać-legendę, ale i siebie jako piszącego o tej legendzie.
Niezwykle istotne są relacje Kosińskiego z kobietami i tym relacjom Głowacki poświęca sporą część książki. To nie tylko postać tragicznej rosyjskiej emigrantki Maszy, wokół której koncentruje się wiele opisanych zdarzeń. To także pozostająca w cieniu, ale wciąż ważna dla niego matka i żona, której teatralna obecność tylko za kotarą rzuca nowe światło na rozumienie istoty związku przez Kosińskiego. Kobiet w jego życiu było bardzo wiele, jednakże wszystkie one doświadczały z jego strony tych samych rozczarowań i upokorzeń. Głowacki próbuje nadać im mocno teatralnego wyrazu i wychodzi mu to całkiem nieźle.
W ogóle „Good night, Dżerzi” to niezła publikacja. Zastanawiająca. Dwuznaczna. Fascynująca. Opowieść o tym, w jaki sposób los zamienia się w przypadek i o przypadku zamienianym w los. Inteligencji i pomysłowości jest w Januszu Głowackim tyle, że bez względu na to, czy pisze o Kosińskim czy też o samym sobie, warto tę książkę poznać i zastanowić się nad tym, czy tragizm nie chadza w życiu (np. na nowojorskiej ulicy) nazbyt często pod rękę z komizmem i ironią.
Wydawnictwo Świat Książki, 2010
Zostawmy na razie na boku rozważania o tym, czy to książka napisana całkiem serio i pytanie o to, dla kogo została napisana. Przyjrzyjmy się jej koncepcji. Autor zbiera materiały do filmu o Jerzym Kosińskim. To, czego dowiemy się o Dżerzim, jest więc mocno fragmentaryczne. Nie chodzi tu bynajmniej o stworzenie biografii, bo i nie jest książka Głowackiego żadną biografią. Myślę, że „Good night, Dżerzi” powstało głównie z autentycznego zainteresowania twórczego, z zazdrości (sam autor przecież daje nam do rozważenia obrazową metaforę, pisząc „(…) Siedzę teraz w starej budzie, z łańcuchem na szyi i warczę. A Dżerzi naprawdę urwał się ze smyczy”), z fascynacji i niemocy. Bo bardzo można pragnąć napisać o Jerzym Kosińskim, ale tak naprawdę napisze się tylko o tym, co on sam chciał, by napisano. Głowacki zaś chce wniknąć w jego życie na inny, niepowtarzalny sposób. I ta inność jest wyraźna, bo przecież nie jest to linearnie układająca się historia, tylko zbiór tekstów o różnym charakterze i proweniencji, które niczym kolaż składają się w obraz niepokojący i dwuznaczny. A przecież taki przez całe swoje życie był Jerzy Kosiński. I widać, że to bardzo imponuje temu, który o nim pisze.
„Good night, Dżerzi” to świetnie skrojony obraz Ameryki, która potrafi przygarnąć każdego i w której można dość łatwo przejść drogę od pucybuta do milionera, jeżeli ma się odrobinę szczęścia i potrafi to wykorzystać. Jeden z rozmówców Głowackiego mówi o Ameryce następująco: „U nas jak w szpitalu wariatów, wybierasz sobie, kim chcesz być i jesteś”. Wykorzystał to przed laty Kosiński, wykorzystuje to także autor książki o nim i zmusza do ciągłego zastanawiania się nad rolą artystycznej kreacji. Przecież tak naprawdę Głowacki nie wydaje się pisać o Kosińskim czegoś, czego już byśmy nie wiedzieli. Problemy osobowościowe, niejednoznaczne relacje z matką, kontrowersje wokół wydawania książek napisanych w języku angielskim być może przy pomocy amerykańskich redaktorów; obsesyjne pragnienie bycia niezależnym i pełne dramatyzmu relacje z kobietami (z mężczyznami Kosiński nie chciał i nie próbował ich stwarzać), ucieczka w seks, alkohol, narkotyki. Intensywne życie na krawędzi i ciągłe poczucie, że jednak za mało się o tym wszystkim mówi. „Good night, Dżerzi” to jednak książka, która zmusza raz jeszcze do myślenia nad tym, co spowodowało, że mały żydowski chłopiec zastraszany przez otoczenie, wciąż nim tak naprawdę pozostaje, chociaż dumnie kroczy przez nowojorskie aleje, bywa wszędzie, gdzie go powinni widzieć, prowokuje, atakuje i pokazuje swą siłę. Głowacki snuje w swej książce rozważania nie tyle ciekawe, co kontrowersyjne. Choćby porównanie fatalizmu losu Edypa do życia polskiego autora, który zasłynął z makabrycznych wizji „Malowanego ptaka” i „Kroków”. Wydaje się być bardzo blisko problemów Dżerziego, a z drugiej strony subtelnie się od nich odsuwa. Opowiada o kreowaniu samego siebie i kreuje – nie tylko postać-legendę, ale i siebie jako piszącego o tej legendzie.
Niezwykle istotne są relacje Kosińskiego z kobietami i tym relacjom Głowacki poświęca sporą część książki. To nie tylko postać tragicznej rosyjskiej emigrantki Maszy, wokół której koncentruje się wiele opisanych zdarzeń. To także pozostająca w cieniu, ale wciąż ważna dla niego matka i żona, której teatralna obecność tylko za kotarą rzuca nowe światło na rozumienie istoty związku przez Kosińskiego. Kobiet w jego życiu było bardzo wiele, jednakże wszystkie one doświadczały z jego strony tych samych rozczarowań i upokorzeń. Głowacki próbuje nadać im mocno teatralnego wyrazu i wychodzi mu to całkiem nieźle.
W ogóle „Good night, Dżerzi” to niezła publikacja. Zastanawiająca. Dwuznaczna. Fascynująca. Opowieść o tym, w jaki sposób los zamienia się w przypadek i o przypadku zamienianym w los. Inteligencji i pomysłowości jest w Januszu Głowackim tyle, że bez względu na to, czy pisze o Kosińskim czy też o samym sobie, warto tę książkę poznać i zastanowić się nad tym, czy tragizm nie chadza w życiu (np. na nowojorskiej ulicy) nazbyt często pod rękę z komizmem i ironią.
Wydawnictwo Świat Książki, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
13 komentarzy:
dzisiaj zakupiłam książkę i zachęcona recenzją zabieram się do lektury :)
A ja prawie skończyłam czytać i nie podoba mi się.
Kosiński jest przedstawiony prawie wyłącznie negatywnie: kłamczuch, spryciarz, zboczeniec... itd.
Poza tym za dużo seksu i wulgaryzmów.
Mam niesmak. Ciekawe czy J.Głowacki napisałby tę książkę gdyby Kosiński żył.
Zupełnie nie zgadzam się z Anonimowym...Głowacki jest moim zdaniem zauroczony Kosińskim i na swój sposób go usprawiedliwia. Sa w tej książce słowa wypowiedziane przez jedną z postaci, że Szekspir także był swego rodzaju plagiatorem. Wulgaryzmy to pikuś w stosunku do tego co rzeczywiście Kosiński w swym życiu wyczyniał - swego rodzaju Markiz de'Sade. Jak tę postać opisać inaczej ? Natomiast sama książka mnie rozczarowała. Trochę za mało nieznanych faktów, Głowa ma do powiedzenia o przyjacielu, z kurtuazją wyraża się o Uli D., trochę przekombinował z kolażem utkanym z różności- niektórzy porównują do fragmentów Ulisesa Joyce'a. Sranie w banie. Konkludując - i tak kocham Głowackiego, amen. Waldek.
Książkę Głowackiego uważam za wybitną. Jest ten pisarz głęboko niezrozumiany przez tych drobnomieszczańskich (zresztą po wszystkich stronach) krytyków, zawiązujących szalik w pętlę na kołnierzu jesionki. Wszyscy oni uważają go za płytkiego żartownisia z Nowego Światu, w którym w przeciwieństwie do niego raz na zawsze utknęli i myślą, że obgadują kolesia. Na tej jego gębie sobie używają, nie dostrzegając pod jego sarkazmem, ironią i żartem gniewnego proroka bez złudzeń. Ten jego Kosiński, choćby i przesadzony w dużej mierze jako "soczewka naszego świata" (toć ta książka to nie jest żadna biografia), ale niebezpodstawnie, to jest jakby wolterowski Kandyd w zupełnie absurdalnym, wściekłym świecie. Poprzednia książka Głowackiego "Ostatni cieć" przeszła zupełnie niezauważona i niezrozumiana, a jest bardzo śmiesznym potwornie gniewnym opisem naszego orgiastycznego świata fikcji, tv, show, piar i tego, że akurat jest bezpiecznie i nie wyłączają światła. Świata, w którym krytycy i, mówmy sobie szczerze, my sami jesteśmy kukłami, fantomami włóczonymi w mniejszej lub większej skali przez los. Tak w skrócie. Poczciwy ten plejboj Głowacki, jego żarty nas już nie bawią specjalnie.
Książka przypomina egzystencjalne babry podstarzałego playboya, uczciwie przeczytałam i niestety został niesmak. Czytałam Kosińskiego wcześniej i uważam ,że napisał parę dobrych książek. Dobrze ,że to się stało przed przeczytaniem Głowackiego, bo po Dzierzim nie sięgnęłabym po jego ksiąźki.Ciekawe, czy Kosiński chciałby mieć taką reklamę ,gdyby żył. Szkoda talentu Głowackiego . Jedyna korzyść według mnie jest taka ,że ze względu na jej skandalizujący charakter podniesie się stan czytelnictwa.
A mi sie nie podoba. Plycizna. Postac Kosinskiego byla z pewnoscia ciekawa, ale u Glowackiego to tylko szaleniec, zboczeniec, itp. opisnay z nonszalancja, z ktora Glowackiemu w Z Glowy bardzo bylo do twarzy, bo pisal o sobie. Tuatj niestety nonszalancaj obliczona na szok czy choc drzenie - te czarne kozly, te jazdy buickami, te plaszce Burbury,,, i ostrygi. A tymczasem zadnego wysilku zeby wejsc w psychike bohatera czyli Kosinskiego. CO go gnalo do kreowania swej postaci: strach, chciwosc, pycha, wszystko naraz.... Ksiezke czyta sie szybko, ale za to slowa z niej spluwaja po skorze jak woda po kaczce... niewiele zostaje
Niewypal, Panie Januszu! Ksiazka zupelnie nie miare poprzednich dzielek Glowackiego, ktorego wiele czytadel i pseudo-dramatow szczerze lubie, choc to zadna literatura... Centralna jej postac, mianowicie Kosinskiego, to tez nie temat do zadnych rozwazan, na ktore warto poswiecac czas. Owszem, byl w swoim czasie glosny, ale jego autorstwo Malowanego ptaka przypisuje sie juz dzis komu innemu, zas wydane w USA Being There, podobno jego najlepsze dzielo, to tylko zangielszczona Kariera Nikodema Dyzmy. Uwazam Kosinskiego za duzej klasy hochsztaplera i zadnego pisarza, ktory okrecill sie wieloma znakami zapytania, np. opisujac zdziczenia w Malowanym ptaku, ktore na tutejszym amerykanskim rynku uznano jako autobiograficzne notki ilustrujace Holokaust. Fantazje nt. NYC jako miasta i innych postaci tej ksiazki wyblakle, trudno naprawde ta rzecz doczytac do konca!
Uwielbiam Głowackiego, seks i wulgaryzmy
wlasnie zakonczylem czytanie. Ciezko przebrnac. W zasadzie bez przeczytania wczesniej Kosinskiego chyba ciezko wczuc sie w klimat ksiazki. Z kolei znajac jego ksiazki odczuwam pewien rozdzwiek.
Jestem zła i rozgoryczona, że dałam się nabrać na pochlebne recenzje i kupiłam tę książkę. Niesmak pozostał, nie polecam czytania. Myślę, że p. Głowacki bardzo sprytnie oszukał ludzi i chciał się sam wykreować, a ta młoda Rosjanka, z którą się mocno afiszuje, pasuje do całości.
Trzeba znać twórczość Kosińskiego, żeby zabierać się do "Good..". Początek trochę zawiły, ale wcześniejsze książki Głowackiego zachęcają do przebrnięcia i potem się nie żałuje. Wręcz przeciwnie- żal, że zbiża się koniec, jak to bywa przy ciekawej lekturze. Polecam wtajemniczonym...
Właśnie skończyłam czytać tę książkę i jestem rozczarowana, że ostatnia kartka dobiegła końca. Książka jak dla mnie fantastyczna. Tajemnicza i nieprzeciętna. Co prawda chaotyczna i trudno poukładać opisane wydarzenia w jedną spójną całość, ale może to właśnie dodaje temu dziełu uroku. Książka faktycznie jest wulgarna i wyuzdana w erotycznych opisach i momentami aż za bardzo niesmaczna, ale wszystkie te opisy mimo to wpisują się w klimat dzieła. Nie przeczytałam jeszcze żadnej książki Kosińskiego, ale według mnie nie wpłynęło to negatywnie na odebranie przeze mnie "Good night, Dżerzi". Właśnie pozostawiło pewien niedosyt i chęć zgłębienia Kosińskiego jako autora, dlatego już dziś wypożyczyłam w bibliotece "Malowanego ptaka" i za chwilę zabieram się do lektury. Czytam naprawdę dużo i książka Głowackiego na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci, bo jest po prostu inna niż wszystkie. Polecam dla osób, które mają dosyć nudnych fabuł i przewidywalnych happy endów, bo na pewno jest to książka szokująca w swojej wymowie.
Trzeba mieć w sobie trochę świra, żeby rozumieć. I trochę więcej luzu, żeby się nie spinać o wulgaryzmy. Więcej płytkiego języka, więcej wulgaryzmów 'na siłę' (no halo, u Głowackiego wszystko jest na miejscu, rozmowy w rzeczywistości są niekiedy jeszcze ostrzejsze...) jest w wielu, wielu książkach. Wystarczy trochę wyjść do świata, poszlajać się nocami i nie zamykać na inny styl bycia. No, żeby zrozumieć. Ludzie negujący, nie mają w sobie krzty artysty :)
Prześlij komentarz