To książka niekoniecznie dla mężczyzn, chociaż kto wie, czy kartki tego amerykańskiego czytadełka nie będą zachłannie przewracane przez przedstawiciela płci brzydkiej. „Zła Matka” ma bowiem pewne walory poznawcze i opisuje dylematy, z którymi borykają się także mocno zaangażowani w życie rodzinne ojcowie. „Ta książka opowiada o niebezpieczeństwach i radościach towarzyszących próbie bycia przyzwoitą matką w świecie, który chce, bym czuła się zła”. Intrygujące? Myślę, że na tyle, by z zaciekawieniem zacząć czytać…
Ayelet Waldman, matka czwórki dzieci, dostała mocno po nosie w mediach, kiedy powiedziała, iż męża kocha bardziej niż swoje pociechy. Zaczęła się nagonka, podczas której kobiety – bo to one głównie atakowały – przykleiły Waldman etykietkę „Złej Matki”. Autorka pół żartem pół serio próbuje odnieść się do tego medialnego szkalowania, ale w gruncie rzeczy pisze głównie dla siebie i po to, by pewne uczucia oraz emocje nazwać. Chwilami robi to ciekawie, natomiast generalnie „Zła Matka” mnie znudziła tak jak – o tym pisze sama Waldman – nudzi opiekowanie się dziećmi, chodzenie z nimi na plac zabaw etc. Ileż bowiem można czytać o poświęceniach dla swych dzieci! Kilka rozdziałów? Owszem. Ale nie osiemnaście.
Waldman bowiem już na wstępie wychodzi z założenia, iż osiemnaście jest magiczną liczbą dla każdego z rodziców. Swe rozważania zatem zamyka, poruszając tematycznie osiemnaście różnych kwestii związanych z jej macierzyństwem, życiem prywatnym i zawodowym, z wewnętrznym niepokojem i radościami dnia codziennego.
„I tak jak Dobrą Matkę definiuje samowyrzeczenie, tak główną cechą Złej Matki jest egoizm”. Autorka nie wyrzeka się własnego życia na rzecz życia swych dzieci. Z pewnością zgodzi się z powtarzaną tu i ówdzie refleksją o tym, że pewne kobiety decydują się na dziecko wtedy, kiedy kończą im się już plany na ciekawe życie osobiste i wolą się przenieść w świat pieluch oraz smoczków. Waldman wędruje tam, ale nie tkwi w tym wszystkim tak namiętnie. Rozwija się i pokonując nawet schorzenia natury psychicznej, udowadnia iż jest kobietą aktywną w wielu sferach, ceniąc sobie jednocześnie to, że potrafiła wychować czwórkę pociech.
„Zła Matka” opowiada także o mrocznych stronach życia autorki. O dokonanej przez nią aborcji. O chorobie afektywnej dwubiegunowej. O poczuciu porażki, które towarzyszyło jej zwłaszcza po urodzeniu pierwszego dziecka. Co poza tym? Kilka interesujących przemyśleń na temat zazdrości o teściową, wychowywania dzieci w poczuciu równości i szacunku zwłaszcza dla odmiennych orientacji seksualnych, o pożądaniu kolejnego dziecka mimo czwórki już urodzonych i o tym, że stereotypowi macierzyństwa Dobrej Matki nie jest winny amerykański patriarchat, a …amerykańskie kobiety i to głównie matki. Waldman pisze też o żółci na temat macierzyństwa, której tak wiele w Internecie oraz o tym, jak dojrzała kobieta konfrontuje własne doświadczenia z dzieciństwa z tym, co przeżywają jej pociechy.
Właściwie to wszystko, co można napisać, bo „Zła Matka” to nie literatura. Ot, ciekawostka na rynku wydawniczym napisana w obronie własnej prawdopodobnie dla zarobku, który wspomoże rodzinny dom Ayelet Waldman. Celowo nie wspominam o jej mężu, bo zagadkę, czy naprawdę bardziej kocha jego niż swoje dzieci, zostawiam czytelniczkom lub ewentualnym czytelnikom.
Wydawnictwo Znak, 2011
Ayelet Waldman, matka czwórki dzieci, dostała mocno po nosie w mediach, kiedy powiedziała, iż męża kocha bardziej niż swoje pociechy. Zaczęła się nagonka, podczas której kobiety – bo to one głównie atakowały – przykleiły Waldman etykietkę „Złej Matki”. Autorka pół żartem pół serio próbuje odnieść się do tego medialnego szkalowania, ale w gruncie rzeczy pisze głównie dla siebie i po to, by pewne uczucia oraz emocje nazwać. Chwilami robi to ciekawie, natomiast generalnie „Zła Matka” mnie znudziła tak jak – o tym pisze sama Waldman – nudzi opiekowanie się dziećmi, chodzenie z nimi na plac zabaw etc. Ileż bowiem można czytać o poświęceniach dla swych dzieci! Kilka rozdziałów? Owszem. Ale nie osiemnaście.
Waldman bowiem już na wstępie wychodzi z założenia, iż osiemnaście jest magiczną liczbą dla każdego z rodziców. Swe rozważania zatem zamyka, poruszając tematycznie osiemnaście różnych kwestii związanych z jej macierzyństwem, życiem prywatnym i zawodowym, z wewnętrznym niepokojem i radościami dnia codziennego.
„I tak jak Dobrą Matkę definiuje samowyrzeczenie, tak główną cechą Złej Matki jest egoizm”. Autorka nie wyrzeka się własnego życia na rzecz życia swych dzieci. Z pewnością zgodzi się z powtarzaną tu i ówdzie refleksją o tym, że pewne kobiety decydują się na dziecko wtedy, kiedy kończą im się już plany na ciekawe życie osobiste i wolą się przenieść w świat pieluch oraz smoczków. Waldman wędruje tam, ale nie tkwi w tym wszystkim tak namiętnie. Rozwija się i pokonując nawet schorzenia natury psychicznej, udowadnia iż jest kobietą aktywną w wielu sferach, ceniąc sobie jednocześnie to, że potrafiła wychować czwórkę pociech.
„Zła Matka” opowiada także o mrocznych stronach życia autorki. O dokonanej przez nią aborcji. O chorobie afektywnej dwubiegunowej. O poczuciu porażki, które towarzyszyło jej zwłaszcza po urodzeniu pierwszego dziecka. Co poza tym? Kilka interesujących przemyśleń na temat zazdrości o teściową, wychowywania dzieci w poczuciu równości i szacunku zwłaszcza dla odmiennych orientacji seksualnych, o pożądaniu kolejnego dziecka mimo czwórki już urodzonych i o tym, że stereotypowi macierzyństwa Dobrej Matki nie jest winny amerykański patriarchat, a …amerykańskie kobiety i to głównie matki. Waldman pisze też o żółci na temat macierzyństwa, której tak wiele w Internecie oraz o tym, jak dojrzała kobieta konfrontuje własne doświadczenia z dzieciństwa z tym, co przeżywają jej pociechy.
Właściwie to wszystko, co można napisać, bo „Zła Matka” to nie literatura. Ot, ciekawostka na rynku wydawniczym napisana w obronie własnej prawdopodobnie dla zarobku, który wspomoże rodzinny dom Ayelet Waldman. Celowo nie wspominam o jej mężu, bo zagadkę, czy naprawdę bardziej kocha jego niż swoje dzieci, zostawiam czytelniczkom lub ewentualnym czytelnikom.
Wydawnictwo Znak, 2011
3 komentarze:
"Chwilami robi to ciekawie, natomiast generalnie „Zła Matka” mnie znudziła"
może więc tytuł "Nudna matka" byłby bardziej stosowny? ;)
Poniżej link do innego bloga o książkach. Tworzycie jakąś korporację czy to tylko przypadkowa zbieżność projektów graficznych?
http://udebulduzur.blogspot.com/2010/12/harosaw-jaszek-jak-niczego-nie.html
Marcinie, nudna i owszem :-)
Anonimowy, to jeden z szablonów na bloggerze, wykorzystuję go tak jak inni użytkownicy.
Prześlij komentarz