2012-04-26

"Córki gór" Anna Jörgensdotter

Wielowątkową powieść Anny Jörgensdotter czyta się niespiesznie, z zadumą i refleksją. To taki typ książki, w której ujrzeć może samych siebie bardzo wielu różnych czytelników. Problematyka „Córek gór” jest doprawdy imponująca. W toczącą się przez dwadzieścia lat smutną sagę rodzinną wplecione zostały i kwestie związane z polityką, i te socjologiczne, ukazujące Szwecję w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej oraz jej próby ratowania państwowości później, i także zagadnienia społeczne splecione ściśle z psychologicznymi, wiarygodnymi wizerunkami bardzo różnych od siebie postaci. „Córki gór” to taka przygnębiająca opowieść o doświadczaniu życia. O ludziach, którzy zbyt wcześnie stali się dorośli. O przywiązaniu i jednoczesnym zaniku emocjonalnych więzi. W końcu o tym, że miłość niejedno ma oblicze, a ludzie potrafią się wykazać ogromną determinacją, by wierzyć, iż ona naprawdę istnieje.

Chwilami pisanie Jörgensdotter przypomina przesycone psychologiczną głębią książki Majgull Axelsson. Myślę, że podobieństwa wydają się jednak niewielkie, bo autorka „Córek gór” tworzy własną, nową jakość i nadaje nowe oblicze szwedzkiej literaturze obyczajowej. Może nie jest to książka, która wykorzystuje wszystkie możliwości, jakie może dać zawikłana fabuła. Może chwilami jest dość niewyraźna i trudno przewidzieć, w którą stronę udamy się z bohaterami. Owszem. Wydaje mi się jednak, że celem Anny Jörgensdotter było po prostu imitowanie życia. Tego zwyczajnego życia, o którym często mówimy, że jest prozą, a w którym mieści się tak wiele lirycznych subtelności. Nie sposób ocenić, na ile intymność wyznania przybierającego liryczny kształt idzie w parze z rzeczową, drobiazgową narracją o tym, co przynosi każdy kolejny dzień. Pewne jest natomiast, iż chociaż autorka umieszcza swych bohaterów w wyraźnych ramach lat od 1938 do 1958, „Córki gór” to opowieść symboliczna i taka, która jest bliska i zrozumiała w każdych czasach i pod każdą szerokością geograficzną.

Pobożna Aina rodzi piątkę bezbożnych dzieci. Każde z nich ma inny charakter, czego innego oczekuje od życia, inaczej definiuje pojęcie szczęścia i spełnienia. Każde z nich idzie ze swoim ciężarem, który musi dźwigać, dorastając i dojrzewając do życia. „Człowiek sam niesie swoje życie. I może wybrać, czy znosi je dumnie, czy woli narzekać i zgarbić się pod jego ciężarem i zmarnieć”. Karin, Sofia, Emilia, Otto oraz Edwin – żadne z nich nie chce się ugiąć pod ciężarem własnej egzystencji, ale i nie od nich samych też zależy to, co się wydarzy i jakimi się staną. Chociaż są niczym atomy, jedynie stykające się ze sobą przez moment, w ich wzajemnym oddaleniu poczuć można specyficzną rolę bliskości więzi rodzinnych. Są sami dla siebie i obok siebie, ale jednocześnie wspólnie opowiadają historię o tym, co to znaczy żyć naprawdę. Karin mówi: „Jeśli człowiek żegluje uczciwie przez życie, da sobie radę. A jak tylko próbuje zawłaszczyć prawdę, wtedy się wywraca”. Jörgensdotter umieszcza swoich bohaterów na mocno kołyszącej się łodzi, która przemierza ocean życia i z trudem, ale stale daje nadzieję na to, by ujrzeć nowy ląd.

Karin i Sofia są ze sobą splecione w doprawdy dziwny sposób. Obrazem tego jest fakt, iż Sofia wymyśla niezwykłe historie, zaś Karin je opowiada. Kiedy Sofia przyjmie oświadczyny Arvida w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej, a Karin pożegna się z życiem, dając je niekochanej i odtrącanej potem Lillemor wówczas, gdy zaczyna się wojenny koszmar, los rozdzieli siostry na zawsze i nikt już nie będzie snuł opowieści. Dlaczego? Bowiem prawdziwe, nie to wymyślane życie stanie się ważniejsze i bardziej frapujące. Pozostała trójka rodzeństwa – Emilia, Otto i Edwin – inaczej przyjmować będą zrządzenia losu. To samotnicy i każde z nich jest samotne w inny sposób. Emilia i Otto wejdą w związki, które nie dadzą im satysfakcji. Edwin będzie szedł przez życie w pojedynkę, mieszkając w domu smutku po samobójcach…

Ludzie w związkach są dla autorki „Córek gór” bardzo istotni. Konfrontując się ze swymi życiowymi partnerami, poznają lepiej siebie. To często lekcje gorzkie i przykre, ale jednocześnie wywołujące momenty, w których prawda o ich samych nie może już zostać zatarta. Toksyczne związki, każdy na swój sposób – to między innymi życie Sofii u boku Arvida; życie Ottona z Barbarą, która nie może dać mu dziecka; żywot wiecznie nieakceptującej siebie Emilii z radykalnym syndykalistą Hugonem. To także związek niekochanej córki Lillemor ze Stenem, od początku naznaczony piętnem wzajemnego niezrozumienia. Też wspólne życie Maxa i Mildred, którą pojął za żonę kierowany litością i wciąż kochający zmarłą Karen. Czy zatem warto iść przez życie w pojedynkę tak, jak Edwin? Przecież to on poniesie w życiu największą klęskę…

Bohaterowie prozy Jörgensdotter konfrontują się z tym, jak ich marzenia i pragnienia mają się do rzeczywistego świata. Otto zwraca uwagę, iż „(…) Marzenia, z których nic nie wychodzi, są do niczego”. Komu wyjdzie? Kto odważy się żyć tak, jak sobie zamarzył? Czy możliwe jest w gruncie rzeczy życie wśród iluzji? I jak bardzo trudy codziennego dnia mogą nas zmieniać, kiedy nasze oczekiwania względem innych mijają się z tym, co inni sądzą o nas?

Zalecam lekturę uważną i powolną. Życie ma swój rytm tak jak kolejne akapity „Córek gór”, które stają nam przed oczami. Dużo więcej się zrozumie, jeżeli odda się tej książce sporo czasu. Anna Jörgensdotter kreśli sugestywny obraz ludzkich zmagań z losem, przeznaczeniem, z miłością i pustką. Nie można go nakreślić ledwie kilkoma rozdziałami, jeżeli ma być prawdziwy. I choć chwilami opowieść szwedzkiej pisarki może być przeładowana zdarzeniami lub doświadczanymi przez bohaterów emocjami, z pewnością jest to proza warta uwagi, bo skłaniająca do wielu przemyśleń.

tłum. Alicja Rosenau

Wydawnictwo W.A.B., 2012

1 komentarz:

Latouche pisze...

Z przyjemnością przeczytam. Uwielbiam posępne skandynawskie opowieści obyczajowe, Majgull Axelsson też mi się podobała.