2013-02-04

"Nasze rozstania" David Foenkinos

Francuski pisarz znany jest już polskiemu czytelnikowi z kilku odsłon, ale dla mnie „Nasze rozstania” to pierwsze spotkanie z Davidem Foenkinosem. Tytuł implikuje dość jasną oczywistość i wydaje się, iż może to być kolejna jałowa książka o sinusoidzie nastrojów w każdym związku i o tym, że trzeba do siebie wciąż wracać, by mieć po co ponownie się rozstawać. Na szczęście nie jest to kolejna banalna opowieść o miłości, która przyciąga i odpycha. Foenkinos wart jest poznania, bo ciekawi językiem – tym groteskowym, ale i ironicznym. Zaskakuje poczuciem humoru i dramatyzmem opisu scen wywołanych prostymi emocjami, tak jednak gmatwającymi się w jego prozie. Czyta się „Nasze spotkania” z ambiwalentnymi uczuciami. Z jednej strony chce się spojrzeć na pogmatwane losy opisanych zakochanych jako na historię ze wszech miar fatalną. Z drugiej jednak – to przecież pochwała życia w zmysłowości i życia z przypadku; przypadek wiąże silną mocą miłości dwoje ludzi i tylko przypadkiem ich miłość wciąż trwa, choć każde próbuje dać jej inną definicję. To w końcu także narracja o uczuciu nie tyle płomiennym, co wiecznym i trwałym – na przekór i mimo wszystko. Tytułowe rozstania są czasem, kiedy zakochani Foenkinosa mogą spojrzeć na siebie i swoje uczucie z pewnego dystansu, a wtedy widzą jego siłę. I dlatego godzą się ponownie, by ponownie rozstać.

Historię opowiada on. Tylko on, a szkoda, bo zabieg opowieści o zdarzeniach widzianych z dwóch punktów widzenia na pewno by tę książkę ożywił. Ona istnieje zatem tylko w opowieściach i to jego życiu oraz przemyśleniom się przyglądamy. Fritz żyje ze świadomością śmierci, której można się przeciwstawić, tonąc w zmysłowości. Zmysłowa jest jego miłość do kobiety, która – w mniemaniu Fritza – mogłaby być w prozie Milana Kundery, bo narodziła się z gestu, jednak wybrała prozę życia mężczyzny, który cierpi na bezsenność, oddaje się seksualnym uciechom na boku, zamierza napisać biografię Schopenhauera i mitologizuje swoje życie, nadając sobie w tym oryginalnym micie status bohatera fatalnego.

„Na świecie żyją trzy miliardy kobiet. A zatem mam prawo zadać sobie pytanie: dlaczego właśnie Alice?”. Postawione pytanie w innej formie zadają sobie na różnych etapach związków chyba wszyscy ludzie. U Foenkinosa nie chodzi o przypadkowy wybór. Nie chodzi też o wyjaśnianie, dlaczego właśnie Alice – tak odmienna od Fritza – staje się wyjątkowa i już wiecznie pozostanie w jego sercu i świadomości. Ta opowieść może sugerować, kiedy przypadek staje się przeznaczeniem i co robić, gdy uświadomimy sobie, że stajemy właśnie obok człowieka, z którym można byłoby spędzić życie, ale wciąż coś tkwi na przeszkodzie, a przede wszystkim on sam i nasze o nim wyobrażenia. Fritz zastanawia się nad tym, dlaczego w związku z Alice od początku jest im tak trudno. Ona odpowiada mu zabawnie, że zapewne ich pijany Anioł Stróż tego wieczoru, gdy się poznali, po prostu się pomylił i nakazał Fritzowi spojrzeć na nią, a nie na jej towarzyszkę, być może muzę życia i źródło spełnionej miłości. Jemu jednak trudno jest żartować z powagi sytuacji. Oto bowiem wiąże się syn hippisów z idealną córeczką mieszczuchów. Ktoś, kto żył właściwie obok rodziców i nie zaznał stałości uczuć oraz osoba w gorsecie zasad i tradycji, wypieszczona i ukochana do granic możliwości. Kiedy dochodzi do absurdu i okazuje się, że skrajnie od siebie różni rodzice dogadują się doskonale, a między młodymi wciąż iskrzy, trudno już wytrzymać w związku, którego siła tkwi w spalaniu się podczas rozstań i w dojrzewaniu do powrotów.

Autor ukazuje nam swoistą równoległość życiorysów, które zbliżają się i oddalają od siebie. Zależności między Fritzem i Alice powiązane są z tym, co aktualnie robią poza kochaniem tego drugiego i w jak dobrej kondycji psychicznej są. Każde musi być filarem dla samego siebie, bo z drugiej strony trudno o wsparcie. Tymczasem jest też tak, że oboje się uzupełniają i dopiero, gdy tworzą jedność ciał i umysłów, przychodzi moment burzy emocji, z powodu której rozstają się po raz kolejny. Czytamy o tym, jak boryka się z tym Fritz. Możemy jedynie czytać o zachowaniach Alice i tym samym dopowiadać sobie, co czuje i czy czuje się podobnie jak jej kochanek. Fritz – jak wspomniałem – jest takim nieco antybohaterem; osobowością pełną lęków i przepełnioną pesymizmem. Tu nie tylko o Schopenhauera idzie. Idzie o życie, w którym wciąż trzeba mierzyć się ze zmiennością; świata wokół i uczuć wewnątrz. Miłość nie ma w tej książce definicji, ale wciąż nazywana jest na nowo. Z trudem, ale jednak. I to wypala emocjonalnie. Fritz wydaje się bardziej pasywny w chwilach kryzysów. Poddaje się, nie walczy. Sam nieśmiało i bardzo amatorsko opowiada swoją biografię mimo tego, że zawodowo zajmuje się redagowaniem not biograficznych innych. Skupiony na etymologii, dostrzega szybko, iż nie da się pojąć etymologii miłości i że są słowa, dla których nie ma wyjaśnienia. Za nimi zaś stoją gesty i zachowania nieprzewidywalne. Bolesne i czasem gorzko śmieszne. Niszczące porządek życia i porządek miłości, o ile w ogóle coś takiego istnieje.

David Foenkinos sprytnie, zabawnie i naprawdę oryginalnie opowiada o emocjonalnych przeskokach w związku, który nigdy się nie rozpada, choć on i ona szukają gdzie indziej i nawet przez chwilę znajdują w tym "gdzie indziej" swoje ostoje. To historia o tym, dlaczego nie da się skrócić biografii Schopenhauera. Opowieść o tym, jak ważny jest cmentarz, Jim Morrison, Ikea oraz łosoś. Przewrotna historia o miłości naprawdę i o miłosnych namiastkach, które każą wierzyć, iż to właśnie emocjonalne spełnienie jest wszystkim, na co nas w życiu stać. Bohaterowie „Naszych rozstań” są tyleż nieprzewidywalni, co mocno skomplikowani i trudno przewidzieć, jak zakończy się kolejne rozstanie i do czego może doprowadzić rozłąka. Skoro plan ślubu zamienia się w uczestnictwo w dwóch pogrzebach, a prawdziwą miłość i przywiązanie ujrzeć można tylko w biografiach przyjaciół, jest to proza nieprzewidywalna i dlatego dobra, choć chwilami nieznośnie sentymentalna albo też zabawnie górnolotna.

To historia o życiu pomiędzy jedną a drugą utratą. Historia złożona, bo pokazująca, że z każdym brakiem coś zyskujemy, a życie emocjonalne jest zupełnie nie do przewidzenia nawet wówczas, kiedy jesteśmy w stanie właściwie nazwać emocje. Poza tym to książka o prozie życia i perypetiach, w których każdy z nas – Polaków cierpiących jak wspomina dwukrotnie Fritz – ujrzy samego siebie, swoje smutki i niedole, swoje wzloty i upadki, swoją życiową miłość albo jej brak…

tłum. Agnieszka Rasińska – Bóbr
Wydawnictwo Znak, 2013

Brak komentarzy: