Wydawca: Prószyński
i S-ka
Data wydania: 2 czerwca 2015
Liczba stron: 280
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 32 zł
Tytuł recenzji: Spotkanie w pałacu
Joanna Szwechłowicz w
poprzednim życiu na pewno mieszkała w Wielkopolsce pierwszej połowy XX wieku.
Autorka oferuje nam drugą ciekawą powieść kryminalno - obyczajową, która
przenosi w ten specyficzny czas naznaczony dwiema wojnami i trudnościami życia
w zbiorowości podzielonej dodatkowo przez różnice majątkowe, pozycje społeczne oraz
całą masę uprzedzeń wynikających z faktu przesuwania się granic. Tym razem wraz
z wyraziście nakreślonymi bohaterami będziemy żegnać 1938 rok w pewnym pałacu
na odludziu. Motywacja wszystkich tam obecnych jest jednoznaczna, chociaż nikt
o niej wprost nie mówi. Chodzi o majątek, który ma się dostać jednemu z nich.
"Ostatnia wola" czytana bardzo uważnie pozwala przewidzieć -
rozczarowujące dosyć - zakończenie, ale nie umniejsza to faktu, iż lektura
stanowi wyborne źródło rozrywki. Śmiejemy się z samych siebie i dostrzegamy w
złowrogiej atmosferze wzajemnych podejrzeń tę część naszego życia, w której
wciąż musimy walczyć z tym wszystkim, co nasze człowieczeństwo czyni małym i żałosnym.
Szwechłowicz stawia pytania podobne do
tych, które pojawiały się na kartach jej debiutanckiej powieści. Tak jak w "Tajemnicy szkoły dla panien" przygląda się ludzkiej obłudzie, obnaża
skrywane sekrety, demaskuje dobre miny do złej gry i udowadnia, że każdy z nas
pod wpływem okoliczności może porzucić swoją przyzwoitość. A tej nie mają
przybywający do Janowca ludzie.
Już kiedy jadą na miejsce,
widzimy wyraźnie podziały sygnalizowane klasami wagonów. Każdy wiezie do pałacu
wiekowej baronowej swoje własne tajemnice. Nikt nie będzie tym, za kogo się na
początku podaje. Towarzystwo zaproszone zostało seryjnie wysłanymi listami, w
których 95-letnia Korzycka informuje, że postanawia pożegnać się ze światem,
przedstawiając treść swego testamentu. Z członkami licznej rodziny nie łączyły
jej żadne więzi. Spotkanie rodzinne ma
być spektaklem kompromitacji. Dodatkowo stanie się dobą podejrzeń i oskarżeń
pośród animozji i lęków - wtedy, gdy okaże się, że baronowej nie do końca udało
się wyreżyserować spotkanie rodzinne.
Pierwszy trup pojawi się już
w pociągu. Dwa kolejne będą dziełem przypadku. A może jednak przemyślnego
działania. Tylko kto zabił i dlaczego? Joanna Szwechłowicz po zaprezentowaniu
nam, kto jest kim w tej fabule, pozostawia bohaterów samych sobie w gmachu
zasypanym śniegiem, w którym dodatkowo pada elektryczność i linia telefoniczna.
To jest tak, że autorka wtłacza nas w
dobrze znaną, klasyczną sytuację powieści z dreszczykiem, a potem z tego
charakterystycznego punktu wyjścia prowadzi dalej uzależnionych od jej
narracyjnych fantazji. Nie byle jakich! Dynamika zdarzeń to zasługa
dialogów. Padły już zarzuty od czytelników, że ta książka jest nieco
przegadana. Nic bardziej mylnego, właśnie na rozmowach pełnych wątpliwości co
do intencji interlokutorów budowane jest napięcie utrzymane spektakularnie do
ostatniej strony. A może do ostatniej woli jednak, bo w oczekiwaniu na tę
właśnie wszyscy członkowie rodziny Korzyckich zapominają się na chwilę i
ujawniają te cechy, które na co dzień ukrywali.
A co o nich wiemy na
początku? Aleksander jest benedyktynem, takim dosyć postępowym duchownym, bo
jego liberalizm nie przystoi piastowanej funkcji w czasach, w których rozmowy
np. o równości płci czy homoseksualizmie są rozmowami w zasadzie szeptanymi.
Aleksander nie szepcze. Komunikuje się jasno i zrozumiale. Podobnie jak Urszula
Klimt, najciekawsza chyba postać powieści. Urszula jest uczulona na mężczyzn,
nosi spodnie, świadomie pisze romansowe szmiry dla zarobku, a w specyficznej
sytuacji zamknięcia z dwoma trupami w pałacu widzi szansę na rozwinięcie
zdolności dedukcyjnych. Urszula jest też baczną i złośliwą obserwatorką.
Udowadnia, że "pisarzy cechuje
wrodzona bezlitosność wobec bliźnich". Mamy do czynienia z alter ego autorki? Niekoniecznie. Postać
Klimt wywołuje dodatkowy rodzaj niepewności i jeszcze więcej kłótni. Klimt jest
wyrazistym spiritus movens intrygi z
tej powieści, choć ojciec Aleksander przejmuje rolę tego, który wyjaśni
wszelkie wątpliwości.
W tajemniczym gronie
czyhającym na spadek są także dyplomata Tadeusz, lekarz Ignacy, urzędniczka
Nina, jej ciotka Wanda oraz ekscentryczne małżeństwo Rowińskich. Wokół nich orbituje
rezolutna trzynastolatka, awangardowo wychowywana przez swą matkę - pisarkę.
Towarzystwo nie tyle doborowe, ile przede wszystkim toksyczne dla siebie. W
sytuacji odcięcia od świata każdy jest w stanie spoglądać wilkiem na
towarzysza. Tym bardziej że jeden z nich straci życie, a mordercą z pewnością
będzie ktoś z tego grona.
Joanna Szwechłowicz sytuuje
swych bohaterów w bardzo trudnym czasie. Tadeusz przewiduje, że niebawem
zacznie się wyniszczająca, długoletnia wojna. Ojciec Aleksander również jest o
tym przekonany. Dodatkowo pałac znajduje się przy granicy niemieckiej. Widmo koszmaru drugiej wojny światowej tkwi
gdzieś w tle, podobnie jak obcesowa ciotka, która podczas spotkania z
przybyszami otwarcie oznajmia, iż żadnemu z nich nie należy się spadek.
Dlaczego w takim razie są tak zdeterminowani, by eliminować się w zasypanym
białym puchem pałacu? Kim są, skoro na zbrodnię reagują w groteskowy
sposób? Przecież niekonwencjonalna żałoba to tylko początek odkrywania w
portretowanych ludziach innych twarzy niż te, które dali poznać światu...
"Ostatnia
wola" jest rozprawą z ludzkimi ograniczeniami i z bezdusznością.
Szwechłowicz mogłaby tak skonstruowaną fabułę umieścić właściwie w każdej
epoce, każdym wieku. Tutaj data historyczna jest o tyle ważna, że czytamy z
przejęciem o działaniach, które za dziewięć miesięcy zdałyby się śmieszne i
nieważne. Intryga kryminalna wprowadza nas w świat ludzi, dla których liczą się
osobiste korzyści i zaspokajanie potrzeb, z których niekoniecznie trzeba być
dumnym. Autorka wtłacza bohaterów w sytuację ekstremalną i z niej wydobywa
wszystko to, co skrywa się za parawanem pozorów, a co bardzo łatwo wydobyć. Rodzinne piekło przepełnione obłudą to
także spektakl tego, jak człowiek reagować może w sytuacji zagrożenia swego
dobrego imienia. Co buduje to dobre
imię? Co tak naprawdę wiemy o drugim człowieku, jeśli nie przyjrzymy się
uważnie jego biografii i zachowaniom? Baronowa Korzycka urządza sobie
świetne przedstawienie, znając wiele niewygodnych faktów z życia swej rodziny.
Szkoda tylko, że nie będzie w stanie go reżyserować do końca. Szkoda też, że
Szwechłowicz dość mocno skondensowała swoją powieść, bo w gruncie rzeczy
ocieramy się jedynie o coraz to nowe sensacje z życia licznych bohaterów, nie
do końca wyczerpująco poznając motywacje. Mimo to przyjemność lektury napisanej
piękną polszczyzną czeka na każdego, kto sięgnie po "Ostatnią wolę".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz