Wydawca: Karakter
Data wydania: 16 maja 2016
Liczba stron: 120
Tłumacz: Jacek Giszczak
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 35 zł
Tytuł recenzji: Głosy ulicy
Dnia 4 stycznia 2004 roku
media odnotowały i zachowały w archiwach przede wszystkim informację o tym, że
Michał Saakaszwili został prezydentem Gruzji. Tymczasem dzień ten był bardzo
ważny dla Haiti, które doczekało się medialnego zainteresowania dopiero w 2010 roku,
po dramatycznym trzęsieniu ziemi. Lyonel Trouillot nawiązuje właśnie do
wspomnianego dnia, kiedy radość z obchodów dwusetnej rocznicy niepodległości
państwa zamieniła się w dramat pacyfikacji ulicznych protestów antyreżimowych.
To one są groźnym i niemym bohaterem „Niedzieli, 4 stycznia”, książki
zaangażowanej społecznie, przesyconej symboliką i poetyckimi figurami, a
jednocześnie tak bezkompromisowo dramatycznej. To jeden dzień i wielu
uczestników tego samego zdarzenia. Trouillot
pisze o haitańskiej bierności, ale także o buncie, frustracjach i o gniewie
narodu mającego już dość tkwienia w okrucieństwie dnia codziennego. To książka
o ludziach i o ich poglądach. Także o świecie bezlitosnym wobec ludzkich
zapatrywań na zmiany i o zmianach, które zachodzą wciąż za późno, wciąż nie we
właściwym czasie.
Trouillot na kartach "Dzieci bohaterów" opowiadał o haitańskiej biedzie i dysfunkcjach, które ona rodzi. Teraz
wraca do problemu zaburzonego porządku w państwie, w którym – jak w poprzedniej
książce – mogą zacierać się proste definicje i gdzie dobro niejednoznacznie
łączy się ze złem. Haitański pisarz nadal jest fatalistą, ale w „Niedzieli, 4 stycznia”
ukazuje nieco szerszą perspektywę. Ponownie
mamy do czynienia ze specyficzną polifonią. Są głosy gdzieś z oddalenia i
wyraźne sądy o danym dniu. Tym dniu, w którym młody student Lucien wychodzi z
domu, by wziąć udział w demonstracji antyrządowej. Jest jednym z
wyrazicieli przekonania, iż ludzka godność na Haiti staje na skraju przepaści.
Ta niedziela może być odmianą, może też stać się otchłanią gdzieś w głębi
przepaści. Lucien będzie obserwatorem tego, jak nabrzmiewa tkanka miejsca
Port-au-Prince – miasta przeludnionego, tracącego sens, miasta umęczonych
obywateli i miejsca braku perspektyw.
Na ulicy jest coraz
głośniej, a to przecież opowieść między innymi o ciszy. To ona ma być
najbardziej naturalnym ludzkim doświadczeniem i to ją tak ceni sobie Lucien,
wyłączając się z groźnego gwaru i decydując na chwilowe choćby ucieczki od
rzeczywistości. Ta naznaczyła jego rodzinę bardzo wyraźnie. To nie tylko
stygmat dzielnicy biedy i beznadziei pochodzenia. To także coraz
dramatyczniejsze osadzanie się w chaosie, bo w nim tkwi Haiti i to porządkowania
chaosu podejmują się wszyscy ci, którym to nie wychodzi. Na przykład młodszy
brat Luciena, który wierzy tylko w przemoc i bezkompromisowość siły. Little Joe
ostentacyjnie podważa sens drogi Luciena, kiedy mierzy bronią w stronę książki.
On patrzy na demonstrację innymi oczyma. Oczyma drapieżnika pragnącego, by
wszystko ponownie utknęło w bezpiecznym dla niego chaosie. Little Joe za
frajerów ma wszystkich tych, którzy pragną porządkować rzeczywistość, ośmielają
się mieć własne plany na to, jak zmienić świat. Dla niego stanem naturalnym
jest stan zagłady. Podążanie po równi pochyłej. To przedstawiciel tych, dla
których Haiti jest poligonem i miejscem, gdzie za wszelką cenę trzeba wyrwać
coś dla siebie. Lucien chce porządkować świat, jego brat ów świat rozsadza. A
między nimi wspomnienia słów matki z jej symboliczną ślepotą, gdy czuje i
dostrzega wszystko to, co niewidoczne dla oczu. Jednocześnie z wielką miłością
i rozpaczą, że nie dała dzieciom tego, co chciałaby dać…
Trouillot ukazuje także
eskapistów i bogaczy. Sklepikarz na falach radiowych szuka bezpieczeństwa w
oswojonych dźwiękach i w czasie przeszłym, gdzie można zatańczyć taniec życia.
Bogaty chirurg, którego syna uczy Lucien, dystansuje się od rytmu i dramatów
ulicy, która tak bliska ze swymi potrzebami jest właśnie Lucienowi. Jest też
postać z zewnątrz – Cudzoziemka, dziennikarka, tworząca obraz kraju z opowieści
jego mieszkańców. Jedna z osób, przy których Lucien odzyskuje poczucie
równowagi. Być może tylko na chwilę. Każdy z bohaterów ma w sobie własną wizję
Haiti. Widzi się więc u Trouillota państwo fragmentarycznie, ale centralnie
naznaczone różnego rodzaju brakami, których nie można zrekompensować.
„Niedziela, 4 stycznia” to
proza stworzona także, a nawet przede wszystkim w imieniu tych, co milczą, nie
zabierają głosu w książce, są daleko od fikcji literackiej i daleko od samych
siebie. Trouillot opisuje oblicza
zniewolenia. Przedstawia życiorysy przegranych, przepełnione lękami i
frustracją. Opowiada o tym, ku czemu prowadzi kolejna niewykorzystana szansa i
następna zmarnowana okazja do zmiany, ale mówi także o nieśmiałych marzeniach,
o miłości i o przywiązaniu do tego trudnego miasta, trudnego kraju.
Stopniowane napięcie i dynamika rozwijającej się demonstracji ukazują także
puls Haiti – bardzo wyraźny i bardzo charakterystyczny. Skryty w nędzy,
niedoborach i mroku dnia codziennego, ale pełny witalności. Bo ta książka jest
o sile przegranych i o mocy przemiany, która wciąż nie może nastąpić. Bardzo w
swej problematyce lokalna, ale także o uniwersalnym przekazie. Lyonel Trouillot
pisze o konfrontacji wolności jednostki ze zniewolonym systemem, który chce
reglamentować ludziom poczucie zadowolenia i rozdawać nadzieje wybiórczo. To
wszystko przecież dzieje się w kraju, gdzie tylko bogatych stać na dłuższe
życie. Ta powieść zamyka się w momencie, w którym dopiero czekają na czytelnika
wahania oraz ważne pytania. Mroczna, przygnębiająca, jednak bardzo wyraźna
proza - mimo tego, że tak bardzo haitańska, choć przecież wcale nie egzotyczna.
Mamy
tu do czynienia z literackim porządkowaniem pewnego czasu oraz zdarzeń, ale
jednocześnie z polifonią ukazującą wielką różnorodność gniewu, także
wieloznaczność pojęcia godnego życia. A może chodzi o wieloznaczność marzeń o
takim życiu. Myślę, że Trouillot sporo sugeruje, ale w
najmniejszym nawet stopniu nie zajmuje się moralizowaniem. Ukazuje pewien
tygiel i w nim każe szukać pytań o to, czym było, jest i czym w przyszłości
stanie się Haiti. Państwo, do którego miłość ujawnia się na każdej stronie tej
książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz