Wydawca: Karakter
Data wydania: 29 kwietnia 2019
Liczba stron: 224
Przekład: Martyna Ochab
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39 zł
Tytuł recenzji: Pochodzenie i stygmaty
Odważna i przenikliwa książka,
która rzuca cień na przekonanie o liberalnej, tolerancyjnej i nowoczesnej
Francji. Zbiór esejów, a właściwie jeden ważny esej, w którym wątki
autobiograficzne przeplatają się z uważnymi obserwacjami życia społecznego, ale
do tez i diagnoz włączają również filozofię oraz socjologię. Eribon pisze
również o polityce, politycznej tożsamości i o tym, w jak wybiórczy sposób
deklaruje się poparcie dla danych opcji politycznych z naznaczeniem tego, z
jakiego statusu społecznego ktoś się wydobył i czego oczekuje od ludzi
rzeczywiście sprawujących władzę tam, gdzie władza nad własnym życiem jest z
wielu powodów uniemożliwiona. Akurat rozdział o polityce nie jest najmocniejszy
w „Powrocie do Reims”. Dużo bardziej oddziałuje na wyobraźnię ten ostatni, w
którym autor rozprawia o anatomii egzystencjalnej zniewagi, o swojej
homoseksualnej orientacji stającej się stygmatem, ale jednocześnie czymś, co
daje możliwość baczniejszego przyjrzenia się różnym przestrzeniom francuskiej –
i uniwersalnej, stworzonej przez ludzkie zło – opresji. Używając mocnego
określenia „syn wstydu”, Didier Eribon opowiada jednocześnie o ucieczce od
wszystkiego, czego nie mógł zaakceptować w domu rodzinnym, i o powrocie do tego
miejsca, do elementów kształtujących jego bunt, jego świadomą potrzebę walki z
determinizmem społecznym, do nienawiści oraz przywiązania względem
najważniejszych i najbardziej od niego oddalonych ludzi.
Prości rodzice, robotnicza
rodzina, przekazywane z pokolenia na pokolenie traumy, ale przede wszystkim
deficyty – również te emocjonalne, o nich Eribon opowiada najbardziej
przejmująco nawet wówczas, gdy chowa się za figurami stylistycznymi, dzięki
którym oddaje głos filozofom, nie sobie samemu. A jednak opowieść o rodzinie, od
której musiał się uwolnić, czyni z tej książki historię pewnej ekspiacji,
stawiając jednocześnie trudne pytania o to, czy kiedykolwiek jesteśmy w stanie
uciec od swojego pochodzenia. I jest to niesamowicie intymny pamiętnik
wstydu, który jako taki definiowany jest wówczas, gdy autor opisuje opresyjne
przestrzenie, gdzie poruszają się wyobcowani na przykład przez orientację
seksualną ludzie. Ale wstyd Eribona to coś znacznie bardziej
skomplikowanego. Skryty w trudnych relacjach z matką i ojcem, w odseparowaniu
się od braci, w kwestionowaniu przestrzeni pozornego bezpieczeństwa – rodziny,
która nie dała się pokochać, ale sama została stworzona także na podwalinach
czegoś, co z miłością nie miało za wiele wspólnego.
O ile motywy ucieczki z Reims –
symbolizującego pewną przestrzeń, relacje oraz przede wszystkim tożsamość
społeczną – stają się coraz bardziej czytelne i ugruntowują przekonanie, że to
nie egoizm, lecz świadomy racjonalny wybór stał za potrzebą odejścia, o tyle
dużo ciekawsze są motywacje powrotu. Powrót funkcjonuje tutaj w kilku
znaczeniach. Sugeruje zmierzenie się z czymś, co było opresyjne, ale także z
czymś, co domaga się zrozumienia. Z wielkim szacunkiem Eribon obrazuje
środowisko, które go skrzywdziło, i z dużą empatią przygląda się ludziom, którzy
w przeciwieństwie do niego nie odnaleźli innej drogi niż tkwienie w koleinach
rodzinnych niepowodzeń, powielanych rozczarowań i poczucia, że jakiś mały
prywatny fragment Francji jest wciąż na nowo przestrzenią rzucającą kłody pod
nogi.
To książka o tym, że
świadomość różnorodności świata przychodzi do nas dopiero wówczas, kiedy tę
różnorodność odczujemy na własnej skórze. Pisma filozofów czy ich
egzystencjalne teorie są pewnymi drogowskazami, nigdy nie stają się nauką
czerpaną wprost z własnych doświadczeń. I widać to wyraźnie, kiedy Eribon
porównuje dwa rodzaje cierpień z Barthesem czy Baldwinem, rozważa dylematy
młodości opisywane przez Bourdieu, wplata do rozważań o anatomii
egzystencjalnej zniewagi przemyślenia Foucault. Paralele są mu potrzebne, wynikają
z erudycji i życiowej umiejętności łączenia filozoficznych analogii, jednak za
tą książką i właściwie za każdym jej zdaniem stoi tylko Didier Eribon. Obnażony
na własnych zasadach, ujawniający zaskakująco wiele i mówiący o swoim życiu w
bardzo intymnym tonie, ale jednocześnie dojrzały do każdego sądu, z którego
wydobywają się niepokojące tezy. „Powrót do Reims” to książka o tym, że
nasza życiowa droga może zaczynać i kończyć się w tym samym miejscu, ale tylko
uważność oraz umiejętność wyciągania wniosków z własnych doświadczeń nie
pozwoli na fatalistyczne przeczucie, że to zamknięty krąg pewnych obsesji i
lęków.
Portretowane relacje rodzinne
potwierdzają, że najbardziej intensywnie przeżywa się kontakt z rodzicami
wydającymi się najbardziej destrukcyjnymi ludźmi uniemożliwiającymi
podejmowanie własnych życiowych wyborów. Z jednej strony widzimy, że wydobycie
się z wpływów rodzinnych było dla Eribona – z różnych względów – dość proste, z
drugiej jednak mamy świadomość, że żadna z decyzji nie była tutaj prosta, a
silne przywiązanie emocjonalne do rodziców, od których chciał się odciąć, czyni
jego egzystencjalny powrót czymś być może najważniejszym dla samoświadomości. W
całym tym prywatnym morzu wspomnień, podsumowań i poszukiwań rysuje się jednak
społeczny obraz Francji, w której kilka szczególnych dekad wpływa na bardzo
wiele – zarówno w życiu osobistym filozofa, jak i w życiu społecznym,
politycznym. Eribon nie rozprawia się tylko z ambiwalentnymi odczuciami w
stosunku do miejsc i ludzi, którzy dali początek jego życiu, ale przede
wszystkim stara się pokazać, jak tożsamość społeczna skorelowana jest z
tożsamością państwa. W jaki sposób ludzie w relacjach odtwarzają to, co oferuje
niebezpieczny świat politycznych iluzji. Dlatego czyta się tę bardzo
osobistą książkę jak mroczny i trafny traktat o życiu społecznym jednego z
najważniejszych krajów europejskich, którego tożsamość jest po części
tożsamością nowoczesnej Europy i nowoczesnego świata.
Didier Eribon opowiada o
poszukiwaniach przynależności i dramacie wielu ludzi, którzy poprzez brak
zakorzenienia, akceptacji i samoakceptacji wchodzą w przestrzeń niebywałej
opresji. Jest to traktat o kilku rodzajach wykluczenia. O tym, że wiele
ludzkich dramatów rodzi się wówczas, kiedy traci się poczucie bycia częścią
albo większej społeczności, albo społecznej struktury, której można zaufać. To
także historia o tym, że świat jest tak skonstruowany, iż zawsze ktoś musi
ciężko fizycznie pracować, by ktoś inny miał dzięki temu komfort filozofowania.
Innymi słowy – Eribon chce zabrać głos w imieniu tych, którzy z różnych powodów
nie mogą opowiedzieć o bolączkach i wstydzie, ale którzy dali mu przestrzeń i
możliwości do tego, by za nich przemówił. To też istotny esej mówiący o tym, że
fundamentem rodziny, a jednocześnie państwa może być konieczność połączona z
pozorami. Autor opowiada o niebezpieczeństwach tego, co się może wydarzyć, gdy
pytania o tożsamość będą jednocześnie pytaniami o sens porządku społecznego,
którego się nie widzi. Mądra i przejmująca książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz