2019-09-24

„Chciałbym, żeby dzisiaj coś się wydarzyło” Tomasz Nalewajk


Wydawca: Cyranka

Data wydania: 16 września 2019

Liczba stron: 704

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 54,90 zł

Tytuł recenzji: Ślady po rodzicach

Książka Tomasza Nalewajka uwiera, przejmuje, ale w ostatecznym rozrachunku jednak w dużej mierze męczy. Jako dorosłe dziecko alkoholika czytałem ją wyjątkowo uważnie i odbierałem z wyczuleniem na różne niuanse. Ostatecznie jednak rozmach i objętość tej powieści mnie pokonały. „Chciałbym, żeby dzisiaj coś się wydarzyło” to rzecz napęczniała jak sam jej tytuł. Wnikliwie analizująca stany emocjonalne i poczynania człowieka, który wydobył się z alkoholowego domu, ale równie konsekwentnie rozmywająca temat i przesłanie, gdy staje się przydługą relacją z życia. Fabuła w znacznej większości nie oferuje nam niczego poza banałem i odrobiną nudy. Opowieści oraz wspomnienia, prozaiczne historie z życia, drobiazgowa analiza dwóch nieudanych związków i w tym wszystkim tylko kilka przejmujących fragmentów, które naprawdę ciekawie opowiadają o tym, dlaczego bohater stał się taki, jaki jest. Mnóstwo zupełnie nieatrakcyjnych dla czytelnika zdarzeń i nadmierne, kompletnie nieuzasadnione, stosowanie wulgaryzmów. Problem z tą powieścią polega na tym, że wszystkie tezy oraz ważne kwestie byłyby widoczne i emblematyczne, gdyby zostały przedstawione spójnie, a nie na pięć czy sześć sposobów. Krajobraz emocjonalny mężczyzny, który wydostał się z domu ojca alkoholika, Nalewajk kształtuje stopniowo, jednak poza tym oferuje bardzo wiele scen i dialogów niemających zbyt wiele literackiej wartości. Wtórnych i trochę przez to irytujących. Powieść broniłaby się i byłaby całkiem niezła, gdyby ją zdecydowanie „odchudzono”. Naprawdę dziwię się, że nie zasugerowano tego w redakcji.

Marek wyrasta w cieniu wciąż pijanego ojca. Zapamiętuje zwłaszcza oczekiwanie. Na to, kiedy nastąpią kolejne spięcia, gdy ojciec przyjdzie do domu na rauszu. Kiedy niepokój czekania zamieni się w piekło rodzicielskiej kłótni. Wtedy zdarzenia przyspieszą, zintensyfikują się w pamięci. W tej pamięci, której chce dać odpór matka bohatera, wciąż na nowo przekonując, że o tym, co było, należy po prostu zapomnieć. A to przecież opowieść przede wszystkim o pamiętaniu. Na początku odnieść można wrażenie, że cała trauma dziecka, a później dorastającego chłopaka jakby się zacierała, ale Nalewajk prowadzi nas przez jego życie, opisując je drobiazgowo, i w pewnym momencie pokazuje, gdzie następuje swoiste załamanie i kiedy mroczna przeszłość dopada, by uniemożliwiać normalne funkcjonowanie w dorosłym życiu. Na początku autor odwołuje się do pewnych pokoleniowych doświadczeń. W Tychach, gdzie osiedla nie mają nazw, większość rówieśników głównego bohatera musi się mierzyć z podobnymi problemami. Wszędzie ojcowie piją i dodatkowo czasem biją. Wszędzie matki starają się za wszelką cenę utrzymać życie rodzinne w jakiejś bezpiecznej formie, to one walczą o normalność całymi sobą, podczas gdy dzieci zwykle są wycofane.

Z przykrym bagażem doświadczeń Marek rusza w świat. Musi odnaleźć się pośród ludzi, choć woli wyobcowanie, bycie poza kręgiem towarzyskim, bez zobowiązań, bez potrzeby utrzymywania silniejszych kontaktów z kimkolwiek. Wyjątek robi dla dwóch kobiet – jedna jawi się jako wyjątkowo irytująca egocentryczka, druga mierzy się z podobną, a może jeszcze większą traumą dzieciństwa niż Marek. Napięcia, kłótnie, wieczne nieporozumienia i stosowana przez Marka ugodowość zapełniają wiele stron, niosą w sobie pewną zbędność. Mechanizm tego, jak bohater funkcjonuje w związkach, można zawrzeć w kilku mocniejszych scenach. Ta powieść po prostu się dłuży. Opisy związków Marka męczą wcale nie dlatego, że męczący jest sam bohater. Nie, tu Tomasz Nalewajk dołożył wielu starań, by pokazać, w jak wielkim stopniu odbija się na dorosłym dziecku alkoholika jego przeszłość – od objawów psychosomatycznych, przez rozmaite tendencje, zachowania i działania w relacjach z ludźmi, po przerażającą i bardzo przejmującą samotność, od której nie da się uciec, nie da się jej zaradzić, jest trwała i bolesna jak przeszłość. Portret psychologiczny wychodzi bardzo ciekawie i wiarygodnie. Problematyczna jest jednak kwestia tego, w jaki sposób autor go tworzy.

Jedna z partnerek Marka mówi o tym, że nie wybiera się dzieciństwa z pijanymi rodzicami, ale można wybrać sposób radzenia sobie później z tym, co w nas pozostawili. Nalewajk stawia na portretowanie bezradności – zarówno w związkach, jak i w kontakcie z samym sobą. Marek myśli o tym, kim trzeba być i jakie mieć zdolności, by utrzymać szczęśliwy związek i czuć się spełnionym w relacji z bliską osobą. W jego świadomości funkcjonuje nadmierna ugodowość i chęć wycofywania się. Życie przerasta bohatera w takim znaczeniu, że nie jest w stanie dopasować się do jego definicji rzeczywistości. A Marek szuka przede wszystkim tego, czego być może nigdy nie otrzymał. W tym znaczeniu jest niezwykle ciekawy, ale momentami banalizowany – zwłaszcza wtedy, gdy po dramatycznym rozstaniu jego dwie znaczące potrzeby to zapalenie sobie jointa i odbycie sesji na RedTubie.

„Chciałbym, żeby dzisiaj coś się wydarzyło” to książka, w której – w moim odczuciu – zaburzone zostały proporcje między panoramicznym prezentowaniem dramatu dorosłych dzieci alkoholików a skupianiem się na szczegółowych zdarzeniach, by ten dramat uwiarygodnić. Wszystko staje się przez ten drugi zabieg rozmyte. Nie można się do tej powieści – mimo jej długości – przywiązać, nie można z niej łatwo wydobyć tego, co najważniejsze. Nie chodzi mi o brak uproszczeń. Chodzi przede wszystkim o to, że literatura dotycząca konkretnych problemów powinna koncentrować w sobie to, co najważniejsze, a tutaj tej koncentracji nie ma. Są obszerne fragmenty o niczym – wyimki z młodzieńczego życia, opisy kariery zawodowej i spotkań towarzyskich, wspomnienia z zagranicznych wojaży, ale nade wszystko moc napięć w związkach. Jest też oczywiście kilka mocno zapadających w pamięć scen. Jak wspomnienie jedynej bliskości Marka z ojcem, kiedy wędrowali razem po górach. Jednocześnie też scena jazdy na nartach egzemplifikująca bezkompromisowe starcia ojca i syna. Mocna jest również scena kłótni Marka z żoną nad wózkiem, w którym tkwi syn.

Powieść miałaby niezwykłą moc, gdyby oddziaływała właśnie przez skondensowane sceny. Jest natomiast tak, że fragmentami po prostu nuży. Chciałoby się wyjść nieco poza złość czy bezsilność, do których Nalewajk nawiązuje praktycznie przez cały czas. Chciałoby się opowieści o dramacie niedostosowania do życia, ale nie w formacie i konstrukcji, jakie proponuje nam autor. Przykro mi, gdy ważna powieść wywołuje we mnie rozczarowanie. Ta sugeruje jeszcze jedną, dość niebezpieczną tezę. Przekonanie o tym, że życiowe niepowodzenia należy zrzucać w przypadku dorosłych dzieci alkoholików przede wszystkim na ich przeszłość. Tomasz Nalewajk proponuje prozę przesytu. Nie umiałem się w niej odnaleźć.

Brak komentarzy: