Wydawca: Cyranka
Data wydania: 16 września 2019
Liczba stron: 704
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 54,90 zł
Tytuł recenzji: Ślady po rodzicach
Książka Tomasza Nalewajka
uwiera, przejmuje, ale w ostatecznym rozrachunku jednak w dużej mierze męczy.
Jako dorosłe dziecko alkoholika czytałem ją wyjątkowo uważnie i odbierałem z wyczuleniem
na różne niuanse. Ostatecznie jednak rozmach i objętość tej powieści mnie
pokonały. „Chciałbym, żeby dzisiaj coś się wydarzyło” to rzecz napęczniała
jak sam jej tytuł. Wnikliwie analizująca stany emocjonalne i poczynania
człowieka, który wydobył się z alkoholowego domu, ale równie konsekwentnie
rozmywająca temat i przesłanie, gdy staje się przydługą relacją z życia.
Fabuła w znacznej większości nie oferuje nam niczego poza banałem i odrobiną
nudy. Opowieści oraz wspomnienia, prozaiczne historie z życia, drobiazgowa
analiza dwóch nieudanych związków i w tym wszystkim tylko kilka przejmujących
fragmentów, które naprawdę ciekawie opowiadają o tym, dlaczego bohater stał się
taki, jaki jest. Mnóstwo zupełnie nieatrakcyjnych dla czytelnika zdarzeń i
nadmierne, kompletnie nieuzasadnione, stosowanie wulgaryzmów. Problem z tą
powieścią polega na tym, że wszystkie tezy oraz ważne kwestie byłyby widoczne i
emblematyczne, gdyby zostały przedstawione spójnie, a nie na pięć czy sześć
sposobów. Krajobraz emocjonalny mężczyzny, który wydostał się z domu ojca
alkoholika, Nalewajk kształtuje stopniowo, jednak poza tym oferuje bardzo wiele
scen i dialogów niemających zbyt wiele literackiej wartości. Wtórnych i trochę
przez to irytujących. Powieść broniłaby się i byłaby całkiem niezła, gdyby ją
zdecydowanie „odchudzono”. Naprawdę dziwię się, że nie zasugerowano tego w
redakcji.
Marek wyrasta w cieniu wciąż
pijanego ojca. Zapamiętuje zwłaszcza oczekiwanie. Na to, kiedy nastąpią kolejne
spięcia, gdy ojciec przyjdzie do domu na rauszu. Kiedy niepokój czekania
zamieni się w piekło rodzicielskiej kłótni. Wtedy zdarzenia przyspieszą,
zintensyfikują się w pamięci. W tej pamięci, której chce dać odpór matka
bohatera, wciąż na nowo przekonując, że o tym, co było, należy po prostu
zapomnieć. A to przecież opowieść przede wszystkim o pamiętaniu. Na początku
odnieść można wrażenie, że cała trauma dziecka, a później dorastającego
chłopaka jakby się zacierała, ale Nalewajk prowadzi nas przez jego życie,
opisując je drobiazgowo, i w pewnym momencie pokazuje, gdzie następuje swoiste
załamanie i kiedy mroczna przeszłość dopada, by uniemożliwiać normalne
funkcjonowanie w dorosłym życiu. Na początku autor odwołuje się do pewnych
pokoleniowych doświadczeń. W Tychach, gdzie osiedla nie mają nazw, większość
rówieśników głównego bohatera musi się mierzyć z podobnymi problemami. Wszędzie
ojcowie piją i dodatkowo czasem biją. Wszędzie matki starają się za wszelką
cenę utrzymać życie rodzinne w jakiejś bezpiecznej formie, to one walczą o
normalność całymi sobą, podczas gdy dzieci zwykle są wycofane.
Z przykrym bagażem doświadczeń
Marek rusza w świat. Musi odnaleźć się pośród ludzi, choć woli wyobcowanie,
bycie poza kręgiem towarzyskim, bez zobowiązań, bez potrzeby utrzymywania
silniejszych kontaktów z kimkolwiek. Wyjątek robi dla dwóch kobiet – jedna jawi
się jako wyjątkowo irytująca egocentryczka, druga mierzy się z podobną, a może
jeszcze większą traumą dzieciństwa niż Marek. Napięcia, kłótnie, wieczne
nieporozumienia i stosowana przez Marka ugodowość zapełniają wiele stron, niosą
w sobie pewną zbędność. Mechanizm tego, jak bohater funkcjonuje w związkach,
można zawrzeć w kilku mocniejszych scenach. Ta
powieść po prostu się dłuży. Opisy związków Marka męczą wcale nie dlatego, że
męczący jest sam bohater. Nie, tu Tomasz Nalewajk dołożył wielu starań, by
pokazać, w jak wielkim stopniu odbija się na dorosłym dziecku alkoholika jego
przeszłość – od objawów psychosomatycznych, przez rozmaite tendencje,
zachowania i działania w relacjach z ludźmi, po przerażającą i bardzo
przejmującą samotność, od której nie da się uciec, nie da się jej zaradzić,
jest trwała i bolesna jak przeszłość. Portret psychologiczny wychodzi bardzo
ciekawie i wiarygodnie. Problematyczna jest jednak kwestia tego, w jaki sposób
autor go tworzy.
Jedna z partnerek Marka mówi o
tym, że nie wybiera się dzieciństwa z pijanymi rodzicami, ale można wybrać
sposób radzenia sobie później z tym, co w nas pozostawili. Nalewajk stawia na
portretowanie bezradności – zarówno w związkach, jak i w kontakcie z samym
sobą. Marek myśli o tym, kim trzeba być i jakie mieć zdolności,
by utrzymać szczęśliwy związek i czuć się spełnionym w relacji z bliską osobą.
W jego świadomości funkcjonuje nadmierna ugodowość i chęć wycofywania się.
Życie przerasta bohatera w takim znaczeniu, że nie jest w stanie dopasować się
do jego definicji rzeczywistości. A Marek szuka przede wszystkim tego, czego
być może nigdy nie otrzymał. W tym znaczeniu jest niezwykle ciekawy, ale
momentami banalizowany – zwłaszcza wtedy, gdy po dramatycznym rozstaniu jego
dwie znaczące potrzeby to zapalenie sobie jointa i odbycie sesji na RedTubie.
„Chciałbym, żeby dzisiaj coś
się wydarzyło” to książka, w której – w moim odczuciu – zaburzone zostały
proporcje między panoramicznym prezentowaniem dramatu dorosłych dzieci
alkoholików a skupianiem się na szczegółowych zdarzeniach, by ten dramat
uwiarygodnić. Wszystko staje się przez ten drugi zabieg rozmyte. Nie
można się do tej powieści – mimo jej długości – przywiązać, nie można z niej
łatwo wydobyć tego, co najważniejsze. Nie chodzi mi o brak uproszczeń. Chodzi
przede wszystkim o to, że literatura dotycząca konkretnych problemów powinna
koncentrować w sobie to, co najważniejsze, a tutaj tej koncentracji nie ma. Są
obszerne fragmenty o niczym – wyimki z młodzieńczego życia, opisy kariery
zawodowej i spotkań towarzyskich, wspomnienia z zagranicznych wojaży, ale nade
wszystko moc napięć w związkach. Jest też oczywiście kilka mocno zapadających w
pamięć scen. Jak wspomnienie jedynej bliskości Marka z ojcem, kiedy wędrowali
razem po górach. Jednocześnie też scena jazdy na nartach egzemplifikująca
bezkompromisowe starcia ojca i syna. Mocna jest również scena kłótni Marka z
żoną nad wózkiem, w którym tkwi syn.
Powieść miałaby niezwykłą moc,
gdyby oddziaływała właśnie przez skondensowane sceny. Jest natomiast tak, że
fragmentami po prostu nuży. Chciałoby się wyjść nieco poza złość czy
bezsilność, do których Nalewajk nawiązuje praktycznie przez cały czas.
Chciałoby się opowieści o dramacie niedostosowania do życia, ale nie w formacie
i konstrukcji, jakie proponuje nam autor. Przykro mi, gdy ważna powieść
wywołuje we mnie rozczarowanie. Ta sugeruje jeszcze jedną, dość niebezpieczną
tezę. Przekonanie o tym, że życiowe niepowodzenia należy zrzucać w przypadku
dorosłych dzieci alkoholików przede wszystkim na ich przeszłość. Tomasz
Nalewajk proponuje prozę przesytu. Nie umiałem się w niej odnaleźć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz