2021-12-01

„Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata” Dagmara Bożek

 

Wydawca: Mando

Data wydania: 3 listopada 2021

Liczba stron: 304

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Kobiety w bieli

Już poprzez sam tytuł tej książki jest intrygujący. Kobiety mierzące się z trudami codzienności życia polarnego wyjaśniają w niej, dlaczego nie lubią feminatywów. Dlaczego na przykład nie ma kierowniczki wyprawy polarnej. A jednocześnie są tym, kim określa je tytuł. W opozycji do mężczyzn i jako osoby, które ich uzupełniają. Doświadczenia, o których opowiadają, to przede wszystkim czas bardzo intensywnej bliskości z drugim człowiekiem. W tych historiach o tym, co to znaczy żyć w sferze polarnej ze wszystkimi tego konsekwencjami, z jednej strony rysuje się wyraźny podział na płeć, z drugiej jednak – zacieranie tego podziału jest bardzo istotne i niejednokrotnie konieczne, by stworzyć społeczność, która będzie właściwie funkcjonować w pięknych, lecz przecież ekstremalnych warunkach pogodowych. „W rejonach polarnych równouprawnienie kończy się w momencie przeturlania dwustulitrowej beczki z paliwem” – to kpiarski komentarz gdzieś na marginesie, ale myślę, że Dagmara Bożek bardzo świadomie i przede wszystkim konsekwentnie robi to, co zaznacza w tytule. Pasjonująco łączy opowieść o kobiecej tożsamości z narracją o tym, jak specyficzne warunki atmosferyczne wpływają na postrzeganie samych siebie. Definicja tego, kim jest polarniczka, zrodzi się tu z wielu barwnych opowieści; stworzą ją biografie nietuzinkowych kobiet, ale także ich priorytety, życiowe wybory, doświadczenia graniczne oraz umiejętność dostrzeżenia w izolacji dużo więcej niż dostrzega się w tak zwanym codziennym społecznym życiu.

Antarktyka połączyła je wszystkie w bardzo różny sposób. Wiesława Ewa Krawczyk odkryła znakomity arktyczny przepis na pierniki. Małgorzata Korczak-Abshire na dalekiej Antarktydzie między innymi przyglądała się populacjom pingwinów. Maria Agata Olech dzielnie walczyła o utrzymanie polskiej placówki polarnej w czasie, kiedy bliska była ona zamknięcia. Bożenę Noryśkiewicz wyróżnił w zimnej bieli czerwony sweter. Anna Jakubiec-Puka asystowała przy operacjach w surowych i mroźnych dekoracjach. Jest ich dużo więcej. Przedstawionych z imion oraz nazwisk, ale przede wszystkim w pewnym strukturalnym porządku. Dagmara Bożek rozpoczyna swą opowieść od czasów, kiedy obszar polarnych badań i reszty dokonań zarezerwowany był dla mężczyzn. Potem opowiada o tych kobietach, które jako pierwsze docierały w trudne rejony i oczywiście radziły sobie tam równie znakomicie jak mężczyźni. Pod koniec książki poznajemy już kobiety, które zarządzały wyprawami do Arktyki i Antarktyki. Udowadniały, że w pasji zdobywania i poznawania biegunów Ziemi nie ma podziału na płeć, liczą się kompetencje oraz wytrwałość. Po pewnym czasie porzuca się przekonanie, że książka Bożek ma być w jakiś sposób feminizująca. Ale jest opowieścią o tym, jak kobiety właśnie wtapiają się w piękne i mroźne tło.

Zatem nie jest to relacja z frontu walki o polarne równouprawnienie, lecz przede wszystkim rozpisana na wiele głosów opowieść o tym, czym jest świadomość osiągania celów w trudnych warunkach oraz o samodzielności decydowania, na ile mierzyć się z tymi warunkami, jak wiele z siebie w nich dać i w którym miejscu wypracować mądry kompromis między własnymi oczekiwaniami a warunkami narzucanymi przez naturę obu biegunów. „Polarniczki” to pokłosie różnego rodzaju spotkań. Bożek kontaktowała się z rozmówczyniami w różnych miejscach – także daleko na Północy. Część rozmów odbyła się z wykorzystaniem nowoczesnych technologii. Grażyna Dziurla zdecydowała się na kontakt korespondencyjny. Myślę, że autorka zdradza czytelnikom z tych rozmów tylko to, co uważa za stosowne i właściwe w swojej narracji. Powstaje książka będąca opowieścią o tym, jak często wiekowe już rozmówczynie „uśmiechają się do przeszłości” – tak Dagmara Bożek komentuje reakcje Joanny Pociask-Karteczki, która bardzo jej dziękuje za ożywienie pięknych wspomnień.

Bo jest czasem tak, że wspaniałe przygody z lodowatym światem były tylko epizodami w życiu kobiet, które z różnych powodów nie związały się silnie z polarną codziennością, choć inne wręcz w nią wrosły. Tak było w życiu znanej polskiej pisarki, której nazwisko tutaj zaskakuje i intryguje, jednocześnie powodując pewien niedosyt, gdy czyta się o rozmowie z nią. Która z polskich literatek znalazła się na antarktycznej polskiej stacji badawczej? I która także dość znana kobieca postać pojawi się na kartach „Polarniczek”, by opowiedzieć o tym, że życie w zimnych rejonach świata nie każe kobiecie zakładać kombinezonu i grubej czapki, lecz nosić się z szykiem i być damą, na przykład damą Spitsbergenu? Ta książka to wiele zaskakujących czytelniczych spotkań. Ale przede wszystkim opowieść o szacunku i miłości do zimnego pejzażu. Taka, w której odsłaniają się wszystkie aspekty życia. W arktycznych i antarktycznych warunkach można przeżyć pierwszą miłość, związać się z kimś węzłem małżeńskim, znaleźć przyjaciela na całe życie, ale również to życie stracić. „Polarniczki” to opowieści o determinacji, by osiągać bardzo wiele, a jednocześnie historie niezwykle kameralne. Można odnieść wrażenie, że kobiety mogące pochwalić się dokonaniami i umiejętnościami są w odniesieniu do tego, co w nich najlepsze, nie tyle skromne i wycofane, ile mające dystans do samych siebie. Tego nauczył je mroźny krajobraz. Tego wymaga specjalistyczna wyprawa, bo zima w rejonach z natury lodowatych staje się bardzo często doświadczeniem granicznym, przeżytym najintensywniej.

Anna Krzyszowska-Waitkus dostrzega wyraźnie, że w dobie szalenie rozwiniętych technologii cyfrowych arktyczne i antarktyczne życie wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. Brak jest tej pełnej ciepła i empatii bliskości, która zawsze uświadamiała, że człowiek musi trzymać się drugiego człowieka, bo surowość natury tego wymaga. Według jednej z rozmówczyń dzisiejsi polarnicy – pochyleni nad telefonami i laptopami z dobrze, a czasem doskonale działającą siecią internetową – chyba nie do końca nimi są. Myślę, że interlokutorki Bożek – która przecież sama doskonale wie, o czym one opowiadają, znajdując z większością przestrzeń porozumienia w ramach wspólnych doświadczeń – chcą opowiedzieć o takim świecie, w którym do niedawna było się bardzo intensywnie sobą. Naprawdę sobą. „Polarniczki” to również pełna sentymentalnych historii opowieść o tym, że do zimnych miejsc wraca się wyjątkowo chętnie. To one jak żadne inne potrafią postawić człowieka w konfrontacji z samym sobą, na którą nie ma szans gdzie indziej.

To naturalnie także książka o tym, jak liczne są problemy – psychologiczne, logistyczne – w świecie, w którym zawsze i wszędzie człowiek jest tylko gościem. Badaczem i odkrywcą, zafascynowanym daną przestrzenią lub w niej zakochanym. Ale to narracja o ludzkiej tymczasowości w świecie, który stale jest zimny, nieprzystępny i oddziałujący na wyobraźnię. To nie jest książka o ludziach, którzy uwielbiają zimne rejony i lubią je odwiedzać w komfortowych warunkach turystycznych. Głos zabierają kobiety, które zdecydowały się na to, by świat obu biegunów na jakiś czas zawładnął ich tożsamościami i przez to zawładnięcie odpowiednio przemodelował. Wszystkie opowiadają o czasie przeszłym z czułością. Każda z nich nadzwyczaj ciepło mówi o świecie lodu, ciszy, bezkresu i surowości. Frapująca książka, która uświadamia, jak wiele niezwykłych kobiet połączył świat będący przez długie dziesięciolecia światem zarezerwowanym tylko dla mężczyzn.

Brak komentarzy: