2022-01-25

„Nazwałem go Krawat” Milena Michiko Flašar

 

Wydawca: Oficyna Lustro

Data wydania: 15 listopada 2021

Liczba stron: 128

Przekład: Barbara Bruks

Oprawa: miękka

Cena det.: 39 zł

Tytuł recenzji: Spotkania

To chyba pierwsza od czasu „Łaskawszego niż samotność” Yiyun Li pochodząca z azjatyckiego kręgu kulturowego powieść o wyobcowaniu, która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie. Chińska pisarka przedstawiała życiowych outsiderów w panoramiczny sposób, ta książka jest zupełnie inna, bardzo kameralna. Różnica jest też znaczna, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Milena Michiko Flašar sięga tu po artystyczne dekoracje Japonii, kraju swojej matki, ale wydaje mi się, iż ta skondensowana powieść prowadząca przez świat przedstawiony za pomocą krótkich, impresjonistycznych rozdziałów jest bardzo uniwersalna, gdy odczyta się ją jako rzecz o wychodzeniu sobie naprzeciw w rzeczywistości wyznaczającej każdemu konkretne role i niedającej na co dzień możliwości takich konfrontacji. „Nazwałem go Krawat” to przypominająca trochę paraboliczną opowieść o przyjaźni napisaną przez samego de Saint-Exupéry’ego, którą zna cały świat, historia spotkania skutkującego tym, że widzi się siebie inaczej, ale przede wszystkim wyraźniej. Bohaterowie książki na pewien czas jakby wypadli ze swoich ról, stali się częścią obcego im fragmentu rzeczywistości. Coś sobie dają po to, aby zrozumieć, jak mogliby funkcjonować tam, skąd pochodzą – ze świata spoza ich relacji. Flašar konfrontuje ze sobą ludzi, którzy na co dzień nigdy nie zwróciliby na siebie uwagi. Pokazując nietuzinkowe zbliżenie, sugeruje, że takowe wszędzie może mieć miejsce. Jeśli pozwolimy sobie na zwykłą ciekawość w połączeniu z empatią.

Młody bohater książki za swoisty życiowy sukces może uznać to, że zaczął wychodzić z domu. Bezpieczną dla niego przestrzenią jest park. Tymczasowy, a jednocześnie stały – choćby ze względu na lokalizację ulubionej ławki. Życie mężczyzny jest przede wszystkim poszukiwaniem form nieobecności. Niepozostawiania po sobie śladu. Rodzina wyznaczyła mu pewne cele i rozczarowała się tym, że żaden z nich nie został zrealizowany. Bohater zamknął się w sobie w bardzo specyficzny sposób. Żyje w nim czas przeszły, buzując silnie oddziałującymi na wrażliwość wspomnieniami. To hikikomori. Ale nie jest nim w obiegowym znaczeniu tego słowa. Jego wyobcowanie mocno wiąże się z niesionym przez niego niezwykłym bagażem emocjonalnych doświadczeń. Podoba mi się również sposób, w jaki pisarka obrazuje specyficzną wrażliwość tego człowieka. Na przykład kręci mu się w głowie od łopotu gołębich skrzydeł. „Nazwałem go Krawat” jest opowieścią pełną opisów takich nieoczywistych zdarzeń. Staje się jeszcze ciekawsza w momencie, w którym osamotniony młody mężczyzna zbliży się z kimś zupełnie innym od siebie. Sam nie spodziewa się, jak zaskakująco bliska relacja nawiąże się po jakimś czasie w neutralnej przestrzeni parku. To będzie dla niego niezwykłe doświadczenie, jakiego do tej pory nie przeżył.

Mężczyzna w garniturze mógłby być jego ojcem. Przyciąga uwagę nie tylko tym, że konsekwentnie pojawia się w parku mniej więcej o tej samej porze i siada na tej samej ławce. Ów człowiek obnaża się w zaskakujący dla młodego obserwatora sposób. Jest w stanie zapaść na ławce w drzemkę, rozpłakać się, oddać mocz obok pobliskiego drzewa. Wydaje się, że coś jest tu bardzo nie na miejscu. O ile młodszy z bohaterów ma wrażenie, że jest tam, gdzie być powinien, o tyle starszy mężczyzna wkracza w oswojoną przez samotnika przestrzeń będącą niepasującym do niego obszarem. Obaj bohaterowie tej powieści staną naprzeciw siebie i wyzwania, którego dotąd nie podejmowali. Będą gotowi na to, by skonfrontować się z własnymi przeżyciami przefiltrowanymi przez doświadczenia i wrażliwość tego drugiego. Ta specyficzna konfrontacja będzie również lekcją pokory i szacunku wobec życia, w którym naszą tożsamość autorka zobrazuje przede wszystkim jako subiektywną sumę doświadczeń. Tu mężczyźni podzielą się najbardziej intymnymi szczegółami swoich biografii. Będzie to miało zaskakujące konsekwencje.

W oczywistym odczytaniu jest to książka o powinnościach wobec życia i o ludziach, którzy z różnych powodów wypadli ze społecznych ról, przestali być też częścią jakiejś uporządkowanej hierarchii. Ale najciekawsze jest to, w jaki sposób Milena Michiko Flašar przedstawia moment oderwania się od funkcji, przeznaczeń, obowiązków i uporządkowania. Jest w tym jakaś forma szaleństwa. Jest niebanalnie sugerowana droga nazywania siebie naprawdę – poza kontekstami. I jest przede wszystkim intensywność. Można odnieść wrażenie, że bohaterowie tej powieści doświadczają najbardziej intymnego i jednocześnie intensywnego obcowania z losami drugiego człowieka. Ta historia nie jest tylko próbą uporządkowania życia poprzez opowieść. Samo opowiadanie ma tu drugorzędną rolę, bo chodzi bardziej o taki rodzaj doświadczenia samego siebie, w którym ktoś swoimi słowami opowiada emocje, które dzięki opowieści można odczuć inaczej. Możemy odnieść wrażenie, że mężczyźni podzielą się tutaj swoimi życiowymi niepowodzeniami i to będzie dla nich początkiem jakiegoś katharsis. Nie chodzi jednak o intensyfikację traum w relacjach z życia, ale bardziej o to, w jaki nietuzinkowy sposób dzięki naszej wrażliwości odkrywamy, jak odbiera świat druga osoba. Ujawni się współczucie na równi z ciekawością. A dzięki temu, że opowieść staje się tu wyznaniem, będziemy mogli ujrzeć, jak wiele ludzie mogą podarować samemu sobie – nieświadomie, a być może w pełni świadomi wagi tego, co chcą sobą ofiarować.

„Nazwałem go Krawat” to opowieść o dwóch rodzajach życiowych postaw. Oczywiste wycofanie zderza się z tak zwanym aktywnym zawodowo życiem człowieka, który na co dzień realizuje przewidywalne cele, żyje w oczywistym związku, między podobnymi do niego ludźmi. Chodzi o to, że jeden z bohaterów jest fragmentem rzeczywistości, w której jakakolwiek relacja ludzka staje się – jak wspomina – uwikłaniem, drugi natomiast postrzega ją przez pryzmat przede wszystkim zawodowych relacji. A spotkania w parku sugerują, że ani jeden, ani drugi z bohaterów nie jest wcale tym, za kogo się uważa i za kogo bierze go społeczeństwo. Zasugerowana w tytule ścieżka interpretacyjna wskazuje, że każdy oczywisty element świata przedstawionego stanie się tu niejasny i skomplikowany właśnie przez to, jak będzie się go określać.

To również kameralna, lecz wymowna opowieść o tym, kim się stajemy lub kim nie możemy się stać w relacjach z najbliższymi. Spotykający się i rozmawiający w parku mężczyźni są z dala od ludzi dla nich najważniejszych, ale opowieści o nich to najistotniejsze, co mogą sobie dać – możliwość zrozumienia, że nasza tożsamość zawsze rodzi się w jakiejś relacji. Dlatego obaj powracają tam, gdzie czekają na nich bliscy. To też odbywa się w nieoczywisty sposób. Ci ludzie uzyskają jednak coś, czego do tej pory nie mieli albo to utracili – chodzi o przestrzeń, w której poczują się bezpiecznie i będą jednocześnie autonomiczni.

I znowu tytuł, który bardzo intensywnie oddziałuje na wyobraźnię czytelnika. Niezwykłe miano zastępujące imię. Wszystko wydaje się kwestią nomenklatury i bardzo dużo widzimy przez pryzmat tego, jak inni to nazwali. Ta powieść chce opowiedzieć o tym, że definicja samego siebie wciąż jest niepełna, kiedy otwieramy się na emocjonalne doświadczenia innych. Milena Michiko Flašar pisze również o tym, że zawsze mamy pełne prawo być niegotowi do tego, aby żyć wedle konwenansów i ustaleń. Mamy prawo pytać o jedne i drugie, kwestionować ich związki, ale przede wszystkim wychodzić naprzeciw samotności. Sporo tu ciekawych sugestii całkiem spoza portretowanej relacji, spoza przestrzeni parku, zupełnie niejapońskich. Intrygująca narracja, która zawiera w sobie oryginalnie prezentowaną melancholię, ale też dużo dobrych zdań zdających się nas kołysać, dawać ukojenie. Podziwiam zdolność autorki do portretowania człowieka w szczegółach. Zwłaszcza do ukazywania ulotności i jednoczesnej wagi konkretnej emocji. Bardzo to wszystko spójnie stworzone.

Brak komentarzy: