2022-09-13

„Johnny. Powieść o księdzu Janie Kaczkowskim” Maciej Kraszewski

 

Wydawca: Agora

Data wydania: 7 września 2022

Liczba stron: 272

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Końce i możliwości

Nie czytałem żadnej książki Jana Kaczkowskiego ani żadnej książki o Janie Kaczkowskim. Mój ateizm zmusza mnie do trzymania dystansu wobec każdego mężczyzny w sutannie, jakkolwiek byłby wrażliwy, otwarty i mądry. Być może pomógł mi też zauważyć i antycypować niejako zarzuty, które mogłyby się pojawić wobec tej narracji. Bo przecież łatwo ją uznać za banalną, pełną uproszczeń, manipulującą emocjami. „Johnny” to rzeczywiście książka, przy której można się rozpłakać, ale wcale nie dlatego, że jest jakimś tandetnym wyciskaczem łez. I z pełnym przekonaniem mogę napisać, że ani banał, ani uproszczenia nie są tym, co Maciej Kraszewski chce nam przekazać. Zastanawiałem się chwilę, czy to bardziej opowieść o Kaczkowskim, czy o Patryku Galewskim – człowieku, który otrzymał „od umierającego księdza przepustkę do życia”. Dochodzę do wniosku, że to przede wszystkim książka o relacji. Nawiązującej się na skutek zbiegu okoliczności, ale później rzutującej na życie mężczyzn, którym udało się ujrzeć siebie naprawdę. A jeśli i to brzmi banalnie, to z pewnością nie będzie się ocierało o banał wyraźnie tu sygnalizowane przekonanie, że cała ta historia opowiada o tym, iż bycie przyzwoitym i dobrym na co dzień nie jest sztuką. Sztuką jest przekazanie przyzwoitości oraz dobroci, puszczenie ich w świat, a to wymaga przede wszystkim pracy nad sobą.

„Johnny” to jednak przede wszystkim rzecz o konfrontacji ze śmiercią. O tym, czego każdy z nas doświadcza na końcu i czego boi się lub doskonale wypiera ze świadomości, bo śmierć – od zawsze obecna – w ostatnich dekadach stała się umiejętnie i skutecznie wypieranym faktem, a jest czymś, z czym będziemy musieli zmierzyć się samotnie. I o tym egzystencjalnym osamotnieniu Kraszewski opowiada wyjątkowo sugestywnie. Nie tylko dlatego, że historia Patryka Galewskiego to świadectwo doświadczenia intensywności życia dokładnie wówczas, gdy obserwuje się, jak życie kogoś innego gaśnie. To bardzo mądra książka o tym, że świat nie przejmie się naszym odejściem i tylko my sami musimy być na nie gotowi. A wielu bohaterów tej książki nie jest. Oparta na faktach opowieść zapisana jest w taki sposób, że znajdujemy się wewnątrz tych wszystkich pomieszczeń, do których wdziera się umieranie. Jesteśmy wręcz fizycznie przy każdym łóżku z człowiekiem nigdy niegotowym na odejście. „Johnny” w sposób bardzo bezkompromisowy, lecz jednocześnie z czułością portretuje moment, w którym tak rozpaczliwie nie chcemy być sami, a jednocześnie jesteśmy. Bohaterowie tej książki doświadczają śmierci innych, aby w tym dramatycznym momencie ujrzeć swoje możliwości, bo ich życie się nie kończy.

Kończy się jednak dla Jana Kaczkowskiego. Dla człowieka, który po usłyszeniu śmiertelnej diagnozy przyspiesza ze wszystkim. Intensyfikuje każdy swój ruch, każde swoje działanie. Założyciel hospicjum, w którym pomagał ludziom godnie odejść, sam z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień musi przygotowywać się do własnego odejścia. W tym niezwykle żywiołowym okresie życia, kiedy Kaczkowski trochę kompulsywnie, ale cały czas świadomie usiłuje nadać egzystencji jakiś ponadwitalny wymiar, na jego drodze staje młody człowiek, który próbował odejść na własną rękę, a obecnie czuje, że jego nędzne życie nie ma treści. W tej książce widać nie tylko troskę księdza, który usiłuje oddać jak największą część energii życiowej komuś, kto w swoją energię oraz własny potencjał musi po prostu uwierzyć. Dostrzegamy przede wszystkim coś, co zapewne dzieje się wciąż na nowo i odmienia życie różnych ludzi – z rozmaitymi doświadczeniami i przekonaniami. Chodzi o spotkanie z kimś charyzmatycznym, kto pewne oczywiste kwestie jest w stanie wyrazić w taki sposób, że stają się celami do zdobycia. Jan Kaczkowski jest tu trochę demiurgiem, stwarza nowego Patryka Galewskiego, lecz nie ma tu żadnej – zwłaszcza religijnej – indoktrynacji, nie ma przekonania Kaczkowskiego o własnej omnipotencji, o słuszności wskazywanych kierunków życia. W gruncie rzeczy jest to opowieść o dwóch rodzajach zagubienia: Kaczkowskiego wobec niemocy i świadomości nieuniknionego oraz Godlewskiego, który również odczuwa niemoc, jednak nie ma świadomości tego, że czeka na niego wiele drzwi do otwarcia.

Przyciąga uwagę i absorbuje styl autora. Maciej Kraszewski chce nas przybliżyć do swojego bohatera za pomocą języka. Wybór takiej, a nie innej konwencji językowej pozwala w tej opowieści umieścić bardzo dużo doskonałego humoru, przenikliwej ironii oraz sarkazmu, który nikogo nie rani. „Johnny” będzie opowieścią o tym, w jaki sposób dwie mentalności zderzają się także w języku – mówieniu o świecie, rozumieniu tego świata, wartościowaniu go, przyglądaniu się relacjom i analizowaniu ich. Patryk Galewski zdaje się niegotowy na konstruktywną relację z drugim człowiekiem, bo jego dom rodzinny poza troską i stałą obecnością matki przekazał mu w spadku (także pokoleniowym) bezradność, biedę, przemoc i narzędzia do tego, by życie wciąż komplikować, wciąż czynić udręką. Bohater Kraszewskiego – z którym autor spędził wiele czasu i w każdym akapicie widać tutaj czułość do tego człowieka – jest mężczyzną niegotowym na to, by dostrzec swoją wartość, swój potencjał. To gorzka opowieść o tym, jak trudno wydostać się z uwarunkowań dzieciństwa i młodości i że często bywa niemożliwe. Galewskiemu się udaje – ujrzeć siebie z dystansu, nazwać się i określić swoje nowe możliwości. Jest w „Johnnym” wciąż obecne przekonanie, że miłość, szacunek i zmiana nastawienia do życia często stoją gdzieś obok siebie. Ale najistotniejsze jest ukazywanie w tej narracji, jak wszystko to można zdobywać. I że często jest to bardzo trudna batalia.

To także bardzo ciekawa opowieść o tożsamości. Niebywałej pewności siebie oraz bezradności w określeniu, kim się jest i ku czemu się podąża. Nie jest jednak tak, że Kaczkowski jest tu tylko mentorem, a Galewski pojętnym uczniem. Tu życie rozgrywa się wszędzie i ujawnia swoje różnorodne oblicza w szeregu sytuacji, które można nazwać granicznymi. Kraszewski proponuje też kilka scen, które wyjątkowo mocno chwytają za serce – jak moment, w którym jego bohater nagrywa monolog umierającej matki dla swojego syna z przyszłości. „Johnny” najpierw ukazuje, ile egzystencjalnego lęku i jak wiele wahania może być w każdym z nas, a potem relacjonuje – w pozornie nonszalanckim rytmie – zdarzenia swoistych konfrontacji, za którymi stoi przemiana. I to wszystko z jednej strony wygląda na bardzo proste do osiągnięcia, z drugiej jednak jest szalenie trudne. Najbardziej podoba mi się to, że autor nie próbuje z tej powieści uczynić poradnika motywacyjnego i choć margines religijności Kaczkowskiego oraz roli wiary w jego życiu jest tu zaznaczany wyraźnie i stanowczo, Kraszewski unika tendencyjności, a przede wszystkim uproszczeń.

„Johnny” to bardzo dynamiczna książka, która przykuwa do siebie na tyle mocno, że właściwie można ją przeczytać całą od razu. Uczciwie i w bardzo prosty sposób opowiada o tym, kiedy jesteśmy samotni, kiedy ta samotność jest opresyjna i w jaki sposób zyskujemy bliskość drugiego człowieka. Ta historia nie tyle uczy, ile sugeruje, że jakkolwiek byśmy tego nie oczekiwali, właśnie bliskość wyrażana na różne sposoby jest tym, co dla wielu z nas konieczne, by być szczęśliwym lub się rozwijać. Podoba mi się również to, że Maciej Kraszewski portretuje dwóch wzajemnie uzupełniających się mężczyzn, którzy przez cały czas są gotowi na zmianę, wychodzenie naprzeciw stereotypom oraz temu, z czym nie chcemy się mierzyć, bo błędnie zakładamy, że nie da się zmienić ludzkiej natury. Książka o wspólnym poszukiwaniu spełnienia. I o tym, na co musimy być gotowi, bo tylko ta gotowość ocali nasze człowieczeństwo.

Brak komentarzy: