2024-06-26

„Wieloryb i koniec świata” John Ironmonger

 

Wydawca: Wydawnictwo Relacja

Data wydania: 17 lipca 2024

Przekład: Jowita Maksymowicz-Hamann

Liczba stron: 432

Oprawa: twarda

Cena det.: 54,90 zł

Tytuł recenzji: Między życiem i śmiercią

Gdy czytałem tę intrygującą powieść o tym, jak zwyczajne może być coś określane jako niezwykłe, stale był ze mną znany wiersz Czesława Miłosza. John Ironmonger fantazjuje o tym, czym ma być dla ludzkości moment końca ostatecznego, co na jego temat się antycypuje, czego się spodziewa, a co naprawdę następuje. Bo „Wieloryb i koniec świata” to historia, której konstrukcja jest bardzo inteligentnie oparta na kontrastach i opozycjach. Życie łączy się ze śmiercią, początek z końcem. W bardzo wielu znaczeniach. I w przepięknych przyrodniczych dekoracjach, kiedy tłem zdarzeń staje się urokliwa kornwalijska wieś. Miejsce, do którego – co częste w literaturze – przybywa ktoś z zewnątrz i to przybycie ma oczywiście swoje konsekwencje. Ironmonger opowiada o tym, jak skomplikowana i jednocześnie prosta jest struktura świata, w którym schyłek nadchodzi każdego dnia, ma banalny wygląd i przebieg. To zawsze nasza śmierć wyznacza tę ostateczną granicę. Jednakże świat to przede wszystkim życie w wielu przejawach. Życie, któremu nie zagroziła dotąd żadna katastrofa.

Morze wyrzuca na brzeg mężczyznę i wieloryba. Społeczność wioski ratuje obu. Zupełnie inaczej jednak wygląda to, jak są ratowani, jak również to, z czym ten ratunek będzie się później wiązał. Nie wiem, co jest ciekawsze w symbolicznej sferze tej powieści: człowiek czy zwierzę. Outsider, którego tendencje ucieczkowe będą zdradzane w retrospekcjach, czy też potężne cielsko płetwala, które w zaistniałych okolicznościach jest bezradne i tym samym staje się swego rodzaju symbolem człowieczeństwa. Mężczyzna, którego wyrzuca morze, jest nagi. Wieloryb też odsłania wszystko, rozpaczliwie walcząc o powrót do naturalnego środowiska. Mężczyzna stanie na nogi i zacznie nowe życie. Wieloryb pojawi się w książce ponownie i warto będzie się wówczas zastanowić nad tym, jakie znaczenie ma ratowanie zwierzęcia przed śmiercią (to zresztą jedna z najciekawszych i najbardziej sugestywnych scen tej narracji). I co dzieje się ze społecznością skonfrontowaną z dwukrotnym ratowaniem życia – a może dwukrotnym zmienianiem wyroku losu.

Następuje za to wiele interesujących zdarzeń, w których centrum znajduje się Joe. Człowiek, o którego charyzmie Ironmonger opowiada za pomocą ciekawej techniki. Każdy mieszkaniec kornwalijskiej wioski widzi niezwykłość głównego bohatera na swój własny sposób. Joe wchodzi w skomplikowane relacje, czasem bardzo trudne. „Wieloryb i koniec świata” to także po prostu powieść o miłości, choć bliska relacja rozwija się tutaj pośród grobów. Bo doświadczenie odchodzenia będzie zarówno metaforyczne, jak i niezwykle konkretne. Główny bohater i zwierzę, które oddano morskim falom, są postaciami odchodzącymi i powracającymi jednocześnie. Ponadto jest to książka o tym, jak wspólnota oparta na trwałych, od zawsze niezmiennych zasadach przyjmuje kogoś, kto wprowadza niepokój i nienaturalny rytm życia. Ale także ciekawość. Bo wraz z przybyciem obcego mężczyzny odchodzi coś, co od zawsze nadawało wiosce stałą tożsamość.

Warto zaznaczyć, że powieść Johna Ironmongera opublikowana została blisko dekadę temu. Można bowiem odnieść wrażenie, iż jest to jedna z tych książek, w których pojawiają się ślady pandemii z 2020 roku. Nic bardziej mylnego. Miejscowość, która doświadcza zaskakujących zdarzeń, zderzy się z katastrofą rzeczywistą. Odcięciem od świata w wyniku epidemii grypy. Wszystko przebiega w fantazji autora tak, jak mniej więcej przebiegało wtedy, gdy świat walczył z covidem. Nietrudno jest oczywiście wszystko to sobie wyobrazić i ciekawie przedstawić literacko, natomiast cenniejsze jest zderzenie rozmyślań o katastrofie z tym, jak realnie może ona wyglądać. Tutaj przyjmuje postać grypy, która zabija. Ale oczywiście chodzi jedynie o podkreślenie współistnienia fantazji z rzeczywistością. Czasami boimy się bardziej wyobrażenia o czymś niż tego, czym to coś jest rzeczywiście. Autor stawia swoich bohaterów w sytuacji kryzysowej po tym, gdy poznamy kilka mrocznych fantazji na temat kryzysu oraz idącej za nim apokalipsy.

Jeśli przyjrzeć się tej książce przez pryzmat oczywistej paraleli z Jonaszem w brzuchu wieloryba, jest to ciekawe odczytanie biblijnej opowieści o ekspiacji. W gruncie rzeczy jest to przecież historia o tym, co można zbudować i odbudować, a dopiero potem o tym, co można stracić. Podoba mi się przede wszystkim to, że „Wieloryb i koniec świata” opowiada uniwersalne prawdy o istocie ludzkości, koncentrując się na małej społeczności, która odsłania swój wizerunek dopiero przez konfrontację z czymś lub kimś, co przybywa z zewnątrz. Ironmonger pokazuje, jak bardzo subiektywnie rozpoznajemy otaczający nas świat i jak mocno skoncentrowani możemy być na lękach i neurozach, choć jako wspólnota (na przykład ta ratująca wieloryba) funkcjonujemy znakomicie jak jeden organizm. Wspominając wcześniej o opozycjach, miałem na myśli również zestawienie uporządkowania oraz chaosu. Zderzenia jednego z drugim. Zasad i ustaleń z tym, co nieokreślone, dynamiczne i nieprzewidywalne. Dlatego ta książka tak bardzo przyciąga uwagę przez cały czas – trudno jednoznacznie określić, który problem zasygnalizowany w tej historii jest najważniejszy. Na pewno to intrygująca historia tego, jakie możliwości mamy jako ludzkość, by ocalić świat przed jego końcem, który przecież jeszcze nie nastał.

Można się zastanawiać nad tym, czy jest to powieść filozoficzna (z czytelnymi nawiązaniami nie tylko do Leibnitza), czy może coś z pogranicza katastroficznego thrillera, choć autor nie nosi się z zamiarem podnoszenia poziomu adrenaliny u czytającego, bo mimo niepokojącej i niejednoznacznej atmosfery jest to jednak powieść obyczajowa napisana w taki sposób, że czujemy się jednak w tym świecie przedstawionym bezpieczni. Ale czym jest poczucie bezpieczeństwa dla ludzi, którzy będą musieli zmagać się z przerażającymi skutkami epidemii? Czy główny bohater kiedykolwiek zdefiniował, co daje mu poczucie bezpieczeństwa? Czy przed nim ucieka, czy też go szuka? Jedno z ciekawszych pytań tej książki dotyczy także tego, w jaki sposób reagujemy na sytuację zagrożenia. I co dzieje się wówczas, gdy zagrażamy samym sobie.

John Ironmonger rozpoczyna nieco prowokacyjnie cytatem z „Lewiatana” Hobbesa, do którego to dzieła zresztą potem wraca. Proponuje ideową rozprawę z tym, co znajduje się pomiędzy byciem dla siebie bliskim a byciem wrogiem. Jak wygląda człowiek gdzieś pośrodku, między byciem jednym i drugim. Joe przyjęty zostaje serdecznie, jednakże wciąż wyczuwalny jest dystans, jaki zachowuje wobec społeczności. Kto lub co będzie wrogiem ludzi, którzy od lat żyją w odciętym od cywilizacji miejscu, gdzie nie ma zasięgu telefonii komórkowej i nigdy nie było potrzeby podążania za tym, co nowoczesne? Warto zwrócić również uwagę na perspektywę czasową, którą autor operuje, opowiadając swoją historię. Bo to nie tylko rzecz o początku i końcu, życiu i śmierci, bliskości i wrogości, porządku i chaosie. To także literacka fantazja o tym, czym jest ludzka pamięć i co zapada w nią szczególnie. Bo przecież końcem świata może stać się koniec pamięci. Ale propozycji odczytania tej książki znajdzie się dużo więcej. Jednoznaczna oraz oczywista jest tu dzika i piękna natura jako tło tej historii. Potęgująca jej grozę. „Wieloryb i koniec świata” to z jednej strony mroczna książka o słabościach świata, z drugiej jednak – niebywale piękna egzystencjalna historia o przejawach życia i o tym, jak potrafi być ono różnorodne.

2024-06-17

„Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu” Jacek Hołub

 

Wydawca: Wydawnictwo Czarne

Data wydania: 12 czerwca 2024

Liczba stron: 248

Oprawa: twarda

Cena det.: 54,90 zł

Tytuł recenzji: Piękno odmienności

Ponieważ być może będzie to jedna z bardziej osobistych recenzji, jakie stworzyłem, pozwolę sobie zacząć od naprawdę osobistych refleksji. Jacek Hołub opowiada o autyzmie, którego nie znałem. To znaczy o tylu jego obliczach, że po lekturze zrozumiałem, iż jako pedagog z wieloletnim doświadczeniem wiedziałem o byciu Autystą (autor pięknie i konsekwentnie zapisuje to wielką literą) naprawdę niewiele. A teraz wiem bardzo dużo. W jednej z facebookowych grup wrzuciłem zdjęcie pięknego psa w islandzkim pejzażu z podpisem, że na Islandii można spotkać śliczne owieczki. Dodałem do tego wpisu stosowny emotikon. Jedna z osób skomentowała go krótko, zasadniczo i bez żadnego emotikonu, pisząc, że to pies, nie owca. Do czasu zapoznania się z reportażem Jacka Hołuba z pewnością śmiałbym się lub ironizował z takiej reakcji. Tymczasem „Wszystko mam bardziej” to książka, która uświadomiła mi, że powinienem tej osobie odpisać, iż rzeczywiście jest to pies, a ja żartowałem. Bo być może dopiero wówczas poczułaby się zrozumiana i zyskałaby komfort psychiczny. Autyści czasami nie rozumieją żartów, nie wspominając o ironii, sarkazmie, wypowiedziach metaforycznych. A Jacek Hołub pokazuje, że mają prawo nie rozumieć. A my, ludzie z neurotypowego świata, nie mamy prawa się z tego śmiać, kpić czy to podważać.

Druga prywatna refleksja jest taka, że po przeczytaniu „Beze mnie jesteś nikim”„Beze mnie jesteś nikim”, gdzie szczególnie zainteresował mnie wątek przemocy, w której katem jest kobieta, a ofiarą mężczyzna, jeszcze w roku wydania tego reportażu napisałem thriller „Ciosy” – dziejącą się w północnej Norwegii mroczną opowieść, w której główną postacią jest przemocowa kobieta. Hołub zapewne dopiero teraz – kiedy przeczyta to mówienie – dowie się o istnieniu mojej powieści. A wspominam o tym nie po, by na fali promocji nowej książki Jacka Hołuba przypomnieć też swoją, lecz przede wszystkim dlatego, że bardzo mi zależy, aby pokazać, jak niezwykle inspirujący jest ten reportażysta. Człowiek, który sam mierzy się z wieloma trudnościami życiowymi, znakomicie od lat opowiada o trudnościach życia innych. Jest to bowiem ktoś, kto postawił sobie za zadanie opowiadanie o najtrudniejszych i najbardziej istotnych życiowych problemach. Niepotrzebnie w zakończeniu sam podkreśla, że poruszając nowe tematy, usuwa się w cień i jest przede wszystkim słuchaczem, dzięki czemu powstają ważne społecznie reportaże z dosadną i sugestywną polifonią. „Wszystko mam bardziej” to mający postać literatury faktu znakomity dowód, że bardzo często mogą nas zdziwić i zaskoczyć rzeczy oczywiste. A przede wszystkim sami możemy sobie uświadomić, ile zdziwienia oraz zaskoczenia łączy się z poznawaniem pozornie znanej rzeczywistości. Bo przecież wszyscy czytający na przykład „Beze mnie jesteś nikim” wiedzieli, że przemoc domowa jest częsta i ma jakieś określone ramy rozumienia. A jednak w tamtej książce została w brutalny i dosadny sposób zniuansowana. Tak by zobaczyć więcej. Zrozumieć naprawdę. A nowy reportaż Hołuba to przede wszystkim znakomita lekcja empatii, bo może bohaterowie tej książki zgodnie ze świetnie dobranym tytułem wszystko mają bardziej, ale czytelnicy będą mogli ujrzeć, czym naprawdę jest to „wszystko”.

Zasadniczy punkt widzenia autora można określić jako umiłowanie demokracji różnorodności. Jako słuchacz obcuje z ludźmi, których różnorodny przecież świat zdecydowanie chce dopasować do jakichś ram i schematów. Do porządku świata. Świata, który jest uporządkowany być może w dużej mierze dzięki temu, jak i gdzie pracują Autyści, co mogą zaoferować innym, w jaki sposób budują struktury, w których funkcjonują tak zwani normalni ludzie, zbyt często i zbyt nonszalancko kontestujący odmienności charakteryzujące życie w spektrum autyzmu. Dlatego ten reportaż po raz kolejny jest stworzony przede wszystkim z historii ludzi, którym Jacek Hołub nie stawia tez ani nie sugeruje, że w jakikolwiek sposób narzucił pewien porządek, że należy czytać jego reportaż w jakiś konkretny sposób. „Beze mnie jesteś nikim” to była wstrząsająca książka złożona z ludzkich opowieści. Najnowszy reportaż wstrząsa nieco inaczej, choć Hołub powraca do tematu przemocy domowej, która na przykład ukształtowała wrażliwość jednej z jego rozmówczyń.

„Każde z nich jest inną planetą”. Bardzo podoba mi się szczególnie to zdanie. W ciekawy sposób wydobywa to, co najcenniejsze, z tych wszystkich opowieści. To, jak niesamowicie wrażliwe są osoby ze spektrum autyzmu, i to, jak żadna z nich nie przystaje ani nie przynależy do niczego, albowiem Autyści są niewpisywalni w żaden schemat, choć bardzo chce się im schematy narzucić, a niektórzy z nich z chęcią się im poddają, bo na przykład rutyna, powtarzalność pozwalają niektórym z nich po prostu funkcjonować na co dzień. Jeśli zaś mowa o słowach, to jedna z bohaterek reportażu mówi, co następuje: „Na świecie jest zbyt wiele słów, które nic nie znaczą”. W tej książce chyba każde ma szczególne znaczenie. Bo są to szczególne świadectwa istnienia. Istnienia mimo trudności, często pośród bólu, w kręgu frustracji czy mniej lub bardziej doskwierających fobii, w tym przede wszystkim lęku przed innymi ludźmi. Otwarcie na słuchanie owocuje zbiorem niesamowitych opowieści. Bo ci ludzie są niesamowici. Kim są? Niektórzy nie mogą spać z gołymi stopami. Inni zapominają jeść i pić, gdy pochłania ich jakieś zadanie, najczęściej zawodowe. Z twarzy niektórych nie można odczytać żadnych emocji. Są chodzącym chaosem albo sprawiającym różnego rodzaju ból uporządkowaniem do granic możliwości. Wszyscy są jednak tacy sami: wrażliwi i piękni w swych opowieściach. Zwłaszcza że perspektyw oglądania autyzmu jest tu bardzo wiele. Jacek Hołub napisał wcześniej reportaż o matkach dzieci niepełnosprawnych. Tu głos zabierają matki dzieci ze spektrum autyzmu. Świetne jest przechodzenie z jednego punktu widzenia do drugiego. Wchodzenie w niezwykle złożony świat Autystów i wydobywanie się z niego, kiedy autor chce pokazać konkretny kontekst jakiegoś problemu.

„Wszystko mam bardziej” to książka o tym, że jako ludzie jesteśmy istotami niesamowicie skomplikowanymi wewnętrznie (przykładem może być choćby tożsamość seksualna), a jednocześnie potrafimy to skomplikowanie bardzo boleśnie kwestionować. Kiedy trzeba się dopasować. Gdy należy być jak tak zwana reszta. Gdy oceniając i krzywdząc, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że Autyści to bardzo często najbardziej wydajni i najbardziej efektywni pracownicy. To również reportaż o trudnej drodze dochodzenia do samoświadomości, że jest się człowiekiem ze spektrum autyzmu. Bo taką diagnozę można usłyszeć nawet po pięćdziesiątym roku życia. Ale zwiększająca się liczba takich diagnoz to nie moda, lecz otwierające się przed nami możliwości poznawania głębi ludzkiej psychiki, które oferuje współczesny świat. Tak bardzo wieloaspektowy w kwestii narzędzi określania tego, jak pięknie się potrafimy od siebie różnić, i tak samo bezkompromisowy, gdy każe nam być częścią większego stada, a może tak zwanej normy – wobec której wielu jest pokornych, ale równie wielu bezradnych – opisanej niewłaściwie i w zupełnej sprzeczności do mnogości narzędzi określania spektrum autyzmu.

Znakomita reporterska robota, w którą autor włożył blisko dwa lata pracy i na pewno całe swoje serce. Nie wiem, czy najbardziej podobało mi się to, że Hołub w zasadzie sam nie zabiera głosu, czy to, w jaki sposób umożliwia wypowiadanie się innym. Tym, którzy na przykład czasem nie mogą się odezwać do obcej osoby. A autor „Wszystko mam bardziej” znajduje niezwykłe sposoby, by wydobyć z rozmówców niesamowite historie. I to, w jaki sposób to robi, jest największą tajemnicą książki o tajemniczości ludzkiego umysłu oraz ludzkiej wrażliwości. Powtórzę to, co napisałem, gdy na rynku wydawniczym pojawił się reportaż „Beze mnie jesteś nikim” – to znowu książka, którą powinien przeczytać każdy. Po to, by się zdziwić, pozwolić zaskoczyć, ale przede wszystkim próbować zrozumieć. Bo istotne w tej narracji jest to, jak duży wgląd w samych siebie będą mieli ludzie spoza nietypowego świata doznań i przeżyć osób, z którymi rozmawia Jacek Hołub. Jeśli już cokolwiek sugerujący, to przede wszystkim jedno – uświadomienie sobie bycia człowiekiem w spektrum autyzmu może stać się atutem i czasami egzystencjalną wygraną.