2025-03-26

„Do czysta” Alia Trabucco Zerán

 

Wydawca: Wydawnictwo Czarne


Data wydania: 5 marca 2025

Przekład: Tomasz Pindel

Liczba stron: 254

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 46,90 zł

Tytuł recenzji: Ból milczenia

Służący, sprzątacze, pracownicy marketów. Osoby niewidzialne. Stół się sam nakryje i zastawi potrawami, pomieszczenie samo się posprząta, towary same wyłożą się na półkę. Przecież to takie proste: nie patrzeć, przede wszystkim zaś nie słuchać. „Do czysta” to wstrząsająca opowieść o współczesnej niewidzialnej niewolnicy. Nawet jej imienia nikt nie jest w stanie usłyszeć, a domaga się ona wysłuchania już we wstępie, który jest dramatycznym początkiem, gdyż ta powieść – co sugerowane jest wprost i ma też kilka symbolicznych znaczeń – jest historią początków i jednego tragicznego końca.

Estela wyrusza z biednej rodzinnej prowincji do wielkiego miasta – ku lepszemu życiu. Scenariusz tak banalny, że wydaje się zupełnie absurdalne, by tworzyć z tego powieść. A co dopiero stworzyć powieść głęboko wstrząsającą. Rozpięta pomiędzy ciszą a kakofonią odgłosów wrogiego otoczenia intymna spowiedź kobiety, która oddaje swoją podmiotowość w zamian za etat, jest także opowieścią osadzoną w politycznej i społecznej sytuacji kraju toczonego przez niesprawiedliwość. Gdzieś na marginesie czytamy, że jakiś mężczyzna w geście rozpaczy spalił się na ulicy. Jakaś staruszka utyskuje na swój los. Gdzieś mają miejsce napady, a w mieście panuje przemoc. Jednak nie tam, dokąd trafia główna bohaterka. Nie w bezpiecznym, oddzielonym od rzeczywistego świata deficytów domu, w którym jej pracodawcy mają absolutnie wszystko. Tyle tylko że Alia Trabucco Zerán opowiada nam zupełnie inną historię. O strukturalnej przemocy, wielopoziomowych manipulacjach, o świecie pełnym ciosów zadawanych dosłownie i w przenośni. Wkraczamy do domu bogatych ludzi: ona wciąż zakłada maskę perfekcyjności i łyka kilogramami leki odkształcające rzeczywistość na jej potrzeby, on odlicza w nieskończoność czas od jednej do drugiej czynności, pomiędzy którymi pozwala sobie na jego wyłączenie, gdy staje się potworem, także dla własnej córki.

Chilijska autorka stawia na ciekawą koncepcję swojej powieści. Mamy nie tyle ujrzeć fakt, ile przede wszystkim zrozumieć jego uwarunkowania oraz konteksty. Nie jest ważne, co się stało – a stała się śmierć – lecz istotne jest dochodzenie do tego, co to znaczy umierać powoli, tragicznie, tracić kontrolę nad sobą, doznawać rozmycia swojej tożsamości, funkcjonując w rytm czasowników w bezokolicznikach, i przede wszystkim: co znaczy uczyć się cierpienia w ciszy. Estela wydaje się tym ciekawsza, im więcej trudnych doświadczeń staje się jej udziałem. Usiłuje je zwerbalizować, ale nawet niezwykłe wyczulenie na detale (ta powieść jest najlepsza w kreowaniu miniscen, dramatów o potężnej sile oddziaływania) nie pozwala na żadną linearną narrację i książka ta wymusza specyficzny rodzaj czujności. Odbiorca w żadnym momencie nie może mieć pewności, że dana dygresja opowiadającej jest odbieganiem od tematu. Że cokolwiek tutaj jest zbędne, nieistotne dla zrozumienia brutalnego faktu określanego zdaniem oznajmującym już na początku.

Do mnie najbardziej przemówiło w „Do czysta” zobrazowanie tego, jak wiele traum, niepowodzeń i niespełnionych oczekiwań przenosimy do swojego życia, będąc nieodłączną częścią fatalizmu swojej matki. Bo bardziej niż szukanie odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego zaistniał wskazany na wstępie fakt, wydało mi się analizowanie niebywale silnych powiązań między matką a córką, odczytywanie ich relacji w kategorii żelaznej pępowiny, która na zawsze wyznacza życiowy azymut, nie pozwala na inne życie. „Tacy jesteśmy” – mówi matka Esteli o sobie, córce i ludziach z ich najbliższego otoczenia. Jacy? Skazani na klęskę? Bezwolni wobec losu? Niegotowi na jakąkolwiek formę spełnienia, bo jedynym spełnieniem jest niewolnicza praca stająca się fundamentem życia bez głębszej filozofii? Tu jednak niespodzianka: u Zerán młoda bohaterka, która pozornie powinna wejść w tor życiowej uległości wobec tego, co niesprawiedliwe, podejmuje kilka odważnych prób zmiany kolei losu. Odrzucenia matczynej spuścizny. To tylko próby, usiłowania spojrzenia na życie z innej perspektywy. Jednakże to dziennik walki o godność. Przegranej z powodu milczenia. „Do czysta” udowodni na kilka sposobów, że milczeć to tak naprawdę rozdzierająco krzyczeć z bezradności. Dlatego kontrastowość wymowy tej powieści jest tak spektakularna.

Bohaterka słyszy w dzieciństwie, że „każdy z nas ma swoją granicę”. Ta z natury subiektywna spowiedź jest jednocześnie wnikliwie zarysowaną panoramą ludzi, którzy konfrontowani są z przekroczeniem jakiejś granicy. Nie ma znaczenia stan majątkowy. Tu ani pieniądze szczęścia nie dają, ani ich brak nie doprowadza do jakiejś skrajnej rozpaczy. Tutaj dzieją się rzeczy bardziej nieoczywiste. Meandrujemy po świecie, który uważnie obserwuje bohaterka gotowa do doświadczeń granicznych, lecz dostrzegająca też to, że wyrafinowana przemoc nie zna granic. Przemocowi są tu dla siebie wszyscy: małżonkowie, posiadacze córki jedynaczki, uległa służąca do wszystkiego, nawet zwierzę domowe, które nie może znaleźć swojej przynależności. Dziecko dorasta w atmosferze okrutnej opresji. Egzemplifikuje ją kilka scen. Ta najważniejsza dla wymowy książki to scena nauki pływania, w której ojciec zmusza córkę do zdobycia umiejętności, której ona nie pragnie. Z drugiej strony mamy świadomą możliwości buntu osobę podlegającą zasadom i normom, ale taką, która pozwala swojej młodziutkiej podopiecznej wygrzebać palcem marmoladę ze słoika. W przestrzeni, w której wszystko ma być uporządkowane – od spożywania posiłków po formy spędzania czasu.

Upływ czasu w „Do czysta” nie jest linearny ze względu na charakter narracji, ale jednocześnie przestaje mieć znaczenie, kiedy główna bohaterka przywyka do tego, iż wciąż na nowo robi to samo i że tak już będzie. Skąd ta bierność? Skąd momenty, w których rodzi się w niej potężna siła sprzeciwu? Co dzieje się z umysłem kobiety zniewolonej na każdym poziomie? Kobiety, która ma się stać czymś w rodzaju przedmiotu pasującego do ułożonych przez innych puzzli? Scena masturbacji to jedna z kilku pokazujących podmiotowość i pragnienia Esteli. Tej, która zmuszona jest tłumaczyć się ze wszystkiego, z każdej odrobiny przyjemności. Tymczasem przemoc w białych rękawiczkach wkraczająca w jej życie odbiera jakąkolwiek satysfakcję. Pozostają ból i niezrozumienie. Przecież nikt nie chce słuchać nawet po fakcie, kiedy każdy detal wydaje się wart wyjaśnienia, opowiedzenia.

Alia Trabucco Zerán genialnie prezentuje procesy stawania się bierną i wybijania się na niepodległość. To także opowieść o tym, jak rodzi się gniew, jak dotyka każdego i jak niemożliwy jest do uniesienia – choć w finale uniesienie kamienia w dłoni staje się symboliczną kontestacją gniewu, który nie ma już innego ujścia niż zareagowanie przemocą na przemoc. Znamy tragiczny finał historii, lecz nie wiemy niczego o tym, w jaki sposób doszło do tej tragedii. Możemy szybko się zorientować, że zanim zdarzyła się śmierć, życie pokazało niejedno oblicze okrucieństwa. I niesprawiedliwości, w której trzeba szukać bezpiecznych ram. Czasem milcząc. Czasem zadając bolesne ciosy.


2025-03-19

„Zaleca się kota” Shō Ishida

 

Wydawca: Wydawnictwo Marginesy


Data wydania: 26 marca 2025

Przekład: Dariusz Latoś

Liczba stron: 264

Oprawa: miękka

Cena det.: 54,90 zł

Tytuł recenzji: Powrót do domu

To oczywiście książka dla wielbicieli kotów i to oni mają być targetem bez względu na to, czy interesują się literaturą, czy też nie. Ja się interesuję, więc zajrzałem do prozy Shō Ishidy z nadzieją, że znajdę tam ciekawą symbolikę kota i że tak naprawdę przecież nie o umiłowanie tych futrzaków będzie chodzić. Nie zawiodłem się. Miałem wręcz niedosyt, gdy autorka opowiedziała pięć intrygujących życiorysów, nie pokusiła się na przykład o dziewięć, jak dziewięć żywotów przypisywanych kotom. To jednak wystarczy, by ujrzeć świetnie nakreśloną panoramę współczesnej Japonii. Ludzi, którzy żyją w swoistym labiryncie i klatce zarazem, co egzemplifikuje układ ulic w Kioto, pomiędzy którymi znajduje się magiczna wyrwa, a w niej – tajemniczy adres, gdzie przychodzą zdesperowani pacjenci, by na swoje bolączki otrzymać prostą receptę: „przepiszę kota”.

Zacznijmy zatem od przestrzeni opresji. Ishida proponuje nam miejsce, które przypomina trochę starą szafę, skąd można udać się do Narnii i oderwać od rzeczywistości. Tu formułą wyjściową jest wizyta w enigmatycznym gabinecie terapeutycznym. Miejscu, do którego – co podkreślane i ważne – część ludzi nie jest w stanie przyjść, nie może otworzyć właściwych drzwi. Trafiający tu zderzają się ze skrajnie różnymi reakcjami na werbalizowane przez siebie problemy. Od nonszalancji i ignorowania po pełną empatię. Ale i tak antidotum na wszystko ma być tymczasowe posiadanie kota, nic nie rozwiąże się ani nie uprości tylko dzięki jednej wizycie w dziwnym miejscu, którego adres pojawia się i znika. Ludzie poszukujący pomocy i odpowiedzi na fundamentalne pytania, których być może nigdy sobie nie zadali, to ludzie wtopieni w wielkomiejską tkankę, gdzie rutynę istnienia wyznaczają normy, pracoholizm, wszelkiego rodzaju uporządkowanie, regulaminy, decyzyjność. Niemający prawdziwego kontaktu ze swoim wnętrzem Japończycy różnej płci czy wieku otrzymują szansę na ten kontakt. Portretując społeczeństwo zatomizowane, lecz jednocześnie funkcjonujące jako tak zwany zdrowy organizm tylko dzięki podporządkowaniu się narzuconym rolom społecznym, Shō Ishida ukazuje przestrzeń egzystencjalnego dyskomfortu. Wkracza w nią za każdym razem inny kot, ale każdy z nich niesie to samo – pozwala na uwolnienie się od tego, co opresyjne. Bo to przecież książka o tym, jak skomplikowane jest wychodzenie ze strefy komfortu, by poznać siebie naprawdę. Nawet wówczas, gdy ta strefa jest pełna wewnętrznej goryczy, ale nie sposób się z nią pożegnać, jeśli… nie spojrzy się na swoje życie z dystansem.

Zapracowany i upokarzany w pracy dwudziestopięciolatek. Mężczyzna w średnim wieku, który cierpi na bezsenność, lecz jego głównym problemem jest bycie osobnym – w pracy i życiu rodzinnym. Matka i córka skonfrontowane ze sobą naprawdę, gotowe do rozmowy i wzajemnego zrozumienia dzięki podobnemu doświadczeniu z kotem. Perfekcjonistka, która wie, że dobre życie to przede wszystkim uporządkowane życie. Gejsza starająca się odzyskać samą siebie po utracie – najcenniejsza i najbardziej chyba przejmująca historia w tym zbiorze pięciu opowieści, bo w niej symbolika kota zostaje znacznie bardziej poszerzona i Ishido zdradza, o co tak naprawdę jej chodzi z niekonwencjonalną terapią. Być może nawet zdradza za dużo, ale to też chyba japoński sposób na stworzenie czegoś dobrego: nazwać, określić i zdefiniować precyzyjnie. Niemniej zwolennicy otwartych zakończeń, których tak często brakuje literaturze azjatyckiej, będą usatysfakcjonowani. Zwłaszcza że sporo w „Zaleca się kota” kryje się właśnie w cieniu niedopowiedzeń i w ostatnich zdaniach poszczególnych części.

Odrywając się na chwilę od tego, jak japońska pisarka wykorzystuje motyw kota, warto wspomnieć, że jest to również książka pełna dokładnych, sugestywnych i pięknych opisów tego, jak kot może wyglądać. Urok tego zwierzęcia skontrastowany jest z chaosem emocjonalnym, jakiego doświadczają tymczasowi właściciele. Bo w przeciwieństwie do kotów nie są sobą albo nie mają kontaktu z tym, co uczyniło ich takimi, jakimi są – rozczarowanymi swoim życiem. W pierwszym rozdziale pada bardzo ciekawe określenie opisujące zasadniczy problem bohaterów książki: „Ochrona porażonej psychiki była ważniejsza niż zrozumienie sytuacji”. To o młodziutkim bohaterze, który traci pracę. Zajęcie, które nie daje mu satysfakcji, i jednocześnie coś, co uznaje za konieczne, by trwać. Tak, nieszczęśliwe na różne sposoby postacie z tej opowieści głównie trwają, starając się za wszelką cenę sprostać oczekiwaniom najbliższych, współpracowników, szefów, kultury, cywilizacji. Japończyków mających rozmaite problemy łączy jedno: nikt nie nauczył ich kontaktu z samymi sobą, choć za wszelką cenę usiłują być w poprawnych kontaktach z otoczeniem. Dlatego Ishida proponuje wyjście naprzeciw prawdziwym emocjom. Gdyby je określać kolorami, ta książka byłaby barwnym, choć chwilami gorzkim obrazem tego, jak potrafimy być różnorodni, gdy wreszcie zezwolimy emocjom na ujawnienie się.

Ale „Zaleca się kota” to książka pełna także zniewalającego poczucia humoru, również językowego (co się dzieje po wypiciu herbaty z kocimiętki), dlatego doceniam umiejętność zgrabnego tłumaczenia, wyczulenie na niuanse humoru sytuacyjnego i słownego. Shō Ishida nie odkrywa przed czytelnikami ani swoimi bohaterami niczego, co nie byłoby na wyciągnięcie ręki przy odrobinie pracy nad sobą. Pomocny staje się kot. Jego wieloznaczna figura jest zgrabnym spiritus movens, jednakże moc tej opowieści, podzielonej na pięć uzupełniających się historii, kryje się w dość oczywistym i prostolinijnym pochyleniu się nie nad zwierzęciem, lecz nad człowiekiem wstydzącym się swoich uczuć lub nieznającym ich z różnych powodów. Relacja ze zwierzęciem przypomina tutaj parabolę opisywaną już przez Saint-Exupéry’ego, bo to rzecz o oswajaniu kota, a naprawdę – o zbliżaniu się do drugiego człowieka.

Pięć opowieści o bliskości i intymnej potrzebie bycia zrozumianym. Opowieści o społeczeństwie, w którym bliskość z różnych powodów jest trudno okazywać, a jakakolwiek intymność sfery przeżyć nie jest rzeczą najważniejszą, najważniejsze są przynależność i przydatność. To nie kot stanie się punktem wyjścia do przemian i zdziwień. Coś zupełnie innego, co zaskoczeni bohaterowie odnajdą wyjątkowo łatwo. Ujęta w pastelową okładkę budująca i bardzo ciepła książka, w której przejrzeć się może ze swoimi słabościami każdy z nas – bez względu na to, czy jest wielbicielem kotów, czy też nie.