Wydawca: Wydawnictwo Czarne
Data wydania: 15 października 2025
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 46,90 z
Tytuł recenzji: Mówię „nie”
Od wielu lat Katarzyna Tubylewicz i ja publicznie przyznajemy się do bliższej znajomości. Choć dzieli nas bardzo wiele, łączy zawsze ciekawość tego, co inne, niestandardowe, niestereotypowe. Nie będzie to na pewno recenzja koleżeńska, bo akurat ktokolwiek napisałby książkę o tematyce świadomej bezdzietności, rzuciłbym się na tę publikację natychmiast, a okazało się, że zrobiła to właśnie moja bliska znajoma. Czytałem z zaangażowaniem, ale także z profesjonalnym dystansem. To on nie pozwolił mi recenzować poprzedniej książki autorki, „Wolności moja”, której byłem po prostu jednym z bohaterów. Teraz nim nie jestem, choćby z racji tego, że jestem mężczyzną, a Tubylewicz z oczywistych i nieoczywistych powodów oddaje tu głos kobietom. Jestem uważnym odbiorcą, gdyż jestem człowiekiem, który za życia swojej rodzicielki usłyszał świadomie wypowiedziane słowa, że żałuje, iż mnie urodziła. Człowiekiem, który dyskutował o tym z matką i całkowicie ją rozumiał, bo urodziła mnie w wieku dwudziestu jeden lat, gdy powinna dbać o swój rozwój, szczęście i wolność, a nie zadowalać męża daniem mu syna. Jestem czytelnikiem, który jest bezdzietny z wyboru z powodu wielu czynników, lecz przede wszystkim dlatego, iż po usłyszeniu opowieści swojej matki świadom jest, że macierzyństwa wymuszonego na przykład przez patriarchat można żałować i żyć przez nie w cierpieniu, nie spełnieniu. Jestem również mężczyzną, który czytał „Nie czekam na szklankę wody” ze świadomością, że tę książkę powinni przeczytać mężczyźni, a nawet przede wszystkim oni. Ci ultraprawicowi z pewnością od razu by ją spalili, jak kiedyś palono kobiety, być może także dlatego, że nie chciały mieć dzieci. Ale to ważna książka również dla mężczyzn, którzy nie muszą mierzyć się z tyloma dylematami, z iloma mierzą się bohaterki tej książki – niekoniecznie jednoznacznie nastawione przeciw macierzyństwu.
Nie wiem, co wychodzi Tubylewicz lepiej – pisanie powieści obyczajowych czy książek z szeroko pojętego segmentu literatury faktu. Na pewno jedno i drugie łączy ta niesamowita i rzadko spotykana ciekawość połączona z empatią w związku z kwestiami uznawanymi za problematyczne, dyskusyjne, tabuizowane, stygmatyzowane. Jak wspomniałem wyżej, mam powód, by wierzyć, że każdy kolejny reportaż tej autorki będzie majstersztykiem. Ale takiego się nie spodziewałem. Katarzyna Tubylewicz rozmawiała już o nieoczywistych znaczeniach i pojmowaniu takich spraw jak seks („Szwedzka sztuka kochania”), życie w odosobnieniu („Samotny jak Szwed?”) czy wspomniana wyżej wolność (w książce, której nie recenzowałem). Za każdym razem twórczyni łączy głównie dwie perspektywy spoglądania na świat: polską i szwedzką. Bo jest i będzie zarówno Polką, jak i Szwedką, ale temat poruszony w „Nie czekam na szklankę wody” robi mocniejsze wrażenie, gdy widzimy go z polskiej perspektywy – i tym razem jest jej dużo więcej, choć oczywiście kontekstów i porównań (nie tylko do Szwecji) mamy tu całą masę. Tubylewicz znakomicie przygotowała się do tematu, cytuje we właściwych miejscach i proporcjach filozofów, eseistów, ludzi publicznie znanych zarówno w samej Polsce, jak i na świecie oraz ikony feminizmu (ale to nie jest książka radykalnie feministyczna!).
Podoba mi się konstrukcja tej narracji. Głosy kobiet, które z różnych powodów nie są matkami, podzielono na partie niczym chór antyczny, a jego rola w dramacie starożytnym jest powszechnie znana. Opowiadane historie autorka przeplata rozmyślaniami i wątpliwościami, które mnożą się, uzupełniane cytatami ludzi widzących zjawisko odchodzenia od chęci posiadania potomstwa wynikające z ogromnej liczby powodów. Nieprzypadkowo też przychodzi na myśl dramaturgiczność, gdy na końcu Tubylewicz wspomina antyczne postacie kobiece, które były niematkami. No właśnie: niematki, nierodzicielki – nawet edytor tekstu podkreśla mi te neologizmy. Pamiętam, jak podobnie utworzonego słowa użyła w tytule swojej znakomitej powieści Mira Marcinów. Ale „Bezmatek” był o czym innym. Choć może nie całkiem, gdyż Tubylewicz fascynująco opowiada o relacjach matek z dziećmi także wówczas, gdy te relacje nie mają prawa zaistnieć. Użyłem czasownika „opowiadać”, ponieważ zastanawiałem się, jak gatunkowo określić tę narrację. To oczywiście połączenie reportażu i eseju, jednakże najbardziej pasowałoby mi do tej książki nordyckie słowo „saga”, które ma kilka znaczeń, ale „Nie czekam na szklankę wody” to w moim odczuciu opowieść. Nie literatura faktu o jakimś problemie. Właśnie opowiadanie historii. Rozpisanej na głosy, z dramatycznymi elementami, zdroworozsądkowym podejściem socjologiczno-psychologicznym i z mądrze pokazaną perspektywą łączenia się w rzeczywisty problem we współczesnym świecie niechęci do macierzyństwa z wojną kulturową między dzietnymi a niedzietnymi oraz kryzysem demograficznym, którego skutki łatwo antycypować.
Tubylewicz decyduje się na opowiadanie głosami swoich rozmówczyń – ale także swoim własnym głosem: wspaniałej matki cudownego młodego mężczyzny, którego też miałem przyjemność poznać osobiście – historii niebycia matką stającej się chwilami narracją z potężną dawką emocji, z powodu której po prostu trzeba przerwać lekturę, by złapać oddech; jak po opowieści kobiety wiedzącej dzisiaj, że nie chce być matką, ale matką była, próbowała wychować i przygotować do dorosłości syna, a teraz została jej po nim żałoba i ta niechęć do macierzyństwa. Czy to rzeczywiście tylko niechęć? Kwestia jest bardzo złożona, a książka krótka, więc jedynie punktuje kwestie, które warto rozważyć głębiej samodzielnie. I jak wspomniałem, powinni je rozważać także mężczyźni, którzy na chwilę pojawiają się w tle, ale nie ma ich tu zasadniczo, tak jak językowo i mentalnie nie funkcjonuje bycie „nieojcem”, choć wspomniałem wcześniej o neologizmach, gdyż nawet w języku angielskim, czyli w zasadzie międzynarodowym, nie istnieje precyzyjne słowo na określenie kobiety, która nie chce mieć dzieci, nie chce urodzić, nie chce być matką.
Macierzyństwo ma tu wiele definicji, a jego postrzeganie przez pryzmat patriarchatu skupia naszą uwagę na tym, że problem niechęci do wydania na świat potomka jest problemem szczególnie w Polsce. Polski Kościół i polska prawica wciąż traktują kobietę tak, jak powiedziała cytowana Manuela Gretkowska – jako „pojemnik na dzieci i macicę”. Jednakże Tubylewicz nie chce stawiać w jakiejś banalnej opozycji bycia matką do niechęci do bycia nią. Jej rozmówczynie, najczęściej anonimowe, ale i publicznie znane, jak Fiolka Najdenowicz, mówią bardzo różnymi głosami, które się wzajemnie uzupełniają. Dochodzi tutaj do swoistego uzupełnienia, nie kontry. Opowiadania o niegotowości do macierzyństwa w zestawieniu z macierzyństwem spełnionym i przysparzającym traum, bo zaniedbać dziecko jest bardzo łatwo, ale zaniedbać samą siebie w czasie bycia matką – jeszcze łatwiej.
Kobiety, z którymi rozmawia Tubylewicz, dzieli tak wiele, że po lekturze można dojść do szokującego wniosku, że w samej deklaracji, iż nie chce się być matką, tkwi ogromna liczba nieoczywistych znaczeń. Bo rozmówczynie nie chcą dzieci: z wyboru, z powodu trudności, wątpliwości czy bezradności, gdy same mają problemy ze sobą i nie są gotowe na wzięcie odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Udało mi się tak napisać o „Nie czekam na szklankę wody”, by nie zdradzić szczegółów prawie żadnej rozmowy. Chciałbym, żeby pisano o tej książce w taki sposób, by jej nie streszczać. Z szacunku do trudu autorki włożonego w to, by była tak wieloaspektowa. Bo jest nie tylko o kwestii zaznaczonej w podtytule. Pojawia się na przykład wątek tak zwanej rodziny nuklearnej zamykającej się we własnej bańce, gdzie z powodu dzieci dorośli ludzie oddalają się od siebie w relacjach przyjacielskich czy koleżeńskich. Jest wiele innych spraw związanych z decyzjami kobiet, by nie posiadać potomstwa. Na koniec zacytuję zdanie jednej z rozmówczyń, które mnie – dziecku niechcianemu przez matkę – najmocniej rezonuje w głowie: „Za bardzo kocham to dziecko, którego nie mam, żeby sprowadzić je na świat (…)”. Bo jest to opowieść także o problemach współczesności, które bezpośrednio lub pośrednio wpływają na to, że społeczeństwa się starzeją, kobiety wybierają co innego niż macierzyństwo, a wszyscy bez względu na płeć czują się zagubieni w świecie, który zdecydowanie przebodźcowuje i rujnuje psychikę w różnych aspektach, zwłaszcza w zakresie decyzyjności.