2025-11-14

„Balonik” Anna Konopska


 

Wydawca: Wydawnictwo Seqoja

Data wydania: 15 października 2025

Liczba stron: 196

Oprawa: miękka

Cena det.: 45 zł

Tytuł recenzji: Szukając siebie

Co czuliście jako dzieci, gdy z dłoni wysuwał się wam sznureczek, a zawieszony na nim balonik odlatywał gdzieś wysoko i daleko? Smutek? Rozczarowanie? Zdziwienie, że to się dzieje? Niegotowość na takie pożegnanie? A może świadomość, że było tam coś, co jest wam zupełnie niepotrzebne? Albo w powietrze ulatuje dosłownie wszystko, bo ten balon był wszystkim dla was? Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Seqoja daje debiutantom przestrzeń do zaprezentowania się, tak kurczącą się już na polskim rynku, dla którego debiutant to zawsze ryzyko finansowe. Autorka tej książki nie nazywa siebie pisarką. Nie ma zamiaru stworzyć wielowymiarowego dramatu, choć gdyby spojrzeć na „Balonik” uważniej, właśnie to jej się udało. Sama zwraca się we wstępie do czytelniczek, w związku z tym nie wiem, czy jestem władny i godny pisać o tej powieści, ale dawno już nie czytałem tak bezpretensjonalnej i lekkiej w swej konstrukcji książki mówiącej o powadze tego, czym jest kobieca intuicja, a o niej już na początku pisze sama Anna Konopska.

Nie będzie to kolejne „plażowe czytadło”, jak określa to ironicznie autorka mająca spory dystans do swego pisania, a przede wszystkim – do ubierania go w określoną formę. Są w „Baloniku” pewne dziwactwa, jak wybaczający wszystko były mąż, który tuli żonę będącą kimś w rodzaju femme fatale. Pozornie jednak. Bo Konopska napisała ciekawą powieść o obsesji – wcale nie tylko kobiecej. Uporządkowane życie architektki wnętrz burzą nie tylko rozwód i konieczność opieki nad córką, architekturę jej życia rozbija pojawiający się na jej drodze mężczyzna. Kto wie, czy nie jest to postać ciekawsza od samej Alicji. Obserwując jej działania i czytając o przemyśleniach, dochodzimy czasem do konkluzji oczywistych, a czasami odnosimy wrażenie, że kobieta jest zdolna do wszystkiego, byle wypełnić pustkę, z którą nie potrafi sobie poradzić.

Alicja założyła sobie, że po rozstaniu z policjantem Jankiem (jego fach jest tu bardzo istotny) nie będzie wiązać się z kolejnym mężczyzną, bo chce przede wszystkim nawiązać kontakt ze sobą, z tymi wszystkimi pogubionymi przez lata związku emocjami, które dzisiaj trzeba nazwać albo przeżyć naprawdę. Tymczasem zaczyna się dziać coś, co zaskakuje samą Alicję – coraz większe zafascynowanie kimś, kto w bardzo specyficzny sposób zwraca na siebie uwagę. I jest w tym niezwykle konsekwentny. Mimo że ma za sobą kryminalną przeszłość, a i jego teraźniejszość nie jest kryształowa, Alicja ulega jego nieodpartemu urokowi.

To nie jest związek, który został wielokrotnie opisany w tak zwanych – tu wrócę do słów Konopskiej – „plażowych czytadłach”, choć fragment powieści rozgrywający się na plaży jest niestety dość banalny, jak banalnych jest kilka rozwiązań finałowych. Ale sam pomysł na powieść jest bardzo dobry. Dochodzi tu do wielu zderzeń – przede wszystkim tych emocjonalnych. Alicja jest uwodzona tak, jak nigdy nie była. Być może w taki sposób, w jaki nie była uwodzona żadna kobieta, a niejedna świadomie kogoś takiego pragnie. Bezkompromisowego brutala, który potrafi być dla niej czuły i zrobi wszystko, by spełnić wszelkie jej marzenia. Ale „Balonik” to w dużej mierze niestety opowieść o marzeniach, rojeniach, pragnieniach nie do spełnienia, choć także o pewnym azymucie, który nie pozwala kobiecie pogubić się w emocjach. Są tu sceny, bardzo poruszające zresztą, gdy bohaterka dosłownie leży powalona przez nadmiar tego, co przeżywa jej wnętrze. Wewnętrzne napięcie Konopska pokazuje tutaj zresztą w kilku scenach: z udziałem innych ludzi, podczas zaginięcia córki bohaterki i podczas antycypowania, co nieprzewidywalny kochanek zrobi tym razem. Alicja usiłuje uciec w porządek relacji z kimś innym, ale to wszystko wygląda tak, jakby ten czarny charakter, któremu oddała serce, zmiatał wszystkich z planszy. I robi to. Dlatego tak znakomicie się to czyta do fragmentów finałowych, które – przepraszam, że powtórzę po raz trzeci – są już trochę „plażowym czytadłem”.

Jednak Anna Konopska doskonale wie, jak opowiadać o kobiecie. Przede wszystkim poprzez wahanie podszyte strachem, ale i gotowość, by wziąć się za bary z tym, co uciska serce. Bo kobieta umie walczyć ze strachem. Alicja walczy tu również z przywiązaniami – do mężczyzn, córki, samej siebie. „Bądź w końcu sobą” – radzi jej były mąż. „Balonik” znakomicie pokazuje, że dla kobiety bycie sobą to nieustanne zmiany i tak sankcjonowana labilność emocjonalna, dzięki której widzi ona więcej, więcej czuje, a przede wszystkim szybciej działa w przypadku autodestrukcyjnych emocji.

Opowieść Konopskiej wydaje się z pozoru niemożliwa. Takie rzeczy się nie dzieją. Zwłaszcza w małych miasteczkach. A właśnie, że się dzieją, i myślę, że to przekonało wydawcę do zaprezentowania tej książki czytelniczkom, choć wierzę, że sięgną po nią również mężczyźni, bo w „Baloniku” jest też sporo prawdy o nich samych. To taka forma obnażenia, gdy mężczyzna staje się zaskakujący i nieprzewidywalny w swych decyzjach. Jak Janek w zakończeniu powieści. Książki o tym, co możemy spełnić, a co na zawsze jest niemożliwe. Przywiązującej do głównej bohaterki i do wszystkich jej słabości, bo w nich ukryte są pokłady siły. Dzięki niej obsesja zamienia się w spokój. W taki rodzaj uporządkowania, w którym szaleństwa nie kończy zdrowy rozsądek, lecz przede wszystkim umiejętnie rozpisane tu przez autorkę okoliczności. To też interesująca powieść o tym, do czego jesteśmy gotowi, by malować nasze życie kredkami, które albo się łamią, albo wypadają z rąk. Bo kolorujemy iluzję. O niej również jest „Balonik”. I przede wszystkim o miłości, bo gdyby o tym nie była, nie byłoby lżejszej konwencji, do której świadomie zmierza Anna Konopska. Dokąd pójdzie z dalszym pisaniem? Trudno określić. Tutaj prezentuje się bardziej nie jako dydaktyczna znawczyni psychiki kobiecej, lecz dziewczęcej. Psychiki małej dziewczynki, która pyta o to, co straciła, a co zyskała, gdy jej balonik uleciał wysoko ponad nią.

Zaletą szybkiego czytania tej książki jest fakt, że autorka bardzo mocno dynamizuje ją dialogami i jako debiutantka jest w tym bardzo dobra. Wydarzenia toczą się także szybko, bo umiejętnie rozsadzają rutynę małego miasteczka i wprowadzają tam historie tajemnicze, kryminalne, niecodzienne i pozornie niemożliwe. I jest jeszcze coś, o czym pisarka wspomina na początku: co przynosi dobrego fabule. A jest nią prawdziwa kobieca wrażliwość, z jaką autorka pochyla się nad losami swoich bohaterów. Bo wszyscy mają tu serce na dłoni, choć nie wszyscy zasługują na to, by zdobyć serce innych. Konopska opowiada o emocjonalnym huraganie, po którym zgliszcza sprzątane są sprawnie i metodycznie. To książka nie tylko dla kobiet. To opowieść dla wszystkich tych, którzy ulokowali swoje uczucia tam, gdzie z różnych powodów nie było na nie miejsca. A finałowe rozwiązanie? Trochę pustoszy dramatyzm powieści. Nic nie szkodzi. To pierwsza książka. Niech kolejne będą lepsze.

2025-11-12

„Upał” Daniel Odija

 

Wydawca: Wydawnictwo Marpress

Data wydania: 11 września 2025

Liczba stron: 160 

Oprawa: miękka

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Odchodzenie za życia

Daniel Odija to z pewnością pisarz niewpisujący się w żaden schemat. Niedopasowany sprzedażowo do rynku książki. Zmieniający wydawnictwa. Piszący z dużą pewnością siebie, która czasami jest jego zaletą, czasami jednak prowadzi do zguby, bo nie ma nic gorszego, niż zostać niezrozumianym przez czytelników, a przede wszystkim krytykę literacką, która powinna widzieć więcej. W tej powieści – o mało oryginalnym i wielokrotnie wykorzystanym tytule „Upał” – Odija będzie starał się pokazać liryzm, poetyckość, metaforyczność, ale także to, że prozaizm czy wulgaryzm mają w sobie jakąś ukrytą wartość. A umie wejść w intymne rejestry jednego i drugiego. Bo jego książka jest literaturą piękną, lecz także specyficznym reportażem. Takim, w którym nie ma miejsca na pogłębianie psychologii bohaterów, bo ich świat wewnętrzny może być bardzo prosty i wynikać z banalnych oczekiwań oraz jeszcze bardziej banalnych rozczarowań. Nie jest to też powieść apokaliptyczna, a przynajmniej tytułowego upału nie odebrałem w sensie dosłownym, nie zinterpretowałem jej w duchu narracji o kryzysie klimatycznym, choć w niektórych miejscach pojawiają się takie sugestie. Podobnie jak powrót do pandemii, której w literaturze nie cierpię, jednakże tutaj pełni on pewną funkcję. Ta narracja ma jednak ważną cechę: jest o fundamentalnym poczuciu zagrożenia życia i o jego utracie.

Zacznijmy od konkretów: „(…) właśnie zaczyna się obłęd”. Te słowa mają antycypować to, co za chwilę się wydarzy. Pewną miejscowość ogarnęło gorąco nie do wytrzymania. Ono tworzy tu się coś na kształt piekła. Nie jest motywem przewodnim, chociaż Odija w niektórych momentach sugeruje, że jest inaczej. Ja – jak wspomniałem – odebrałem tę powieść w inny sposób. Jako konstrukcyjnie pozornie chaotyczną opowieść o chaosie ludzkości. Tu akurat doświadczonej gorącem, jednak autor zwraca też uwagę na coś innego, opisuje codzienne życie ludzi, którzy mają swoje prozaiczne problemy. I razem z nimi szuka odpowiedzi na pytania o to, czy cokolwiek może je rozwiązać. A w zasadzie to my, czytelnicy, mamy tych odpowiedzi szukać.

Gorąco narasta. Część ludzi jednoczy się w marszu przypominającym pochód zombie, inni usiłują zignorować zagrożenie albo w ogóle o nim nie myśleć, bo zagrożeni są sami w sobie, ich głowy zaprzątają problemy, które innych by nie kłopotały. Nie tylko upał może tutaj wycieńczyć lub zniszczyć. Nie tylko on doprowadza do śmierci (zaprezentowanej tu dosadnie, reportersko, jest bowiem w „Upale” sporo fragmentów odchodzących od literatury pięknej w kierunku wręcz dziennikarskim, z całą surowością frazy nieprzystającej do reszty).

Widzieliście kiedyś, co mewy albo inne morskie ptaki potrafią zrobić gołębiom? Otrzymaliście kiedyś cios w głowę zadany dziobem mewy, która zasadniczo nie atakuje ludzi? Jedna z ciekawszych metafor niebezpieczeństwa istnienia i funkcjonowania przynależy tutaj do ptaków. Odija od początku do końca będzie przecież opowiadał o poczuciu zagrożenia i straty. Upał to tylko zgrabny początek. Potem są zagrożenia różnego kalibru i częstotliwości, straty uznawane za banalne, niewielkie – a ostatecznie pojawia się śmierć. Mam wrażenie, że Daniel Odija w całej swojej twórczości jest zafascynowany umieraniem za życia jednak do gustu przypadły mi tylko powieści „Kronika umarłych” i „Pusty przelot”. Pierwsza jest przepełniona niepokojącymi metamorfozami. Druga opowiada o będących braćmi demonach, być może najbardziej osamotnionym w świecie rodzeństwie. Ale za każdym razem jakiś ślad śmierci ukrywa się między akapitami. Jakby była niemożliwa i jednocześnie w zasięgu ręki. W „Upale” jest jedna i druga. Ta pierwsza długo nie chce nadejść, aż trzeba jej pomóc (historia dziadka), ta druga jest po prostu nieodwracalnym odejściem kogoś bliskiego. Tak czy owak: nieuchronna, jednak nie jest opisana banalnie. A „Upał” to historia ludzi skazanych na to, co nieuchronne – czymkolwiek będzie, jakkolwiek będzie zapisane, jakiekolwiek środki wyrazu zostaną w tym celu użyte.

Kolejną ciekawą zagadką są zmiany narracji w tej krótkiej powieści. Wywołują u czytelnika pewien dyskomfort, albowiem nie do końca jesteśmy pewni, kto opowiada historię. Nie ma tu zresztą mowy o jej linearności – widzimy raczej manewrowanie czasem, w którym opowiada się w pierwszej lub drugiej osobie, w liczbie pojedynczej lub mnogiej, bo tak łatwiej dopasować głos do sytuacji. W tym wszystkim odnosi się wrażenie, że Odija nie tworzy powieści z konkretnie zarysowaną fabułą, ale zdziwiłbym się, gdyby tak zrobił, bo robi – czyli pisze – zawsze po swojemu: do przyjęcia lub do niepojęcia. „Upał” przyjąłem z całą konsekwencją stwierdzenia, że niektórych wątków nie byłem w stanie połączyć. Ale może miało tak być. Bo przecież to książka o wątpliwościach. Urwana. Napisana niedoskonale, a jednak w taki sposób, że ma się wrażenie, iż ta niedoskonałość jest świadectwem pełnej świadomości twórczej. Nawet w irytujących fragmentach dydaktycznych, które również się tutaj pojawiają.

Arogancja ludzi doprowadza do tego, że toną w problemach, które sami sobie stworzyli. Mają one różną rangę i różny charakter. A przypomina im to świat natury. Po palącym słońcu przychodzi czas, kiedy ludzie mogą skorzystać z wody. Czy nie jest tak, że otrzymujemy bardzo wiele przypadkiem i przypadkiem przywiązujemy się do tego jak do czegoś stałego? „Upał” to świadectwo tego, że autor chyba ludzkości nie znosi, ale nad pojedynczym człowiekiem pochyla się z czułością dla jego opowieści czy historii. Nie wiem, dlaczego pojawia mi się teraz ta asocjacja z wypowiedzią pewnego strażaka: że tysiąc trzysta ofiar śmiertelnych upału na pielgrzymce nie przemawia do niego tak bardzo jak tysiąc trzysta jedna. Jakby ta jedna była najważniejsza. Odija nie jest okrutnie wybiórczy, ale bywa okrutnie szczery, obnażając ludzkie słabości. Tutaj raczej współczuje swoim bohaterom. A nawet wyraża wobec nich taki rodzaj troski, do jakiego niezdolny byłby reporter telewizyjny, którym mieni się główny bohater. Tyle że wszystko staje się tu czymś niejednoznacznym. Mnogość tematyki i sposobu opowiadania czyni z „Upału” książkę-zagadkę. Tym razem usiłowałem ją rozwiązać, ale wiem dobrze, że Odija szedł i będzie iść swoimi literackimi ścieżkami, na których niekoniecznie spotka się z czytelnikiem. Warta jest również rozważenia symbolika ognia w nas samych. Czegoś, co rozpalamy i czego nie potrafimy ugasić. Tytułowy pożar odejdzie. Ogień, który samodzielnie usiłujemy zdusić, może się jedynie rozprzestrzeniać. Tak jak samoświadomość bohaterów, kiedy wchodzą ze sobą w relacje. I nie chcą zaakceptować siebie takimi, jakimi w tych relacjach się widzą. Panoramiczna narracja o neurozach, bolączkach, radościach i niepewnościach. Bardzo gorąca – także w sensie dosłownym. Jednakże potem spada deszcz, a ludzie przedstawieni w książce doświadczają oczyszczenia.