2008-03-07

"Histeryjki o May" Monika Mostowik

Czasami z przekory sięgam po wolumin autora, którego pierwsza/ostatnia książka nie przypadła mi do gustu. Po rozczarowaniu, jakie przeżyłem podczas lektury „Wyrzutów”, podchodziłem do nowej książki Moniki Mostowik z ostrożnością i dużą dozą nieufności. I chociaż autorka w swej twórczości prozatorskiej obsesyjnie wręcz trzyma się krótkich form, bojąc się wyjść naprzeciw wymaganiom, jakie stawia budowanie napięcia w dłuższym tekście, nie jest to bynajmniej wada, albowiem „Histeryjki o May” potwierdzają to, co tak spodobało mi się w „Akrobatkach” – autorka potrafi kondensować emocje i ujawniając jedynie kontury bogatych wewnętrznie postaci, a jednocześnie prowadzić swoistą grę lingwistyczną z czytelnikiem, opartą na niedomówieniach, wieloznaczności i obfitości semantycznej słów, które nanoszą na literacki szkic charakterologiczny coraz to nowe, niepokojące odcienie. Myślę, że „Wyrzuty” rozczarowały mnie przede wszystkim tym, iż Mostowik założyła sobie, że ogarnie jakąś większą przestrzeń, skreśli wiarygodne portrety dość licznego grona bohaterów, że uda jej się ukazać jedność przeżyć w wielości zdarzeń…

„Histeryjki o May” wracają na wytyczoną już przez „Akrobatki” drogę lirycznego i intymnego opowiadania o doświadczaniu własnej kobiecości, o jej skontrastowaniu z męskością, o próbie definiowania swojego rodzaju żeńskiego pierwiastka witalnego. Szkatułkowość kompozycji i koncentracja na jednej, centralnej i spajającej wszystkie teksty kreacji kobiecej bohaterki przeżywającej świadomie swoją egzystencję, powodują, że „Histeryjki o May” mają ogromną siłę hipnotyzującą czytelnika, który próbuje zrozumieć przede wszystkim to, kim lub czym jest tytułowa May.

No właśnie – May. Kobieta z krwi i kości, czy może projekcja marzeń, pragnień, bólu i rozczarowań autorki? Bohaterka dynamiczna, doświadczająca i poznająca przede wszystkim własne wnętrze czy też sprytny i przewrotny punkt odniesienia do migotliwej, niestałej i chaotycznej rzeczywistości wokół? Kim jest ktoś, kto w pierwszym opowiadaniu zjada swój własny ogon? Czy za May kryje się pustka emocjonalnego wyjałowienia, czy może treść mówiąca nam o kobiecie usiłującej za wszelką cenę nadać znaczenia swojemu własnemu „ja”? Czytelnik wciąż zadawać będzie sobie podobne pytania, bowiem „Czasem trzeba się przekonać, co znaczy prawdziwa pustka, żeby umieć docenić treść”. I tak też z pozornie niewiele znaczących zdarzeń, z literackiej i semantycznej pustki, układają nam się nabierające z każdym kolejnym rozdziałem wyraźnej treści, psychologiczne puzzle. Przy okazji czytamy mądry i przejmujący traktat o kobiecym dorastaniu do życia, o trudach związanych z jego niestałością, o przemijaniu zdarzeń, ludzi i uczuć, po których jednak pozostanie w psychice ślad. Te opowiadania nie zmierzają do prawdziwego końca. One dopiero się zaczynają w momencie, w którym kończymy czytać tę książkę. I na tym polega przede wszystkim siła i prawdomówność opowiadań Mostowik. Ta książka jest lojalna wobec autorki, ale także wobec wykreowanej postaci, której miejsca nie możemy być pewni do końca.

Ciekawa jest konstrukcja „Historyjek o May”. Najpierw spoglądamy na May z zewnątrz, przyglądamy się jej życiu i postępowaniu okiem czujnym, bez emocji. Potem o May opowiadają osoby, które się z nią w jakiś sposób zetknęły. Tak jak sama May jest jedną wielką literacką niewiadomą, tak też ci, którym Mostowik oddaje głos, nabierają znamion fantazmatycznych form, ukształtowanych tylko na potrzeby zbudowania napięcia narracyjnego. W końcu głos zostaje oddany samej May. Ta polifonia brzmi przekonująco i w swej oczywistości jest jednocześnie coraz bardziej nieokreślona. Zaskakuje i zastanawia. Naprawdę zaczyna brzmieć dopiero wówczas, gdy przeczyta się ostatnie zdanie książki.

Do tego wszystkiego otrzymujemy na kartach opowiadań Mostowik wspomnianą już porcję lingwistycznej zabawy, której egzemplifikacją może być następujący fragment: „Lekarz powiedział, że do wesela się zagoi, więc May czym prędzej zabrała się do planowania wesela, żeby zagoiło się jak najszybciej”. Autorka rozrywa prawidła językowe, szatkuje słowne kalki, nadaje nowych znaczeń utartym w świadomości związkom frazeologicznym. Toczy podwójną grę – wciąż zastanawiamy się nad istotą i wartością May, a jednocześnie stale podważana jest nasza wiara w to, iż język wyraża wszystko, co człowiek pragnie wyrazić.

To nie będzie łatwa lektura dla męskiego czytelnika. To swoisty manifest kobiecości, która ukrywa się w pozornie przyziemnych czynnościach, stanach i dialogach. To książka, która opowie o tym, czego pragną kobiety i czego dostać na co dzień nie mogą. „Sęk w tym, że my doskonale wiemy, czego chcemy, tylko że wcześniej czy później okazuje się, że to niemożliwe”. Mostowik pisze o sięganiu po to, czego dostać nie można, o kobiecych walkach na śmierć i życie z demonami własnej duszy, zawiłościami czasu przeszłego i z trudem przeżywania czasu teraźniejszego. Pisze o May – symbolu i May – podmiocie. Bynajmniej nie histerycznie.

Czasami warto być przekornym. Nie ma to jak zrazić się do autora po jednej jego nieudanej książce, a potem ponownie się doń uśmiechnąć. Kolejna książka wyszła Monice Mostowik bardzo dobrze. Tak jak dobrze jest czuć ustawiczną niepewność w rozumieniu motywów postępowania i skomplikowanej sfery emocji May. Ale… czy to jest książka o May?..

Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2008

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Przeczytalam i spisalam moja opinie o tej ksiazeczce na moim blogu. Nie jest to tworczosc najwyzszych lotow. Czytajac mialam problem z narracaja, ktora nie jest dla mnie konsekwentna i przez to zamieszanie odpycha.
Ciesze sie, ze moglam poznac opinie kogos innego na temat tej pozycji.
Pozdrawiam!