2008-04-27

"Kraj, gdzie nigdy się nie umiera" Ornela Vorpsi

Mieszkająca w Paryżu Vorpsi napisała po włosku książkę o Albanii. Pozornie wydawać by się mogło, że nie może to być tekst przekonujący. Wydawać by się mogło także, że ojczyznę bolącą i ojczyznę raniącą można przeżyć wyłącznie wewnątrz, pisząc o niej jej językiem i przyglądając się wszystkiemu wokół. Ornela Vorpsi bazuje jednak na traumie przeżyć z dzieciństwa i szeroki punkt widzenia na swój smutny kraj otrzymuje dopiero, gdy przygląda mu się z oddalenia. Ojczyzna Fatosa Kongoli i Ismaila Kadarego ( o którym przeczytamy w tej książce) jest dla nas nadal miejscem tajemniczym, miejscem odizolowanym od reszty Europy i miejscem, w którym żyje się w innym, własnym rytmie. Tymczasem w oczach Vorpsi to miejsce, w którym żyje się wiecznie. Miejsce, gdzie śmierć jest dopiero początkiem czegoś, co nienazwane za życia upomina się o swoje prawa. Miejscem, z którego trzeba wyjechać, aby tak naprawdę móc o nim napisać. I tak jak sama autorka wraz z kobiecymi bohaterkami tej złożonej z historyjek obyczajowych quasi-powieści odczuwa nieznośną niepewność i czuje się napiętnowana w oczach, w jakich tylko czai się zawiść i zło, tak Albania rodzi się w tej prozie jakby w swej wstydliwej kobiecości, z jaką dusi się sama w sobie i nie jest w stanie wyjść naprzeciw reszcie Europy, spoglądającej na nią niczym na kopciuszka.

Dominująca tematyka w opowiadaniach Vorpsi to problem tożsamości, kobiecej niezależności, masochizm kulturowy i mentalny Albańczyków oraz przede wszystkim grzebanie marzeń, które nie mają możliwości w pełni się narodzić. Albania rysuje się jako kraj bylejakości i dumy z tej bylejakości, jako kraj zawiści i jako kraj szeptanych pokątnie słów rozgrzeszenia. Kraj, w którym wszystko sypie się i kraj, który na gruzach nie jest w stanie zbudować niczego nowego. Państwo, w jakim piekielny żar słońca wypala przyzwoitość i potęguje kompleksy. „Z pyłu i błota zrobiony jest ten kraj; słońce pali tak mocno, że liście winorośli rdzewieją, a rozum zaczyna się topić. Skutkiem ubocznym tego wszystkiego (obawiam się, że trwałym) jest megalomania, obłęd, który pośród owej flory krzewi się jak chwast”. To jednocześnie także miejsce wielbiące narodową martyrologię, nurzające się w błocie historycznych uprzedzeń, donosów, pustych haseł bez wyrazu i oddane jedynej bezwarunkowej miłości do Matki-Partii: „Cały mój cudowny kraj jakże spragniony jest tragedii! Wymyśla ją z niczego, jak Stwórca, który ulepił nas z nicości prochu”. Jak w takim piekle na ziemi przeżyć i jak ująć w słowa to, ile upokorzeń i smutku musi przeżyć młoda dziewczyna, aby zrozumieć swą ojczyznę, której nie jest w stanie się wyprzeć, choć boli ją ona i uwiera?

Vorpsi pisze z perspektywy oszukanej przez iluzję systemu kobiety. Kobiety, która próbuje odbudować swoją tożsamość, zniszczoną przez szereg przejmujących doświadczeń. Autorka stworzyła coś na kształt mini-sagi pokaleczonej psychicznie rodziny. Żal, wstyd i rozczarowania matki noszone są bowiem w sercu córki. To ona będzie rzeczniczką matczynego smutku i kobiecej subtelności, jaka domaga się swoich praw w mało subtelnym świecie.

W tym świecie bajki odbierają dzieciom radosne złudzenia, w miejsca księżniczek wstawiając dzielnych i walczących o jedyne słuszne dobro partyzantów. W tym świecie demoniczna komunistyczna nauczycielka zostawi pręgi na ciele dziecka, a w duszy bolesne ślady traumy. To miejsce, gdzie wody pewnego jeziora przyjmą w swą otchłań kobiece smutki, rozczarowania i nieudane życiorysy. To w końcu przestrzeń, w jakiej marzenia ofiarowane są na cmentarzysku idei, a ich spełnienie wydaje się niemożliwe w kraju, w którym nie ma miejsca na pragnienia inne, niż wytyczone przez jedyną słuszną partię.

Ornela Vorpsi wplotła do swych tekstów bardzo bolesną historię rodzinną, o jakiej już zdążyłem wspomnieć. Poznamy dramat rozstania z obcym i wyniosłym ojcem, który jest tak zamknięty w kręgu własnych spraw, jak zamknięte będą kraty politycznego więzienia, do którego zostanie zesłany. Po powrocie nieudolnie będzie próbował odzyskać kontakt zarówno z córką, jak i z małżonką. Nie uda mu się to jednak, bo – jak każdy mężczyzna w tych opowieściach – nie jest w stanie przekroczyć granicy empatii i zrozumienia, dzięki którym to kobiety są prawdziwymi zwycięzcami w codziennej walce o własną tożsamość. Nie wszystkie, bo niektóre, szukając spełnienia w obcowaniu z literaturą i miłości fizycznej, kończą z przewodem elektrycznym owiniętym wokół szyi…

Przytaczając Tadeusza Różewicza, można z pełnym przekonaniem stwierdzić, że ojczyzna Vorpsi „krwawi i boli”, a krwi i bólu nie są w stanie zatrzeć ani upływ czasu, ani pisanie o swym kraju w innym języku. To książka będąca swoistą formą autoterapii. Możliwością prawdziwego umierania w kraju, gdzie nigdy się nie umiera…


Wydawnictwo Czarne, 2008

Brak komentarzy: