2008-07-17

"Haszyszopenki" Jarosław Maślanek

Mglista to proza. Zanurzona w trujących oparach mrocznego komunizmu, z piętnem stanu wojennego, codziennej szarości i bezdusznej egzystencji w prowincjonalnym miasteczku, w którym czas się zatrzymuje, a ludzie oddychają powietrzem nasyconym wonią pędzonego w melinie Jędrka Pijaka alkoholu i dymu wydobywającego się z kominów okolicznych Zakładów, będących wybawieniem dla ludzi, którzy nie potrafią nadać życiu rytmu inaczej niż poprzez żmudną, codzienną pracę. Jarosław Maślanek nawiązuje do nurtu współczesnej prozy inicjacyjnej reprezentowanej przez m.in. Pawła Huellego („Weiser Dawidek”), Stefana Chwina („Krótka historia pewnego żartu”) czy znanego szerszemu gronu czytelników „Blaszanego bębenka” Güntera Grassa. Przeczytamy o bardzo przeciętnym i zwyczajnym świecie, w którym próbuje się rozwijać nietuzinkowa osobowość. Będziemy świadkami wszelkiego rodzaju doświadczeń wprowadzających 12 – letniego Maksymiliana do piekła, do jakiego nie chce się dostać. Będziemy również obserwować jego upadek, ale przede wszystkim poznawać ból rozczarowania, klęskę pożegnania się z marzeniami i przejmującą samotność, jaka towarzyszyć będzie bohaterowi od pierwszej do ostatniej strony powieści.

Maks przechodzi kolejne stadia wtajemniczenia w dorosłość. Przedziera się przez kolejne kręgi piekielne, aby w końcu dotrzeć tam, gdzie w pełni świadomie jest w stanie ujrzeć własne oblicze. To bardzo trudna droga, w której towarzyszy mu Wronek. Wzajemne relacje chłopców budowane są na zależnościach, podległości i szantażu emocjonalnym, ale tylko Wronek zasługuje w mniemaniu Maksa na miano prawdziwego przyjaciela. Jest w tej przyjaźni coś niepokojącego, staje się coraz bardziej szorstka, brutalna, wydaje się jedynie symbolicznym potwierdzeniem upośledzonych relacji społecznych, jakie budowali ludzie po traumatycznym przeżyciu stanu wojennego i odebraniu im elementarnej potrzeby przynależności do kogoś i bliskości z drugą osobą. A tłem dla wszystkiego są ostatnie gorące dni sierpnia, zwiastujące powrót do szkoły, do przewidywalnej do bólu codzienności, do świata, w którym nie będzie miało już znaczenia to, czego Maks pragnie, ale to, co powinien robić.

Wronek manipuluje uczuciami i światopoglądem bohatera, czyniąc to w sposób dość niejednoznaczny. Młody buntownik, agresywny odszczepieniec, syn milicjanta i samotnik z wyboru, próbuje odbierać Maksowi jego własną tożsamość, czyniąc niejako swoim niewolnikiem. Co ma jednak począć chłopiec wyszydzany przez rówieśników, lekceważony przez rodziców, których małżeństwo jest w ruinie i narażony na ostracyzm środowiska małej miejscowości, od którego zdecydowanie odstaje? Komu zaufać i komu wierzyć, gdy jeden sąsiad próbuje go upić, drugi zgwałcić, a pierwsza na jego drodze dziewczyna okazuje rozczarowanie i znika tak szybko, jak się pojawiła? Pozostaje owa piekielna więź z Wronkiem, która doprowadzi do niejednej tragedii… I wszystko w świecie zupełnie nieczułym, pozbawionym jakichkolwiek emocji i wrażeń, w czarno–białej rzeczywistości komunistycznego bloku i obskurnego podwórka wokół niego.

„Nasze miasto było miastem zapominalskich. Jego mieszkańcy uparcie próbowali żyć wyłącznie dniem dzisiejszym. Zapominali, że istniało jakieś wczoraj, o jutrze nie chcieli myśleć”. Ten wszechobecny marazm zabija Maksa. Dusi go. Wyniszcza. Z niego nie ma ucieczki, a eldorado Wysp Kanaryjskich okazuje się tylko kolejną mrzonką Wronka, próbującego za wszelką cenę wybić się ponad bylejakość tego, co go otacza. „Haszyszopenki” są naturalistycznym wręcz opisem dramatu dziecka, które pragnie ruchu i działania, a miota się jedynie w klatce nakazów i przyzwyczajeń. Czy jest dla niego jakakolwiek forma ucieczki od przytłaczającej rzeczywistości? Wydaje się to niemożliwe, wszak „W tym naszym stanie wojennym jakby się wszystkim mniej chciało. Nie to, że wcześniej chciało się jakoś szczególnie, nie; ale odkąd Jaruzel ogłosił czas wojny bez wojny, ludziom nie chciało się już w ogóle. Przecież nie wiadomo, co będzie jutro, Ruskie wejdą, czy co? Po co starać się dzisiaj?”. Wszystko bowiem sprowadza się do bezmyślnego przeżycia czasu teraźniejszego. W świecie Maksa nie ma rozmów, wymiany myśli, nie ma marzeń i planowania przyszłości. Są jedynie nieszczęśliwe karykatury ludzkie zamknięte w czterech ścianach takich samych mieszkań bloku przy ulicy Jodłowej. Z tego świata nie ma ucieczki. Zastyga w swej martwocie i odbiera chęć do życia. Maks próbuje więc czerpać witalne siły od szalonego kontestatora, który paradoksalnie będzie mu je odbierać najsilniej.

I jeszcze tytułowe haszyszopenki. Symbol burzenia porządku, bezideowej rewolucji, symbol początku i końca, symbol przeznaczenia i destrukcji. Powieść Maślanka wynika niejako z buntu pamięci oraz pragnienia wyrażenia rozczarowania i smutku wobec minionych czasów. To książka będąca prywatnym rozliczeniem ze światem, który nigdy nie przestał istnieć i z ludźmi, którzy nadal tkwią półżywi w wyobraźni autora. „Haszyszopenki” są w gruncie rzeczy bardzo smutną opowieścią o rozwoju świadomości i jej zapadaniu się w otchłań niebytu. To dobry debiut, w którym powracają czasy, o jakich niechętnie dzisiaj się rozmawia. Warto przyjrzeć się tej powieści bliżej i może jednak porozmawiać o tym, o czym kiedyś nie dało się dyskutować.

Wydawnictwo W.A.B., 2008

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

czekałam na recenzję tej książki :)
ostatnio bujałam się z nią przy empikowskim regale i nie wiedziałam: kupić czy nie...
buziaki

Anonimowy pisze...

zarzucił mi Pan, w poprzednim komentarzu operowanie ogólnikami. aby nie być gołosłowną oraz uniknąć podejrzeń, że sprzeciw wzbudziła we mnie Pańska krytyczna recenzja, postanowiłam odpowiedzieć pod pozytywną recenzją :) Pański styl nadal budzi we mnie wielki sprzeciw. używa Pan zbyt wielu słów. buduje Pan zbyt wielokrotnie złożone zdania. tu posłużę się przykładem:
"Zanurzona w trujących oparach mrocznego komunizmu, z piętnem stanu wojennego, codziennej szarości i bezdusznej egzystencji w prowincjonalnym miasteczku, w którym czas się zatrzymuje, a ludzie oddychają powietrzem nasyconym wonią pędzonego w melinie Jędrka Pijaka alkoholu i dymu wydobywającego się z kominów okolicznych Zakładów, będących wybawieniem dla ludzi, którzy nie potrafią nadać życiu rytmu inaczej niż poprzez żmudną, codzienną pracę." ta myśl nie wymagała aż tak teatralnego rozbudowania. można ją był skrócić i podzielić na 3 zdania. szacunek do własnego czytelnika - jakim niewątpliwie jestem czytając ten blog - wymagałby używania krótszych i bardziej treściwych zdań. to znacznie poprawiłoby estetykę Pańskich wypowiedzi.
może teraz coś o stylu. oczywiście służę przykładem:
"To bardzo trudna droga, w której towarzyszy mu Wronek". proponowałabym przeredagowanie zdania :)
"Wzajemne relacje chłopców budowane są na zależnościach, podległości i szantażu emocjonalnym, ale tylko Wronek zasługuje w mniemaniu Maksa na miano prawdziwego przyjaciela" - to zdanie można spokojnie podzielić na dwa :)
takich przykładów jest oczywiście więcej.
cieszę się, że przy pisaniu tej recenzji nie umieszczał Pan w jednym zdaniu całego słownika wyrazów obcych. to już duży plus.
co do zawartosci merytorycznej, trudno mi z Panem dyskutowac, gdyż z założenia recenzja literacka jest całkowicie subiektywna. ma Pan swoją opinię i szanuję to.
a co do "odnalezienia miejsca, gdzie znajdzie Pani satysfakcjonujące jej poczucie estetyki recenzje." - niestety - pozostanę Pańską czytelniczką, gdyż uwielbiam czytać pseudointeligenckie wypociny.
jak zwykle serdecznie pozdrawiam - małgosia

Anonimowy pisze...

A już myślałem, że faktycznie znajdzie Pani jakieś usterki stylistyczne. Natomiast przeczytałem dość żałosne wywody.
"niestety - pozostanę Pańską czytelniczką, gdyż uwielbiam czytać pseudointeligenckie wypociny." - cóż za podziwu godny masochizm. Leczenie kompleksów lub frustracji często odbywa się w ten sposób. Tyle tylko, że rzadko jest skuteczne.
W komentarzach tego bloga dyskutujemy o książkach. Jeśli chce Pani obrzucać się z kimś błotem złośliwości, zapewniam że w sieci jest naprawdę wiele portali poświęconych tego typu rozrywce. Bez odbioru i bez pozdrowień
J. Czechowicz

Anonimowy pisze...

ani masochizm, ani leczenie frustracji :) "kwiat inteligencji polskiej", za jaki się Pan uważa, okazuje się być zgorzkniałym, zakompleksionym człowiekiem. blog jest publiczny i mam prawo go czytać. ba! z racji umieszczenia możliwości komentowania dał mi Pan prawo do wyrażania opinii. w końcu istnieje wolność słowa, z której Pan tak szczodrze korzysta :)
wniosek nasuwa się jeden - krytykować to my, ale nie nas :)
nadal z pozdrowieniami (tak nakazywałoby dobre wychowanie) - małgosia :)
p.s. nadal mam zamiar korzystać ze swojego prawa do wyrażania moich opinii :)