Litzmannstadt Ghetto. Doskonale zorganizowana machina produkcyjna Niemiec, wykorzystująca pracę uwięzionych tam Żydów czy miejsce, w którym praca dla hitlerowców dawała możliwość najdłuższego przetrwania? Książka Andrzeja Barta koncentruje się na postaci tego, który dla jednych był tyranem, zmuszającym więźniów żydowskiego pochodzenia do pracy na rzecz Trzeciej Rzeszy, dla innych zaś jedynym, który potrafił opóźnić eksterminację łódzkiego getta, z którego przecież uratowało się tak wielu Żydów. Chaim Mordechaj Rumkowski ożyje na kartach „Fabryki muchołapek” i zmuszony będzie poddać się procesowi, na którym stawią się tak znane postacie jak Janusz Korczak, Hannah Arendt czy Lucille Eichengreen. Ta książka wskrzesza duchy tych, którzy za życia nie mogli zostać wysłuchani. Podczas lektury powieści Barta poznamy ich poglądy oraz historie, o których z trudem można dzisiaj opowiadać.
Bart skonstruował książkę niebywale starannie i stworzył na poły oniryczny, na poły realistyczny obraz rzeczywistości, o jakiej różne źródła historyczne informują rozmaicie. Sam proces, który przecież nigdy nie miał miejsca, przedstawiony jest z kilku różnych perspektyw (widzimy go oczyma narratora – autora, żony Rumkowskiego i Marka, chłopca przygarniętego przez Chaima). Wielostronność obserwacji tego, co dzieje się na sali sądowej (umowność miejsca także nabiera tutaj dodatkowych znaczeń) idzie w parze z pocztówkowym wręcz kreśleniem obrazu Łodzi, po której autor oprowadza Dorę, poznaną podczas procesu. Nic w stworzonym przez autora świecie nie jest do końca tym, czym się wydaje. W migotliwej narracji najsilniej oddziałują jednak na wyobraźnię przywołane fakty, zwykle w jednoznacznie negatywnym świetle stawiające Rumkowskiego. Człowiek ten od początku do końca jest całkowicie bierny wobec zdarzeń, jakie mają miejsce obok niego. Siwy starzec w kilku jedynie momentach gwałtownie reaguje na słowa świadków - jakże to jednak dalekie jest od zdecydowania i bezkompromisowości, z jakimi kierował łódzkim gettem rzekomo dla dobra wszystkich w nim uwięzionych.
To, co niebywałe u Barta to umiejętność opowiadania o zdarzeniach drastycznych w taki sposób, by odebrać to opowiadanie jako subtelną grę intertekstualną, którą autor toczy z czytelnikiem na kartach swej powieści. „Fabryka muchołapek” jest z jednej strony niesamowicie duszna, z drugiej jednak emanuje z niej powiew świeżości łódzkiej ulicy i miejsc, w jakich autor bywa z Dorą i które opisuje z niesamowitym wyczuciem szczegółów oraz specyficznym ciepłem. Rozprawa toczy się w zamkniętej przestrzeni, do której dostać się niełatwo. Tło obyczajowe, historyczne i społeczne stanowić będzie zapis wędrówek po Łodzi, z daleka od mrocznej sali, w jakiej rozgrywa się dramat Rumkowskiego i ludzi, którzy decydują się o nim mówić.
„Gdy pisałem tę książkę, chodziły mi dreszcze po plecach. Chciałbym, żeby tego samego doświadczył czytelnik”. – to słowa autora, które padły w rozmowie z Piotrem Smoleńskim i zostały opublikowane w Gazecie Wyborczej. Myślę, że nie sposób czytać „Fabryki muchołapek” bez specyficznego dreszczu. Nie chodzi tylko o odkrywanie tajemnic funkcjonowania łódzkiego getta i czytanie przerażających czasem spowiedzi ludzi odpowiedzialnych za dramat Żydów z Litzmannstadt. Najbardziej poraża w tej powieści jej klimat klaustrofobicznego lęku połączony z żywiołowo i epicko wręcz nakreśloną Historią, która dotykała tak różnych od siebie ludzi, jak różne w swej wymowie są wzajemne oskarżenia i żale, jakie pojawiają się na kartach tej powieści.
Dodać należy, że jest to opowieść mocno osadzona w realiach drugiej wojny światowej, choć tak naprawdę kreowana jako urojenie autora, który cały czas ma wrażenie, jakby śnił na jawie. Jeśli można to określić snem, będzie to sen symboliczny i bardzo niejednoznaczny w swej wymowie. Sen wskrzeszenia tych, którym śmierć nie pozwoliła na to, by opowiedzieć o życiu. Bart – co zostało już zaznaczone - w przejmujący sposób pozwala zabrać głos ludziom, którzy nie wysłuchano lub słuchano kiedyś nieuważnie. Wielkie wyrazy uszanowania za książkę, która o Holokauście potrafi opowiadać w sposób tak delikatny, a jednocześnie tak bardzo wyrazisty.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
Bart skonstruował książkę niebywale starannie i stworzył na poły oniryczny, na poły realistyczny obraz rzeczywistości, o jakiej różne źródła historyczne informują rozmaicie. Sam proces, który przecież nigdy nie miał miejsca, przedstawiony jest z kilku różnych perspektyw (widzimy go oczyma narratora – autora, żony Rumkowskiego i Marka, chłopca przygarniętego przez Chaima). Wielostronność obserwacji tego, co dzieje się na sali sądowej (umowność miejsca także nabiera tutaj dodatkowych znaczeń) idzie w parze z pocztówkowym wręcz kreśleniem obrazu Łodzi, po której autor oprowadza Dorę, poznaną podczas procesu. Nic w stworzonym przez autora świecie nie jest do końca tym, czym się wydaje. W migotliwej narracji najsilniej oddziałują jednak na wyobraźnię przywołane fakty, zwykle w jednoznacznie negatywnym świetle stawiające Rumkowskiego. Człowiek ten od początku do końca jest całkowicie bierny wobec zdarzeń, jakie mają miejsce obok niego. Siwy starzec w kilku jedynie momentach gwałtownie reaguje na słowa świadków - jakże to jednak dalekie jest od zdecydowania i bezkompromisowości, z jakimi kierował łódzkim gettem rzekomo dla dobra wszystkich w nim uwięzionych.
To, co niebywałe u Barta to umiejętność opowiadania o zdarzeniach drastycznych w taki sposób, by odebrać to opowiadanie jako subtelną grę intertekstualną, którą autor toczy z czytelnikiem na kartach swej powieści. „Fabryka muchołapek” jest z jednej strony niesamowicie duszna, z drugiej jednak emanuje z niej powiew świeżości łódzkiej ulicy i miejsc, w jakich autor bywa z Dorą i które opisuje z niesamowitym wyczuciem szczegółów oraz specyficznym ciepłem. Rozprawa toczy się w zamkniętej przestrzeni, do której dostać się niełatwo. Tło obyczajowe, historyczne i społeczne stanowić będzie zapis wędrówek po Łodzi, z daleka od mrocznej sali, w jakiej rozgrywa się dramat Rumkowskiego i ludzi, którzy decydują się o nim mówić.
„Gdy pisałem tę książkę, chodziły mi dreszcze po plecach. Chciałbym, żeby tego samego doświadczył czytelnik”. – to słowa autora, które padły w rozmowie z Piotrem Smoleńskim i zostały opublikowane w Gazecie Wyborczej. Myślę, że nie sposób czytać „Fabryki muchołapek” bez specyficznego dreszczu. Nie chodzi tylko o odkrywanie tajemnic funkcjonowania łódzkiego getta i czytanie przerażających czasem spowiedzi ludzi odpowiedzialnych za dramat Żydów z Litzmannstadt. Najbardziej poraża w tej powieści jej klimat klaustrofobicznego lęku połączony z żywiołowo i epicko wręcz nakreśloną Historią, która dotykała tak różnych od siebie ludzi, jak różne w swej wymowie są wzajemne oskarżenia i żale, jakie pojawiają się na kartach tej powieści.
Dodać należy, że jest to opowieść mocno osadzona w realiach drugiej wojny światowej, choć tak naprawdę kreowana jako urojenie autora, który cały czas ma wrażenie, jakby śnił na jawie. Jeśli można to określić snem, będzie to sen symboliczny i bardzo niejednoznaczny w swej wymowie. Sen wskrzeszenia tych, którym śmierć nie pozwoliła na to, by opowiedzieć o życiu. Bart – co zostało już zaznaczone - w przejmujący sposób pozwala zabrać głos ludziom, którzy nie wysłuchano lub słuchano kiedyś nieuważnie. Wielkie wyrazy uszanowania za książkę, która o Holokauście potrafi opowiadać w sposób tak delikatny, a jednocześnie tak bardzo wyrazisty.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz